Polsza today
Nie
program, nie obietnice, nie charyzmatyczny lider i nie inspirujące przesłanie
są najważniejszymi atutami PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Jest nim propaganda
tej partii. Toporna, bezceremonialna i bezczelna, ale wyjątkowo skuteczna.
Bronisław Komorowski i Platforma Obywatelska ponieśli klęskę głównie na
płaszczyźnie propagandowej. PiS-owska machina perswazyjno-obezwładniająca
zepchnęła ich do defensywy, z której nigdy się nie wydostali. Właśnie to zdecydowało
o wyniku wyborów. Wybory bowiem - tu kłania się pierwsza reguła kampanii
politycznych - wygrywa ten, kto zdefiniuje przeciwnika szybciej i lepiej niż
rywal.
PiS-owska propaganda oparta jest na dwóch klasycznych założeniach.
Prostota i powtarzalność. Krótkie hasło, najlepiej jedno słowo, wbijane jest do
głów non stop przez PiS-owskich polityków, PiS-owskich propagandystów i
PiS-owskich hejterów. Żadnych wahań, żadnych subtelności, żadnych półcieni.
Propagandowe przesłanie jest zawsze proste jak konstrukcja cepa, a wstukiwane
jest do głów za pomocą młotka. Wydział propagandy na Nowogrodzkiej jest niezwykle
sprawny i metodyczny. A przede wszystkim, jako się rzekło, skuteczny. Dowodów
jest aż nadto. Wystarczy jeden. Poddana propagandowej obróbce Polska stała się –
wbrew faktom i statystykom - „Polską w ruinie”. Że to bzdura? Proszę to
powiedzieć 37,5 proc. wyborców głosujących na PiS.
Bronisława Komorowskiego załatwiono jednym słowem - obciach. Obciach był odmieniany przez wszystkie przypadki.
Ciach, ciach i za pomocą obciachu Komorowskiego rzucono na deski. Komunikat
był prosty. Ilustracje wspomagające komunikat były równie proste i dosadne.
Komorowski - czekoladowy orzeł. Komorowski - szogun. Komorowski - bigos.
Komorowski - nieznajomość języków. Komorowski - żyrandol. Nawet sprzeciw
Bronisława Komorowskiego wobec rozwiązania WSI miał być dowodem obciachu.
„WSI-owy prezydent” - pisano niezmiennie na internetowych forach. Na kontrze do
obciachowego Komorowskiego był „światowy” Duda. Sztab prezydenta albo milczał,
albo się bronił. Nie zadał sobie trudu, by stwierdzić, że rzekomo kompromitująca
prezydenta książka niepokornego autora Sumlińskiego to tania fabułka plus
technika copy and
paste, sklejanka całych fragmentów zerżniętych
z autorów znanych kryminałów. Nie zadano sobie nawet trudu, by stwierdzić, że
np. angielski kandydata Dudy to - jak mówią nauczyciele tego języka - co najwyżej „survival English”. Mecz poddano bez
walki. Skutek znamy.
Szczególnie ulubione przez PiS-owskich propagandystów są słowa na „p”.
Gdy mowa jest o smoleńskim śledztwie, bez końca powtarzane jest słowo „prawda”
- trzeba ujawnić prawdę, czas powiedzieć prawdę. Przekaz - wszystko, co wiemy
o przyczynach katastrofy, to kłamstwo.
Gdy mowa jest o protestach KOD, nieustannie pada słowo „przywileje”. Nie
ma żadnej walki o państwo prawa i obywatelskie wolności. Jest desperacka
obrona przywilejów podejmowana przez panie w norkach i pożeraczy kawioru,
którzy nie mogą się rozstać z korytem.
Gdy trzeba uzasadnić całkowite podporządkowanie PiS mediów publicznych i
usunięcie z nich znanych i zdolnych, by zrobić miejsce dla niezdolnych, ale
swoich, pada słowo „pluralizm”. My tylko przywracamy pluralizm. Pluralizm jest
wtedy, gdy na opozycję i przeciwników władzy możemy w publicznych mediach pluć
bez ograniczeń.
Gdy sędzia Rzepliński broni
Trybunału Konstytucyjnego, mówi się o „polityku Rzeplińskim” i „platformerskim
Rzeplińskim”. Rzepliński nie broni żadnych wartości. Co najwyżej swojego
interesu.
Gdy trzeba uzasadnić nowe egzotyczne sojusze Polski i kolejne uderzenia
w dobre relacje polsko-niemieckie, mówi się o „powstawaniu z kolan”, które
zastąpiło „poklepywanie Polski po ramieniu”.
Gdy mówi się o wypowiedziach polityków i dziennikarzy dla zagranicznej
prasy, w której pojawia się krytyka PiS, mówi się o „donosicielstwie” i „piątej
kolumnie”. PiS-owscy propagandyści dodają do tego „targowicę”, a PiS-owscy
hejterzy - „folksdojczów”.
PiS-owska propaganda jest wydajna. Nie tylko miesza ludziom w głowach,
lecz także potrafi wykreować alternatywną rzeczywistość, być może bardziej
rzeczywistą niż rzeczywistość rzeczywista. Racjonalność niczym, powtarzalność
wszystkim; wątpliwości niczym, jednoznaczność wszystkim; prawda niczym, nasza
prawda wszystkim; „ciemny lud to kupi”. Skoro kupił „Polskę w ruinie”, to
dlaczego nie miałby kupić innych wytworów Wydziału Propagandy.
Można ubolewać, że tej prymitywnej propagandzie ulegają miliony.
Zamiast ubolewać, lepiej jednak wyciągnąć wnioski. Opozycja nigdy nie
zdobędzie władzy jeśli nie przyjmie do wiadomości, że subtelnościami
przeciwnika nie pokona. To PiS wybrało w tej walce rodzaj broni. Nie ma co
szukać innej. PiS można pokonać wyłącznie jego własną bronią.
Tomasz Lis
KOD PiSu
Przez lata pisaliśmy, jak widać z umiarkowanym sukcesem, że partia
nazywająca się Prawo i Sprawiedliwość to nie jest normalne ugrupowanie
polityczne, nawet na tle najbardziej radykalnych i marginalnych partii
europejskich. W dzisiejszych czasach trudno znaleźć formację polityczną,
której lider pełniłby zarazem rolę faktycznego właściciela partii, jedynego
stratega, duchowego guru, kogoś w rodzaju naczelnego kapłana, czy też hipnotyzera,
zarządzającego zbiorowymi emocjami. Trudno wskazać jakąś inną partię, której
fundamentem byłyby mity, obsesje, bardzo szczególna - głęboko pesymistyczna i
mroczna - wizja świata, historii, ludzkiej natury.
To nie jest tak, że wszyscy działacze, a
jeszcze bardziej wyborcy tej partii, są jakimiś mentalnymi klonami prezesa;
oczywiste, że przyłączyli się do PiS z różnych powodów, bo w III RP czuli się
skrzywdzeni, oszukani, rozczarowani sposobem działania instytucji państwa i rządzących
polityków, bo ignorowano ich oczekiwania, plany, pomysły, emocje, bo chętnie
przyjęli obietnice zmiany i poprawy.
Ale PiS otrzymuje się w pakiecie. Mówiąc
symbolicznie: głosowałeś na Andrzeja Dudę i Beatę Szydło, dostajesz Ziobrę i
Macierewicza, 500 zł
na dziecko okazuje się spakietowane ze sprawą smoleńską; nie ma jednego bez
drugiego, także trzeciego (Trybunał Konstytucyjny), czwartego (przejęcie
mediów) itd. Ale katastrofa/zbrodnia smoleńska w tym pakiecie zajmuje miejsce
centralne.
Dla lidera PiS to sprawa głęboko
osobista, z której wszakże nie zawahał się uczynić narzędzia politycznego.
Mnóstwo ludzi pisało o tym, jak katastrofa smoleńska stała się„mitem
założycielskim" PiS, jak miesięcznice pełniły rolę spoiwa i mobilizacji
elektoratu, jak zespół Antoniego Macierewicza wytwarzał teorie spiskowe,
zmieniane następnie w sugestie zbrodni popełnionej przez politycznych rywali.
Ale istnieje jeszcze jedna ważna funkcja „smoleńskiego zamachu": otóż
jest to swoisty test lojalności dla działaczy PiS. Uznanie - wbrew wszelkim
danym, opiniom najlepszych polskich ekspertów, wbrew własnemu rozsądkowi,
zmysłom i intuicji - ewidentnej lotniczej katastrofy za zamach, wymaga
przekroczenia pewnej granicy racjonalności i wstydu. Potwierdza gotowość do
przyjęcia zgoła każdego absurdu i bredni, jeśli wymaga tego partia i prezes.
Od tego momentu możesz się uważać za członka organizacji.
Patrzę z przykrością i zażenowaniem na
wielu, zapewne rozsądnych działaczy PiS, jakie wykonują logiczne wygibasy, aby
pozostać w kręgu smoleńskiej wiary i nie wyjść na cynika lub szaleńca. Mamy tam
wszystkie formy racjonalizacji: że przecież do końca nie wiadomo, że nie
wszystkie okoliczności zostały wyjaśnione (jakby kiedykolwiek było to możliwe);
że liczne dowody są niedostępne lub zaginęły; że nie osądzono winnych - słowem
wszystko, byle nie przyznać, że przebieg katastrofy, jej techniczne, ludzkie,
pogodowe przyczyny są, niestety, oczywiste i rozpoznane w najdrobniejszych
możliwych do ustalenia szczegółach.
Kłamstwo smoleńskie należy do
podstawowego kodu PiS, organizującego i wyłączającego tę zbiorowość z
70-80-procentowej reszty niewierzących. Ale są także inne elementy tego kodu.
Nie można być wpływowym, zwłaszcza ogólnopolskim działaczem PiS, jeśli nie jest
się nieustannie obrażanym i obrażonym. Nie można wobec przeciwników okazywać
litości, współczucia czy zrozumienia - wszyscy spoza naszej organizacji to
ludzie podli, źli, kierujący się wyłącznie najniższymi motywami (koryto, kasa,
przywileje), w dodatku genetycznie uszkodzeni, po rodzicach czy dziadkach z
Wehrmachtu, partii komunistycznej, z UB lub z PRL.
Nawet pani premier, osoba sprawiająca
wrażenie rzeczowej i łagodnej, musiała złożyć deklaracje pogardy wobec
opozycji i KOD. Kolejny kod rozpoznawczy, hasło przynależności do grupy, to w
sytuacji jakiegokolwiek sporu natychmiastowe - sprzeczne z„normalnymi"
regułami wychowania czy tzw. współżycia społecznego - sięganie po najcięższe,
ostateczne słowa, w erze przedpisowskiej niesłychanie rzadko obecne publicznie.
Gestapo, stalinizm, hańba, zbrodnia, zdrada, agentura, targowica, zaprzaństwo,
nikczemność - jeśli gdzieś padają takie słowa, można się założyć, że wypowiada
je polityk PiS. Też zabawnie było patrzeć jak kulturalny „genetycznie" pan
Gowin składał partii słowną lojalkę, uzasadniając stalinowskie pochodzenie
lidera KOD.
Tych wierszy pisowskiego kodu,
specyficznych i niepowtarzalnych cech tej partii jest więcej. Wyrosła w naszym
kraju polityczna mutacja wzbudzająca dziś w Europie żywe zainteresowanie połączone
ze zdumieniem. Namawiałbym każdego, kto może, aby poszukał gdzieś wśród
znajomych czy w rodzinie działacza lub wyborcę PiS i próbował z nim rozmawiać,
jakoś przekonać, że Smoleńsk to była lotnicza katastrofa, a my nie jesteśmy
potomkami bezpieki i gestapo, złodziejami i zdrajcami. Każdy nawrócony lub
choćby wątpiący pisowiec jest więcej wart niż trzech nienawróconych.To akurat
taki żart, bez obrazy.
*
Jeśli te zapiski sporządzane przy okazji rozmów redakcyjnych o „pisowskiej
rewolucji" miałyby mieć jakąś wspólną nazwę, to Przy-pisy, i taką
nazwę będzie miała ta rubryka.
Jerzy Baczyński
Jak zostać milionerem
Do moich rozrywek
należy czytanie prognoz ekonomicznych, zwłaszcza porad dla inwestorów. Co bym
zrobił, gdybym miał tak zwaną „płynność” albo „wolne środki”? W długie zimowe
wieczory, kiedy rachunki za opał są wysokie, pocieszam się, że moje „aktywa”
(dawniej mówiono z francuskiego „awuary”, ale dziś tego słowa nie ma nawet w
słownikach wyrazów obcych) są tak niewielkie. „Tak ciężkich czasów dla
posiadaczy gotówki nie było już dawno, banki proponują symboliczne
oprocentowanie, a na giełdzie leje się krew” -mówię do Marty (żona autora-
red.), odkładając „Wyborczą”. - Złoto też spada, dobrze, że go nie mamy -
dodaję, żeby pocieszyć żonę, która nie widzi jednak powodów do radości. -
Jakaś sztabka by się przydała - mówi nieśmiało.
- Czyżbyś wolała „mieć” niż „być”? - pytam prowokacyjnie, i dodaję: Z
artykułu redaktora Matusiaka wynika, że lepiej mieć grypę azjatycką lub
rotawirusa niż gotówkę. Lekarze alarmują: są ludzie, którym od dźwigania
gotówki wysiada kręgosłup albo kolana. Przeciw grypie można się szczepić, a
przeciwko gotówce - nie. Gotówka jest podstępna, gdy raz zaatakuje, to nie
wiadomo, jak się od niej uwolnić. Są już pierwsze przypadki śmiertelne. Pewien
ciułacz, uciekając przed gotówką, wpadł pod samochód, pogotowie odwiozło go do
najbliższego oddziału SKOK, skąd wysłano go na operację do Luksemburga.
Pojawiają się głosy, że do łask powróci złoto - pociesza gazeta. Co
prawda od 2011 r. jego kurs spadł o połowę, ale... słychać też prognozy że
„szlachetny kruszec wkrótce powróci w wielkim stylu na inwestycyjne salony”. To
obecnie świetna okazja inwestycyjna - wieszczy prezes funduszu inwestycyjnego.
Jednak i on „nie wyklucza”, że cena złota jeszcze... spadnie. No, i bądź tu
mądry, człowieku! Żeby kupić złoto, trzeba mieć gotówkę, a mieć gotówkę to
nieszczęście, więc co robić? Droga do złota prowadzi przez otchłań gotówki. Na
szczęście redaktor ma sugestie: dzieła sztuki, a nawet whisky. - Jeżeli chodzi
o whisky, to właśnie dlatego nie mamy gotówki, że przeinwestowaliśmy w tę formę
oszczędności - mówię z wyrzutem do żony, która uważa, że płynność przede
wszystkim.
Pozostają dzieła sztuki. - Słyszałam, że lepiej zainwestować w obraz
Sasnala niż w KGHM. Miedź spada, a Sasnal idzie w górę - mówi żona, studiując
„Wall Street Journal”. - W spółki Skarbu Państwa PiS nie wchodzę, Jasiński nie
zobaczy ode mnie ani grosza. A co do Sasnala... - Człowieku, ciebie nawet na
sztalugę po Sasnalu nie stać, całe życie musiałbyś odkładać na jeden jego
pędzel... - skarciła mnie Marta. Dała do zrozumienia, że dla niej temat jest
zamknięty, tak jak temat Trybunału dla prezydenta Dudy Koniec. Kropka.
„Wy mnie jeszcze nie znacie!” - pomyślałem. Miałem wycięty i odłożony
ku pamięci niedawny wywiad Wilhelma Sasnala dla „Newsweeka”, mądry, gorzki,
niezależny, na jaki stać tylko artystę, który nie będzie malował na kolanach za
państwowe subwencje. Tytuł: „To mógł być taki piękny kraj”. Fragmenty: „Co by
pan zrobił, gdyby zadzwonił minister Piotr Gliński i poprosił o przygotowanie serii obrazów o żołnierzach wyklętych? -
Odmówiłbym w krótkich słowach, bez przyjemności rozmowy. Zresztą namalowałem
10 lat temu dwa portrety »Ognia«...
- A o Smoleńsku? - Tu już tylko
bym się roześmiał.
- Artyści pójdą za nową władzą? -
Malarstwo propagandowe? To już chyba nie te czasy, nie ta siła rażenia - odpowiada
artysta. - Kiedyś z dumą mówił pan: gestem polskim malarzem«. - Dla mnie
pojęcie »malarz polski« to coś zupełnie innego niż »malarz narodowy«. Nie
znoszę słowa »narodowy«, bo od tego tylko krok do nacjonalizmu, a »kultura
narodowa« brzmi trochę jak »kultura rasowa«. Nie mam problemu z tym, jeżeli
ktoś chce zawłaszczyć pojęcie »narodowy«, »patriotyczny«. Proszę bardzo. Ja
tego nie chcę. Czułbym się bardzo ubogi, gdybym musiał się odwoływać tylko do
polskości. (...) Nie znoszę swojej polskości, ale trudno mi bez niej żyć.
Właśnie z powodu tej ambiwalencji czasami maluję obrazy o Polsce, portrety
partyzantów, Wyszyńskiego, »Ognia«, Narutowicza, albo polski las”.
„Będę tutaj mieszkał, chociaż bolesna jest ta polska bezinteresowna
złość i wrodzony antysemityzm. Widzę te antysemickie gówna na murach od
pierwszej chwili, kiedy wracam do Krakowa. Dzwonię do straży miejskiej, żeby to
usunęli i odnotowuję z satysfakcją, że działa. Choć nie zawsze - czasem biegam
ulicą Kaczą w Krakowie i na jednym z murów widać hasło »Jebać żydów«. (...)
Wyjechać nie pozwoli mi też mój sentymentalizm, czyli patriotyzm: zapach ziemi
na wiosnę trzyma mnie tutaj mocno, za granicą nie udaje mi się tego poczuć. I
jeszcze biały ser w każdym sklepie”.
To mi
się podoba. Wyciąłem wywiad z gazety, dałem do ramiarza, postawiłem na kominku
i pokazałem żonie: „Widzisz, mamy Sasnala - jesteśmy bogaci!”. Postawimy go
obok „Dziennika” Maxa Frischa, który w 1948 r. był w Polsce, oglądał ruiny,
odbudowę ze zniszczeń wojennych i 2 września 1948 r. (!) zanotował: „Pewna
mieszkanka Genewy, tłumaczka ustna, opowiada właśnie, że wczoraj wieczorem też
chciała zwiedzić getto, ale dwaj milicjanci jej zabronili. Dlaczego? Bo zmrok.
A co niby można stamtąd ukraść? Dopiero po długiej rozmowie dostaje odpowiedź:
pomnik, który stoi na tym śmiertelnym bezludziu, nawet teraz trudno uchronić od
antysemickich bazgrołów”.
Tyle dobrego dzieje się wokół spraw polsko-żydowskich, przybywa medali
dla Sprawiedliwych, powstają nowe badania i książki, które odsłaniają
nieznane, często bolesne karty historii, na ekrany trafiają dzieła mniej i
bardziej doskonałe, jak „Pokłosie”, „Ida”, film o Korczaku, tętnią życiem festiwale w Warszawie, Krakowie i
w innych miastach, na scenie można obejrzeć znakomitą „Naszą klasę” Tadeusza
Słobodzianka, dumą stolicy jest Muzeum Historii Żydów Polskich, a ta zaraza
ciągle żyje i boli. I nie chce zdechnąć!
Dlatego inwestuję w Sasnala. W
długim okresie to jest najlepsza lokata.
Daniel Passent
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz