Jeszcze niedawno był jednym z najbardziej wpływowych ludzi
w Polsce. Niedługo ma stanąć przed sądem, oskarżony w sprawie katastrofy
smoleńskiej. I pewnie nie będzie to ostatni proces Tomasza Arabskiego.
Miło
cię jeszcze widzieć na wolności - żartują znajomi na powitanie. Jemu samemu nie
jest specjalnie do śmiechu. Mimo przekonania, że sprawa w wymiarze prawnym
wydaje się dość oczywista, ma świadomość, że czeka go sądowa droga przez mękę.
Sprawa dotyczy organizacji lotu do Smoleńska. Akta liczą blisko 200 tomów.
Prokuratura wykonała gigantyczną pracę, przesłuchała setki świadków,
zgromadziła dziesiątki ekspertyz. I trzykrotnie umarzała śledztwo. Stwierdzono
błędy i zaniedbania w organizacji lotu, ale prokuratorzy uznali, że nie wyczerpują
one znamion przestępstwa i nie wystarczą do postawienia zarzutów. Prywatny akt
oskarżenia wnieśli członkowie rodzin pięciu ofiar katastrofy. Zarzucają
urzędnikom, że nie dopełnili obowiązków służbowych (art. 231 k.k.), co miało wpłynąć na bezpieczeństwo lotu. Grozi
za to do trzech lat pozbawienia wolności. Sąd uznał, że nie może umorzyć sprawy
bez oceny dowodów.
- W sytuacji prywatnego, czyli tzw. subsydiarnego,
aktu oskarżenia to pokrzywdzeni mają wybór, kogo chcą oskarżyć. Wybrali
urzędników Kancelarii Premiera i polskiej ambasady w Moskwie. Kancelaria
Prezydenta ich nie interesowała - mówi
mec. Jacek Dubois, który jest obrońcą jednego z pracowników ambasady.
Przed sądem ma stanąć pięć osób. Troje pracowników Kancelarii Premiera
i dwoje z ambasady. Przy czym wiadomo, że główną zwierzyną łowną jest Tomasz
Arabski. Pozostała czwórka dostała rykoszetem. Główny zarzut wobec Arabskiego
dotyczy tego, że nie złożył zamówienia zgodnego z instrukcją HEAD, która reguluje loty najważniejszych osób w państwie. On sam
podkreśla, że nie odpowiadał za ten lot, nigdy nie zajmował się organizowaniem
prezydenckich wizyt. - Wierzę w
wymiar sprawiedliwości - deklaruje Tomasz Arabski. - Przecież nawet w czasach PRL zdarzało się, że
zapadały wyroki zgodne z prawem, a nie tylko z oczekiwaniami partyjnymi.
Z papieżem i z cygarem
Zanim Arabski trafił do polityki, zajmował się dziennikarstwem. Anna
Rem- bas, dziś dziennikarka Radia Gdańsk, wspomina, że po raz pierwszy zetknęła
się z nim w 1990 r., gdy stawiał pierwsze kroki w katolickim Radiu Plus w Gdańsku.
- Był rzutki, szybki, bardzo
sprawny, jeśli chodzi o kwestie techniczne, ale nie tylko. Umiał na przykład w
kilku trafnych zdaniach streścić uzasadnienie sądowe. Zwierzę radiowe. Jego
atutem była także znajomość angielskiego i hiszpańskiego -
opowiada.
Za pierwszego promotora jego kariery uchodzi abp Tadeusz Gocłowski,
któremu przypisywano duży wpływ na decyzje kadrowe w Trójmieście. - W pewnym momencie, gdy Arabski był reporterem
Radia Zet, Gocłowski otoczył go opieką, bo go po prostu polubił jako człowieka
- wspomina Witold Bock, przed laty sekretarz prasowy
arcybiskupa. Nie bez znaczenia był też pewnie fakt, że Arabski bardzo serio
traktował swoją religijność. Był członkiem Krajowej Rady Katolików Świeckich.
Jako najmłodszy Polak został odznaczony przez Jana Pawła II medalem Pro
Ecclesia et Pontifice. Delegowano go do relacjonowania papieskich
pielgrzymek. Jako reporter Zetki był w 1998 r. na Kubie podczas wizyty papieża.
Witold Bock waletował u niego wtedy w pokoju hotelowym. To był hotel, który
zagrał w „Ojcu chrzestnym 2 ”.
Wieczorami Bock z Arabskim wylegiwali się na wielkich materacach w hotelowym
basenie, paląc pierwsze w życiu cygara, żeby poczuć się częścią tamtego świata.
Z Zetki Arabski wrócił do Radia Plus, ale już jako szef gdańskiego
oddziału.
- Przyjmował
mnie do pracy i był pierwszym nauczycielem zawodu - wspomina Piotr Jacoń, dziś dziennikarz TVN24.
- To
był pionierski czas. Mała redakcja, siedzieliśmy wszyscy razem jak w kurniku.
Panowała rodzinna, niekorporacyjna atmosfera. Arab był specyficznym szefem:
emocjonalny, rozgestykulowany i chaotyczny. Notorycznie mylił nasze imiona,
nie był w stanie zapamiętać, jak się nazywa jego sekretarka, ale był to też
chaos twórczy. Pozwalał podwładnym się rozwijać.
Koledzy z Plusa wspominają, że często opowiadał, jak poznał swoją żonę
Dorotę. To było na Kaszubach. Siedział z kolegą na murku, a ona - piękna blondynka
z włosami do pasa - przechodziła obok. Jak się odwróci, to będzie moją żoną -
powiedział do kolegi. Odwróciła się. Stworzyli bardzo tradycyjną rodzinę. On
utrzymuje dom, ona zajmuje się czwórką dzieci.
- Jedną jego pasją było radio, a drugą rodzina
- wspomina Anna Rembas. - To się czuło. To nie było udawane.
Gdy Arabski awansował na szefa całej sieci Radia Plus, rodzina przeniosła się z
nim do Warszawy. Razem z ks. Kazimierzem Sową miał postawić na nogi
podupadającą finansowo rozgłośnię. Zastali bidę z nędzą, nawet papieru do
drukarek brakowało. Przed Bożym Narodzeniem zabrakło pieniędzy na pensje dla
pracowników. Razem z ks. Sową wzięli kredyt na 100 tys. zł, żeby
ludzie mieli coś na święta.
- Dla niego to nie była łatwa decyzja, miał
czwórkę dzieci na utrzymaniu -wspomina
ks. Sowa. - Jest niesłychanie
lojalny i traktuje ludzi serio. Był dziennikarskim ojcem chrzestnym dla wielu
„niepokornych", dla których stał się dziś wrogiem publicznym. Pracowali z
nami Piotr Gociek, Piotr Gursztyn czy Marcin Wikło, a z drugiej strony Beata
Tadla. I jakoś wszyscy się wtedy dogadywali.
Z tamtych czasów zachowała się anegdota, że Arabski ogłosił w Plusie
listę piosenek zakazanych, na której figurowała m.in. „Dziewczyna szamana”.
Według ks. Sowy rzecz zaczęła się od awantury, którą wszczął dziennikarz innego
katolickiego radia, gdy na antenie Plusa usłyszał piosenkę Madonny i
„Kołysankę dla nieznajomej ” Perfectu. Dotąd robił raban, że to upowszechnianie
treści, na które w katolickim radiu nie ma miejsca, aż Arabski stwierdził,
żeby dla świętego spokoju je sobie darować. - „Dziewczynę szamana” z kolei ktoś puszczał w
kółko i wszyscy już mieli tego dosyć - opowiada. Sam Arabski
przyznaje jednak, że piosenka o kapłance diabła na antenie katolickiego radia
go uwierała. To kreacja artystyczna, ale słowa są ważne - tłumaczy.
Singiel, ale z rodziną
Plus to był właściwie koniec przygody Arabskiego z radiem. Gdy stacja
została zamknięta, wrócił na Wybrzeże i został naczelnym „Dziennika
Bałtyckiego”. Dziennikarze wspominają, że zachowywał się niesztampowo. Idąc
przeszklonym korytarzem, pukał w szybę newsroomu, wołając: widzę was. Więc
nazwali go sanitariuszem psychiatryka. Jako naczelny chciał zrezygnować z
prenumeraty „Nie” Jerzego Urbana, ale napotkał opór zespołu, który upierał
się, że dziennikarze powinni czytać wszystko. Pewnego dnia zobaczyli, jak czyta
„Nie” w swoim gabinecie. Ubrany w koszulkę z krótkim rękawem, bo był upał, i w
zimowe rękawice. Gdy ktoś go spytał, dlaczego, odpowiedział, że nie chce
brudzić sobie rąk. - Jego powołanie
na naczelnego było jednak pewnym zaskoczeniem. Nie miał doświadczenia
gazetowego. U nas był człowiekiem z zewnątrz, który wpadł na chwilę - wspomina
Ryszarda Wojciechowska z „Dziennika Bałtyckiego”. - Mówiło się, że u nas ma przeczekać, aż się znajdzie coś innego.
Polityka interesowała go od zawsze i od zawsze był gdzieś w orbicie
Donalda Tuska. Bywali obaj w Cotton Clubie, modnej na początku lat
90. gdańskiej knajpie, miejscu spotkań środowiska liberałów, i w siedzibie
Fundacji Liberałów przy ul. Szerokiej. Tam powstawały gdańskie albumy Tuska w
czasach, gdy był poza parlamentem. - Przyjaźnili
się od dawien dawna - twierdzi Jacek Karnowski, prezydent
Sopotu. - Według mnie Arab po cichu
doradzał Tuskowi w sprawach medialnych.
Od dawien dawna spotykali się też na boisku, bo Radio Plus miało swoją
drużynę, która grywała z drużyną polityków i samorządowców. - Bardziej ambitny niż uzdolniony piłkarsko
- ocenia Arabskiego Andrzej Kowalczys, kapitan drużyny polityków. Teraz kopią
piłkę sporadycznie, najczęściej w okolicy
świąt. Tusk ostatni raz grał przed Bożym Narodzeniem, Arabski w sylwestra. - Na meczu była Telewizja Trwam i filmowała
Arabskiego - relacjonuje Jacek
Karnowski. - Przypuszczam, że na
potrzeby przyszłych materiałów, jak zacznie się proces i polityczna rozgrywka
przeciw niemu.
Gdy Platforma zaproponowała mu rekomendację do Krajowej Rady Radiofonii
i Telewizji, miał świadomość, że droga z dziennikarstwa do polityki wiedzie tylko
w jedną stronę. Zgodził się, poprosił jedynie o czas, by mógł uprzedzić o swojej
decyzji właścicieli „Dziennika Bałtyckiego”. Ale zanim zdążył to zrobić, usłyszał,
jak mówi o tym w Zetce Jan Maria Rokita. Było tuż po wygranych w 2005 r. przez
PiS wyborach. Ale wydawało się, że Arabski jest dla nich kandydatem do
zaakceptowania. Duże doświadczenie medialne, karta opozycyjna, bo był związany
z Federacją Młodzieży Walczącej i NZS, etykieta dziennikarza katolickiego,
nienaganna, tradycyjna rodzina. Do tego zdolności menedżerskie, talent do
doboru współpracownikowi do relacji interpersonalnych. Raczej typ urzędnika
niż polityka.
- Podczas przesłuchania na komisji Jacek
Kurski mocno Tomka dociskał, ale w końcu zagłosował za - wspomina ks. Kazimierz Sowa. - Tomek naturalnie mu podziękował, a niedługo potem dostał od Kurskiego
SMS: „Ale jutro zostaniesz skreślony. Jesteś tylko nawozem historii”. Mnie to
rozśmieszyło, ale Tomek poczuł się dotknięty.
Podczas głosowania w Sejmie kandydatura Arabskiego do KRRiT przepadła.
Został chwilowo bez pracy. Zaczepił się w końcu jako wiceprezes w Radiu Gdańsk,
ale gdy PO wygrała wybory, na dobre zaangażował się w politykę. W 2007 r.
został szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Nie wzbudziło to zachwytu w
Platformie. Działacze burzyli się, że oni harowali w kampanii, a tu nagle jakiś
spadochroniarz dostaje tak ważne stanowisko. - Budziło to komentarze, bo był postrzegany jako człowiek z zewnątrz
- przyznaje Rafał Grupiński. - Nigdy zresztą do Platformy nie wstąpił.
Polityczny singiel.
Towarzysko też specjalnie w PO nie funkcjonował. Był człowiekiem Donalda
Tuska. - On podąża bardziej za
poglądami cudzymi niż własnymi, lecz nie z powodów oportunistycznych. Tak po prostu ma - charakteryzuje Arabskiego Wojciech Bock. - Gwarantuje bezprecedensową lojalność. I ta
lojalność stała się fundamentem jego kariery. Anna Rembas dodaje, że
Arabski jest ambitny, ale nie tak, by dla zrealizowania swoich ambicji komuś
zaszkodzić. - Źle reagował na
krytykę. Są ludzie, po których to spływa, on przejmował się - mówi.
- Wydaje mi się, że nie jest
stworzony do polityki, do zjadania innych na śniadanie. Na polityka ma chyba
za cienką skórę.
Janusz Palikot w jednej z książek opisuje, że Tomasz Arabski był
absolutnie lojalny wobec Donalda Tuska i że był nim autentycznie zafascynowany.
Dlatego bardzo źle reagował w sytuacjach, gdy Tusk, mimo łączącej ich
przyjaźni, robił mu awantury o byle co, by za chwilę o całej sprawie zapomnieć.
Usterki i awarie
W pewnym stopniu przełomowym momentem w karierze Arabskiego była
awantura z prezydentem Lechem Kaczyńskim o krzesło w Brukseli i tzw. afera samolotowa,
gdy Kancelaria Premiera odmówiła prezydentowi samolotu.
- To
oczywiście nie był spór o krzesło czy samolot, ale o odpowiedzialność konstytucyjną.
Nie wolno było pozwolić na to, by prezydent przejął prerogatywy rządu w
polityce zagranicznej - opowiada Rafał
Grupiński. - To nie były
indywidualne decyzje Arabskiego. On po prostu wykonał zadanie.
Medialnie wypadło to jednak źle; jakby szef KPRM skąpił prezydentowi
samolotu. Od tej pory dla pisowskiej prawicy Arabski stał się głównym architektem
„przemysłu pogardy”. Po katastrofie smoleńskiej został wskazany jako jeden z
pierwszych winnych. Jego spotkanie w moskiewskiej restauracji z
przedstawicielami prezydenta Putina, na którym omawiane były szczegóły
wizyty Donalda Tuska w Katyniu, nazwano knuciem przeciwko prezydentowi. A w
opowieści Antoniego Macierewicza, z upływem czasu, nabiera ono coraz bardziej
złowrogiego charakteru. Arabski przez dłuższy czas nie bronił się, nie
prostował, twierdząc, że nie ma sensu merytorycznie odnosić się do kłamstw i
absurdów. Pytany kilka lat temu w wywiadzie, czy się nie boi, że jeśli PiS
wróci do władzy, będzie miał nieprzyjemności, odpowiadał, że nie można kogoś
rozliczać za zamach, którego nie było; że takie rzeczy ignoruje, jako
surrealistyczne. Niechętnie opowiadał o tym,
co przeżył w Moskwie, gdy wraz z rodzinami brał udział w identyfikacji zwłok.
A dla PiS był coraz bardziej winny. W Białej Księdze dotyczącej katastrofy
smoleńskiej jest wprost napisane, że wyznaczył prezydentowi samolot z licznymi
usterkami i awariami. Choć kilka dni wcześniej on i Donald Tusk lecieli do
Rosji tą samą maszyną.
W 2011 r. PO znów wygrała wybory, ale Arabski je przegrał. Startował z
drugiego miejsca w Gdańsku i się nie dostał. W partii żartowano, że w kampanii
rozdawał ulotki głównie na Długim Targu, gdzie spacerują zagraniczni turyści.
Wrócił na stanowisko szefa KPRM, został zaprzysiężony na konstytucyjnego
ministra i pokierował Komitetem Stałym Rady Ministrów. Gdy Grzegorz Schetyna po
aferze hazardowej zniknął z otoczenia Tuska, Arabski stał się najbliższym
współpracownikiem premiera. Osobą wpływową, nazywaną nieformalnym
wicepremierem. Gdy było już wiadomo, że Donald Tusk przenosi się do Brukseli,
Arabski dostał propozycję objęcia stanowiska ambasadora w Madrycie.
Z jednej strony to było spełnienie marzeń. Kulturą hiszpańską był zafascynowany
od zawsze, świetnie zna język, ma sporo znajomości, pracował tam wcześniej jako
korespondent Radia Wolna Europa. Z drugiej, przesłuchanie go jako kandydata
przez komisję spraw zagranicznych zmieniło się w smoleńską jatkę. Przed
drzwiami czekała demonstracja członków Klubu „Gazety Polskiej” z transparentem
„Czy w Madrycie, czy w Londynie kara cię nie minie”. Anna Fotyga nazwała
Arabskiego „ikoną wojny z prezydentem Lechem Kaczyńskim”, i stwierdziła, że po
katastrofie „reprezentował stanowisko rosyjskie”, a Antoni Macierewicz nie
pozostawiał złudzeń: „To, że pan Arabski będzie oskarżony, graniczy z
pewnością”.
I jest. Pewnie nie po raz ostatni. Jarosław Kaczyński już zapowiedział,
że będzie nowe śledztwo, a może nawet dwa - śledztwo w sprawie katastrofy i
śledztwo w sprawie śledztwa. Macierewicz powołał podkomisję do zbadania tej
sprawy. Machina się rozkręca.
Arabskiego odwołano z Madrytu już
w grudniu. Rodzina musiała się stamtąd zbierać z dnia na dzień. W plotkarskiej
rubryce „Do Rzeczy”, współredagowanej przez dawnego podwładnego Arabskiego
Piotra Goćka, napisano, że wrócił do Polski sam, a żona i dzieci zostały w
Madrycie; z sugestią, że nadal na państwowym wikcie. Arabski deklaruje, że
stara się czytać jak najmniej na swój temat i wychodzi z założenia, że ci, z
którymi był kiedyś blisko, o nim nie piszą. - Naiwne? Gociek się naprawdę pod tym podpisał? - dopytuje. - No
to przykre rozczarowanie. I oczywiste kłamstwo. Wszyscy wróciliśmy do Polski.
Tylko starsza córka, która zdaje maturę w tym roku, pojechała z powrotem do
Madrytu, żeby dokończyć edukację. Za bursę i szkołę płacimy sami.
Pech bez echa
Odwołanie Arabskiego przeszło w Platformie bez echa, bo była zajęta
innymi sprawami. Nie jest zresztą tajemnicą, że Grzegorz Schetyna i jego
otoczenie za Arabskim nie przepadają. Pozostał politycznym singlem. - Jak trzeba będzie reagować na szczeblu partyjnym,
to będziemy reagować - deklaruje Agnieszka Pomaska, posłanka PO.
Inni posłowie też deklarują wsparcie, ale jak do tej pory podobnie zdawkowo.
- Jeśli trzeba będzie angażować pomoc prawną
czy zamawiać jakieś konsultacje, to oczywiście pomożemy - mówi Rafał Grupiński. Andrzej Halicki zapowiada, że PO
zamierza powołać profesjonalny zespół, który będzie prostował kłamstwa
podkomisji Macierewicza, bo to, co do tej pory można było traktować jako teorię
spiskową na granicy absurdu, właśnie zyskało rangę państwową. Wszyscy też mają
w Platformie świadomość, że Arabski jest tylko pierwszym ogniwem, bo
prawdziwym celem smoleńskiej zemsty jest Donald Tusk. Ale dopóki jest poza
zasięgiem, Arabski będzie kozłem ofiarnym ponoszącym odpowiedzialność w
imieniu całej formacji.
A jego sytuacja jest dziś nie do pozazdroszczenia. Sprawa, która
rozpocznie się pod koniec marca, w której oskarżony jest o niedopełnienie
obowiązków służbowych, to dopiero początek rozprawy, którą szykuje mu PiS. Z
dnia na dzień został bez pracy i dochodów, z rodziną na utrzymaniu. Jedyne, na
co może na razie liczyć, to 500+ na dziecko. Ale tylko na młodszą dwójkę, bo
najstarsza, mimo że jeszcze się uczy, jest już pełnoletnia.
Joanna Podgórska, współpraca Ryszarda Socha
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz