poniedziałek, 1 lutego 2016

HEJTERZY BEZ ZAHAMOWAŃ



Za kilka złotych obsmarują polityka, przetrącą mu karierę, zniszczą życie. Każdemu, bez wyjątku. Z ich usług korzystają wszystkie partie. Właściwie też bez wyjątku.

TEKST RENATA KIM, EWELINA LIS

Tak, jesteśmy hejterami do wynajęcia - mówi szef agencji, która reklamuje się hasłem „Kre­ujemy fakty w internecie”. Nazwiska nie może podać, bo - jak twierdzi - zostałby napiętno­wany przez branżę za ujawnianie jej sekretów. Ale chętnie opowie, jak wyglądają rozmowy z politykami, którzy chcą zamówić hejt.
   - Przychodzą i mówią: czy możecie mi pomóc w kampanii? Sia­damy wtedy i myślimy. Zdarza się, że chodzi nie tyle o to, by ko­muś dopieprzyć, co raczej ukryć śmieci, które ktoś inny może wyciągnąć. Ale są i tacy, którzy mówią wprost: dowalcie mojemu konkurentowi, oplujcie go, obraźcie - zdradza.
Znalezienie dobrego haka na polityka jest trudne, trzeba się przekopać przez cały jego życiorys. Jak się niczego nie znajdzie, trzeba coś wymyślić, Najlepiej jakiś fakt, którego nie da się zwery­fikować. Przykład z ostatnich dni: informacja, że lider Nowoczes­nej Ryszard Petru jako dziecko mieszkał z rodzicami, z zawodu fizykami, w Dubnej pod Moskwą. Wniosek? Na pewno był wte­dy szkolony przez GRU. - Niestety, nie nasza robota, ale świetna - mówi z podziwem szef agencji. - Gówno nie do zmycia. Pan Petru to polityk dużego kalibru, ciężko będzie go zniszczyć, ale można mu dokopać.

   O tym, że internetowy hejt może naprawdę zniszczyć, prze­konał się w czasie wyborów samorządowych w 2014 r. Dostał od klienta taką historię: polityk z konkurencyjnej partii zostawił żonę dla młodszej. - Tam nie było żadnego skandalu, facet po pro­stu się rozwiódł. A my piszemy na lokalnych forach: porzucił żonę z dwójką dzieci dla młodej baby i jeszcze nie chce płacić alimen­tów. Startuje w wyborach, bo ta młoda potrzebuje dużo kasy - coś takiego wymyśliliśmy. Szybka reakcja internautów: ale skurwiel, co za cham! Jak taki człowiek może kandydować? Jeb, jeb, jeb! - opowiada.
   I o to właśnie chodziło: przekonać ludzi, że na takiego polity­ka nie można głosować. - Kandydat nie dostał się do rady gminy. Mój klient był zadowolony - mówi. Nie, nie miał z wykonaniem tej usługi żadnego problemu. - Dla mnie to biznes. Ja po prostu wy­korzystuję to, że ci ludzie się wzajemnie napierdzielają - mówi.
Jego agencja pracowała już właściwie dla wszystkich: dla ca­łej lewicy, PSL, PiS i dla komitetu wspierającego PO. - Tylko dla Nowoczesnej nie, oni jeszcze się nie nauczyli korzystać z takich usług - śmieje się. Zresztą generalnie - uważa - jak chodzi o in­ternet, partie nie są kumate. - Nie licząc oczywiście PiS, bo jest wyrąbiste w tym temacie, świetnie buduje swój wizerunek.

TO OTWARTA WOJNA
Kilka tygodni temu w sieci zaczął krążyć wpis anonimo­wego internauty, który twierdził, że wiosną ubiegłego roku sztab wyborczy Andrzeja Dudy zatrudnił ponad 800 hejterów. Mieli wychwalać kandydata PiS na prezydenta i obsmarowywać w internecie jego przeciwnika Bronisława Komorowskiego.
   Przyznał to zresztą Paweł Szefernaker, odpowiedzialny w szta­bie Dudy za media społecznościowe. - Ponad 3 tys. osób, które zgłosiło się do drużyny Dudy przez internet, dostawało codzien­nie e-maile z infografikami i materiałami wideo. Prosiliśmy, żeby to udostępniać, a ludzie nam pomagali - powiedział tuż po wy­granych przez Dudę wyborach.
   Ta pomoc nie była jednak całkiem bezinteresowna - twierdzi dziś anonimowy internauta. Według niego hejterzy byli wynagra­dzani z funduszu wyborczego PiS. I okazali się tak skuteczni, że zaraz po wyborach prezydenckich zatrudniono kolejnych, tym razem prawie 2 tysiące. Wszyscy razem mocno przyczynili się do zwycięstwa PiS w jesiennych wyborach parlamentarnych.
   Ta sensacyjna wiadomość tak zainteresowała dziennikarza TVN Jarosława Kuźniara, że zapytał na Facebooku prezydenta Dudę, czy jest prawdziwa. Do dziś nie otrzymał odpowiedzi. - Nie odpisał mi ani on, ani ludzie, którzy powinni ogarniać jego so­cial media. Ale widzę, że dopiero się uczą, może jeszcze nie czas - mówi Kuźniar.
   - To jest nie do udowodnienia. Przecież nie ma faktur pod ty­tułem „Opłata za trollowanie przeciwników PiS”. Nikt niko­go nie złapał za rękę. Zresztą już nawet nie trzeba szukać faktur. Szefernaker przyznał, że zbudował armię trolli. To jest dowód, że stworzył broń przydatną w walce elektronicznej pod tytułem „dezinformacja”. Sztuka dezinformacji nie polega na tym, że ktoś ewidentnie kłamie, tylko na tym, że mówi półprawdy. Widać to było także niedawno, przy okazji „miliona ukraińskich uchodź­ców”, których rzekomo przyjęła Polska, jak zapewniała w Stras­burgu premier Szydło. W świat poszła informacja, że mamy najazd uchodźców ze Wschodu, nikt już nie słuchał wyjaśnień, że chodzi o imigrantów ekonomicznych, którym Polska w żaden sposób nie pomaga - mówi Jacek Kotarbiński, bloger i jeden z najlepszych w Polsce specjalistów od marketingu. Pracuje właśnie nad książ­ką „Hejtolandia”, która w całości będzie poświęcona hejtowi.
- Mamy wysyp hejtu politycznego. To otwarta wojna elektronicz­na o umysły Polaków. Na razie wygrywają PiS.

NAPRAWDĘ MOCNY CIOS
Michał Białek, który zarządza portalem wykop.pl, uważa, że w czasie ostatnich kampanii ani Bronisław Komorowski, ani PO nie zdawali sobie sprawy z siły internetu. - Jak przed wybora­mi prezydenckimi zorganizowałem pierwszą internetową debatę z kandydatami, to PiS natychmiast się zainteresowało. Sztab PO nawet nie odpowiedział na e-mail - opowiada. Jest jednak prze­konany, że w większości przypadków hejt nie jest przez nikogo sterowany, że to oddolna inicjatywa.
   - Obrażam i to czasem na ostro, ale zgodnie z przekonaniami - potwierdza 33-letnia Marta z Warszawy. Przekonania ma pra­wicowe i bardzo lubi prezydenta Dudę. - Najbardziej wkurza mnie, gdy ktoś się z niego naśmiewa. Jak widzę komentarze w sty­lu: „marionetka Kaczora” albo „Duda nie ma jaj”, to puszczająmi nerwy, potrafię jebnąć niezłym hejtem. Włącza mi się agresor i pi­szę, że lewactwo to dno albo jeszcze gorzej. Jak ktoś napisał, że prezydent miał za ciasny garnitur, to rzuciłam: „Chuj wam do ma­rynarki” - wylicza interwencje.
   Jest bardzo oddana sprawie, całymi dniami - jak mówi - pilnu­je internetu. Kładzie się spać o trzeciej nad ranem, wstaje o siód­mej. O dziewiątej pojawia się w firmie komputerowej, w której jest zatrudniona, a pół godziny później już jest zalogowana i zno­wu czuwa. Włącza Onet, Wp.pl, Gazeta.pl, portale „niezależne”, no i oczywiście Twittera oraz Facebook. Pracę ma niezbyt wyma­gającą, czasem trzeba gdzieś zadzwonić, uzupełnić tabelki, odpi­sać na e-mail - jest czas, żeby reagować.
   Takich jak ona jest wielu - siedzą i pilnują internetu. A jak się coś dzieje - Sejm przegłosuje jakąś ustawę, ktoś coś powie - to się skrzykują i zalewają sieć komentarzami. Tymi, którzy hejtują za kasę, Marta gardzi. Jest przekonana, że takich osób jest masa.
- Wstaję rano i nagle widzę na Twitterze setki tweetów wrzucone z podejrzanych kont, bez zdjęć - opowiada. Pamięta, jak w czasie kampanii prezydenckiej w wielu miejscach sieci hulało to samo zdjęcie: śpiący Komorowski z opisem, że brzydki, gruby jak wielo­ryb. -Wyglądało tak, jakby ktoś korzystał z szablonu, robił kopiuj - wklej. Taki prymitywnie wyprodukowany hejt.
   - Są hejterzy ideowcy i ci, którzy hejtują za pieniądze. Połączenie tych dwóch grup naprawdę daje mocny cios - mówi Paweł Iwaniuk, dziennikarz, bloger, specjalista ds. mediów internetowych. W czasie ostat­niej kampanii parlamentarnej dostał kilka propozycji, by hejtować PiS, Nową Prawi­cę i inne konserwatywne partie. To był pro­sty komunikat: płacimy około 150 zł za pakiet -10 tys. znaków - prosimy o kontakt.
Sprawdził, profile wydały mu się podejrzane.
- Skopiowałem zdjęcia profilowe i wkleja­łem do wyszukiwarki. Okazało się, że zosta­ły wzięte z jakiegoś profilu albo z banku zdjęć - opowiada. Kusiło go, żeby sprawdzić, kim są zleceniodawcy, ale obawiał się, że to może być prowokacja. Odpuścił.

MOGĘ BRONIĆ! ATAKOWAĆ
Ale chętnych do hejterskiej pracy nie brakuje. Kiedy na portalach Olx.pl i Gumtree. pl zamieszczamy ogłoszenie, że „szukamy osób, które tworzyły już płatne treści o te­matyce politycznej w postaci komentarzy na forach internetowych, portalach, blogach”, odzew jest błyskawiczny: w ciągu dwóch dni zgłasza się ponad 250 osób, w większości byli dziennikarze. Przysyłają CVze zdjęciem, adresem, numerem tele­fonu i danymi firmy, w której pracują.
   „Jestem bardzo elastyczny w prezentowaniu poglądów, mogę bronić, jaki atakować władze, pisać komentarze pro-liberalne czy pro-kukizowe” - pisze X.
   „Jestem gotów na taką współpracę, bowiem robię to od dłuższe­go czasu na Facebooku w grupie popierającej PiS bezinteresow­nie” - reklamuje swoje umiejętności Y.
   Kolejny kandydat jest geodetą, umie pracować w zespole i dużo jeździł po kraju. Wie, co ludzie myślą i czego oczekują. Przysyła próbkę swoich możliwości: „Proponuje Ci szmato spotkanie oso­biste. Zrobię Ci wykład natury politycznej to jak sie ju pozbie­rasz to znormalniejesz kodowska kurwo” [pisownia oryginalna - przyp. red.].
   W. jest na pierwszym roku prawa, wykonywał już podobne zle­cenia dla PO. Wyglądało to tak: dostawał schemat i na jego pod­stawie pisał posty albo komentował wpisy innych internautów.
- Dziennie generowałem około 100 komentarzy, za każdy dosta­wałem średnio 1,50 zł - opowiada.
    Może pisać na każdy temat, w zależności od potrzeb. Także posty obraźliwe, nie ma zahamowań. Przysyła dwa komentarze do wystą­pienia premier Szydło w Parlamencie Europejskim. Najpierw jako zwolennik PiS: „Powiedziała tyle, co powinna, a zasrańce z PO i in­nego syfu szukają dziury w całym, bo co oni innego potrafią? Nic!”.
Za chwilę od strony PO: „Gówno powiedziała i wyszła. Przecież Szydło powinna zająć się skręcaniem długopisów w domu, bo jak otworzy gębę, to już za późno”.
   A., z wykształcenia socjolog, też podej­mie się każdej pracy: na rzecz PO, Nowoczes­nej, Korwina, Kukiza, nawet SLD, choć to nie jego klimaty, bo prywatnie należy do partii KORWiN. W wyborach parlamentarnych pra­cował w sztabie kandydata PiS z miasta na za­chodzie Polski. - Tworzyłem jego fan page, przygotowywałem mu wystąpienia i pisałem komentarze pod artykułami na jego temat. Przedstawiałem go jako człowieka kompeten­tnego, merytorycznego i spokojnego. Jego ry­wala z PO ośmieszałem. Pisałem, że to, co robi, to hucpa jego zwolennicy to motłoch, a on sam czerwona Świnia - opowiada. Udało się, jego kandydat wygrał wybory. Dostał się do Senatu.

TROLLE BAGIENNE I JASKINIOWE
- Ludzie, którzy zarabiają na hejcie, dziś opluwają Kościół, jutro Nowoczesną, a po­jutrze Partię Razem. Jest im wszystko jedno - mówi Dagmara Dłużniewska, administratorka grupy Komitetu Obrony Demokracji na Facebooku. Jest wykładowcą na Uniwersy­tecie Wrocławskim i po wyborach prezyden­ckich zrobiła studentom wykład o tym, czym się różni sondaż od Exit Polla. - Chciałam im pokazać, na co muszą zwracać uwagę, czemu
mogą wierzyć, a czemu nie. Rozmowa zeszła na przemysł interne­towego hejtu, zapytałam ich, co o tym sądzą i czy ktoś brał w tym udział. Przyznało się dwóch studentów. Zapytałam, czy im to nie przeszkadzało, ale tylko wzruszyli ramionami - opowiada.
   Teraz sama zajmuje się wyłapywaniem trolli w grupie KOD, od kilku tygodni jest ich zatrzęsienie. Założyli nawet własną grupę, o blisko 10 tysięcy członków liczniejszą niż prawdziwa. - Polaków jest w niej niewielu, głównie ludzie z Arabii, Kataru, Kuwejtu, Pa­kistanu o imionach Ahmed czy Mohammed. Obserwowaliśmy, jak ta grupa rośnie, w ciągu godziny przybywało tysiąc człon­ków, Więc jest oczywiste, że byli po prostu zasysani z jakiejś bazy - mówi Dłużniewska.
   Nie ma pojęcia, kto za to zapłacił. - Żeby się dowiedzieć, mu­sielibyśmy przyjąć taktykę naszych przeciwników, czyli zinfiltrować ich grupę. To jest dla nas etycznie nie do przyjęcia - tłumaczy.
Zauważyła, że ci, którzy hejtują KOD, dzielą się na kilka grup. Jedni to ideowcy, inni gimbaza, a jeszcze kolejni to klasyczne trolle - jakich nazywa - bagienne i jaskiniowe.
   - Troll bagienny dostaje skrypt i jedzie. Zadaje sześć pytań w stylu: „A gdzie było PO, jak zabierali nam trzeci filar?”. Zada­niem trolla jaskiniowego jest z kolei dezintegracja grupy, czy­li wrzucenie tematu, który zasieje niepewność. Na przykład: „Moja teściowa jest zwolenniczką PiS, jak mam ją nakłonić, żeby uwierzyła w KOD?”. Członkowie grupy chcą być uprzejmi, wrzu­cają artykuły, żeby jakoś pomóc. Cała grupa zaczyna intereso­wać się tym człowiekiem, na bok idą inne tematy i o to chodzi. W końcu ktoś nie wytrzymuje i zaczyna rzucać wulgaryzmami. Troll robi print screen takiej wypowiedzi - następnego dnia w prawicowych „nieza­leżnych” mediach ukazuje się komunikat, że KOD nienawidzi Kaczyńskiego. To są tak zwane ustawki - opowiada Dłużniewska.
   I ona, i inni administratorzy pracują po kil­kanaście godzin na dobę. Nie jest łatwo, bo trolle ich też atakują. Odpala człowiek rano komputer, a tam pornografia albo zdjęcia porozrywanych ciał. - To mała cyberwojna - mówi.

HEJTOWANIE NA ODLEGŁOŚĆ
Agencja, która „kreuje fakty w Interne­cie”, ma ok. 500 profilów na Twitterze i kolej­nych kilka tysięcy na różnych forach i innych portalach społecznościowych. - Takie istnie­jące konta, z dłuższą niż miesiąc historią, są przydatne, gdy przychodzi polityk i mówi, że chce kogoś zniszczyć. Jeżeli akcja ma być dłu­ga, to żeby się nie pomylić, tworzymy profi­le osobowościowe ludzi, którzy komentują. Pani Zosia z Londynu nie używa polskich znaków, pan Andrzej z Poddębic stawia prze­cinki w złych miejscach, a Tosiek z Białegostoku pisze „poszłem”. Zapisujemy to w Google docs, żeby się nie pomylić. Zdjęcie bierze się niewyraźne albo je ciut przerabia. Trzeba unikać ładnych fo­tek zagranicznych modeli, bo to budzi podejrzenia - opowiada szef agencji.
   Żeby takie konto było wiarygodne, musi się na nim coś dziać.
- Dlatego wstaję czasem w nocy i coś napiszę, na przykład, że boli mnie noga. A drugie konto fake’owe, które prowadzę, odpisuje: kurde, trzymam kciuki. Trzecie fałszywe konto dodaje: znowu ci się odnowiła kontuzja! Moi pracownicy też tak robią - wylicza.
   A potem można już obrażać polityków na forach internetowych w Gdańsku, siedząc przed monitorem w Zakopanem. - Są specjal­ne narzędzia, które umożliwiają podszywanie się pod IP kompu­terów w różnych miastach w Polsce - tłumaczy.
   W wyborach samorządowych miał takie zlecenie: polityk z ma­łego miasteczka zażyczył sobie obsmarowania lokalnego rywala. W komputerach tego polityka i agencji zainstalowano specjalny program, dzięki któremu po każdym komentarzu zmieniało się IP komputera. Na forum wyglądało to tak, jakby wszystkie komenta­rze napisali ludzie z miasteczka. Udało się, rywal przegrał. Wygra­nego kosztowało to trzy tysiące złotych.
   - Czasem hejtuje się posła jako pani Krysia z Hamburga. Nie można tego robić z polskiego IP, więc wykupuje się bramki pro­xy, czyli narzędzia do maskowania IP za granicą. Jeżeli udajemy polskiego imigranta z Londynu, który narzeka, że w Polsce źle się dzieje i nie ma co wracać, to musi być IP z Londynu. Dzięki bram­kom można wysłać komentarz prawie z każdego miejsca świata, siedząc w Polsce. I jest to prawie nie do wykrycia. Im większe bez­pieczeństwo, tym drożej. Amatorzy za jeden komentarz biorą od 1,5 do 3 złotych. Agencje, które stosują skomplikowane systemy zabezpieczające, nawet pięć razy tyle. Niektóre z nich rozliczają
się ryczałtowo: trzy tysiące za obrażanie lo­kalnego polityka, kilkadziesiąt lub kilkaset za zniszczenie tego z pierwszych stron gazet.
   Z płatnościami nie ma problemu: wysta­wia się fakturę firmie, która wcześniej robi­ła coś dla tego polityka czy partii. Za banery, ulotki, plakaty, działania reklamowe, marke­ting, cokolwiek. - To jest nie do sprawdzenia - zapewnia.
   Zdaniem Rafała Skarżyńskiego, eksperta ds. marketingu internetowego z SoHo Agen­cy, najsłabszym ogniwem w tym łańcuchu są ludzie. - Dlaczego? Ponieważ takie działania są uznawane za nieetyczne, każdy przeciek może przynieść wiele szkód wizerunko­wych. Tak się stało, gdy przed drugą turą wy­borów prezydenckich pojawiły się pogłoski, że Platforma zatrudniła agencję do działań hejterskich.
   A po co w ogóle partiom fake’owe konta na portalach społecznościowych? - Odpowiedź jest prosta: każde kłamstwo powtarzane wystarczająco często sta­je się prawdą. Ludzie, zwłaszcza w internecie, są jak stado baranów - instynkt stadny kieruje nie tylko ich działaniami, ale także tym, co myślą. I bardzo mocno wpływa na ich poglądy.

HEJT JEST I BĘDZIE
- Z hejtem trudno się walczy - mówi Monika Kaczmarek-Sliwińska, specjalistka ds. wizerunku polityków. Ale jest przeko­nana, że należyt o robić, bo przyzwolenie na hejt prowadzi do dal­szej brutalizacji debaty publicznej. - Właściciele profilowi stron internetowych powinni hejt kasować albo w ogóle wyłączyć moż­liwość komentowania. Powinni też napisać regulamin, w którym jasno określaliby konsekwencje hejtowania, łącznie z tymi praw­nymi, czyli pozwaniem z artykułu 212 kodeksu karnego - o znie­sławienie. Niektórzy mówią, że hejterzy się tego nie boją, ale ja uważam, że jeden pokazowy proces dałby do myślenia kilku ko­lejnym - mówi. Na swoim profilu zawsze na negatywne komenta­rze reaguje - odsyła do regulaminu i prosi o usunięcie.
   Maciej Budzich, autor błoga o mediach, reklamie i marketingu Mediafun.pl, podsuwa inne rozwiązanie: otwarty dostęp obywa­teli do danych i umów, które podpisują partie polityczne. - To są wydatki, które gdzieś trzeba zaksięgować. Jeżeli obywatel miałby prawo sprawdzić, ile kosztowała kampania i na co zostały wydane te pieniądze, przemysł związany z produkcją politycznego hejtu można by kontrolować. I wtedy każda partia dwa razy by się zasta­nowiła, czy rzeczywiście opłaca jej się kupować takie usługi.
    Michał Białek nie zgadza się z tą opinią: - Wystarczy prze­cież usługi hejterów nazwać wsparciem działań promocyjnych
nikt tego nie sprawdzi. Hejt jest i będzie. Nie da się z nim wygrać w prosty sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz