wtorek, 16 lutego 2016

Dwójka ze sternikiem



Pani premier dzwoni na Nowogrodzką, żeby nie dać pretekstu. A prezydent niedawno gościł prezesa w pałacu. Po czwartej godzinie rozmowy jeszcze go zatrzymywał.

Michał Krzymowski

Sala już prawie pełna. Prezydent Andrzej Duda za­raz wkroczy, by odebrać nagrodę Człowieka Wol­ności tygodnika „wSieci” i przemówić ze sceny. - Bardzo wzruszająca to dla mnie chwila. Laure­atami tej nagrody tak naprawdę są wszyscy Pola­cy, którzy poszli do wyborów w przekonaniu, że są ludźmi wolnymi i chcą dobrej zmiany - mówi.
- Nie byłoby tego dnia, gdyby nie ryzykowne decyzje podejmowa­ne przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Nie byłoby tego dnia, gdyby nie pani premier Beata Szydło.
Przemówienia słuchają prezydenccy ministrowie, szefowie pań­stwowych spółek, artyści, dziennikarze. Tylko delegacja PiS jest skromna: dwóch członków rządu, Jan Szyszko i Dawid Jackiewicz, sekretarz stanu Piotr Naimski i poseł Waldemar Andzel. A miała być cała partyjna czołówka z wymienionymi w przemó­wieniu Jarosławem Kaczyńskim i Beatą Szydło na czele. Miała, ale nie dotarła, bo prezes w porze gali postanowił zwołać na Nowogrodzkiej posie­dzenie ścisłego kierownictwa. To najwęższe wła­dze PiS, na ich naradach nie można nie być. A już na pewno nie należy iść w tym czasie na bankiet.
   - To spotkanie było poświęcone jakiejś pilnej sprawie? - dopytuję
   - Nie, omawialiśmy sprawy bieżące - przy­znaje członek władz PiS.
   Inny rozmówca dodaje: - Jarosław to zrobił specjalnie. Iden­tyczna sytuacja miała miejsce podczas uroczystości na Zamku Królewskim w dniu zaprzysiężenia. Duda odbierał tam insygnia władzy i też do końca trzymano miejsca dla kierownictwa PiS, ale prezes i j ego ludzie się nie zjawili. A czego dotyczyła narada w dniu gali „wSieci”? Między innymi gali „wSieci”! Prezes narzekał, że ty­godnik jednego dnia fetuje Dudę, a innego atakuje PiS za utrzy­mywanie gabinetów politycznych w rządzie.
ELA, MUSICIE SIĘ WŁĄCZYĆ
Obóz rządzący składa się z trzech ośrodków władzy: pa­łacu prezydenckiego Andrzeja Dudy, Kancelarii Premiera zaj­mowanej przez Beatę Szydło i siedziby PiS, w której urzęduje Jarosław Kaczyński. Biuro partii z formalnego punktu widzenia ma w tym triumwiracie pozycję najsłabszą, ale w rzeczywistości to tu zapadają najważniejsze decyzje. Choć prezydent Duda i pre­mier Szydło zgodnie podążają ścieżką wytyczoną przez prezesa, to z Nowogrodzkiej raz po raz dobiegają pomruki niezadowolenia. A wiele nie trzeba, by zirytować szefa PiS. Duda i Szydło przeko­nali się o tym już kilkakrotnie.
   Na przykład podczas sporu o Trybunał Konstytucyjny. Duda zwołał wówczas konsultacje z szefami klubów parlamentarnych. Był to pusty gest, za którym nie poszły żadne decyzje, ale Kaczyń­ski i tak miał pretensje, że prezydent nie uprzedził go o tym po­myśle i działał bez jego akceptacji. - Jarosław uważał, że Duda i Szydło nie dotrzymują mu kroku w sprawie Trybunału. To prze­świadczenie było umiejętnie podsycane przez doradców i człon­ków zakonu PC, którzy powtarzali prezesowi: „Zobacz, Jarek, całe odium spada na ciebie. Tylko ty ponosisz wizerunkowe kosz­ty, bo Beata i Andrzej chowają głowę w piasek” - opowiada czło­wiek z Nowogrodzkiej. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W połowie grudnia do biura partii została wezwana Elżbieta Wi­tek, szefowa gabinetu politycznego pani premier i jej najbliższa współpracownica. - Ela, tak dalej być nie może. Musicie się włą­czyć - miała usłyszeć.
   Rozmówca z Kancelarii Premiera: - Po jej powrocie z Nowo­grodzkiej Szydło natychmiast zarządziła medialną ofensywę w sprawie Trybunału, którą zapoczątkowało poranne wystąpienie z mównicy sejmowej. Ostre, atakujące Platformę i Nowoczesną. „Oho - pomyślałem od razu - Beata niby zwraca się do opozycji, ale tak naprawdę mówi pod prezesa”.
   Jeszcze tego samego wieczoru pani pre­mier wygłosiła orędzie poświęcone Trybunało­wi, dzień później udzieliła wywiadu w Polsacie News, a kilka dni później pojawiła się w TVN24. Reprymenda Kaczyńskiego musiała zrobić na niej wrażenie, bo gdy dwa tygodnie później pre­zydent wyjechał do Wisły, Szydło prosiła go, by wrócił do Warszawy podpisać nową ustawę o TK. - Współpracownicy Dudy byli z tych po­nagleń bardzo niezadowoleni, odgrażali się, że prezydent nie przyjmie tej nowelizacji. A co zro­bił Andrzej? Przerwał urlop i przyjechał podpi­sać ustawę - śmieje się jeden z posłów.

ANDRZEJ W PORZĄDKU, ALE TO OTOCZENIE...
Gniew na Nowogrodzkiej pojawił się też po styczniowym wy­stąpieniu Beaty Szydło w Parlamencie Europejskim. Pani pre­mier dała sobie radę, ale prezesa rozdrażnił późniejszy komentarz szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, który w radiowej Jedyn­ce stwierdził, że „w Strasburgu urodził się nowy lider europejski”.
   Współpracownik Szydło: - A pamięta pan wypowiedź wicepre­miera Piotra Glińskiego? Dwa dni po debacie opowiedział w „Su­per Expressie”, że w nocy komentował z prezesem wystąpienie Beaty. Niby powiedział, że było dobre, ale zabrzmiało to tak, jak­by dwóch profesorów spotkało się, żeby ocenić egzamin swo­jej studentki. A to przecież Gliński jest podwładnym Szydło, a nie odwrotnie!
   Człowiek z Nowogrodzkiej: - Relacje w tym triumwiracie są skomplikowane. Jarosław narzeka w prywatnych rozmowach, że Szydło to nie ta liga, że do wielu rzeczy trzeba ją przekonywać, że nie wszystko łapie w lot sama. O Dudzie mówi z kolei: „Nie, nie. Andrzej w porządku. Staje na wysokości zadania, tylko to jego oto­czenie...”. Ale z drugiej strony, gdy któreś z nich zapunktuje w ja­kiejś sprawie, na Nowogrodzkiej pojawia się niepokój.
   Efekt jest taki, że prezydentowi ani pani premier nie udało się do tej pory zbudować własnych ośrodków. Mimo pełnionych funkcji i Duda, i Szydło nadal zachowują się jak członkowie pre­zesowskiego dwom. Najlepiej widać to przy okazji walki o posady w państwowych spółkach. Rozmówcy „Newsweeka” opowiada­ją, że to Szydło była jedną z osób, które doprowadziły do rezyg­nacji Mariusza Antoniego Kamińskiego z funkcji szefa Polskiego Holdingu Obronnego. Tyle że nie nakazała odkręcić sprawy mi­nistrom odpowiedzialnym za tę spółkę, Dawidowi Jackiewiczowi czy Antoniemu Macierewiczowi, ale interweniowała u prezesa. A że nominacji nie skonsultowano zawczasu z Nowogrodzką, to Kamiński został zmuszony do złożenia rezygnacji.
   W podziale stanowisk w spółkach skarbu państwa uczestniczą też ludzie związani z ministrem w Kancelarii Prezydenta Adamem Kwiatkowskim. Z jego protekcji skorzystali m.in. nowi członkowie władz Energi i TVP. - Duda nie powstrzymuje swojego ministra, ale nie jest w tej sprawie żadnym podmiotem. Kwiatkowski forsu­je ludzi za pomocą własnych kontaktów w Ministerstwie Skarbu Państwa. Najpierw uzgadnia kandydaturę z Jackiewiczem, z któ­rym ma koleżeńskie relacje, a potem musi czekać na akceptację Jarosława. To, że jest człowiekiem prezydenta, nie ma znaczenia - mówi osoba z otoczenia głowy państwa.

A CO, JEŚLI WYCOFAM BEATĘ?
Żeby dobrze zrozumieć relacje między Kaczyńskim a Dudą i Szydło, trzeba się cofnąć do dwóch wydarzeń z ubiegłego roku.
   Pierwsze z nich miało miejsce zaraz po ubiegłorocznych wyborach prezydenckich.
- Wygrana Andrzeja oszołomiła prezesa, zachwiała nim. To była mieszanka wielkiej radości i niepokoju. Jarosław nagle zrozu­miał, że zwycięstwo było możliwe, bo to nie on kandydował. Grunt zaczął mu się osu­wać spod nóg - opowiada jeden z posłów.
W międzyczasie media zaczęły spekulo­wać, że najbliżsi współpracownicy Dudy z czasu kampanii, Beata Szydło i Marcin Mastalerek, zostaną ministrami w Kan­celarii Prezydenta. - Jarosław odczytał to jako zagrożenie, że powstanie alternatywny ośrodek władzy, i wykazał się politycznym instynktem. Przelicytował ofertę Dudy, proponując Szydło premierostwo. A nomi­nację dla Mastalerka zablokował całkowi­cie. W ten sposób zdusił sojusz w zarodku - ciągnie rozmówca.
   Kandydatura Szydło została przyjęta w PiS bez entuzjazmu. Na posiedzeniu ścisłego kierownictwa niechętnie odnieśli się do niej wiceprezesi partii Antoni Macierewicz i Mariusz Kamiński, a Joachim Brudziński podczas kampanii parlamentarnej zaczął demonstracyjnie opuszczać narady sztabu wyborczego i nakło­nił prezesa do rozpoczęcia konkurencyjnego objazdu kraju. A gdy Kaczyński zaczął publicznie spekulować, że Szydło może nie wy­trwać na czele rządu przez całą kadencję, stało się jasne, że po­zycja kandydatki na premiera wisi na włosku. I że ten włosek znajduje się w palcach jednej osoby.
   Pod koniec kampanii sytuacja była już tak napięta, że Szyd­ło odsunęła od przygotowań do debaty z Ewą Kopacz swoich najbliższych współpracowników i rozpoczęła treningi z Markiem Kochanem, specjalistą do spraw wizerunku narzuconym jej przez Nowogrodzką. - Tłumaczyła nam, że jeśli nie skorzysta z usług Kochana i wypadnie źle, to Jarosław będzie miał pretekst, by po­zbawić ją premierostwa - wspomina jeden ze sztabowców.
   Obawy Szydło były uzasadnione. „A co by było, gdybym wycofał rekomendację dla Beaty? Jak zareagowałaby opinia publiczna?” - to pytanie powracało podczas kolejnych narad w gabinecie Ka­czyńskiego. Wspomina człowiek z otoczenia Szydło: - Nominacja premierowska oddalała się od Beaty. Tydzień po wyborach Szyd­ło przez przypadek dowiedziała się, że Jarosław razem z najbliż­szymi współpracownikami udaje się na Wawel. Było jasne, że po wizycie na grobie Lecha odbędzie się narada dotycząca obsady rządu. Szydło była tak zdesperowana, że pojechała do Krakowa na własną rękę i wprosiła się na nocne spotkanie.
   Członek zakonu PC potwierdza: - Docierały do nas sygnały, że otoczenie Dudy rozważa wydanie komuni­katu wiążącego Jarkowi ręce. Pałac miał­by w nim ogłosić plan powierzenia misji tworzenia rządu Beacie. Prezes stanąłby wtedy przed wyborem. Publicznie wypo­wiedzieć wojnę prezydentowi czy dać się ograć dwójce podopiecznych.
   Żeby tego uniknąć, prezes w tajemni­cy przed Szydło zwołał ścisłe kierowni­ctwo, na którym miała zapaść ostateczna decyzja. Gdyby posiedzenie się odbyło, za­kon PC zapewne wymógłby ogłoszenie in­nej kandydatury (padało nazwisko Piotra Glińskiego, ale równie dobrze mogło się skończyć na samym Kaczyńskim), jednak na spotkanie przez przypadek wszedł Sta­nisław Karczewski, bliski współpracownik Szydło.
   - O, narada? - zdziwił się.
   - Nie, właśnie się rozchodzimy - padło w odpowiedzi. Naraz wszyscy się poderwa­li i wyszli z gabinetu.
   Spotkanie się nie odbyło, a na Nowo­grodzką niebawem przyjechała Szydło
odbyła z Kaczyńskim dwugodzinną oso­bistą rozmowę. Z późniejszych relacji wynika, że miała mu tam wyjaśnić wszystkie nieporozumienia. W zamian za premiero­stwo zgodziła się też, by prezes podyktował jej skład rządu. - To był drugi kluczowy moment, który zdefiniował późniejsze relacje w tym trójkącie. Duda i Szydło nie odważyli się zagrać przeciw­ko Nowogrodzkiej, a Kaczyński to wykorzystał i utrzymał pozy­cję hegemona - ocenia jeden z posłów PiS. - Dziś nie ma już mowy o sojuszu między Szydło i Dudą. Po zgrzycie w sprawie Trybunału ich relacje nie są już tak dobre jak jeszcze kilka miesięcy temu. Be­ata dzwoni na Nowogrodzką sama z siebie, żeby nie dawać powo­dów do spekulacji. A Duda niedawno gościł Jarosława w pałacu. Prezes potem żartował, że po czwartej godzinie rozmowy próbo­wał wyjść do domu, ale Andrzej nie chciał go wypuścić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz