Ryszard Bugaj,
ekonomista, socjalista, w PRL działacz opozycji, o powodach swojej rezygnacji z
uczestnictwa w prezydenckiej Narodowej Radzie Rozwoju i o tym, kto jest
niemoralny w polskiej polityce, a kto tylko grzeszy
Jacek Żakowski: -
Na kogo pan głosował?
Ryszard Bugaj: - Na
PiS.
Jasne...
Ale nie bez wahań. Bo programowo
bliżej mi było do Razem.
Czyli wbrew sobie?
Nie wbrew. Ale chciałem mieć
wpływ, a nie łudziłem się, że Razem wejdzie do Sejmu.
Mało brakowało - 3,6 proc. wyciągnęli.
Mieli szczęście. Zanosiło się na
góra 2 proc.
Czyli głosował pan taktycznie
na PiS, bo?
Po pierwsze, liczyłem, że
wprowadzą korektę na rzecz biednych ludków.
Redystrybucję bogactwa.
W Polsce nędza nie jest głównym
problemem. Jest nim to, że dwie trzecie ludzi zarabia mniej niż przeciętna
płaca. Po drugie, chciałem rządu bardziej opornego wobec Brukseli. Ale nie tak
opornego jak teraz. I po trzecie, liczyłem, że będzie więcej równości w
sprawach innych niż czysto ekonomiczne, choćby więcej równości wobec prawa. Z
tą równością mamy problem, co nie znaczy, że PiS go dobrze rozwiązuje. Jak się
słyszy, że 10 lat po wypadku w kopalni Halemba sąd skierował sprawę do
ponownego rozpatrzenia, to widać, że dzieje się coś niedobrego. Albo kiedy dr
G. dostał wyrok w zawieszeniu, w „Gazecie Wyborczej” ukazał się reportaż o
chłopaczku, który mając 17 lat, kradł węgiel z wagonów, dostał chyba trzy lata
bez zawieszenia, zachorował w więzieniu, nie udzielono mu na czas pomocy i
umarł. To ilustracja tego, że w wymiarze sprawiedliwości status i kasa grają
dużą rolę.
Ja mam niezły status i kasę.
Ponad rok temu wygrałem w pierwszej instancji sprawę o „Resortowe dzieci".
I do tej pory nie ma nawet terminu drugiej instancji. Ten system źle działa bez
względu na kasę.
Ja nie twierdzę, że już wszystko
zostało „poukładane”. A co do trzech moich rzeczy, to żadna z nich przez osiem
lat nie była w centrum uwagi władzy PO-PSL, której nie lubiłem i z satysfakcją,
ale i z niepokojem, patrzyłem, jak się w różnych miejscach rozkłada.
Rozkładała się w jakim sensie?
Przecież większość posłów tej
koalicji głosowała w 1999 r., pod rządami Buzka-Balcerowicza, za tamtą reformą
emerytalną, a potem, pod rządami Tuska i Rostowskiego, przegłosowała początek
wycofywania się zniej. I bardzo dobrze, chociaż z wątpliwej motywacji.
Czyli miał pan trzy powody,
żeby poprzeć PiS.
Z wahaniami, bo pamiętałem, co
robili w latach 2005-07. Wygrali wybory pod hasłami „Polski solidarnej”, a
potem rządzili na ogół bardzo liberalnie. Wprawdzie uchwalili ulgi podatkowe na
dzieci, które wcześniej były nie do przepchnięcia, ale też praktycznie
zlikwidowali progresję w PIT i znieśli podatek spadkowy do
końca. Bo pierwsze zniesienie było przecież eseldowskie. Ale dzięki PiS Jan
Kulczyk mógł bez żadnego podatku zostawić dzieciom swoje miliardy.
Przeszkadzała mi też praktyka IV RP. Ale w latach 2005-07 PiS szedł jeszcze po
bandzie, a teraz wszystko wskazuje, że chcą być po drugiej stronie bandy.
Mimo to przed wyborami wszedł
pan do Rady Programowej PiS.
Też trochę niechętnie, chociaż nic
jeszcze nie wskazywało, że PiS posunie się tak daleko. Przekonał mnie
dzisiejszy wicepremier Piotr Gliński, którego znałem jako człowieka z dobrymi
intencjami i rozgarniętego. Wtedy wydawało mi się, że skoro on podjął się tej
roboty...
A po interwencji w sprawie
„Śmierci i dziewczyny" przestało się panu wydawać?
No właśnie. Ale Rada Programowa
PiS nie była specjalnie aktywnym ciałem. Trochę tam posłuchałem ciekawych pomysłów,
trochę powypominałem Kaczyńskiemu podatki z lat 2005-07.
I co?
Mówił, że będzie inaczej, i trochę
się tłumaczył.
Że nie rozumiał, co robi?
Że ma swoich na głowie i nie
wszystko może. Zresztą, moim zdaniem, teraz Kaczyński też nie wszystko może i w
sprawach socjalnych chciałby pójść dalej. Poza szemranym biznesem pisowskim na
głowę wszedł mu Gowin. Przez niego wymazali propozycję 40-proc. PIT dla najlepiej zarabiających. Pomysł był i znikł. Wszędzie
na świecie debatuje się teraz o nierównościach. U nas nikt nie miał w kampanii
odwagi jasno podnieść sprawy nierówności. Do dziś nikt, poza Razem, nie ma
odwagi upomnieć się o bardziej progresywny PIT. A ja na to
czekałem.
Nikt w Polsce nie ma odwagi
podnosić bogatym podatku?
Tak, i to jest problem.
Jak prof. Gliński namawiał do udziału w Radzie Programowej PiS pana -
socjalistę i niewierzącego - to co pan sobie myślał?
To był dla mnie problem, ale to
jest generalnie bardzo poważny problem. Bo trzeba wybrać: albo jest się tu,
albo jest się tam.
...albo trzeba iść swoją drogą.
Samemu. Czyli donikąd w sensie
praktycznym. la już na wybory w 2007 r. nie poszedłem. Powiedziałem
publicznie, że nie znalazłem możliwości poparcia mniejszego zła. Po ośmiu latach
wydawało mi się, że PiS się trochę zmienił. To nie była partia mojego wyboru.
Ale żadna inna nie stwarzała realnej nadziei.
Dla mnie retoryka socjalna PiS
w tej kampanii wyborczej była uwodząca. Ale...
...mnie nie uwodziła, ale
zagłosowałem.
A ja nie, bo uchodźcy. Rydzyk,
Macierewicz, Ziobro to były znaki, że zaraza tam żyje i wróci.
A Misiek Kamiński w PO?
Też problem. Więc głosował pan
na PiS z wątpliwościami.
Wynikającymi z doświadczenia lat
2005-07. Ale też ich wizja takiego trochę etnicznego kapitalizmu mnie nie
pociągała.
A potem przystąpił pan do
Narodowej Rady Rozwoju prezydenta Dudy. To było jeszcze przed powstaniem rządu
Beaty Szydło. Pamiętam taką rozmowę w radiu: co ma zrobić porządny obywatel,
kiedy zadzwonią od prezydenta i zaproszą do NRR. Uważałem, że kiedy prezydent
zaprasza, nie należy odmawiać. Najwyżej można potem wystąpić. Pan, jak rozumiem, miał głębszą
motywację.
Wynikającą z doświadczenia Rady
powołanej przez Lecha Kaczyńskiego. Lobbowałem u niego, żeby ta Rada powstała.
Najpierw nieskutecznie, kiedy premier Marcinkiewicz zaczął urzędowanie od
likwidacji Rządowego Centrum Studiów Strategicznych. Napisałem wtedy do
prezydenta, że on powinien tę lukę wypełnić. Mój list chyba nigdy do niego nie
dotarł. Ale kiedy już Marcinkiewicza nie było, prezydent zaprosił mnie na
rozmowę, żeby zaproponować przyjęcie funkcji doradcy. Mieliśmy dobrą, otwartą,
osobistą rozmowę, chociaż znałem Lecha Kaczyńskiego słabo. Wypiliśmy butelkę
wina. Rozmowa trwała grubo ponad godzinę. Połowę czasu zajęła nam próba
ustalenia, czy moja żona chodziła do tej samej szkoły na Żoliborzu co on.
Cały Lech Kaczyński.
Z jednej strony to było
sympatyczne, a z drugiej zaniepokoiło mnie, bo prezydent powinien być zajęty
prezydenturą.
Ale Rada przy prezydencie
Kaczyńskim powstała.
I nawet miałem pewien wpływ na jej
skład. Parę osób mi odmówiło. Ale większość przyjęła zaproszenie bez wahania.
Przed Smoleńskiem Rada zebrała się tylko trzy razy, ale wydawało mi się, że ma
sens, bo jakoś wpływaliśmy na opinie prezydenta. Potem chodziłem do prezydenta
Komorowskiego na Fora Debaty Publicznej, które zastąpiły Radę Kaczyńskiego.
To już miało inny charakter.
To już miało inny charakter.
Minister Dziekoński wybierał skład
ad hoc, zależnie od tematu. Au Lecha Kaczyńskiego to było
sformalizowane. I u prezydenta Dudy też. Pani Sadurska napisała zarządzenie o
funkcjonowaniu Rady. Nie krytykowałem, ale powinienem. Żadne prawa członków nie
zostały w zarządzeniu określone.
Czyli źle się zaczęło?
Zaczęło się nieźle. Prezydent
powiedział, że Rada powinna być ciałem pluralistycznym, prezentującym swoje
stanowiska opinii publicznej. To mi się podobało. I skład był pluralistyczny.
Może niekoniecznie najbardziej fortunny, ale z dobrą intencją ułożony.
Zaproszono dużo ludzi spoza Warszawy, których nie potrafię rozpoznać.
Na co pan liczył, wstępując do
Rady?
Że ona będzie w otwarty sposób
podejmowała najważniejsze kwestie.
A wystąpił pan, bo?
Nie podejmowała kwestii będących
powodem największej burzy. Mieliśmy się zająć Trybunałem Konstytucyjnym. Sam
prezydent powiedział to publicznie. Ale PiS rach-ciach i ustawa została
uchwalona, a prezydent ją od razu podpisał.
Powinien ją skierować pod
obrady Rady?
Zasięgnąć opinii, skoro to
zapowiedział. Nie twierdzę, że ta opinia byłaby jednolita, ale przynajmniej
toczyłaby się debata. Prezydent by się zapoznał z głosami osób, które sam do
Rady powołał.
Okazało się, że Rada jest na
niby?
Wydaje się, że jest bez znaczenia.
Uwiera mnie też to, że rząd ciągle nie wygruził się z zarysem polityki
ekonomicznej. Wpadają różne ustawy, są o nie przepychanki, ale całości nie
widać. PiS i rząd mają z tym problem. Wydawało mi się, że prezydent powinien
zapytać rząd, ku czemu w istocie zmierza. „Mam tu różnych ludzi, powiedzcie im,
jaki macie plan generalny, a oni niech wam i mnie powiedzą, co o tym planie
myślą”.
PiS nie wie, czego chce w
gospodarce?
Tak to wygląda. Ale ja mam
problem, który uwierał mnie jeszcze bardziej. Czyli załamanie nadziei
dotyczących obozu rządowego. Nie jestem przewrażliwiony. Nie będę, jak
niektórzy, pisał ani mówił, że rząd wprowadza narodowy socjalizm. Bo tak nie
jest. Ale jesteśmy w fazie głębokiej falandyzacji prawa, czyli łamania wielu
dobrych standardów. Oni mają rację, powtarzając, że ich poprzednicy też łamali
standardy, ale ja na PO nie głosowałem. I z obecną polityką rządu też nie chcę
być kojarzony.
Papież Franciszek uchwycił taką
odmienność, pisząc o różnicy między grzesznikami a niemoralnymi. Wszystkie
rządy grzeszyły przeciw różnym dobrym standardom. Platforma dużo i ciężko
nagrzeszyła. Ale w państwie PiS te grzechy są normą, zasadą, istotą.
Być może, ale z konkluzją bym
zaczekał. PiS robi głośno i otwarcie to, co tamci robili po cichu i skrycie.
Ale czy powołując tych dwóch sędziów na zapas, Platforma tylko zgrzeszyła?
Przecież chcieli coś sobie ustrzelić.
Ale nie pozbyć się problemów z
Trybunałem przez sparaliżowanie go i unieważnienie. To jest zasadnicza
różnica.
Chcieli mieć swój Trybunał. Jeśli
to jest grzech, to śmiertelny. Ale nie wiem, czy PiS na początku nie chciał też
„tylko tyle”, a potem się zagrał i zdecydował się na ubezwłasnowolnienie
Trybunału.
Sądząc z tego, co bliski PiS
Krzysztof Mazur pisał o wpływie, jaki na Jarosława Kaczyńskiego miał prof. Stanisław Ehrlich - którego
Kaczyński uważa za mistrza na równi z Piłsudskim - i jego koncepcja podporządkowania interpretacji prawa woli
politycznej. Prezes chciał się po prostu pozbyć Trybunału. Żeby usunąć hamulec
realizacji swojej woli i by mieć taką swobodę w sprawowaniu władzy, jaką miała
partia w PRL. To sugeruje, że mamy
raczej do czynienia z metodą niż z korektą spuścizny PO i z wypadkiem przy
pracy.
Mnie po prostu martwi, że obecnie
jest więcej niż za pierwszych rządów PiS zachowań wątpliwych z punktu widzenia
demokratycznych standardów. Wtedy szefem TVP został Bronek
Wildstein, który jest narwany, ale dość niezależny. A teraz telewizję dostał
dyspozycyjny chuligan polityczny. Tu widzę fatalną
ewolucję. Ale czy jest zasadnicza różnica w stosunku do różnych nominacji PO?
Jednak dość zasadnicza.
Mnie w akceptacji ostrego
rozróżnienia na grzeszników z PO i niemoralnych z PiS przeszkadza otwartość
Platformy na ludzi typu Miśka Kamińskiego. Jak jest miejsce - i to tak
eksponowane - dla niego, to znaczy, że nic się już nie liczy.
To był błąd chwilowo bardzo
ważnej osoby, popełniony przy oporze wielu ludzi w PO.
Wcześniej były podobne decyzje.
Nie aż takie.
Zgoda.
Poza tym, z jednej strony jest
ten Michał Kamiński, a z drugiej Macierewicz, Ziobro, Mariusz Kamiński.
To jest jakościowa różnica.
Jest. Ale nie zgodzę się na
stawianie w jednym szeregu Antka Macierewicza z Ziobrą.
Bo Macierewicz to kolega z
podziemia, wykazał się w PRL odwagą, a Ziobro to dla weteranów peerelowskiej
opozycji smarkacz...
...Dla mnie ważna jest inna
różnica. Ziobrę postrzegam jako karierowicza. A Macierewicz to trochę
szaleniec, ale pryncypialny. Straszną przykrość zrobiło mi też to, że
senatorem PiS
został Grzegorz Bierecki, szef
SKOK. To jest promowanie niedopuszczalnych wzorców osobowych.
Przystępując do NRR, już pan
wiedział, że on będzie senatorem PiS.
Ale mi do głowy nie przyszło, że
go pchną na szefa komisji gospodarczej w Senacie. To był szok.
Od „rzemyczka do
koniczka".
Dla mnie to była zasadnicza
różnica. Siła Kaczyńskiego w PiS polega na tym, że robi to, czego jego ludzie
chcą, a Bierecki jest na pewno wpływowy.
I wielu chciało się Biereckiemu
odwdzięczyć immunitetem.
Być może mandat dla Biereckiego to
był partyjny kompromis. Ale szef komisji to już co innego. Nie jest prawdą, że
Jarosław Kaczyński wszystkie decyzje podejmuje jednoosobowo, jak mu się podoba.
On podejmuje decyzje, które jego zdaniem będą dobrze przyjęte przez partię. Ale
jednak czasami się stawia. Jak w sprawie nominacji Mariusza Antoniego
Kamińskiego na szefa Holdingu Obronnego. I jak kiedyś postawił się Markowi
Jurkowi w sprawie totalnego zakazu aborcji.
Wtedy żył Lech Kaczyński, który
był mniej partyjny, a bardziej
refleksyjny i odpowiedzialny.
Ale Jarosław Kaczyński rozumiał,
że to było kosztowne, i się świadomie zdecydował. Bo to jednak była jego
osobista decyzja.
Wtedy nabrałem do niego trochę
szacunku.
Ale nie wiem, czy teraz też się
postawi.
Dlatego pan odszedł z NRR, że
pan stracił tę wiarę?
Dla mnie czynnikiem
rozstrzygającym była sprawa mediów. To, co wyrabiają w „Wiadomościach”, jest
tak prymitywne, że nie da się wytrzymać. Oglądam to, bo chcę wiedzieć, czym
naród jest karmiony. Nie zamierzam przystępować do KOD, ale jestem jednym z
niewielu, który zastosował się do wygłoszonego na wiecu KOD apelu, żeby
bojkotować TVP. Gdy słucham w „Wiadomościach” TVP 20-minutowej rozmowy
z Marianem Kowalskim i wyobrażam
sobie, że mógłbym być do tego dolepiony, to umacniam się w przekonaniu, że trzeba
uważać.
Ja sobie powiedziałem, że nie
zgadzam się na żadne nagranie wypowiedzi, bo nie wiadomo, co wytną, co puszczą,
do czego dokleją. Ale program na żywo, w którym mogę mówić, co chcę, jest w
miarę OK. Tyle że jestem trochę bardziej radykalny niż gdzie indziej. Bo - jak
Ehrlich przy interpretowaniu prawa - biorę poprawkę na kontekst.
To też ma sens.
Widzi pan, że kombinujemy już
jak w PRL? Iść? Nie iść? Siła-Nowicki w 1986 r. przystąpił do Rady
Konsultacyjnej gen. Jaruzelskiego - czy słusznie? Ryszard Bugaj w 2016 r.
ustąpił z NRR prezydenta Dudy - czy słusznie?
Tamto było łatwiejsze, bo bardziej
jednoznaczne.
I dawali prezenty. Kogoś na
prośbę Siły-Nowickiego wypuścili z więzienia.
Dawali takie małe fanty. Po latach
dowiedziałem się, że bardzo wcześnie puścili mnie z internowania, bo prof. Bobrowski napisał do Generała. Bobrowskiemu Generał nie
odmawiał, a Bobrowski wiedział, o co może prosić.
Może warto było zostać w NRR,
żeby kiedyś móc w sprawie jakiejś ofiary Ziobry napisać list do Prezesa.
W PRL nie brakowało i takich,
którzy pod pretekstem „dobrych uczynków” załatwiali prywatne sprawy, ale wielu
ludzi stawało przed dylematem: załatwiać konkretne sprawy czy dawać
świadectwo.
Być uczciwym partyjnym czy
opozycjonistą? Teraz złapałem się na tym,
że już trochę w takich kategoriach myślę. Zacząłem się zastanawiać, czy będąc
w NRR, mogę coś pożytecznego zrobić, czy powinienem się zachować
pryncypialnie. Dlatego hamletyzowałem.
Aż znów założył pan powyciągany
sweter i wrócił do starej roli.
Trochę tak.
Po ćwierć wieku.
Generalnie nie porównuję tych
czasów. Ale to jest dylemat historyczny.
Przez ćwierć wieku nie mieliśmy
takich wyborów.
Teraz wybór polityczny znów
stał się również wyborem moralnym, a nie tylko racjonalnym.
Ale do rady przy premierze Tusku
bym jednak nie przystąpił.
Chociaż – jak teraz przypomniał
Sławomir Neuman – Tusk o ponad 30 mld zwiększył wydatki socjalne? Tylko tego nie
mówił, bo pewnie bał się krzyków Balcerowicza i jego zwolenników.
Pod koniec swoich rządów PO parę
dobrych rzeczy po cichu zrobiła. Ale zasad nie było. A w PiS jakieś zasady
widziałem. Tylko nie jestem pewien, czy są do nich przywiązani. No i te
metody...
I co teraz?
Jak dojdę do wniosku, że Razem ma
szansę, to będę na nich głosował. Ale tu jest generalny, nie tylko polski,
problem. Bo 30 lat temu wyczerpał się powojenny konsens socjaldemokratyczny.
Teraz kończy się konsens neoliberalny. A nic nowego jakoś się nie wyłania.
Wciąż skuteczni są obrońcy neoliberalnego porządku - teraz na ich czele staje
Ryszard Petru - którzy chcą wrócić do formuły Thatcher i
Reagana.
Czyli socjaliści, jak Bugaj,
muszą jeszcze raz wrócić na barykady.
Ja już jestem za stary. Ale gorsze
jest to, że nieodpowiedzialna socjalna retoryka PiS i ich polityczne wybryki
mogą znów otworzyć drogę do władzy neoliberałom. Boję się włoskiego schematu.
Po grzechach rządów chadecko-socjałistycznych przychodzi Berlusconi. Podglebie już jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz