piątek, 1 lutego 2019

Premier z Krakowa



Władysław Kosiniak-Kamysz w ostatnim czasie był już szykowany na: lidera opozycji, kandydata na prezydenta oraz szefa rządu - i to zarówno tego antyPiSu, jak i koalicji ludowców z... PiS. Wśród tych plotek i spekulacji jedno jest pewne: szef PSL stał się najistotniejszym elementem opozycyjnej układanki.

Kiedy na początku roku dziennikarze zaczęli spekulować, jakie stanowiska młody prezes PSL miałby w niedalekiej przyszłości objąć, i sugerować, że to właśnie on powinien teraz stanąć na czele antypisowskiego frontu, po­litycy na Wiejskiej podśmiewali się, że w tej wyliczance brakuje tylko najwyższych funkcji kościelnych. Nawet ludowcy na swoim oficjalnym profilu na Twitterze żartowali: „Kosiniak na premiera, Kamysz na prezydenta”. „A Władek na prymasa” - pokpiwał Marek Sawicki.
   - Prymas to zdecydowanie najbardziej atrakcyjna funkcja, bo ty­tuł ma się dożywotnio. Więc tak, idę w tym kierunku - ironizuje Władysław Kosiniak-Kamysz. A już tak całkiem poważnie, dystan­suje się od wszelkich spekulacji: - Nie wdaję się w te dyskusje, nie emocjonuję się ostatnimi sondażami; tak jak nie płakałem, kiedy przez długi czas PSL miało 2 proc. poparcia, wszyscy twierdzili, że nie przeżyjemy i PiS nas zje.
   Ten medialny szum zaczął się od jednego sondażu. Nie no­towań partyjnych, bo te wciąż są blisko wyborczego progu, ale od badania, w którym „Rzeczpospolita” pytała, kto byłby naj­lepszym kandydatem na premiera, jeśli jesienią 2019 r. PiS utraciłby władzę (IBRiS). I tu respondenci wskazali właśnie na Kosiniaka (26 proc.). Na kolejnych miejscach znaleźli się Robert Biedroń i Paweł Kukiz (po 16 proc.), a poza podium - Grzegorz Schetyna (10 proc.). Nawet wśród samych wyborców Platformy to szef PSL miał najwyższe notowania. Kilka dni później doszło kolejne badanie tej samej pracowni (tym razem dla Onet.pl), które pokazywało, że po stronie opozycyjnej to lider ludowców ma najwyższe notowania w kategorii: zaufanie do polityków. Wyprzedził nawet Biedronia.
   Na to wszystko nałożyły się wewnątrz opozycyjne rozgrywki, w których to nagle ludowcy stali się najcenniejszym koalicyjnym trofeum. W tle podjazdowej wojenki, zapoczątkowanej przejściem części posłów N do klubu PO (czy - jak kto woli - „pożarciem Nowoczesnej przez Schetynę”), rozpoczęła się próba przeciąga­nia Kosiniaka-Kamysza. Schetyna, choć namawiał prezesa PSL do wspólnego startu w wyborach samorządowych, przyjmował argumenty, dla których ludowcy postanowili iść osobno - w tych wyborach zawsze osiągają dobre wyniki. Ale też nie ukrywał, że przed kolejnym wyborczym starciem najważniejszym zada­niem będzie poszerzenie Koalicji Obywatelskiej o - co najmniej PSL. Najwyraźniej nieprzewidział jednak konsekwencji rozłamu w klubie Lubnauer : emocji, urażonych ambicji, nieufności i chęci odegrania się, które utrudnią mu teraz zorganizowanie szerokiej antypisowskiej listy.

Zdradzona
W rozlatującym się klubie Nowoczesnej kworum poratował nie kto inny jak, wojujący od lat ze Schetyną, Jacek Protasiewicz. I to on po przejściu z klubu PSL-UED do N zaczął forsować pomysł utworzenia, na kontrze do PO, tzw. małej koalicji (PSL, SLD, N i UED), która miałaby stawiać szefowi Platformy „twarde” wa­runki - bo, jak sam mówi, to w końcu Schetynie najbardziej po­winno zależeć na utworzeniu dużej koalicji. Dla Protasiewicza to praktycznie jedyna szansa, aby dostać się do europarlamentu. Za to, jak przed laty w fatalnym stylu pozbawił Schetynę szefostwa dolnośląskich struktur PO, za późniejsze „knowania i wynoszenie wszystkiego do mediów” - jak to ujmują nasi rozmówcy z Plat­formy - nie ma cienia szans na miejsce na ich liście. Ale wobec Protasiewicza prezes ludowców ma dług wdzięczności, ponieważ to on kiedyś uratował także sypiący się klub PSL. Więc „walczy o niego” w rozmowach ze Schetyną.
   Pomysł małej koalicji jest też na rękę przewodniczącej Nowo­czesnej, bo jej karta przetargowa w przedwyborczych negocja­cjach jest wyjątkowo słaba. W jednym z ostatnich sondaży N od­notowała rekordowo niskie poparcie: 0,9 proc. (czyli niemal tyle, ile Teraz! Ryszarda Petru), a i w pozostałych było niewiele lepiej. Jednak szefowa N „pręży muskuły” - jak to określa jeden z jej par­tyjnych kolegów - stara się pokazać, że nadal jest istotnym gra­czem, „spinuje”, że Schetyna „pożera koalicjantów”, więc trzeba z nim „grać na twardo” i promować Kosiniaka jako kandydata na „premiera pokoju”. Jednocześnie próbuje też podtrzymywać wrażenie, że jest „po słowie” z prezesem PSL. Trzyma się więc blisko niego. (W sejmowych ławach siedzi teraz między posłem Kukiz’15 a szefem ludowców). Wybrała się nawet z ludowcami (i kukizowcami) na spotkanie w sprawie proponowanego przez Dudę marszu przeciw przemocy.
   To, że poszli tam przedstawiciele PSL, to akurat nic nowego: ludowcy zawsze odpowiadają na zaproszenia z Pałacu, bo - jak tłumaczą - „to jednak prezydent” i „wyborcy PSL go lubią”. Ale Nowoczesna ledwie kilka miesięcy temu głośno protestowa­ła przeciwko sygnowanym przez Dudę antydemokratycznym działaniom PiS. Teraz pozwoliła się wciągnąć w piarowe gier­ki prezydenta.
   Ten ruch przewodniczącej krytykują też niektórzy politycy N. Generalnie: nastroje w partii są złe. Działacze są sfrustrowani, że przez politykę Lubnauer Nowoczesna zostanie z niczym: nie będzie ani miejsc w PE, ani w Sejmie. Słychać nawet, że z klubu mogą się wyłamać kolejne osoby, co byłoby de facto końcem No­woczesnej. Stąd ta mała koalicja jest tak ważna dla szefowej N. Kłopot w tym, że i lider PSL, i SLD na własną rękę prowadzą roz­mowy ze Schetyną.

Frakcyjny
Prezes PSL nie kryje, że choć jest zwolennikiem szerokiego sojuszu, to najważniejsze są negocjacje z Platformą. Z naszych informacji wynika, że punktem spornym pozostaje głównie sprawa „zaklepywania” miejsc na listach - ludowcy chcą, aby to, co wynegocjowali na wybory do PE, obowiązywało również przy układaniu list do Sejmu. A ewentualne koszty personalne poszerzenia koalicji wzięła na siebie PO - oddając kolejnym sojusznikom miejsca ze swojej puli. Jeśli tu dojdzie do konsen­susu, reszta powinna iść już gładko.
   Platforma jest przecież byłym koalicjantem ludowców (2007-15) i podobnie jak PSL należy do Europejskiej Partii Lu­dowej .Obie partie łączy też konserwatyw­na zachowawczość w tzw. kwestiach świa­topoglądowych. Sojusz ludowców tylko z SLD (którego przewodniczący opowia­da się m.in. za aborcją na życzenie do 12. tygodnia) i Nowoczesną (której liderka chce lekcji religii opłacanych z podatku od wiernych) byłby trudniejszy do wy­tłumaczenia wyborcom PSL. W szerokim bloku mniej jest zaś miejsca na kontrower­sje, bo trzeba ważyć różne racje i brać pod uwagę specyfikę z elektoratów.
   Jednocześnie w samym PSL słychać ko­mentarze, że start w koalicji to zły pomysł; że może trzeba kolejny raz „się policzyć” i wystawić własną listę, że wybory do PE mogą być „poligonem” przed jesiennym Starciem. To nonsens, bo niedługo po majowych eurowyborach są wakacje, a lato z reguły odsuwa politykę na dalszy plan. Pro­mowanie opozycyjnego sojuszu we wrześniu, na kilka tygodni przed wyborami do parlamentu, to przepis na piękną katastro­fę. Bo aby się uwiarygodnić w oczach wyborców: przekonać do nowego szyldu, wspólnego programu i autentycznej chęci współdziałania, potrzeba czasu.

Balansujący
Prezes PSL i szef PO - co obaj podkreślają - mają za sobą dobre doświadczenia układania powyborczych koalicji w sa­morządach. I choć to PSL-owi ciąży opinia partii obrotowej i koniunkturalnej, to nie ludowcy zdradzili, ale radny Kałuża z Nowoczesnej, który przechodząc na stronę PiS, dał partii Ka­czyńskiego władzę w śląskim sejmiku. A przecież PiS polował przede wszystkim na PSL - kilkadziesiąt osób dostało intratne propozycje, żadna jednak nie zdecydowała się sprzedać.
   To też pokazuje, że Kosiniak-Kamysz, któremu jeszcze rok temu sypał się klub (na przełomie 2017 i 2018 r. Andżelika Możdżanowska i Mieczysław Baszko dołączyli do obozu władzy), w ostatnich miesiącach umocnił się na pozycji lidera.
   Niewielu w to wierzyło. Kiedy po wyborach parlamentar­nych w2015 r. przejmował z rąk Janusza Piechocińskiego stery w partii, słychać było, że PiS rozbierze PSL, że młody, wów­czas 34-letni, prezes będzie syndykiem masy upadłościowej, bo ugrupowanie nie podźwignie się po aferach i kłopotach, które wokół niego się nagromadziły. Ale Kosiniak - co pod­kreślają nasi rozmówcy z PSL - wykonał dużą pracę. Przed wyborami samorządowymi objeżdżał teren: spotykał się z działaczami, przekonywał, przepijał, bo i tak - jak opowia­da Marek Sawicki - robi się politykę. I udało mu się utrzymać partię w ryzach. Po wyborach z powrotem wsiadł w samochód - aby przygotować grunt pod kolejne kampanie.
   Za jego prezesury nie rzucają się też tak w oczy wewnątrz­partyjne tarcia. Długo mówiło się o „dwóch PSL-ach”: o grupie Pawlaka oraz konkurencyjnej - Sawickiego i Piechocińskiego, i to na tych osiach układano opowieść o ludowcach. Ale koncyliacyjne usposobienie Kosiniaka pomaga mu balansować mię­dzy różnymi ośrodkami wpływu i rozładowywać napięcia.
   - Rzeczywiście udaje mu się ucinać wszelkie próby konflik­tu między nami. Mówi: chodźcie, pogadamy, potem zamyka­my temat. Nie dokuczamy sobie nawzajem. To chyba wyniósł z tej krakowskiej tradycji niewadzenia. Sam jestem z Kongre­sówki i u nas normalne było, że się spieramy i mamy wrogów - opowiada Sawicki. To głównie on zresztą stanowi dziś naj­głośniejszą wewnętrzną opozycję, bo często ma odmienne zdanie od Kosiniak Jak choćby w najistotniejszej kwestii: tu wyborów iść razem czy osobno? - Plat­forma jest partnerem pierwszego wyboru, ale do budowania koalicji po wyborach, a  nie przed. Jeśli będziemy na wspólnej liście z PO, to zamiast 7 proc., dorzucimy tylko 2 proc. głosów, bo 20 proc. naszego elektoratu nie pójdzie do wyborów, a ko­lejne 20 proc. zagłosuje na PiS - twierdzi.
   Ale i Waldemar Pawlak przyznaje, że nie zawsze zgadza się z obecnym pre­zesem: - W niektórych sprawach ponosi go czasem młodzieńczy temperament i za ostro występuje, ponieważ PSL zawsze miało podejście bardzo centrowe i umiar­kowane. Kosiniak niepotrzebnie np. wdał się w taką agresywną konfrontację z PiS przed wyborami samorządowymi. A trze­ba było podejść sposobem, nie uderzeniem. Jestem Zwolen­nikiem wschodnich sztuk walki, nie zaś takiego rzucania się na barykady - podkreśla były premier. Ale też zaznacza, że: - Kosiniak bardzo pasuje do PSL na dzisiejsze czasy i wyzwania.

Odklejający
Dlatego, kiedy wiosną ub.r. Jacek Majchrowski - prywatnie przyjaciel ojca prezesa PSL - zaproponował, żeby to młody Kosiniak powalczył o prezydenturę Krakowa, pomysł stor­pedowali sami ludowcy, którzy bali się, że to rozchwieje sy­tuację w partii. Teraz widać - jak mówi Jarosław Kalinowski - że miał rację, kiedy już w połowie 2015 r. proponował ko­legom zmianę prezesa: - Żałuję, że wówczas tego nie zrobi­liśmy. A argumentowałem, że gorzej nie będzie, może być tyl­ko lepiej...
   To w kampanii prezydenckiej Kalinowskiego w 2000 r. Kosi­niak zdobywał pierwsze polityczne szlify: budował młodzieżówkę, która „wspierała technicznie” kandydata - rozdawał ulotki, koszulki, zbierał podpisy. - Jego szybki awans w słupkach zaufania to miód na serce. Ale to nie zawsze przekłada się na po­pularność partii - zaznacza Kalinowski.
   I nad tym Kosiniak pracuje. - Zostałem prezesem w bardzo trudnym, momencie: straciliśmy władzę, ledwo weszliśmy do Sejmu, PiS zewsząd nas rugowało. Przyjęliśmy strategię: powrót do korzeni. Do ideałów, historii i tradycji. To była jedyna rzecz, która nas po tamtych wyborach spajała - mówi. – Drugim etapem jest odmienienie codziennego oblicza PSL: odklejenie tej łatki partii pazernej i obrotowej. Podstawą jest tu stabilność i nieuleganie pokusom. To daje efekty - przekonuje lider PSL.

Zięciowski
To zaangażowanie w politykę - nie tylko prezesura partii, ale wcześniej szefowanie Ministerstwu Pracy i Polityki Społecz­nej (2011-15) - miało jednak swoją wymierną cenę: odbiło się na życiu osobistym Kosiniaka-Kamysza i w 2016 r. doprowadzi­ło do rozwodu. Teraz prezes PSL na nowo układa sobie sprawy prywatne - związał się z młodszą o kilka lat córką wójta podkra­kowskiego Gdowa. Łączy ich nie tylko medyczne wykształcenie: ona jest ortodontką, on - doktorem nauk medycznych, interni­stą, ale i społecznikowskie zacięcie. Paulina jest wolontariuszką Fundacji Wiewiórki Julii, Władysław od czasów studiów działa w prowadzonym w Krakowie przez oo. karmelitów Stowarzysze­niu Wolontariatu św. Eliasza (jako lekarz pomagał m.in. podczas Światowych Dni Młodzieży).
   I choć takie sprawy jak rozwód z reguły ciążą na wizerunku polityka - tym bardziej zdeklarowanego katolika - w tym przy­padku jest inaczej. Kosiniak ma zresztą talent do kreowania „normalnego” wizerunku. Mówi np.: - Lu­bię robić zakupy spożywcze - to najlepsza chwila relaksu, kiedy mogę sobie pojeździć wózkiem po sklepie I powybierać coś dobre­go do jedzenia.
   Nie kryje się ze swoją wiarą, ale ma umiarkowane poglądy: - Jestem za utrzy­maniem obecnego prawa antyaborcyjne­go. W kwestii in vitro też nic bym nie ru­szał. Bo mało kto to zauważa, ale PiS nie zmienił nawet przecinka w naszej ustawie, ona dalej obowiązuje! Jedyne, co zrobili, to zabrali uboższym rodzinom finansowa­nie zabiegu. Oszukali wyborców i Kościół - podkreśla. Pytany o nośne ostatnio hasło „świeckiego państwa”, powtarza za papie­żem Franciszkiem: - Państwa muszą pozo­stać swieckie, bo te wyznaniowe źle kończą. Jestem za rozdzia­łem i za współdziałaniem Kościoła oraz państwa. Więc gdy ktoś stawia warunek, że na spotkanie świąteczne nie wolno zaprosić księdza katolickiego, prawosławnego czy ewangelickiego, to ja się na to nie zgadzam.
   Nie przykleiła się też do niego reforma emerytalna, którą jako minister firmował, ani odpryski afery taśmowej, któ­rymi tuż przed wyborami samorządowymi PiS próbował go oczernić. Jest lubiany i poważany, nawet przez politycznych konkurentów. Choć ci czasem krzywią się, że to taki „wzór dobrego zięcia”: który, żeby nie powiedzieć nic przykrego i być miłym dla wszystkich, woli zwodzić. Ale też podkre­ślają, że jest wyważony, z dużą kulturą osobistą i wyraźnym krakowskim sznytem. Ten Kraków słychać zresztą w jego wypowiedziach: nie tylko za sprawą charakterystycznej ty­tułomanii, ale i w wymowie, w której nawet nazwa jego partii brzmi: „peezel”.
   Niektórzy zwracają też uwagę, że „inteligent z Krakowa” niespecjalnie pasuje do partii chłopskiej. Ale politycy PSL tłumaczą, że struktura ich elektoratu się zmienia. A „Władek” pomaga budować wizerunek „nowego PSL” - czyli partii, któ­ra z jednej strony mówi o nowoczesnych rozwiązaniach do­tyczących np. bezpieczeństwa energetycznego i środowiska, a z drugiej wyraźnie nawiązuj e do dziedzictwa ruchu ludowego oraz ideałów Witosa i Mikołajczyka. Sam Kosiniak-Kamysz lubi podkreślać, że w takiej tradycji został wychowany.

Wrastający
Jego historia rodzinna może być również mocnym punktem kampanijnej opowieści, jeśli kiedyś miałby pokusę powalczyć o najwyższe urzędy. Dziadek, na którego cześć dostał imię, Służył w 13. Pułku Ułanów Wileńskich, walczył w partyzantce. Ojciec Andrzej - wieloletni dyrektor krakowskiego szpitala im. Józefa Dietla, szef małopolskich struktur PSL - był mini­strem zdrowia w rządzie Mazowieckiego i wiceszefem tego resortu na początku lat 2000. Stryj Zenon - również z epizo­dami pracy jako podsekretarz - był ambasadorem RP na Sło­wacji, w Kanadzie, następnie w Singapurze. Drugi z braci ojca, Kazimierz, także próbował swoich sił w polityce, ale związał się ze światem nauki - jest profesorem zwyczajnym, przez lata pracował na krakowskim Uniwersytecie Rolniczym (w la­tach 90. był tam rektorem).
   Władysław w politykę wrastał od małego. Ale poważ­nie zainteresował się nią dopiero na studiach: z inspira­cji ojca współtworzył młodzieżówkę (potem został sze­fem FML), uczestniczył w znanym (a ostatnio zlikwidowanym przez TVP) programie ,,Młodzież kontra” i w spotkaniach Sa­lonu POLITYKI, z którym W klubie Pod Jaszczurami gościła Janina Paradowska. Z naszą publicystką poznał go kolega z roku - jej bratanek.
    Dziennikarka, która miała oko do wy­drapywania osób rozumiejących politykę, zwróciła uwagę na młodego ludowca. To ona zresztą na jednej ze swoich słyn­nych kolacji z bigosem wspomniała o najmłodszym z Kosiniaków Donaldo­wi Tuskowi.
   A to Tusk miał teraz jako pierwszy wy­typować Kosiniaka na premiera i od tego uzależnić swój start w wyborach prezy­denckich. Ale nawet prezes PSL przy­znaje: - Plany Tuska zna tylko on i nikt więcej. Zbywa też inne plotki kolporto­wane przez media - niedawno za „źró­dłami z Nowogrodzkiej”, że PiS mógłby po wyborach wskazać go na szefa rządu i wejść z PSL w koali­cję. Albo: że Schetyna proponuje mu poparcie w wyborach prezydenckich. (Z naszych informacji wynika, że w tych pozamedialnych rozmowach z władzami PO mowa była i jest o fotelu wicepremiera).

Krakowski
Władysław Kosiniak-Kamysz dojrzewa politycznie, jest co­raz lepszym mówcą, ćwiczy się w negocjacjach i zarządzaniu ludźmi. - To polityk, który odbiega standardami od większości naszej klasy politycznej. Zawsze mówi merytorycznie, z rozwagą, bardzo ładnie po polsku. I zamiast agresją posługuje się faktami - ocenia Jacek Majchrowski.
   Ale swoją karierę buduje w krakowskim stylu. - Niespiesz­nie - jak sam to ujmuje. Nie idzie na skróty, co - szczególnie w obecnej kadencji - jest powszechne. Możliwość objęcia teki ministra miał już na początku rządów PO-PSL, jednak nie przyjął propozycji Pawlaka, któremu - jak wiadomo - „ się nie odmawia”. Chciał robić specjalizację i skończyć doktorat.
   I choć niektórym (w tym marszałkowi Kuchcińskiemu) zda­rza się zapomnieć, że prezes PSL nigdy nie był wicepremierem i tytułować go „panem premierem”, sam Kosiniak stara się po­wściągać tego typu aspiracje - a przynajmniej jeszcze głębiej je chować. Bo jak przypomina prezydent Majchrowski: - Kto wchodzi na konklawe papieżem, ten wychodzi kardynałem.
Malwina Dziedzic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz