Prawica od dawna
usiłuje wykreślić Wałęsę z historii i napisać nową, własną; taką, w której
okaże się, że to Jarek Kaczyński przeskoczył mur, a nie Lech Wałęsa - mówi
Władysław Frasyniuk, legendarny działacz Solidarności.
ROZMAWIA RENATA KIM
NEWSWEEK: Żal panu
Lecha Wałęsy?
WŁADYSŁAW FRASYNIUK: Bardzo. Bycie bohaterem w Polsce jest jakimś
przekleństwem. Tadeusz Kościuszko, Maria Skłodowska-Curie, która dzisiaj
uchodziłaby w oczach PiS za puszczalską i demoralizatorkę, mogą być bohaterami
tylko dlatego, że nie żyją. Mieliśmy różne spory, różne rzeczy mu pamiętam,
ale bardzo współczuję Wałęsie. Tym bardziej że jest w całym tym bagnie samotnym
człowiekiem. Samotność zawsze była jego przekleństwem, a dziś dodatkowo
brakuje autorytetów Geremka czy Mazowieckiego, którzy mogliby dać świadectwo
prawdzie.
Według prawicy Wałęsa to tajny
współpracownik „Bolek”.
- Mówią to ludzie, którzy historię
Polski piszą według swoich kompleksów. Mali ludzie, z trzeciego rzędu polityki.
O Wałęsie mówią „Bolek”, o mnie mówią „pieprzony szofer” i są zdziwieni, że to
my mamy swoje miejsce w historii, a oni nie. Nie mogą się pogodzić z tym, że
jakiś elektryk ma status bohatera, a oni - w swym przekonaniu mądrzejsi, lepsi
i odważniejsi - nie. Muszą to sobie zracjonalizować i tu z pomocą przychodzi
im prawdziwy „bohater” tamtych czasów, czyli Czesław Kiszczak, który właśnie
dał świadectwo ich wielkości.
Z dokumentów ujawnionych przez
wdowę po generale Kiszczaku wynika, że Wałęsa podpisał na początku lat 70.
zobowiązanie do współpracy.
- Nawet jak podpisał, to nie
umniejsza jego wielkości.
Wierzy pan w te oskarżenia?
- Nie wierzę. Gdyby Lech Wałęsa
był agentem SB, to historia Polski potoczyłaby się zupełnie inaczej. Nie
byłoby solidarnościowego podziemia, a my nie bylibyśmy dziś w tym miej scu, w
którym jesteśmy. Nie wierzę. W przeciwnym razie musiałbym przyznać rację tym
wszystkim, którzy twierdzą, że ludźmi, którzy zmienili historię, są towarzysze
z Kremla, a nie Polacy.
Dlaczego te akta wypłynęły
akurat teraz?
- To pytanie, które trzeba zadać
głośno. A odpowiedzi należy szukać nie tylko w Polsce, ale też na świecie. Jak
się popatrzy na to, co się dzieje w Turcji, Syrii, całej Europie, jak się
posłucha, jakim językiem mówią teraz Stany Zjednoczone, to człowiek dochodzi do
wniosku, że trzeba być bardzo ostrożnym w ocenie tych wszystkich rewelacji,
jakimi się nas codziennie karmi. Trzeba się zastanowić, czy to nie towarzysz
radziecki otworzył szafę Kiszczaka, bo tylko jemu służy nasza wewnętrzna wojna.
Dobrze by było, żeby ci wszyscy badacze i ci, którzy chcą te teczki politycznie
wykorzystać, nie okazali się naiwniakami uruchomionymi przez towarzyszy
radzieckich.
- Całe to zamieszanie wokół Wałęsy
jest oczywiście na rękę Putinowi. Nie ma „byłych żołnierzy imperium
radzieckiego”, oni służą imperium do końca życia. A generał Kiszczak służy towarzyszom
radzieckim nawet po śmierci. Służy Putinowi. Szkoda, że Jarosław Kaczyński
też. Tragiczna jest presja, jakiej ulega w tej sprawie Instytut Pamięci
Narodowej. Próbuje się podważać wszystko - historię Solidarności i samego Lecha
Wałęsy. A przecież od kilkuset lat nie było w tej części Europy większego wydarzenia
niż zwycięstwo Solidarności. Plucie na ten narodowy skarb zakrawa na czystą
głupotę. A kiedy słyszę, że jakiś archiwista w pięć minut uznał, że dokumenty
wyciągnięte z szafy przez panią Kiszczakową są prawdziwe, to myślę, że zarówno
żywi, jak i nieżyjący funkcjonariusze bezpieki śmieją się do rozpuku. Waga
nazwiska Wałęsy wymaga, by nad tymi dokumentami usiadł zespół historyków,
ocenił je i potem nam powiedział, co z nich wynika. I jeszcze, żeby pokazał ich
historyczny kontekst.
Czyli?
- Czyli to, że w latach 70.
strzelano do ludzi w Gdańsku, że były tak zwane ścieżki zdrowia, że w komendach
milicji ludzi bito do nieprzytomności. Pozostawionym samym sobie robotnikom
podpis o współpracy z SB ratował zdrowie i życie. Przecież wtedy nie było ani
KOR, ani środowisk intelektualnych, które by się za nimi ujęły. Trzeba być bardzo
ostrożnym, kiedy się rzuca oskarżenia o to, że ktoś coś kiedyś podpisał.
Jarosław Kaczyński uważa, że
legendą Solidarności powinien być jego brat.
- Prawica od dawna usiłuje
wykreślić Wałęsę z historii i napisać nową, własną. Taką, w której okaże się,
że procesujący się od lat z Wałęsą Krzysztof Wyszkowski zezna, że to Jarek
Kaczyński przeskoczył mur, a nie Lech Wałęsa.
Za chwilę może się też okazać, że
Władysław Frasyniuk po 13 grudnia spędzał czas w sanatorium w Barczewie, a nie
w zakładzie karnym. Bo jak się chce zmienić historię, to trzeba nas
wszystkich, działaczy Solidarności, umieścić w nowym miejscu.
Jak siedziałem w więzieniu,
nauczyłem się takiej zasady: „Raz kurwa - zawsze kurwa”.
Patrzę teraz na tych wszystkich
małych zakompleksionych ludzi i myślę, że zasada nadal się
sprawdza. I szlag mnie trafia.
Często się pan tak wkurza?
- Wkurza to mało powiedziane. Ci
ludzie mają na ustach antykomunizm, a u boku jednego z nich, Antoniego
Macierewicza,
widzę od pięciu lat towarzysza
radzieckiego Andrieja Iłarionowa. Zastanawiam się, ilu jeszcze takich ludzi
Macierewicz wprowadził w struktury PiS? Do jakiego stopnia ta partia jest
przez nich manipulowana? I oni w tej chwili robią wszystko, żeby górą w
konflikcie, jaki mamy teraz w Europie, byli towarzysze radzieccy, a nie Europa.
I jeszcze mają bolszewicką niechęć do Niemców, a to przecież nasz największy
partner w biznesie!
Pan też robi interesy z
niemieckimi kontrahentami...
- Kiedy orientują się, że jestem
Frasyniukiem z Solidarności, to pytają o Polskę. Rozmawiamy, pytam, na kogo
głosują, a oni, że na socjaldemokrację. Dziwię się: „Wy, przedsiębiorcy?”. Na
to oni, że u nich taka tradycja. Myślę, że to jest właśnie to, czego my nie
mamy. Za mało spokojnego czasu, by zbudować swoją tradycję.
Dwadzieścia sześć lat wolnej
Polski to za mało?
- Za mało. Choć nie ma
wątpliwości, że odnieśliśmy sukces jako państwo, mamy gospodarkę w niezłym
stanie, staliśmy się zamożniejsi niż kiedyś. I wreszcie nie jesteśmy szarzy -
wystarczy popatrzeć na nasze miasta i wioski.
To dlaczego Polacy uwierzyli w
PiS-owskie hasło „Polska w ruinie”?
- Wszędzie na świecie ludzie
chcieliby żyć lepiej, niż żyją; Kaczyński w czasie ostatniej kampanii wyborczej
doskonale to wykorzystał. Sam jestem pracodawcą i wiem, że z minimalnej pensji
nie da się wyżyć, musi brakować na koniec miesiąca. A jak brakuje, człowiek
musi zrezygnować ze swojej godności i gdzieś poprosić, czyli się upokorzyć.
To mnie jako działacza
Solidarności bardzo boli. Politycy często zapominają, że trzeba budować
zamożność społeczeństwa, dać ludziom pensję, która pozwoli im godnie żyć.
Na razie wszyscy mamy w Polsce
poczucie niestabilności.
Kaczyński trafnie to
zdiagnozował.
- Kiedyś opowiadałem mu, jak
budowaliśmy Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna. To były początki lat 90.,
poprosiłem Janka Rokitę, żeby sprawdził w roczniku statystycznym, na jaki
elektorat możemy liczyć. Okazało się, że w Polsce ludzi ze średnim i wyższym wykształceniem
jest 17 procent, z czego mogliśmy liczyć na połowę. Byłem przerażony. Parę lat
później spotkałem się z Jarosławem Kaczyńskim. Gadamy i w pewnym momencie
zapytałem: „Jarek, czemu ty jesteś taki cyniczny?”. Odpowiedział: „Bo pamiętam
tamtą anegdotę o roczniku statystycznym. Ja ten rocznik mam od tej pory w
głowie”.
Co jeszcze ma w głowie prezes
PiS?
- Nikt tego nie wie, bo on jest
samotnikiem, nie ma kontaktu z rzeczywistością. Nie trzymał własnych dzieci na
kolanach, nie pokłócił się z żoną, nie miał kochanki. Zwykli ludzie, nawet jak
są gigantami w firmie, to wracają do domu i żona w dupie ma ich wielkość.
Dzieci pukają się w głowę, jak im przekazują swoje mądrości. Ale dzięki temu
nie odrywają się od rzeczywistości. Jarek tego nie zaznał.
Ale jego partia przoduje w
sondażach.
- Wciąż. Co nie znaczy, że
wiecznie... W każdym społeczeństwie jest spora grupa ludzi, którzy chcieliby,
żeby polityk im powiedział, o której mają wstać, jaki kanał w telewizji
oglądać, do jakiej szkoły posłać dziecko. Mówiąc krótko - chcieliby, żeby ktoś
za nich podejmował wszystkie decyzje. Kaczyński o tym wie i uwodzi tę część
społeczeństwa. Ja się z nim niemal w niczym nie zgadzam, ale muszę przyznać, że
ma siłę przekonywania. Tylko że ta siła rujnuje wszystko.
Uważa pan, że jest groźny?
- Nie. Nie obawiam się go
specjalnie. Ma swoje lata, jest na końcu drogi, nie pozostawi po sobie
uczniów. Nie będzie apostołów, a bez niego ta partia przestanie istnieć.
Kaczyński jest natomiast groźny w tym sensie, że nawet jego krótkie panowanie
może mieć długofalowe i dramatyczne skutki dla Polski.
Jakiej on chce Polski?
- Wsobnej, kłótliwej i
zaściankowej. Takiej jak on.
On sam mówi o wstawaniu z
kolan.
- Ja jestem z tej wielkiej
Solidarności, która mówiła, że lepiej umrzeć na stojąco, niż żyć na kolanach. I
my z kolan wstaliśmy w 1980 roku. Tu właśnie tkwi klucz do zrozumienia Jarosława
Kaczyńskiego - skoro go wtedy przy tym nie było, to teraz musi wstać. Ale wie
pani, co jest u Jarosława Kaczyńskiego realnie groźne?
Co?
- To, że wykopuje głębokie podziały
między Polakami. Żeby realizować swoją politykę, musi zawsze mieć jakiegoś
wroga, musi z nim prowadzić wojnę. Ten wróg to Obcy, Syryjczyk czy zdrajca.
Tacy jak Kaczyński zabili wszystkie autorytety i nie ma już nikogo, kto mógłby
powiedzieć: „To, co robisz, jest głupie i złe”. Ostatnio zapytał o to
austriacki biskup Schonborn: „To wyście mieli Jana Pawła II i nadal klękacie
przed jego zdjęciem. Ale gdzie są wartości, które wyznawał?”.
Ma pan poczucie klęski?
- Nie. Trochę przesadzamy z tym,
co się w Polsce w ostatnich miesiącach wydarzyło. Owszem, przegraliśmy wybory,
ale powinniśmy mieć pretensje głównie do siebie, bo to my decydujemy, komu
powierzamy mandat zaufania.
Ale mnie nie chodzi o przegrane
wybory, tylko o klęskę ideałów Solidarności.
- Też nie mam takiego poczucia,
wręcz przeciwnie. Obudziliśmy się z ręką w nocniku i zorientowaliśmy się, że
nie można być bezczynnym i bezwolnym, tylko trzeba się zorganizować. I już
wydarzyła się niezwykle pozytywna rzecz, powstał Komitet Obrony Demokracji.
Ludzie wyszli na ulicę nie w ramach jakiejś struktury partyjnej, tylko z
własnej potrzeby. I znakomicie się na tej ulicy czuli. Mam wrażenie, że
odzyskali ją - tę ulicę - z rąk młodych, ogolonych na łyso patriotów, co
krzyczą: „Jebać obcych!”. Okazało się, że KOD to sami swoi, z dużym poczuciem
humoru, nieoczekujący ani patriotycznych przemów, ani posągowych postaci. Za to
oczekujący szacunku dla siebie i dla innych.
Maszerują dzielnie na mrozie,
ale są zupełnie bezsilni.
- Nie jesteśmy bezsilni, nie lubię
tego słowa; bezsilność jest tylko w naszych głowach. Ostatnio znajomy
posprzeczał się z taksówkarzem o Trybunał Konstytucyjny. Kazał mu się
zatrzymać, wysiadł i powiedział, że z idiotą nie będzie jeździł. Trzeba się
włączać w takie dyskusje: w taksówkach, w metrze, gdziekolwiek. Trzeba być
aktywnym, mówić to, co myślimy. Jakaś część Polaków uczyniła z reszty
społeczeństwa zakładnika jednej partii - PiS. Mechanizm demokracji jest taki,
że PiS będzie teraz rządzić przez cztery lata. Nie ma co biadolić, że przez
cztery lata nie można nic zrobić, bo można dużo.
Co? PiS ma większość sejmową i
przegłosowuje każdą ustawę, śmiejąc się opozycji w twarz.
- To prawda. Ale nie jesteśmy
bezwolni, bo to od nas zależy, kto za cztery lata przejmie ster władzy. Mówię:
za cztery, bo nie uważam, że powinniśmy zabiegać o jakąś rewolucję. Ale na
pewno powinniśmy być aktywni i widoczni, żeby umniejszać skutki niekompetencji
tej władzy. To my, myślący tłum, powinniśmy wymusić na politykach pewne
działania. Patrzę z przerażeniem na to, jak PiS demontuje nam demokrację
parlamentarną. W Sejmie nie ma żadnej debaty, choć to powinno być miejsce
ścierania się poglądów, zawierania kompromisów. Tymczasem zlikwidowano nam
parlament. A opozycja się obraża i tylko się ściga, kto pierwszy zrobi
konferencję prasową.
Uważam, że są sprawy, w których
wszystkie partie opozycyjne powinny mówić jednym głosem, np. Trybunał Konstytucyjny czy swobody obywatelskie. Podobnie prawo wyborcze i finanse
publiczne. To ważne, żeby opinia publiczna wiedziała, że w opozycji są ludzie,
którzy potrafią ze sobą współpracować.
Jeszcze jakieś pomysły?
- Jestem za tym, by zorganizować
Kongres Polskiej Przedsiębiorczości, bo trzeba jakoś powstrzymać falę
populizmu zalewającą polską gospodarkę. Potrzebna jest silna reprezentacja,
która nie będzie rywalizowała o dostęp do ucha ministra, tylko zmusi ministra,
by to on starał się o dostęp do przedsiębiorców. Potrzebny jest też Kongres
Kultury, bo obawiam się, że nie tylko w gospodarce, ale i w kulturze ten rząd
może poczynić potężne spustoszenie. Trzeba zewrzeć szeregi. KOD z kolei powinien być nadal
ruchem obywatelskim, który piętnuje patologie w życiu publicznym i stoi na
straży zasad.
Powinien bronić swobód
obywatelskich, tego, co jest racjonalne, pragmatyczne i co się wpisuje w liberalną demokrację. Te zasady powinny być spisane w
czymś w rodzaju konstytucji. Tak, żeby było jasne, czego oczekujemy od
polityków. I jakie my, jako społeczeństwo, mamy prawa i obowiązki.
Nie kusi pana, żeby wrócić do
polityki?
- Nigdy z niej nie wyszedłem, ona
mnie fascynuje. Nie lubię za to polityki parlamentarnej, nudzi mnie. W polityce
lubię kontakt z ludźmi, lubię uruchamiać procesy, uczestniczyć w nich. Przyznaję,
że jestem wielkim kibicem KOD, choć na manifestacje chodzę jako szeregowy
uczestnik. Ale kiedy już tam jestem, to nagle się okazuj e, że nie jestem osobą
prywatną i tłum wpycha mnie na mównicę. Problem polega na tym, że tam musi pojawić
się młodsze pokolenie, które też będzie żyło polityką.
Na razie średnia wieku
demonstrantów to bliżej pięćdziesiątki.
- Na demonstracje przychodzą
ludzie, którzy pamiętają, co to znaczy żyć w totalitarnym państwie i jaką cenę
trzeba zapłacić za normalność. Młodsze pokolenia tego nie przeżyły, więc w ich
przypadku Kaczyński będzie musiał realnie im coś zabrać albo zagrozić ich
poczuciu bezpieczeństwa, by do nas dołączyli. A poza tym - i tu apeluję do
wszystkich lokalnych organizatorów KOD - demonstracje muszą być z jajem.
Czyli?
- Potrzebujemy ludzi z poczuciem
humoru i temperamentem politycznym. Ci, którzy przychodzą na demonstracje, nie
chcą śpiewać hymnu czy „Ody do radości”; nie chcą przemówień polityków.
Przychodzi inteligentny demonstrant i trzeba się zastanowić, w jaki sposób go
obsłużyć, nie bójmy się tego słowa. Bo to nie jest czas Solidarności. Nie
potrzebujemy Lecha Wałęsy, tylko Pomarańczowej Alternatywy, oczywiście
dostosowanej do dzisiejszej sytuacji. To mogą być happeningi, portal z
zabawnymi memami. Takie narzędzia trafiają do młodych ludzi, być może dzięki
nim się uaktywnią. Na przykład pani Pawłowicz to wdzięczny cel, prawda?
Krystyna Janda świetnie powiedziała, że jak ma ostre klimakterium, to niech
sobie plaster przyklei.
Mocno za tę wypowiedź oberwała.
- Tu leży cały problem środowisk
inteligenckich. Jeśli cham zaczepi nasze dzieci w klubie muzycznym, a one
powiedzą: „Uprzejmie pana proszę, niech pan się zachowa przyzwoicie”, to
dostaną wpieprz. Trzeba zareagować stosownie do języka, którego używa
napastnik. Trzeba mu powiedzieć: „Wypierdalaj”, bo wtedy on myśli: „O,
trafiłem na swego” i odpuszcza. Janda powiedziała językiem dowcipnym, tak
trzeba ripostować.
Podobnie zachowało się środowisko
akademickie z Krakowa w sprawie prezydenta Dudy: napisało, że to wstyd, że
prezydent ma tytuł doktora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jarosław Kaczyński ma
doktorat, a pani Pawłowicz jest profesorem. Trzeba pytać, kto im nadał tytuły.
Nam za przekroczenie prędkości odbierają prawo jazdy, im niech odbiorą dyplomy
- niech się wstydzą.
A mówiąc serio, uważam, że to
jeszcze nie jest moment, w którym trzeba iść z władzą na ostro, ale nie
wykluczam, że kiedyś taki moment nadejdzie. I wtedy, tak jak Jarosław
Kaczyński, 13 grudnia można spać do południa albo jak Wałęsa - przeskoczyć
PiS-owski mur i stać się przywódcą.
Władysław Frasyniuk jest jednym z historycznych
przywódców pierwszej – legalnej Solidarności za działalność opozycyjną spędził
kilka lat w więzieniach PRL. Brał udział w rozmowach
Okrągłego Stołu. Był posłem do Sejmu w latach 1991-2001. Na początku łat 90.
Był współzałożycielem ruchu obywatelskiego akcji Demokratyczna.
Później był przewodniczącym Unii Wolności, a następnie Partii Demokratycznej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz