poniedziałek, 29 lutego 2016

Skarb z odzysku



Rząd PiS kończy z prywatyzacją i zaczyna proces odwrotny - renacjonalizację. Lista spółek do odbicia jest długa, o nie będzie operacja rękawiczkach.

Na początek trzeba odzyskać Kasprowy Wierch. Dlaczego? „Bo to nasze dziedzictwo, nasze narodowe dobro” - prze­konuje Jarosław Kaczyński. Podczas wizyty w Zakopa­nem uspokajał górali: „Już dziś toczą się procesy, które być może pozwolą nam odzyskać sprzedaną przez rząd PO kolejkę na Kasprowy”. Zakopiańscy samorządowcy PiS zyskali wsparcie samego prezesa oraz jego rządu, bo sprawa jest poważna.
Pojawiło się podejrzenie, że Kasprowy Wierch został nie tylko sprzedany, ale wręcz oderwany od Polski i przyłączony do księ­stwa Luksemburga. Wszystko za sprawą sprzedaży spółki Polskie Koleje Linowe, której perłą w koronie jest kolejka linowa na Ka­sprowy. Wraz z szeregiem innych kolejek w Tatrach i Beskidach (Gubałówka, Góra Żar, Jaworzyna Krynicka, Góra Parkowa, Pa­lenica, Mosorny Groń) kupiła ją spółka Polskie Koleje Górskie od Grupy PKP za 215 min zł.
   PKP wystawiła na sprzedaż kolejki oraz kilka innych swoich spółek po to, by zmniejszyć gigantyczne zadłużenie. I to się uda­ło - dług PKP z 4 mld zł skurczył się do 500 min zł. Dziś jednak sprzedane spółki PKP są na krótkiej liście do pilnego odzyskania. A PKL na pierwszym miejscu. To spółka strategiczna, bo wozi naród na Kasprowy i Gubałówkę.

   Szczyt protestu
   Polskie Koleje Górskie zostały stworzone przez miasto Zakopa­ne oraz gminy Bukowina Tatrzańska, Kościelisko i Poronin. Góra­le w walce o PKL pokonali wielu konkurentów z Polski i Słowacji, bo do Kasprowego i Gubałówki mieli mocne prawo moralne. Nie mieli jednak pieniędzy. Te zaoferował fundusz inwestycyjny Mid Europa Partners (do którego należy m.in. sieć Żabka), wchodząc z góralami do spółki. Efekt tego jest jednak taki, że fundusz ma większość akcji PKG i ją kontroluje, więc górale są rozżaleni.
   Dlatego zaczęli wojnę ze sprywatyzowanymi, po trosze własny­mi, Polskimi Kolejami Linowymi. Alarmują, że fundusz, kupując PKL, posłużył się spółką Altura zarejestrowaną w Luksembur­gu, czyli że Kasprowy należy teraz do Luksemburga. Kiedy więc spółka PKG, jako podmiot z kapitałem zagranicznym, wystąpiła do MSW o zgodę na przejęcie nieruchomości należących do PKL, górale zaprotestowali.
   Oczywiście największy sprzeciw wzbudziła sprawa nierucho­mości na Kasprowym Wierchu. Starosta tatrzański Piotr Bąk (PiS) poinformował zakopiańskich radnych, że robi, co może, by narodowa góra nie została wywłaszczona przez kapitał za­graniczny. Bo prawowitymi właścicielami są Skarb Państwa oraz PTTK. Zapowiedział też szereg procesów sądowych przeciw PKL. Agnieszka Jabłońska-Twaróg, rzeczniczka PKL, jest tym zdziwio­na, bo PKL nigdy nie rościły sobie praw do własności tatrzańskie­go szczytu. - PKL jedynie dzierżawi od Skarbu Państwa tereny na Kasprowym Wierchu, płacąc podatki w Zakopanem-wyjaśnia.
   Starosta Bąk twierdzi, że prywatyzacja kolejki odbyła się na granicy prawa, bo Kasprowy leży na terenie parku narodowego, czyli należy do strategicznych zasobów kraju. Także inne samorządy są oburzone przyłączaniem ich gór do Luksemburga. „Nierucho­mości te są położone w strefie nadgranicznej i mają znaczenie strategiczne" - alarmował MSW burmistrz Szczawnicy w sprawie kolejki na Palenicę.
Prywatny właściciel PKL zadeklarował znaczne inwestycje mające podnieść turystyczne walory ośrodków górskich, w któ­rych działają kolejki. Zwłaszcza w Zakopanem. Po inwestycjach i modernizacji fundusz chce się wycofać, kierując PKL na giełdę. Wygląda jednak na to, że nie będzie to takie proste. Bo lokalne władze, zwłaszcza Zakopanego, nie zamierzają współpracować z kolejkowym inwestorem i czekają, kiedy rząd odzyska PKL.
   Obiecał to prezydent Andrzej Duda, a prezes Kaczyński wręcz zadeklarował, że jeśli nie uda się podważyć prywatyzacji, to w ostateczności spółka zostanie wykupiona przez Lasy Pań­stwowe (które kiedyś uczestniczyły w przetargu na PKL). W La­sach Państwowych wiedzą tyle, co prezes powiedział. Oferty jeszcze nie składali.
   - Na razie nie planujemy sprzedaży Polskich Kolei Linowych. Jesteśmy inwestorem długoterminowym. Mamy plany związa­ne z rozwojem spółki, ale realizacja przedłuża się ze względu na liczne przeszkody formalne i trudną współpracę z lokalnymi władzami - wyjaśnia Zbigniew Rekusz, senior partner w Mid Europa Partners. Dziwią go też informacje, że PKL zostaną wy­kupione akurat przez Lasy Państwowe. Fundusz sam decyduje, kiedy wyjść z inwestycji. Robi to po dokonaniu wyceny i w trybie konkurencyjnym, wybierając najatrakcyjniejszą ofertę, a nie tę, którą wskażą mu władze. Tego wymagają inwestorzy, którzy po­wierzyli funduszowi pieniądze.

   Grupa trzymająca za gardło
   -Jeszcze się zdziwią, kiedy dostaną „propozycję nie do odrzu­cenia”. Chyba fundusz nie zorientował się, że mamy rewolucję - śmieje się jeden z urzędników Ministerstwa Skarbu Państwa. W MSP działa specjalny zespół przygotowujący akcję odzyski­wania sprywatyzowanych spółek, których pilnego odzyskania domaga się prezes. To młodzi rewolwerowcy, którzy przy okazji dostali zadanie rozliczenia „złodziejskiej prywatyzacji PO”. Tego oczekują wyborcy.
   - Dano im ogromną władzę, a są przekonani, że cel uświęca środki. Kiedy słyszą, że coś jest niemożliwe, bo zabrania tego prawo, pytają: „który to przepis i jak go trzeba zmienić, żeby stało się moż­liwe?”. Zarządzenie ministra? Rozporządzenie Rady Ministrów? Ustawa? Nie ma problemu, wszystko możemy zmienić od ręki - wyjaśnia nasz rozmówca. Analizowany jest nie tylko proces pry­watyzacji pod kątem jej podważenia, zbierane są rozmaite haki na urzędników, którzy się tym zajmowali, a także na prywatnego inwestora. Chodzi o to, by wywrzeć na niego odpowiednią presję.
   Możliwości takiego działania opisał kiedyś minister spraw we­wnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz, podczas słynnej, nielegalnie nagranej rozmowy z prezesem NBP Markiem Belką. Opowiadał, jak władza może dociskać biznesowe „tłuste misie” przy pomocy służb, policji, aparatu skarbowego itd. - Urząd dozoru technicz­nego, inspekcja pracy, straż pożarna, konieczność uzyskiwania zgód i administracyjnych pozwoleń, podwyższanie wymagań technicznych - są tysiące sposobów, żeby sparaliżować działalność takiej firmy jak PKL. I każdej innej, którą państwo będzie chciało odzyskać- wyjaśnia nasz rozmówca.

   PKP pod napięciem
   W trakcie rozpracowywania są spółki, które PiS wybrał sobie jeszcze w czasach, gdy był w opozycji. Chodzi zwłaszcza o te, które sprzedała Grupa PKP. Bo PiS ma wielkie plany wobec na­rodowego przewoźnika. Chce nie tylko, żeby woził naród, ale też zapewnił mu tani... dach nad głową i to bynajmniej nie w wago­nach. PKP są największym posiadaczem gruntów w miastach, które mają być wykorzystane do budowy domów.
   Trzeba więc wszystko odzyskać, a przede wszystkim to, co stra­ciła PKP Energetyka. Za ponad 1,4 mld zł kupił ją w ubiegłym roku brytyjski fundusz CVC Capital Partners, przebijając mocno cenę, jaką zaoferował państwowy koncern Energa. PKP Ener­getyka to spółka, która zaopatruje kolej w energię elektryczną o zapewnia utrzymanie sieci trakcyjnej. Należą do niej podstacje, za pośrednictwem których zasilana jest sieć.
   Na pierwszy rzut oka wydaje się to dość newralgiczny element systemu kolejowego. Dlatego posłowie PiS Andrzej Adamczyk i Krzysztof  Tchórzewski w poprzedniej kadencji Sejmu próbowa­li zablokować prywatyzację, przekonując, że zagraża to bezpie­czeństwu państwa. Dwukrotnie składali wnioski do prokuratury „w sprawie możliwości popełnienia przestępstwa przez osoby od­powiedzialne za prywatyzację PKP Energetyka”. Za każdym razem były oddalane. Zastrzeżeń nie miał UOKiK ani Komisja Europejska.
   Inwestor przyjął strategię ofensywną, atakując obu polityków, zwłaszcza Tchórzewskiego. Przypomniał, że już w2000 r. rząd AWS, którego Tchórzewski był członkiem, przyjął ustawę o komercjali­zacji, restrukturyzacji i prywatyzacji PKP. Zgodnie z obowiązującym do dziś prawem spółka miała zostać sprywatyzowana z wyłączeniem części infrastrukturalnej, czyli PKP PLK. Polityk jest urlopowanym pracownikiem PKP Energetyka, więc ma na wzglę­dzie własny interes, a nie bezpieczeństwo państwa. Tymi wystąpie­niami CVC Capital Partners rozsierdził polityków PiS, którzy dziś zajmują ministerialne stanowiska: Adamczyk jest ministrem infra­struktury, któremu podlega Grupa PKR a Tchórzewski ministrem energii. Niech się fundusz nie zdziwi, gdy zacznie mieć kłopoty.
   Wśród ekspertów zdania co do ewentualnych zagrożeń zwią­zanych z prywatyzacją PKP Energetyki są podzielone. Dominują opinie, że państwo ma na tyle silne narzędzia do kontroli spółek energetycznych, że kolei nic nie grozi. Nowy właściciel nie będzie narzucał wysokich cen energii, szantażując, że inaczej odetnie pociągi od prądu. Przeciwnie, Grupa PKP będzie teraz mogła szu­kać tańszych sprzedawców.-Mimo to są pewne obawy dotyczące sieci trakcyjnej, jej utrzymania i modernizacji. To dla PKP może być problem - deklaruje dyr. Adrian Furgalski, ekspert w dzie­dzinie infrastruktury z Zespołu Doradców Gospodarczych Tor. Także Anna Streżyńska (dziś minister cyfryzacji) przekonywała, że sprzedano monopol, bo spółka kontroluje podstacje energe­tyczne oraz dysponuje pojazdami technicznymi do naprawy sieci.
   Jak PiS odzyska PKP Energetykę? Czy uda się podważyć prywa­tyzację? - Rozważanych jest kilka scenariuszy, które mają zmęczyć inwestora, sprawić, że pożałuje swojej decyzji i zacznie rozważać możliwość wycofania się z Polski. Łącznie ze zmianą napięcia sieci trakcyjnej z 3 kV na 25 kV i stworzeniem przez PKP własnych od­rębnych podstacji. To byłoby zabójcze nie tylko dla PKP Energetyki, ale i przewoźników - wyjaśnia nasz rozmówca.
Na liście spółek kolejowych do odzyskania jest też TKTelekom, czyli telekomunikacja kolejowa. PiS chciałby odzyskać tę spółkę, bo wraca do starego pomysłu KOT, czyli Krajowego Operatora Te­lekomunikacyjnego. PiS chciał ten pomysł zrealizować już w latach 2005-07. Chodzi o to, by z infrastruktury spółek telekomunikacyj­nych pozostających w gestii Skarbu Państwa skleić firmę, która zapewni obsługę instytucji państwowych. Pomysł nigdy nie został zrealizowany, bo nie miał ekonomicznego sensu, ale dziś to nie jest przeszkoda. Jedno jest pewne: bez TK Telekom stworzenie KOT będzie trudne, więc prywatnego inwestora czekają trudne czasy.

   Test linii technologicznej
   Na liście spółek do odzyskania jest oczywiście chemiczna Grupa CIECH. 51 proc. akcji kupiła spółka KI Chemistry należąca do im­perium, wówczas jeszcze żyjącego, Jana Kulczyka. To była pierwsza po długiej przerwie transakcja doktora Jana ze Skarbem Państwa. Kulczyk zaoferował najwyższą cenę za akcję (31 zł), ale wiado­mo, że nie lubił przepłacać, więc pojawiło się przypuszczenie, że transakcja była ustawiona. Takie podejrzenie powziął też NIK, zarzucając, że CIECH został sprzedany za tanio, choć nikt nie ofe­rował więcej. Dziś stara się to udowodnić prokuratura. Poszlakami są nagrania podsłuchanych restauracyjnych rozmów biznesmena z politykami PO.
   Kolejna prywatyzacja, nad którą trwają intensywne pra­ce, dotyczy Przedsiębiorstwa Wydawniczego Rzeczpospolita.
W2011 r. udziały w spółce wydającej dziennik „Rzeczpospolita” kupił od Skarbu Państwa NFI Jupiter należący do biznesmena Grzegorza Hajdarowicza. Już wtedy politycy PiS interesowali się tą transakcją, sugerując, że stoi za nią ówczesny rzecznik rządu Paweł Graś, mający dość niepokornych publikacji „Rzeczpospo­litej”, zwłaszcza dotyczących katastrofy smoleńskiej. Sprawą zaj­mował się wówczas poseł Dawid Jackiewicz, obecnie minister skarbu. Dziś będzie chciał odzyskać dziennik.
  Część tropów dotyczących prywatyzacji do podważenia pod­powiedziała NIK, krytykując sposób, w jaki zostały sprzedane Kopalnia Adamów, spółka Meble Emilia czy Zakłady Górniczo-Hutnicze Bolesław. One także zapewne staną się surowcem do opowieści o „złodziejskiej prywatyzacji”, na którą czekają wyborcy PiS, a być może także do operacji odzyskiwania spółek.
   - Wszystko ruszy zapewne w okolicach czerwca. Wtedy już zespół działający w MSP będzie miał przygotowane materiały, scenariusze, będą zmienione przepisy, minister sprawiedliwości będzie miał pod pełną kontrolą prokuratury i sądy. Pomogą służ­by specjalne oraz życzliwe media, do których będą docierać odpo­wiednie materiały i przecieki, by wyborcy mieli poczucie satysfak­cji, że nadeszła kara boska na złodziei. Cała linia technologiczna musi być gotowa do pracy-wyjaśnia nasz rozmówca w MSP.
   Linia technologiczna przechodzi wstępny test. Jego przed­miotem jest spółka Kieleckie Kopalnie Surowców Mineralnych (KKSM), której renacjonalizacja już się rozpoczęła. Sprawą zajął się sam minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. KKSM została sprzedana w 2011 r. przez Ministerstwo Skarbu spółce Dolnoślą­skie Surowce Skalne (DSS), która m.in. budowała autostrady i, jak wiele innych, na nich poległa. Sprzedaż została sfinalizowana w momencie, kiedy DSS znajdowały się już w trudnej sytuacji (w transakcji pomagał były premier Kazimierz Marcinkiewicz). DSS wydrenowała KKSM z pieniędzy i padła, pociągając za sobą kielecką spółkę. Dziś trwa ratowanie KKSM, w co zaangażowa­ła się Agencja Rozwoju Przemysłu, gotowa odkupić od syndyka kopalnie kruszyw.

   Narodowy kapitał w budowie
   Zbigniew Ziobro, poseł ziemi kieleckiej, podczas wizyty w Kiel­cach obiecał intensywne śledztwo, które ujawni winnych „afe­ralnej prywatyzacji”, okoliczności upadłości oraz przyczyny pa­sywnej postawy prokuratury w tej sprawie. Oczywiście niezbędne będą do tego nowe kompetencje ministra prokuratora generalne­go. W tym procesie technologicznym minister Ziobro będzie mu­siał jednak ominąć małą rafę. Bo ostatecznym powodem upadku KKSM była odmowa zawarcia układu przez głównego wierzyciela i Bank Zachodni WBK. Bankiem tym kierował wówczas Mateusz Morawiecki, dziś wicepremier i minister rozwoju. Trudno byłoby kolegę z rządu ciągać teraz po prokuraturach.
   Pomysł renacjonalizacji sprywatyzowanych wcześniej przed­siębiorstw nie jest nowy. Chętnie korzystał z niego także rząd PO. Minister skarbu Aleksander Grad do swoich największych sukcesów zaliczył odzyskanie przez państwo Grupy PZU z rąk holenderskiego Eureko. Była to dość droga operacja i eksperci spierają się do dziś czy opłacalna. Jednak jej entuzjastą był Jan Krzysztof Bielecki, doradca Donalda Tuska i szef Rady Gospo­darczej przy Premierze. Niegdyś zwolennik wolnego rynku, dziś silnej kontroli państwa nad gospodarką. Członkowie rady wspo­minają długie dyskusje na te tematy, w których Bielecki dosta­wał silne wsparcie Mateusza Morawieckiego. Dziś wicepremier Morawiecki przejmuje pałeczkę, zapowiadając plan budowy narodowego (czytaj państwowego) kapitału. Trzeba się będzie pozbyć zagranicznych inwestorów. Ci zapewne już zorientowali się, co się święci, i wielu zaczyna pakować walizki. Zobaczymy, jak sobie bez nich poradzimy.
Adam Grzeszak
 ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz