poniedziałek, 10 czerwca 2019

Bardzo drogi pisowski teflon



Sponsorami kampanii wyborczej PiS są miliony zdeklarowanych przeciwników tej partii: większość przedsiębiorców, lekarzy, specjalistów i menedżerów, a także grupa wiekowa pomiędzy 35. a 50. rokiem życia, która dostarcza najwięcej pieniędzy do budżetu państwa

Nadzieje na zwycięstwo opozycji w wyborach do Parlamentu Europej­skiego brały się stąd, że pod sam koniec kam­panii PiS otrzymało dwa poważne cio­sy Pierwszym był film braci Sekielskich. Kiedy liczba internetowych odtworzeń „Tylko nie mów nikomu” przekroczyła 20 milionów, wielu komentatorów - w tym niżej podpisany - uznało, że będzie to miało negatywny wpływ na wyborczy wynik PiS. Sam Jarosław Ka­czyński się tego obawiał, stąd próby „wycofania się w szyku uporządkowanym”, czyli ogłoszenie przez rząd planów powo­li łania komisji walczącej z pedofilią, czemu oczywiście towarzyszyły wypowiedzi relatywizujące odpowiedzialność Kościoła.
   Drugim uderzeniem w PiS była ujawniona przez „Gazetę Wyborczą” afera gruntowa Mateusza Morawieckiego.
Dzięki prywatnej znajomości z kardy­nałem Henrykiem Gulbinowiczem (jed­nym z hierarchów najsilniej obciążonych przez sprawę pedofilii, bo niezależnie od zarzutów pod jego adresem to dzię­ki jego osobistemu poręczeniu zwolnio­ny został z więzienia ksiądz pedofil, który później grasował w innych diecezjach) obecny premier kupił atrakcyjne grunty na obrzeżach Wrocławia. Grunt kupiony za 700 tys. złotych jest dziś wart 70 mi­lionów. W dodatku okazało się, że wersje Mateusza Morawieckiego i jego żony w tej sprawie różnią się totalnie, a sam premier dzięki rozdziałowi majątkowemu z żoną nie ujawnił tych gruntów w swojej dekla­racji majątkowej.

UTWARDZANIE TEFLONU
Jednak ciosy, które obaliłyby nie­jeden rząd i niejednego polityka, nie tylko w Polsce, nawet nie zarysowa­ły pisowskiego teflonu. Telewizja Jacka Kurskiego nie pokazała filmu Sekiel­skich, choć przez wiele dni atakowała go i krytykowała w swoich informacyj­nych i publicystycznych programach. W sobotę 19 maja, tydzień przed wybo­rami, wyemitowała natomiast w czasie najwyższej oglądalności film Grzegorza Latkowskiego z 2005 roku o świeckich pedofilach z Dworca Centralnego w War­szawie. Opatrując go licznymi komen­tarzami powtarzanymi później przez wszystkie prawicowe media - od „Gaze­ty Polskiej” i „Sieci”, po Frondę - że to nie pedofilia w Kościele, ale „pedofilska mafia świeckich celebrytów kryta przez PO” jest prawdziwym problemem, któ­rym zajmą się Ziobro i PiS.
   Kiedy Konferencja Episkopatu Polski opublikowała jednoznaczny list, w któ­rym biskupi przepraszali za ewidentne błędy w sprawie pedofilii, wydawało się, że w Kościele wygrał umiarkowany język prymasa Wojciecha Polaka, a nie relaty­wizujący odpowiedzialność Kościoła lub wręcz zaprzeczający faktom język Tade­usza Rydzyka. Jednak ani prymas Polak, ani wspierający go biskupi nie mieli dość siły, żeby zdyscyplinować księży i bisku­pów związanych z PiS i Radiem Maryja. Ponieważ - jak mówili nam zupełnie ot­warcie nasi kościelni rozmówcy - pry­mas i umiarkowani biskupi obawiają się schizmy.
   W niedzielę wyborczą w bardzo wielu kościołach (a nawet w całej diecezji kiele­ckiej) po prostu nie odczytano listu bisku­pów, odsyłając wiernych do internetowej strony episkopatu. Zamiast tego radiomaryjni proboszczowie prowadzili zu­pełnie otwartą agitację, powtarzając tezy o chęci zniszczenia polskiego Kościoła pod pretekstem pedofilii i wzywając do pójścia na wybory i poparcia partii, któ­ra broni polskiego katolicyzmu i polskiej tożsamości.
   W ten sposób spór o pedofilię nie tyl­ko nie zarysował pisowskiego teflonu, lecz także okazał się jednym z najsku­teczniejszych narzędzi mobilizacji elek­toratu partii Kaczyńskiego. Frekwencja w całej Polsce wzrosła, ale w tradycyj­nie eurosceptycznych powiatach, regio­nach i kategoriach społecznych - silnie związanych z radiomaryjnym Kościołem i zwykle niegłosujących w eurowyborach - wzrost był znacznie wyższy niż w okrę­gach sprzyjających Unii.
   Z kolei informacje „Wyborczej” o wie­żach Kaczyńskiego i aferze gruntowej Morawieckiego były osłaniane nie tylko przez materiały emitowane w państwo­wej telewizji lub publikowane w prawi­cowej prasie (ten mechanizm bardzo dobrze opisali w Newsweeku.pl Wojciech Cieśla i Jakub Korus). Polityczne biznesy Kaczyńskiego i Morawieckiego przykryto przede wszystkim transferami socjalny­mi przeprowadzonymi lub ogłoszonymi przez rząd w kampanii wyborczej.
   Prawicowe media promowały po cichu interpretację może niezbyt przyjemną dla PiS, ale skutecznie osłaniającą partię rządzącą: może ta władza nawet i krad­nie jak wszystkie poprzednie, ale pisowscy oligarchowie przynajmniej dzielą się z ludem. Taką diagnozę uwiarygodnia­ła trzynasta emerytura wypłacona po raz pierwszy w roku wyborczym, ale z obiet­nicą, że będzie wypłacana co roku. Nie ma jej co prawda w planach Ministerstwa Fi­nansów na kolejne lata, jednak nie znaczy to, że Kaczyński nie posłuży się tą bronią ponownie w wypadku pojawiania się ja­kiejś afery zagrażającej PiS albo spadku notowań partii.
   Do tego doszło rozszerzenie progra­mu 500+ na rodziny z jednym dzieckiem. Co prawda przez cztery lata walczyła o to opozycja, jednak Kaczyński zdecy­dował się na takie rozwiązanie dopiero w roku wyborczym, w opakowaniu kolej­nego „jarkowego” daru od PiS. W dodatku pierwsza wypłata wraz z wyrównaniem za trzy miesiące trafi do ludzi jesienią, co oznacza, że miliony polskich rodzi­ców „dostaną 2 tys. zł od PiS” w apogeum kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu. To już jest standard węgierski, gdzie na­wet na rachunkach za prąd wysyłanych przez państwowe firmy obsadzone przez ludzi Orbana można w czasie kampanii wyborczych przeczytać, że „odbiorca za­płaci za energię elektryczną o kilkadzie­siąt forintów mniej dzięki działaniom rządzącego Fideszu”.
   Takie były metody stosowane przez władców w starożytnym Rzymie czy car­skiej Rosji. Budowaniu nieliberalnej de­mokracji wszędzie towarzyszy jednak ten sam regres politycznych obyczajów i norm.

LIMIT NIE ISTNIEJE
Państwowa Komisja Wyborcza usta­liła limit wydatków na kampanię do PE - dla komitetów wyborczych, które za­rejestrowały listy we wszystkich okrę­gach - na sumę 19 milionów 223 tysięcy złotych. Do tego limitu musiała się za­stosować Koalicja Europejska, jednak w realnych kosztach kampanii rządzącej prawicy ta „drobna suma” nie miała żad­nego znaczenia, ponieważ PiS szczodrze sięgnęło do budżetu państwa.
   W samym roku wyborczym wartość no­wych transferów socjalnych uchwalonych lub obiecanych przez PiS ma wynieść 19 miliardów złotych. Ale są jeszcze pienią­dze budżetu, które PiS wykorzystało na swoją kampanię bardziej bezpośrednio. Od przejęcia władzy w 2015 roku miliony złotych z budżetu państwa, ze spółek skar­bu państwa, a także ze środków unijnych w tej ich części, którą dysponuje rząd - zo­stały przetransferowane do mediów Ta­deusza Rydzyka, a także do prywatnych mediów propisowskiej prawicy.
   Tuż przed rozpoczęciem kampanii wyborczej rząd zdecydował o przelaniu kolejnego miliarda dwustu milionów złotych z budżetu państwa na drugie już nadzwyczajne dofinansowanie sa­mej tylko telewizji Jacka Kurskiego, któ­ra podobnie jak państwowe radio żyje na bieżąco z reklamy i abonamentu. Na tym tle za drobny wydatek na kampanię PiS z kieszeni wszystkich Polaków na­leży uznać 5 milionów złotych z budże­tu Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wykorzystane na promocję piątki Ka­czyńskiego. Czyli transferów socjalnych, które nawet słownikowo nie udają pro­gramu państwa, ale są wyłącznie narzę­dziem promocji rządzącej partii oraz jej lidera.
   Osobno - ocenia się, że blisko milion złotych - kosztowały finansowane z bu­dżetów poszczególnych resortów wyjaz­dy ministrów i niższych urzędników państwowych promujących piątkę Ka­czyńskiego w całej Polsce w rytmie lo­kalnych konwencji wyborczych Prawa i Sprawiedliwości.
   Transfery socjalne wymyślone przez PiS za każdym razem przenoszą pie­niądze z regionów i grup społecznych głosujących w większości na Koalicję Eu­ropejską do regionów i grup społecznych głosujących w większości na PiS. W ten sposób sponsorami kampanii wyborczej PiS stali się Polacy będący zdeklarowa­nymi przeciwnikami tej partii: większość osób z wyższym wykształceniem, więk­szość przedsiębiorców, większość na­uczycieli i lekarzy, większość specjalistów i menedżerów, a także grupa wiekowa między 35. a 50. rokiem życia, która do­starcza najwięcej pieniędzy z podatków do budżetu państwa, a w której poparcie dla PiS jest najniższe.
   Nawet w obrębie polskiej wsi pisowskie transfery socjalne mają przerzucać pieniądze z zachodu Polski głosującej w większości na KE na wschód, który w większości głosuje na PiS. W ten spo­sób został skonstruowany zapowiedzia­ny przez Kaczyńskiego projekt 500+ na krowę i na tucznika, mający premiować małe gospodarstwa dominujące na Pod­karpaciu czy Lubelszczyźnie, w stosun­ku do dużych gospodarstw farmerskich, których więcej jest w województwach zachodnich.

WITAJCIE W NIELIBERALNEJ DEMOKRACJI
Propaganda PiS w wyborach do europarlamentu została w lwiej części sfi­nansowana z pieniędzy przeciwników tej partii. Odbyło się to ze złamaniem oficjal­nego limitu wydatków na kampanię i pra­wem wyborczym. Od czasu odbudowy wielopartyjnej demokracji po roku 1989 każda rządząca formacja próbowała pod­łączyć się do budżetu państwa, przemy­cić jakąś część kosztów własnej kampanii i propagandy wyborczej w budżetach kie­rowanych przez siebie ministerstw czy innych państwowych urzędów. W przy­padku PiS i Jarosława Kaczyńskiego moż­na jednak powiedzieć, że ilość przeszła w jakość. Do tego stopnia, że mamy już do czynienia z nowym modelem ustrojo­wym. Bliższym nieliberalnej demokracji Putina i Orbana, gdzie pozaprawne ko­rzystanie z budżetu państwa i ogłaszane w rytmie kampanii wyborczych transfery socjalne posłużyły likwidacji lub zmargi­nalizowaniu opozycji.
   W demokracjach zachodnich tego typu nadużycia zawsze kończyły się upadkiem polityków. A nawet - jak w przypadku Włoch czy Francji - zniknięciem całych partii, które próbowały używać takich metod.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz