Pani premier dzwoni
na Nowogrodzką, żeby nie dać pretekstu. A prezydent niedawno gościł prezesa w
pałacu. Po czwartej godzinie rozmowy jeszcze go zatrzymywał.
Michał Krzymowski
Sala już prawie
pełna. Prezydent Andrzej Duda zaraz wkroczy, by odebrać nagrodę Człowieka Wolności
tygodnika „wSieci” i przemówić ze sceny. - Bardzo wzruszająca to dla mnie
chwila. Laureatami tej nagrody tak naprawdę są wszyscy Polacy, którzy poszli
do wyborów w przekonaniu, że są ludźmi wolnymi i chcą dobrej zmiany - mówi.
- Nie byłoby tego dnia, gdyby nie
ryzykowne decyzje podejmowane przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Nie byłoby
tego dnia, gdyby nie pani premier Beata Szydło.
Przemówienia słuchają prezydenccy
ministrowie, szefowie państwowych spółek, artyści, dziennikarze. Tylko
delegacja PiS jest skromna: dwóch członków rządu, Jan Szyszko i Dawid Jackiewicz,
sekretarz stanu Piotr Naimski i poseł Waldemar Andzel. A miała być cała
partyjna czołówka z wymienionymi w przemówieniu Jarosławem Kaczyńskim i Beatą
Szydło na czele. Miała, ale nie dotarła, bo prezes w porze gali postanowił
zwołać na Nowogrodzkiej posiedzenie ścisłego kierownictwa. To najwęższe władze
PiS, na ich naradach nie można nie być. A już na pewno nie należy iść w tym
czasie na bankiet.
- To spotkanie było poświęcone jakiejś pilnej sprawie? - dopytuję
- Nie, omawialiśmy sprawy bieżące - przyznaje członek władz PiS.
Inny rozmówca dodaje: - Jarosław to zrobił specjalnie. Identyczna
sytuacja miała miejsce podczas uroczystości na Zamku Królewskim w dniu
zaprzysiężenia. Duda odbierał tam insygnia władzy i też do końca trzymano
miejsca dla kierownictwa PiS, ale prezes i j ego ludzie się nie zjawili. A
czego dotyczyła narada w dniu gali „wSieci”? Między innymi gali „wSieci”! Prezes
narzekał, że tygodnik jednego dnia fetuje Dudę, a innego atakuje PiS za utrzymywanie
gabinetów politycznych w rządzie.
ELA,
MUSICIE SIĘ WŁĄCZYĆ
Obóz rządzący składa
się z trzech ośrodków władzy: pałacu prezydenckiego Andrzeja
Dudy, Kancelarii Premiera zajmowanej przez Beatę Szydło i siedziby PiS, w
której urzęduje Jarosław Kaczyński. Biuro partii z formalnego punktu widzenia
ma w tym triumwiracie pozycję najsłabszą, ale w rzeczywistości to tu zapadają
najważniejsze decyzje. Choć prezydent Duda i premier Szydło zgodnie podążają
ścieżką wytyczoną przez prezesa, to z Nowogrodzkiej raz po raz dobiegają
pomruki niezadowolenia. A wiele nie trzeba, by zirytować szefa PiS. Duda i
Szydło przekonali się o tym już kilkakrotnie.
Na przykład podczas sporu o Trybunał Konstytucyjny. Duda zwołał wówczas
konsultacje z szefami klubów parlamentarnych. Był to pusty gest, za którym nie
poszły żadne decyzje, ale Kaczyński i tak miał pretensje, że prezydent nie
uprzedził go o tym pomyśle i działał bez jego akceptacji. - Jarosław uważał,
że Duda i Szydło nie dotrzymują mu kroku w sprawie Trybunału. To przeświadczenie
było umiejętnie podsycane przez doradców i członków zakonu PC, którzy
powtarzali prezesowi: „Zobacz, Jarek, całe
odium spada na ciebie. Tylko ty ponosisz wizerunkowe koszty, bo Beata i
Andrzej chowają głowę w piasek” - opowiada człowiek z Nowogrodzkiej. Na efekty
nie trzeba było długo czekać. W połowie grudnia do biura partii została wezwana
Elżbieta Witek, szefowa gabinetu politycznego pani premier i jej najbliższa
współpracownica. - Ela, tak dalej być nie może. Musicie się włączyć - miała
usłyszeć.
Rozmówca z Kancelarii Premiera: - Po jej powrocie z Nowogrodzkiej
Szydło natychmiast zarządziła medialną ofensywę w sprawie Trybunału, którą
zapoczątkowało poranne wystąpienie z mównicy sejmowej. Ostre, atakujące
Platformę i Nowoczesną. „Oho - pomyślałem od razu - Beata niby zwraca się do
opozycji, ale tak naprawdę mówi pod prezesa”.
Jeszcze tego samego wieczoru pani premier wygłosiła orędzie poświęcone
Trybunałowi, dzień później udzieliła wywiadu w Polsacie News, a kilka dni
później pojawiła się w TVN24. Reprymenda Kaczyńskiego musiała
zrobić na niej wrażenie, bo gdy dwa tygodnie później prezydent wyjechał do
Wisły, Szydło prosiła go, by wrócił do Warszawy podpisać nową ustawę o TK. - Współpracownicy Dudy byli z tych ponagleń bardzo
niezadowoleni, odgrażali się, że prezydent nie przyjmie tej nowelizacji. A co
zrobił Andrzej? Przerwał urlop i przyjechał podpisać ustawę - śmieje się
jeden z posłów.
ANDRZEJ W PORZĄDKU, ALE TO OTOCZENIE...
Gniew na Nowogrodzkiej
pojawił się też po styczniowym wystąpieniu Beaty Szydło w Parlamencie
Europejskim. Pani premier dała sobie radę, ale prezesa rozdrażnił
późniejszy komentarz szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, który w radiowej Jedynce
stwierdził, że „w Strasburgu urodził się nowy lider europejski”.
Współpracownik Szydło: - A pamięta pan wypowiedź wicepremiera Piotra
Glińskiego? Dwa dni po debacie opowiedział w „Super Expressie”, że w nocy komentował z prezesem wystąpienie Beaty. Niby
powiedział, że było dobre, ale zabrzmiało to tak, jakby dwóch profesorów
spotkało się, żeby ocenić egzamin swojej studentki. A to przecież Gliński jest
podwładnym Szydło, a nie odwrotnie!
Człowiek z Nowogrodzkiej: - Relacje w tym triumwiracie są skomplikowane.
Jarosław narzeka w prywatnych rozmowach, że Szydło to nie ta liga, że do wielu
rzeczy trzeba ją przekonywać, że nie wszystko łapie w lot sama. O Dudzie mówi z
kolei: „Nie, nie. Andrzej w porządku. Staje na wysokości zadania, tylko to jego
otoczenie...”. Ale z drugiej strony, gdy któreś z nich zapunktuje w jakiejś
sprawie, na Nowogrodzkiej pojawia się niepokój.
Efekt jest taki, że prezydentowi ani pani premier nie udało się do tej
pory zbudować własnych ośrodków. Mimo pełnionych funkcji i Duda, i Szydło nadal
zachowują się jak członkowie prezesowskiego dwom. Najlepiej widać to przy
okazji walki o posady w państwowych spółkach. Rozmówcy „Newsweeka” opowiadają,
że to Szydło była jedną z osób, które doprowadziły do rezygnacji Mariusza
Antoniego Kamińskiego z funkcji szefa Polskiego Holdingu
Obronnego. Tyle że nie nakazała odkręcić sprawy ministrom odpowiedzialnym za
tę spółkę, Dawidowi Jackiewiczowi czy Antoniemu Macierewiczowi, ale
interweniowała u prezesa. A że nominacji nie skonsultowano zawczasu z
Nowogrodzką, to Kamiński został zmuszony do złożenia rezygnacji.
W podziale stanowisk w spółkach skarbu państwa uczestniczą też ludzie
związani z ministrem w Kancelarii Prezydenta Adamem Kwiatkowskim. Z jego
protekcji skorzystali m.in. nowi członkowie władz Energi i TVP. - Duda nie powstrzymuje swojego ministra, ale nie jest w
tej sprawie żadnym podmiotem. Kwiatkowski forsuje ludzi za pomocą własnych
kontaktów w Ministerstwie Skarbu Państwa. Najpierw uzgadnia kandydaturę z
Jackiewiczem, z którym ma koleżeńskie relacje, a potem musi czekać na
akceptację Jarosława. To, że jest człowiekiem prezydenta, nie ma znaczenia
- mówi osoba z otoczenia głowy państwa.
A CO, JEŚLI WYCOFAM BEATĘ?
Żeby dobrze zrozumieć
relacje między Kaczyńskim a Dudą i Szydło, trzeba się cofnąć do dwóch
wydarzeń z ubiegłego roku.
Pierwsze z nich miało miejsce zaraz po ubiegłorocznych wyborach prezydenckich.
- Wygrana Andrzeja oszołomiła
prezesa, zachwiała nim. To była mieszanka wielkiej radości i niepokoju.
Jarosław nagle zrozumiał, że zwycięstwo było możliwe, bo to nie on kandydował.
Grunt zaczął mu się osuwać spod nóg - opowiada jeden z posłów.
W międzyczasie media zaczęły
spekulować, że najbliżsi współpracownicy Dudy z czasu kampanii, Beata Szydło i
Marcin Mastalerek, zostaną ministrami w Kancelarii Prezydenta. - Jarosław
odczytał to jako zagrożenie, że powstanie alternatywny ośrodek władzy, i
wykazał się politycznym instynktem. Przelicytował ofertę Dudy, proponując
Szydło premierostwo. A nominację dla Mastalerka zablokował całkowicie. W ten
sposób zdusił sojusz w zarodku - ciągnie rozmówca.
Kandydatura Szydło została przyjęta w PiS bez entuzjazmu. Na posiedzeniu
ścisłego kierownictwa niechętnie odnieśli się do niej wiceprezesi partii Antoni
Macierewicz i Mariusz Kamiński, a Joachim Brudziński podczas kampanii
parlamentarnej zaczął demonstracyjnie opuszczać narady sztabu wyborczego i nakłonił
prezesa do rozpoczęcia konkurencyjnego objazdu kraju. A gdy Kaczyński zaczął
publicznie spekulować, że Szydło może nie wytrwać na czele rządu przez całą
kadencję, stało się jasne, że pozycja kandydatki na premiera wisi na włosku. I
że ten włosek znajduje się w palcach jednej osoby.
Pod koniec kampanii sytuacja była już tak napięta, że Szydło odsunęła
od przygotowań do debaty z Ewą Kopacz swoich najbliższych współpracowników i
rozpoczęła treningi z Markiem Kochanem, specjalistą do spraw wizerunku
narzuconym jej przez Nowogrodzką. - Tłumaczyła
nam, że jeśli nie skorzysta z usług Kochana i wypadnie źle, to Jarosław będzie
miał pretekst, by pozbawić ją premierostwa - wspomina jeden ze sztabowców.
Obawy Szydło były uzasadnione. „A co by było, gdybym wycofał
rekomendację dla Beaty? Jak zareagowałaby opinia publiczna?” - to pytanie powracało podczas kolejnych narad w gabinecie Kaczyńskiego.
Wspomina człowiek z otoczenia Szydło: - Nominacja premierowska oddalała się od
Beaty. Tydzień po wyborach Szydło przez przypadek dowiedziała się, że Jarosław
razem z najbliższymi współpracownikami udaje się na Wawel. Było jasne, że po
wizycie na grobie Lecha odbędzie się narada dotycząca obsady rządu. Szydło była
tak zdesperowana, że pojechała do Krakowa na własną rękę i wprosiła się na
nocne spotkanie.
Członek zakonu PC potwierdza: - Docierały do nas sygnały, że otoczenie
Dudy rozważa wydanie komunikatu wiążącego Jarkowi ręce. Pałac miałby w nim
ogłosić plan powierzenia misji tworzenia rządu Beacie. Prezes stanąłby wtedy
przed wyborem. Publicznie wypowiedzieć wojnę prezydentowi czy dać się ograć
dwójce podopiecznych.
Żeby tego uniknąć, prezes w tajemnicy przed Szydło zwołał ścisłe
kierownictwo, na którym miała zapaść ostateczna decyzja. Gdyby posiedzenie się
odbyło, zakon PC zapewne wymógłby ogłoszenie innej kandydatury (padało
nazwisko Piotra Glińskiego, ale równie dobrze mogło się skończyć na samym
Kaczyńskim), jednak na spotkanie przez przypadek wszedł Stanisław Karczewski,
bliski współpracownik Szydło.
- O, narada? - zdziwił się.
- Nie, właśnie się rozchodzimy - padło w odpowiedzi. Naraz wszyscy się
poderwali i wyszli z gabinetu.
Spotkanie się nie odbyło, a na Nowogrodzką niebawem przyjechała Szydło
odbyła z Kaczyńskim dwugodzinną osobistą
rozmowę. Z późniejszych relacji wynika, że miała mu tam wyjaśnić wszystkie
nieporozumienia. W zamian za premierostwo zgodziła się też, by prezes
podyktował jej skład rządu. - To był drugi kluczowy moment, który zdefiniował
późniejsze relacje w tym trójkącie. Duda i Szydło nie odważyli się zagrać
przeciwko Nowogrodzkiej, a Kaczyński to wykorzystał i utrzymał pozycję
hegemona - ocenia jeden z posłów PiS. - Dziś nie ma już mowy o sojuszu między
Szydło i Dudą. Po zgrzycie w sprawie Trybunału ich relacje nie są już tak dobre
jak jeszcze kilka miesięcy temu. Beata dzwoni na Nowogrodzką sama z siebie,
żeby nie dawać powodów do spekulacji. A Duda niedawno gościł Jarosława w
pałacu. Prezes potem żartował, że po czwartej godzinie rozmowy próbował wyjść
do domu, ale Andrzej nie chciał go wypuścić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz