wtorek, 31 maja 2016

Łatwopalny tłum



Lud nas tak urządził. Prosty lud polski i odłamy jakiejś krzywej polskiej inteligencji, robiącej mu populistyczną laskę mówi pisarz Janusz Rudnicki

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Co dalej z Polską?
JANUSZ RUDNICKI: Kobieto, wiosna w pełni, kwiaty rosną, Wisła w słońcu lśni. Po co dupę Polską zawracać?

Dupę Polską zawracać?!
- Pomnikami o marnej urodzie. Ronda­mi, którym nadają imiona skrwawionych bohaterów. Wystarczy popatrzeć na mło­dych ludzi wokół, śmieją się, piwo piją i je­dyne, co oni przelać mogą za ojczyznę, to mocz. Choćby przed pomnikiem o mar­nej urodzie lub przy rondzie pod tablicz­ką z nazwiskiem bohatera, który zginął w zamachu. I będzie im wszystko jedno. Jasne, że przesadzam, ale przejdźmy się po centrum Warszawy albo wieczorem po bulwarach nad Wisłą. Można żyć, nie? Czasami mam wrażenie, że z jakimś upor­czywym masochizmem wmawiamy sobie Polskę, która cała ze skrzepniętej krwi i przelanych łez. A której perfumy to za­pach kadzidła. I w której do szkół chodzą wyklęte żołnierzyki.

Pana zdaniem nic się nie stało?
- Mieszkam w Warszawie, przy skwe­rze Bohdana Wodiczki. Był dyrygentem i jeśli z kimkolwiek się bił, to z własnymi myślami. Jeszcze nie jest tak źle. Choć je­śli tak dalej pójdzie... No właśnie, to do­kąd wtedy iść? Na barykady - to jasne. One dziś to media, sieć, KOD. I ostrzeli­wać jeszcze bardziej niż do tej pory przy użyciu bardzo niebezpiecznej broni, śmiechu mianowicie. Kpić z nich, drwić, karykaturować, parodiować. Wyśmiać ich z pola walki. Śmiech to bardzo skuteczny pocisk.

Władza boi się śmiechu?
- Boi, każda. Śmiech boli, to coś jak rwa kulszowa. Tym bardziej że oni nie mają poczucia humoru. Czy istnieje ulubiony kawał Szydło? Coś w rodzaju suchara, jak ten o policjancie, który przychodzi nago na komisariat? Konsternacja, więc poli­cjant wyjaśnia: „Przyszedłem do domu, a tam żona w łóżku naga mówi: Rozbie­raj się i do roboty! No to się rozebrałem i przyszedłem”.

Wszyscy mówią o Polsce pękniętej na pół, o dwóch walczących ze sobą plemionach.
- Ujmę to tak: dwie wrogie sobie drużyny grają na stadionie. Piłka to Polska, musi być okrągła, więc niech będzie, że to glo­bus Polski. Publiczność to milcząca więk­szość. Leci hymn jednej drużyny, potem drugiej, dwa razy ten sam. To mecz mię­dzynarodowy, ale żadna z drużyn nie gra na wyjeździe, obie grają u siebie. Gra­ją i chaos, nie wiadomo, kto jest kim, bo wszyscy w tych samych biało-czerwo­nych barwach. Nieczyste zagrania, faule, ale nie ma sędziego. Sędzią będzie dopie­ro wynik najbliższych wyborów.

Jaki będzie?
- Jeśli nie nasz, to ja wypisuję się z tego narodu.

Odda pan barwy narodowe walkowerem tym, którzy próbują je zawłaszczyć?
- Te barwy to tak naprawdę jedyne, co ich... co nas... łączy. Oni to wiadomo - już nie chce mi się nawet o tym mówić, bo to banalne, że oni to wielkie, nadęte, zacofa­ne i zamknięte Wczoraj, a my, cokolwiek by powiedzieć, otwarte Dzisiaj. Na razie przegrywamy ten mecz o Jutro, z własnej po części winy, samobója sobie strzelili­śmy, lekceważąc wybory, bo za mało nas poszło. Upraszczając, ryzykując i nadsta­wiając łba, powiem tak: lud nas tak urzą­dził. Prosty lud polski i odłamy jakiejś krzywej polskiej inteligencji, robiącej mu populistyczną laskę, ale pies pogrze­bany jest w ludzie. On głosował tak, jak­by kraj był rzeczywiście w ruinie i nędzy. Wychodzi na to, że im lepiej, tym gorzej dla tej masy. Machnęli jej pięćsetką przed nosem, wrzucili do urny wyborczej ten ochłap i krzyknęli: aport! I po nas. I nogi do dupy nam teraz wchodzą od tego sta­nia na demonstracjach.

Odcina się pan od ludu?
- Lud ma mentalność prowincjonalne­go taksówkarza. Wygląd zresztą też. Mi­strzowie Polski w jęczeniu, coraz gorzej, panie, no coraz gorzej... Kierowcy włas­nego nieszczęścia, Tak, ja, polski inteli­gent, odcinam się od polskiego ludu. On ciągle jeszcze nie przejrzał na te kaprawe ślepia, bo jak wytłumaczyć tak wysokie wciąż notowania PiS w sondażach? Już mi się nie chce udawać, żeśmy jak równy z równym. Mam go gdzieś i wolno mi, po­nieważ on mnie, inteligenta, ma jeszcze głębiej gdzieś. Jakiś kompletny rozbrat, nie mamy nie wspólnego oprócz wspól­nego języka, a i ten tak nas różni, że się właściwie nie rozumiemy.
Czy Polacy, popierając Jarosława Ka­czyńskiego, Tadeusza Rydzyka, Beatę Szydło, Andrzeja

Dudę, mówią: tacy właśnie jesteśmy?
- Ta wymieniona czwórka to jak czte­rech jeźdźców Apokalipsy: Wojna, Za­raza, Głód i Śmierć. Duda-Gracz, ten pisarz, który pisał pędzlem, namalo­wał kiedyś „Jeźdźców”. Trzech karto­flanych chłoporobotników ciągnących gruchę do mieszania betonu. Naszych dzisiejszych jeźdźców Apokalipsy też potrafiłby pewnie pięknie wymalować. Jarek byłby wojną, Tadek śmiercią, to proste, ale problem z zarazą i głodem. Duda prezydent mógłby być głodem - seksu na przykład, uosobieniem impotenckiego nimfomana. Te jego nocne flirty na Twitterze to żenada. W takim układzie Beatrice pozostaje rola zara­zy. Wielkiej przeoryszy w czasach za­razy bogoojczyźnianego patriotyzmu... Bekę sobie z nich toczę, bo co innego pozostaje? To kukiełki z zamachowymi ruchami kończyn. Coś bredzą, coś plo­tą, emanując Polską aż do mdłości. Nie oni są jednak problemem, ale ci, któ­rzy stoją za nimi, ta wcale niemała część rodu Piastów. Dochodzę do wniosku, że koszty demokracji są większe niż z niej zyski.

Czym jest wolność?
- Ona jest wtedy, kiedy żaden człowiek nie musi musieć - to chyba był Lessing. Ale to tylko efektowny motylek, nic więcej. Wol­ność nie polega na tym, że człowiek może robić, co chce, ale na tym, że nie musi ro­bić tego, czego nie chce i to też cytat, tyle że nie pamiętam czyj. I jeszcze jeden: wolność dzwoniąca kluczami dozorców - to nasz Lec. Mnie dzwoniła, siedziałem w internacie wystarczająco długo, nie po­lecam. Siedziałem i nie rozumiałem tych, z którymi siedzę. Ich protestów przeciw­ko osadzeniu nie rozumiałem. My prze­cież chcieliśmy rzeczywiście rozwalić tamten system za pomocą konia trojań­skiego w postaci Solidarności. Albo my, albo oni. Gdybyśmy wtedy mogli ich in­ternować, tobyśmy ich internowali, tak samo jak oni nas. Byliśmy czymś w rodza­ju jeńców wojennych. Czy ktoś słyszał, żeby takowi protestowali przeciwko uwięzieniu ich w obozie? To przecież naturalne.

Tamtym bojownikom odbiera się dziś prawo do miejsca w historii.
- Tak, Murzyni zrobili swoje i mogą odejść. A jeśli ma się już dla nich znaleźć miejsce w muzeum historii najnowszej, to w pomieszczeniu gospodarczym. My z historią mamy problem, cokolwiek by tknąć. Weźmy Jałtę - kamień sporny. Dla większości to zbrodnia, zamknięcie nas w klatce komunizmu. Ja nigdy nie krzy­czałem: „Precz z Jałtą”. Przecież utrata ziem na wschodzie to prawie nic w porów­naniu z tym, co uzyskaliśmy na zachodzie i północy. Uzyskaliśmy, nie odzyskaliśmy, te ziemie były przecież niemieckie. Z po­wojennego układu to my skorzystaliśmy najbardziej, to my wyszliśmy z niego naj­bardziej zwycięsko. Te kilkadziesiąt lat względnej, bardzo względnej w porówna­niu z państwami ościennymi dyktatury, od 1956 r, licząc...

A więzienia, tortury? W Polsce był też stalinizm.
- Proszę mnie nie zrozumieć źle: owszem, wcześniej była czarna noc, ale po 1956 terror mieliśmy już względny, w porów­naniu z Rumunią na przykład.

Był stan wojenny.
- Umówmy się, nawet ta morda stanu wo­jennego nie miała wszystkich zębów, kła­pała trochę dziąsłami. To była opłacalna cena. Trafiło się nam to wszystko jak śle­pej kurze ziarno.

PiS twierdzi, że 25 lat transformacji było zaprzedaniem godności i dumy narodowej.
- Ciągle jeżdżę między Warszawą a Hamburgiem. Wysiadam na dworcu w Warszawie i co widzę? Monolit. Wszy­scy wycięci jednymi nożyczkami z jed­nej wycinanki. Wszystkie kawałki puzzli monochromatyczne, w jednym kolorze i wszystkie mówiące tym samym języ­kiem. Jesteś określoną częścią określonej całości. Tymczasem wysiadasz na dworcu w Hamburgu i topisz się w morzu między­narodowych fal, każda prawie o innym kolorze. W sensie skóry, innej rasy. I każ­da szumi w innym języku. I masz takie poczucie... no, coś z pokory. Zdajesz sobie sprawę z tego, żeś jak rozbitek. Żeś mały pikuś, biały Polaku, któremu wydaje się, że cały świat wygląda jak ty i jest tobą.

A może rodacy takiego pompowania polskości właśnie potrzebują?
- Pompować, pompować, pompować. Żeby Polak był z siebie dumny aż do gra­nic Polski, bo dumny Polak to Polak do­bry, a Polak z pokorą wobec świata, a może i nawet z kompleksami to Polak zły. Więc ten krucy PiS pompuje z jednej strony, a z drugiej straszy. Im gorszy świat, im więcej w Europie zamachów i uchodź­ców, tym lepiej dla Polski. Przytul się do nas, Polaku, widzisz, jak o ciebie dbamy? Tylko z nami będzie ci jak u Pana Boga za piecem. Polskiego Boga za polskim pie­cem. Ależ nam jakaś stara, wydawałoby się, zdechła już dawno huba nagle wyro­sła! Na takim już fajnym przecież euro­pejskim drzewku.

Większości się to podoba.
- Bo większość to lud, który samopoczu­cie ma przednie, bo bez plam.

Jakich plam?
- Białych plam. Wywabiają je roztwo­rem z dumy narodowej, jakimś podejrza­nym smarowidłem z żołnierzy wyklętych na przykład. Albo przeciwnie - pokrywa­ją te biały plamy czerwienią, z Powstania Warszawskiego przede wszystkim. Mó­wiłem to już gdzieś, powtórzę się, roz­kaz o wybuchu powstania był błędem tak tragicznym, że zamiast do ksiąg pamięci narodowej powinien trafić do Księgi Guinnessa w kategorii - romantyczne samo­bójstwo, bez sensu.

Czym jest naród?
- Tłumem. Łatwopalnym, podatnym na manipulacje. Nieobliczalnym, zakochują­cym się w dyktatorach, wynoszącym ich do władzy, ale i potrafiącym ich obalić w pięk­nym zrywie. Co innego społeczeństwo.

Co innego?
- To zgrana orkiestra, podmiotowa ca­łość ze zdolnością do samoorganizacji. Jego podniebienie ma barwę obywatel­ską, narodu - etniczną. Społeczeństwo obchodzi i pięćset na dziecko, i Trybunał Konstytucyjny. A naród obchodzi tylko to pierwsze, choć nazywa to szumnie przy­wracaniem godności tych, dla których Polska to nie zielona wyspa, ale „czarna dupa”. Wiem, wiem, że mówię pogardli­wie, ale skoro połowę tej godności przepi­ją za chwilę ojcowie...

To co?
- To wolę być społeczeństwem niż narodem.

Jaka w tym rola Kościoła?
- To kij w szprychy, opóźnia przybycie po­ciągu polskiego na dworzec Europa. Ale to jak powtarzanie opozycyjnej mantry przez zgodny chór tak samo myślących.
Tradycja jest czymś, na czym powinno się pewnie stać. Wtedy jest kośćcem. A kie­dy trzeba klęczeć, wtedy tradycja staj e się kamieniem.

W pana rodzinnym Kędzierzynie-Koźlu radni PiS nie chcieli przyznać panu ty­tułu zasłużonego obywatela. Uznali, że nie jest pan pisarzem, tylko pospolitym miotaczem przekleństw.
- Miotacz przekleństw - a to dobre. Rze­czywiście jestem fanem polskich wul­garyzmów. Wręcz patriotą rodzimych „mocnych słów”. Czasownikiem „jebać” można zbudować całą opowieść, zmie­niając jedynie przedrostki. Wulgaryzmy to maszty statku języka polskiego i nie­szczęśni radni w gnieździe, z którego się wyklułem, co tej oczywistej oczywisto­ści nie rozumieją. Gdyby mi przyznali tego honorowego obywatela, to wiedział­by o tym tylko Kędzierzyn, a tak nagranie trafiło do internetu i zrobił się skandal, dlatego wypada mi tylko podziękować za reklamę.

Na nagraniu radny PiS analizuje pana najbardziej znaną książkę „Śmierć cze­skiego psa”.
- Ten filmik to jak dokrętka do „Rej­su” Piwowskiego. Gość stawia mi zarzut, że „słowo chuj pada 24 razy, a mężczy­zna tylko dwa”. Książki nie czytał, wul­garyzmy wyłowił dzięki opcji „CTRL + F” i podał je bez kontekstu. Sztuczna szczęka wyjęta z jamy ustnej też wygląda idiotycznie.

Polskość pana uwiera?
- Uwiera, ale kulejąc, też można iść. Poza tym nikt z całego mojego grona przyja­ciół i znajomych, literalnie nikt, nie jest tą nową polskością pochlapany. Znam ją tylko z telewizji publicznej i na szczęś­cie wystarczy przełączyć się na inny ka­nał. Dlatego teraz zwijam się jak dywan i z tej Polski, o której tyle gadamy, idę się wytrzepać.

Janusz Rudnicki jest pisarzem, jego najbardziej znana książka to „śmierć czeskiego psa”. w czasach PRL - opozycjonista internowany w sta­nie wojennym. w1983 r. wyemigrował do Niemiec. Dziś mieszka w Warszawie

1 komentarz:

  1. Dziękuję za udostępnienie tego tekstu online. Podniósł mnie nieco na duchu.

    OdpowiedzUsuń