W piątą rocznicę
wybuchu afery taśmowej, która zmiotła rząd PO-PSL, publikujemy fragment
ukazującej się właśnie książki naszego dziennikarza Grzegorza Rzeczkowskiego
poświęconej wciąż niewyjaśnionym tropom kelnerskiego „studia nagrań" Dzięki
ujawnionym teraz listom Marka Falenty do Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy
sprawa znowu stała się gorąca.
Jestem wściekły.
Na moje państwo, jego instytucje, oportunistycznych oficerów służb i policji,
prokuratorów, urzędników, polityków. Na ludzi, którzy dopuścili do tego, że
przez co najmniej rok dwóch pracowników restauracji nagrywało elitę naszego
państwa podczas prywatnych spotkań. Na ludzi odpowiedzialnych za to, że choć od
wybuchu afery podsłuchowej minęło pięć lat, wciąż nie wiemy, kto oprócz Marka
Falenty stał za kelnerami i kim są ci „trzymający taśmy”. Na tych wszystkich,
którzy nie wywiązali się ze swych obowiązków, by sięgnąć dalej niż biznesowo-finansowy
wątek afery podsłuchowej; zamiast tego ograniczyli się do tropienia tzw.
spisku kelnerów i przebiegłego, choć niezbyt biegłego biznesmena i jego
szwagra.
Jestem zły jako człowiek, ale także, a może przede
wszystkim, jako obywatel. To był największy zamach na struktury państwa i jego
najważniejszych przedstawicieli. Największa tego typu afera w historii
zachodnich demokracji, w której spisek objął ponad 100 osób.
Gdy w czerwcu 2014 r. wybuchła afera, ówczesny premier Donald Tusk na
pierwszej konferencji prasowej podkreślał, że sprawę - którą nazwał próbą
zamachu stanu - trzeba „wyjaśnić szczegółowo i co do milimetra”, nie pomijając
żadnego wątku - biznesowego, przestępczego, nielegalnej operacji obcych służb.
Obiecana przez Tuska informacja nigdy nie została przedstawiona, tak jak nie
powstała mapa zagrożeń czy strat, jakie państwo polskie mogło ponieść w związku
z potencjalnym ujawnieniem tajemnic czy użyciem nagrań do szantażu przez obce
służby. W ten sposób „państwo teoretyczne” objawiło się w całej pełni. Do dziś
nie potrafi ono zneutralizować zagrożenia w postaci nagrań, o których wiadomo,
że istnieją, ale nie zostały jeszcze opublikowane. Zgoda na to, by ta bomba nadal tykała, to największy chyba
skandal i najmocniejszy dowód świadczący o słabości państwa, jego struktur i
instytucji. Skandal, który dziś obciąża przede wszystkim rząd PiS. „Taśmowe”
ładunki wciąż są aktywne, a eksplodując od czasu do czasu, wyrządzają mniejsze
i większe szkody, o czym przekonał się premier Mateusz Morawiecki, którego
pozycja mocno się zachwiała po tym, jak nagranie z jego udziałem ujrzało światło
dzienne jesienią 2018 r. Ponad pięć lat po rejestracji!
Nie wyjaśniając wszystkich okoliczności afery podsłuchowej, kierowane
przez polityków PiS instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo pozwalają
szantażystom trzymać państwo w szachu. To w najlepszym przypadku objaw ogromnej
słabości i krótkowzroczności, ale i dowód na brak zainteresowania rozwikłaniem
tej zagadki, co może oznaczać, że ci, którzy powinni to zrobić, sami są w nią
zamieszani.
Jedną z ważnych osób dramatu jest bez wątpienia Martin
Bożek, były oficer katowickiej ABW, który
przez lata uchodził za jednego z najbliższych współpracowników Mariusza „Maria”
Kamińskiego szefa CBA. To on według analiz przeprowadzonych przez „abwerę” był
tym, który najbardziej interesował się taśmami.
Bożek, rocznik 1975, doktor nauk
prawnych, wykładowca, współtwórca ustawy o CBA i jego funkcjonariusz od samego
początku. Zaczynał jako szef delegatury biura we Wrocławiu, by później zostać
dyrektorem zarządu operacji regionalnych w warszawskiej centrali. - Obok
Ernesta Bejdy i Macieja Wąsika był najważniejszym współpracownikiem Maria
- mówi były funkcjonariusz CBA. Jego atutem było niewątpliwie to, że doskonale
znał funkcjonariuszy z terenu, także tych z Wrocławia, tym bardziej że
tamtejsza delegatura biura zyskała miano bastionu Kamińskiego - to tam
trafiały najważniejsze śledztwa z politycznym podtekstem.
Wystarczy powiedzieć, że to wrocławska delegatura prowadziła działania w
najważniejszych sprawach z udziałem polityków PO, czyli głośną prowokację
przeciwko posłance Beacie Sawickiej, rozpracowywała również aferę hazardową i
stoczniową. Dodajmy do niej jeszcze aferę gruntową wycelowaną w Andrzeja
Leppera, w tej operacji również uczestniczył Martin Bożek. Nie bez powodu on,
Bożek, uchodzi za jednego z bardziej inteligentnych, a także doświadczonych w
prowadzeniu operacji specjalnych. Pod tym względem przerasta o głowę
wszystkich ze ścisłego kierownictwa CBA.
Wrocławska delegatura uchodziła za najbardziej pisowską nawet długo po
tym, jak w 2009 r. Donald Tusk wyrzucił Kamińskiego z CBA. „W czasach rządów
Platformy w centrali w Warszawie panowała opinia, że z wrocławskiej delegatury
cieknie jak z dziurawego wiadra. Informacje z prowadzonych śledztw, stenogramy
z podsłuchów, a nawet dokumenty oznaczone klauzulą »tajne« publikowały
»niepokorne« media, a ich treść znali politycy prawicy” - to opinia
dziennikarza śledczego wrocławskiej „Gazety Wyborczej” Jacka Harłukowicza.
Opinii tej niebyły w stanie zmienić nawet niemal sześcioletnie rządy w CBA
Pawła Wojtunika, który nie zdecydował się na głębokie „czyszczenie” tej
delegatury. W sprawie podsłuchowej przyniosło to opłakane skutki.
Gdy w 2011 r. Kamiński zdobył poselski mandat i wszedł do Sejmu, nie
zapomniał o współpracowniku, który w jednym palcu
miał wszystko, co się działo w terenie. Bożek, który również startował wtedy z
listy PiS, ale bez sukcesu, nie tylko został jego poselskim asystentem, lecz
także doradcą sejmowej komisji do spraw speesłużb wskazanym przez partię. Był
więc okiem i uchem Kamińskiego, rejestrował to, co pojawiało się w komisji. A
pojawiało się sporo, bo w tamtym czasie na jej posiedzeniach służby regularnie
raportowały o swojej pracy. Jak się później okazało, Bożek odegrał również
istotną rolę w aferze podsłuchowej. Obok pewnego majora.
W aktach sprawy podsłuchowej znaleźć można dwa e-maile,
które Bożek wysłał do majora Leszka Pietraszka, szefa katowickiej ABW. Trafiły do jego skrzynki 25 kwietnia 2014 r., a więc
siedem tygodni przed wybuchem afery. Dlaczego Bożek napisał właśnie do majora
Pietraszka? Nie mógł wybrać lepiej. Znali się jeszcze z czasów, gdy pod koniec
lat 90. byli funkcjonariuszami katowickiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa,
gdzie rozpracowywali sprawy gospodarcze. Choć „znali” to niewłaściwe słowo.
Lepszym byłoby - „przyjaźnili się”. Jak mówi ich znajomy z tamtych czasów,
spotykali się prywatnie, razem z rodzinami wyjeżdżali na zagraniczne wakacje.
Bożek, który nazywał Pietraszka „bardzo dobrym kolegą”, pisał do niego
tak (pisownia oryginalna): „tylko do ciebie: (jutro) - (pojutrze) - (nigdy) -
rozm. z m. falenta [Falenta - red.]. czyli...
chce się otworzyć, czy coś cię interesuje z jego bredni? pzdr. widzimy siiiię
10. hitek”. Niespełna pół godziny później dopisał: „c. d - marek f. różnie
mówią, oskarżony w 2 sprw. jedna dot. czestochowsk. ale po- układ. gość.
nie wiem dlaczego chce gad... rożnie mówią... jak cos masz to daj. mysie, że:
mógłbym go przekonać, iż warto »gadac« na sląsku (ostatnio kupił składy węgla
sa.). stary - tak, czy nie? (podobno wszyscy na nim siedzą - pytanie kto z nim
bedzie gadał). tylko ODE MNIE dla HITKA - możesz gadać Ty. i... ja. bez
odbioru - mb”.
O swoich relacjach z Bożkiem Pietraszek opowiedział prokuraturze. Według
Pietraszka, który po wyborach 2015 r. został odwołany z funkcji i odszedł z
ABW, to właśnie Bożek zainicjował z nim kontakt w sprawie Falenty, wysyłając te
e-maile. Pietraszek odpowiedział najpierw, że musi sprawdzić, kim jest Falenta,
i zastanowić się, czy takie spotkanie ma sens. Ale oficer w tym czasie zrobił
coś jeszcze - poprosił przełożonych o zgodę.
Gdy ją uzyskał, dał Bożkowi sygnał, że może się spotkać. Wtedy stało się coś
dziwnego. Według Pietraszka Bożek już się nie odezwał. Później miał mu
powiedzieć, że „Falenta nie podjął tematu”. Dlaczego? To jedno z wielu pytań,
na które trudno znaleźć odpowiedź. Prawdopodobna wydaje się zarówno wersja o
tym, że wtedy już zapadła decyzja o „odpaleniu” taśm i nie było czasu na
rozmowy z ABW albo Bożek znalazł inny kanał dojścia do „abwery”, omijający
niezbyt entuzjastycznie nastawionego Pietraszka. Sam Bożek oczywiście
zaprzeczył zdecydowanie, by znał Falentę i się z nim spotykał. Zaprzeczył
również, by biznesmen bądź ktokolwiek inny prosił go o pomoc w kontakcie z
Pietraszkiem. Tylko „słyszał i czytał o tej osobie”. Tymczasem Pietraszek w
swoich zeznaniach przyznał: „Martin powiedział, że go zna, że się z nim
spotykał”.
Czy szef katowickiej delegatury ABW w stopniu majora mógł tak ordynarnie
kłamać? Bożek w wywiadzie udzielonym Onetowi cztery lata później tłumaczył tę
sprzeczność w bardzo oryginalny sposób: „Gdyby kłamał, to pewnie by dostał zarzuty,
podobnie jak ja - gdybym kłamał. A obaj zeznaliśmy to, co zeznaliśmy i nie było
zeznań konfrontacyjnych. Nikt z nami później na ten temat nie rozmawiał. No
więc uznano, że i moje odpowiedzi na pytania pani prokurator, i jego są
wiarygodne”. To ostatnie zdanie jest wręcz szokujące - jak można za wiarygodne
uznać zeznania, które wzajemnie się wykluczają? Ale widać prokuraturze to nie
przeszkadzało, bo tego wątku podczas procesu Falenty nie drążyła.
Bożek twierdził, że interesował się Falentą, bo zbierał informacje na
temat biznesmena „w kontekście afery taśmowej”. Interesowała go również sprawa
przekazywania przez biznesmena informacji o nagraniach do CBA i ABW, ale... na
potrzeby artykułów, które pisał o nim do „Naszego Dziennika” i do „Gazety
Polskiej”. Od kogo Bożek miał informacje na temat Falenty? Od dziennikarzy i
przedsiębiorców, ale nie powiedział których, zasłaniając się... „tajemnicą
źródła”.
Powściągliwy w wypowiadaniu się na inne tematy Bożek, powołując się na
te „źródła", chętnie przedstawiał za to wersję, że za aferą podsłuchową i
upublicznieniem nagrań stoi środowisko funkcjonariuszy CBŚ, którzy „weszli w
porozumienie w sprawie upublicznienia nagrań” z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem.
Czyli za wszystkim miał stać Wojtuniki jego ludzie z CBA i CBŚ (którym
kierował, zanim został szefem służby antykorupcyjnej).
Zeznania Bożka wydają się mieszaniną prawdy, półprawd i
konfabulacji. Bożek, współpracownik Mariusza Kamińskiego zeznał na przykład, że menedżer z restauracji
Sowa&Przyjariele Łukasz N. zakładał podsłuchy już dużo wcześniej i że
robił to dla CBŚ oraz na własną rękę, z czego uczynił sobie dodatkowe źródło
utrzymania. To akurat wydaje się prawdopodobne. Właśnie Łukasz N. miał
wprowadzać Falentę w podsłuchowe arkana, a także - jeszcze w restauracji
Lemongrass - wykonywać zlecenia dla CBŚ.
Ale Bożek dorzucił coś jeszcze: że informacja o nagraniach, które robił
N., dotarła do Pawła Wojtunika. I to właśnie on „miał decydować o tym, kiedy
nagrania zostaną upublicznione”, a celem miało być pozbycie się z rządu
ministra Bartłomieja Sienkiewicza.
Później jednak podaje inne teorie,
które temu przeczą, co zresztą sam przyznaje, np. o udziale środowiska byłych
żołnierzy Wojskowych Służb Informacyjnych, a nawet - uwaga! - że to „Kamiński i jego ludzie, w skrócie IV RP”.
Najciekawsze, że Bożek przywołuje nagranie rozmowy Wojtunik-Bieńkowska,
która jeszcze nie była znana wtedy, gdy w październiku 2014 r. przesłuchiwała
go prokurator Anna Hopfer. Co więcej, twierdzi, że nagrana rozmowa stawiała go
w złym świetle, więc nie mógł inspirować nagrywania. Ale skąd Bożek wiedział,
co było na tej taśmie? Skąd wiedział, że szef CBA rozmawiał z minister rozwoju
o Zbigniewie Rynasiewiczu, czyli wiceministrze infrastruktury, na którym
ciążyły zarzuty korupcyjne, i skąd wiedział, że poruszał temat pracy swojej
żony?
„Ja lubię pisać i publikować” -
tak tłumaczył swoje zainteresowanie Falentą i próbę dotarcia do niego. Później
tłumaczył, że o taśmach wiedział wcześniej, bo mówiło się o tym „na mieście”.
Czy można w to wierzyć? Czy wiarygodnie brzmią jego wyjaśnienia, jeśli się
pamięta, że jako były funkcjonariusz CBA, szef zarządu operacji regionalnych,
kontaktował się z dawnym kolegą z ABW, a nie próbował z byłymi podwładnymi z
Wrocławia, którzy doskonale Falentę znali?
Wydaje się, że we wspomnianej rozmowie z Onetem Martin Bożek próbował
przekazać dosyć jasny sygnał na ten temat. Gdy dziennikarz zapytał go, czy
kontaktował się w tej sprawie - jeszcze przed wybuchem afery - z Mariuszem
Kamińskim lub jego współpracownikami, Bożek znów zasłonił się... tajemnicą
dziennikarską! Ale gdy na koniec został zapytany o to, czy Falenta przed wybuchem afery mógł się kontaktować z
Mariuszem Kamińskim, jego współpracownikami lub innymi politykami PiS,
odpowiedział, nie pozostawiając większych wątpliwości: „Myślę, że Marek Falenta
docierał z tymi informacjami do różnych środowisk politycznych. Próbował tym
tematem zainteresować różnych polityków”.
Skąd ta jawna sugestia? Odpowiedzią może być to, że po wyborach w 2015
r. Bożek, mimo że był jednym z najbliższych ludzi Kamińskiego, właściwie został
na lodzie i nie otrzymał żadnej ważnej funkcji w rządzie, choć mówiło się o
tym, że miał zostać szefem ABW. Nic z tego nie wyszło, musiał się zadowolić
drugorzędną posadą w koncernie Enea, co było zdecydowanie poniżej jego ambicji.
Zresztą i tak w 2018 r. ją stracił.
Dlaczego PiS, a szczególnie Mariusz Kamiński, który słynie
z tego, że troszczy się o swoich ludzi, tak bezwzględnie odciął się od Bożka? Dlaczego na aucie wylądował również Pietraszek, który
liczył na stanowisko wiceszefa ABW, czyli potencjalnego zastępcy Bożka?
Wtajemniczeni twierdzą, że odpowiedź tkwi w e-mailach Bożka do Pietraszka,
których wyciek mógł wystraszyć kierownictwo partii.
Znamienne są słowa Jarosława Kaczyńskiego wypowiedziane w 2015 r.,
niedługo po tym, gdy Radio Zet ujawniło po raz pierwszy treść tej
korespondencji. „Nie potrafiłbym nawet powiedzieć, kto to jest Martin Bożek,
gdyby tu wszedł” - powiedział prezes PiS, co zabrzmiało jak wyrok. Trudno
jednak uwierzyć w prawdziwość tych dwuznacznych słów. Bo oczywiście można
byłoby zrozumieć, że gdyby Bożek „tu wszedł”, Kaczyński nie musiałby go
rozpoznawać. Ale na pewno, zwłaszcza znając jego pamięć do ludzi, musiał
wiedzieć przynajmniej, że to człowiek od Kamińskiego zaangażowany w działalność
CBA. Poza tym Bożek nie tylko robił karierę w CBA za rządów PiS i w czasach
premiera Kaczyńskiego, lecz także był wcześniej nawet podsekretarzem stanu w
kancelarii premiera Marcinkiewicza. Więcej - w 2011 r. kandydował z list PiS
do Sejmu, i to z wysokiego - trzeciego - miejsca w regionie radomskim, gdzie od
lat rządzi niepodzielnie Marek Suski, czyli jeden z najwierniej - szych
„żołnierzy” prezesa. Trudno sobie wyobrazić, by taka osoba była Jarosławowi
Kaczyńskiemu zupełnie nieznana, tym bardziej że Bożek dostał „trójkę” mimo
silnej konkurencji i chociaż właściwie był w tym regionie spadochroniarzem.
Reakcja prezesa w tym kontekście wygląda raczej jak forma od cięcia się od
osoby zagrożonej dekonspiracją, która za dużo wiedziała.
***
Próbując zbadać związki Martina
Bożka z Mariuszem Kamińskim i wyjaśnić ich współpracę przy sprawie „studia nagrań”,
chciałem osobiście spytać o to Bożka. Dzisiaj mieszka pod Kozienicami, gdzie do
niedawna był radnym miejskim. Na spotkanie z nim próbowałem się umówić przez
pół roku. Niestety, Bożek nie znalazł dla mnie czasu.
Grzegorz Rzeczkowski
Taśmy wyklęte
Ta historia jest w
gruncie rzeczy niezwykle prosta. Dobrze rozgarnięty policjant powinien wezwać
bohaterów listu Falenty i tych, którzy wypuszczali jego taśmy. Przesłuchałby
ich, skonfrontował i wszystko by wiedział - mówi były oficer ABW
Wojciech Cieśla
Listy
Marek Falenta pisze ręcznie. Z aresztu w Hiszpanii wysyła je na pewno do
Andrzeja Dudy, Mateusza Morawieckiego, Jarosława Kaczyńskiego. Czy gdzieś
jeszcze - nie wiadomo.
Jedynie Kancelaria Prezydenta nadaje bieg tej korespondencji. Dlaczego
urzędnicy Andrzeja Dudy uznali, że prywatny list, brzmiący jak prymitywny
szantaż, należy potraktować jak kolejny wniosek o ułaskawienie?
Nieoficjalnie wiadomo, że ludzie Dudy wystraszyli się - ale nie
szantażu, tylko wielokrotnie powtarzającego się w liście słowa „ułaskawienie”.
- Nikt nie chce zostać z takim papierem w szafie, to tykająca bomba - mówi
jeden z dziennikarzy, którzy zajmowali się sprawą ułaskawień Falenty. - Facet
mógłby się czepić, że chciał ułaskawienia, ale nic z tym nie zrobili. Za
dziesięć lat trybunał w Strasburgu przyznałby mu rację.
Kancelaria przekazuje list prokuratorowi generalnemu, stamtąd trafia do
sądu, który skazywał Falentę i w którym już dwa razy utknęły jego wnioski o ułaskawienie.
Tu skazany wpada we własne sidła. Zamiast negocjacji z PiS czy
prezydentem czekają go zeznania jako podejrzanego w sprawie nagrań, które
wypłynęły po zamknięciu głównego śledztwa. Sprawa „małej afery taśmowej” toczy
się w prokuraturze w Warszawie, Falenta ma tam osiem zarzutów.
Z informacji „Newsweeka” wynika, że rozwój wypadków zaskakuje go. - Jest
rozgoryczony. Uważa, że został rozegrany przez PiS - mów nam osoba z bliskiego
kręgu Marka Falenty.
- Nie spodziewał się tego, że ktoś może mu jeszcze dołożyć odsiadki -
mówi nasze źródło w sądzie.
PATRIOTA TRAFIA NA
CYNIKÓW
- Gdy na początku kwietnia do apartamentu w Walencji zastukała policja, dopiero wtedy do
niego dotarło, że ma odsiadywać 2,5 roku za aferę podsłuchową - tak ostatnie
chwile Falenty na wolności streszcza funkcjonariusz Komendy Głównej Policji. -
Groził, że skoczy z balkonu, histeryzował. Potem, już w hiszpańskim areszcie,
robił wszystko, żeby uniknąć ekstradycji do Polski. Zaczął pisać do wszystkich
świętych.
Kilka dni po ekstradycji „Rzeczpospolita” publikuje list, który Falenta
12 kwietnia wysłał do prezydenta. To strumień żalu na wysokim C. „W hiszpańskim
więzieniu gnije człowiek, który wierzył w sprawę pt. Polska uczciwa i sprawiedliwa.
Zrobił, co do niego należało, wywiązał się ze wszystkich złożonych obietnic i
został okrutnie oszukany przez ludzi
wywodzących się z Pana formacji”. Żal przetykany jest pogróżkami
- Falenta twierdzi, że politycy
PiS obiecali mu „wiele korzyści i łupów politycznych”, ale został oszukany.
Nie doczekał się ułaskawienia. „Nie zamierzam umierać w samotności. Ujawnię
zleceniodawców i wszystkie szczegóły” - grozi.
Krótko mówiąc: Falenta szantażuje Dudę. W zamian za milczenie chce ułaskawienia,
statusu świadka koronnego i zaprzestania jakichkolwiek działań przeciwko
niemu. Na spełnienie żądań daje „dobrej zmianie” miesiąc.
Jako wytrawny szantażysta przypomina: do nagrywania w warszawskich
restauracjach VIP-ów z obozu PO miał go namówić Stanisław Kostrzewski, doradca
prezesa PiS. Kaczyński miał zaakceptować akcję. I grozi, że wciąż ma wiele
nieupublicznionych nagrań, wśród nich rozmowy Mateusza Morawieckiego (wtedy
prezesa Banku Zachodniego WBK) z prezesem PKO BP Zbigniewem Jagiełłą. Falenta
informuje, że pracował na zlecenie CBA, dla którego już po ujawnieniu afery
miał pozyskać „wiele informacji i osób”. Na to też ma nagrania. Załącza do
listu raporty z CBA. Potwierdzają jego współpracę z agentami.
Wymienia nazwiska 12 działaczy PiS, z którymi miał się kontaktować przed
odpaleniem nagrań rozmów polityków PO, m.in. Jarosława Kaczyńskiego, Mariusza
Kamińskiego, Macieja Wąsika, Ernesta Bejdę.
GIERTYCH: JA MU DAJĘ
SZANSĘ
Ani w śledztwie, ani przed sądem Falenta nie wspomniał o pomocy PiS i ludzi z
CBA.
Roman Giertych, pełnomocnik poszkodowanych w aferze taśmowej (Radosława
Sikorskiego i Jacka Rostowskiego): - Po raz pierwszy spotkałem się z sytuacją,
że na sali sądowej musieliśmy walczyć nie tylko z obrońcami oskarżonych, ale
także z prokuraturą. Robiła wszystko, żeby wyszedł z tego obronną ręką. Gdyby
nie nasz upór, Falenta dostałby niską karę w zawieszeniu.
- Dlaczego robi teraz to, co robi?
Giertych: - Może poczuł się oszukany? Ktoś nie dotrzymał obietnicy?
Złożyłem w sprawie jego rewelacji zawiadomienie do prokuratury.
Wniosek mówi o konieczności wszczęcia śledztwa w sprawie zorganizowanej
grupy przestępczej wykorzystującej nielegalne podsłuchy do obalenia rządu. -
Skoro Falenta twierdzi, że przynajmniej 12 osób z kierownictwa PiS było
zaangażowanych w tę aferę, to jest to okoliczność, która musi być zbadana. Wszyscy
się do dziś zastanawiamy na czyje zlecenie działał?
W sierpniu ubiegłego roku od obrońcy Falenty wpłynęła do Sądu Najwyższego
kasacja wyroku. Giertych: - Jeżeli Falenta mnie przekona, że w tym przestępstwie
miał tylko rolę pomocniczą, to moi mocodawcy przyłączą się do kasacji.
Radosław Sikorski już to zapowiedział. Ale będziemy czekać na dowody. Nie na
listy i słowa.
SPRAWA DLA
POSTERUNKOWEGO
Jaka jest wiarygodność Falenty i jego gróźb? Na karku ma prawomocny
wyrok, robi wszystko, żeby uniknąć odsiadki. Jako podejrzany w „małej aferze
taśmowej” może mówić, co chce. Może nawet kłamać. W sądzie wykręcał się chorobą
psychiczną, dziś obciąża CBA i PiS.
- Jest pobudzony, histeryczny, podobnie jak ludzie z jego otoczenia -
mówi dziennikarz prawicowego tygodnika, znajomy Falenty. - Gdy „Rzeczpospolita”
upubliczniła list do prezydenta, ktoś od Falenty dopytywał, czy nie dałoby się
tego jakoś wyciszyć. Aferę tego kalibru, którą już żyło pół Polski.
Jeden wątek listu Falenty wydaje się łatwy do sprawdzenia - kto go namówił
do nagrywania VIP-ów w restauracjach? Stanisław Kostrzewski, o którym pisze
Falenta, nie jest już doradcą prezesa PiS, skarbnikiem partii Kaczyńskiego
przestał być kilka lat temu. Nie odbiera telefonu, nie odpisuje na SMS-y.
Mówi wysoki rangą były oficer ABW: - Ta
historia jest w gruncie rzeczy niezwykle prosta. Falenta mówi, że grał z PiS i
ludźmi Mariusza Kamińskiego z CBA? Każdy rozgarnięty policjant powinien to
zrobić tak: wezwać wszystkich bohaterów listu plus wszystkich,
którzy w różnych momentach wypuszczali
taśmy. To jest proste - wiadomo co, kiedy i w jakim medium wypuszczał Falenta,
kto rezonował informacjami od niego, kiedy TV Republika, a
kiedy TVP Info. Maciej Wąsik i Mariusz Kamiński mają wokół siebie
wszystkich, którzy mają wiedzę o działaniach Falenty - od oficerów CBA z
Wrocławia po zaprzyjaźnionych z nimi dziennikarzy. Gdyby ktoś chciał naprawdę
wiedzieć, z kim się spotykał Falenta, toby to zrobił. I niech mi pan nie mówi,
że dziennikarze mają tajemnicę zawodową. Jak ktoś chce, to może. Jeden
policjant by to ogarnął. Przesłuchałby, skonfrontował i wszystko by wiedział.
WROCŁAW NA RAZIE GÓRĄ
Kto mógłby sprawdzić, czy Falenta kłamie, czy nie? Teoretycznie prokuratura. Ale
prokuratura pod rządami Zbigniewa Ziobry nawet palcem nie kiwnie, żeby wszcząć
nowe śledztwo. Nie zrobi też z Falenty świadka koronnego.
- Wyłącznie komisja sejmowa - twierdzi jeden z poszkodowanych (nagranych)
w aferze taśmowej polityków.
- Ale tajna, bez robienia cyrków
przed kamerami. Tam, w trybie niejawnym, można by próbować to wyjaśniać. Kamiński
i Wąsik musieliby opowiadać, co wiedzą, pod odpowiedzialnością karną za
składanie fałszywych zeznań.
Już w 2014 r., po publikacji taśm Falenty przez „Wprost”, posłowie PiS
złożyli wniosek o powołanie w Sejmie komisji śledczej, która miałaby się zająć
wyjaśnieniem sprawy nielegalnych podsłuchów. Jeszcze w lutym 2015 r. Mariusz
Błaszczak grzmiał, że tylko komisja jest w stanie wyjaśnić „taśmy prawdy”.
Teraz PiS zbywa pytania o komisję śledczą.
- Falenta zwraca teraz uwagę na jeden wątek - w jaki sposób jego sprawą
grali ludzie Mariusza Kamińskiego w CBA - mówi jeden z rozmówców „Newsweeka”. -
Istnieje teoria, że plan „odpalenia bomby” z taśmami przy użyciu mediów
powstał w trójkącie Falenta - PiS - wrocławska delegatura CBA, gdzie pracowali
ludzie lojalni wobec Kamińskiego. Donald Tusk pozbawił go posady w CBA
dopiero w 2009 roku, dwa lata po upadku rządu PiS. W 2014 roku ludzie
Kamińskiego odegrali rolę konia trojańskiego.
W czasie procesu ten wątek został potraktowany przez prokuraturę po macoszemu
- odrzuciła wniosek, by zbadać billingi telefoniczne Kamińskiego i jego
współpracowników.
Gdy na długo przed samym procesem, w lutym 2015 r., TV Republika ujawniła, że Falenta współpracował z agentami CBA
z Wrocławia, ówczesny szef agencji Paweł Wojtunik próbował odnaleźć kreta w
Agencji.
Artur Ch. z delegatury we Wrocławiu dostał zarzut ujawnienia tajnych
informacji, prowadzący Falentę Jarosław W. był zawieszony w czynnościach.
Pełnomocnikiem prawnym Artura Ch. przed prokuraturą był Ernest Bejda. Gdy po
wygranych przez PiS w 2015 roku wyborach Bejda stanął na czele CBA, obaj
funkcjonariusze wrócili do pracy i awansowali. Sprawy dotyczące przecieku
zostały umorzone, za to agenci, którzy tropili przeciek, zostali z CBA
zwolnieni.
Pułkownik Jacek Gawryszewski, który w ABW nadzorował śledztwo i zlekceważył
rosyjskie tropy afery, został ambasadorem w Chile.
Paweł Wojtunik: - Od strony formalnej, na podstawie dokumentów, ta
sprawa nie budziła wtedy wątpliwości. Broniłem biura. Z perspektywy czasu i
karier, które zrobili niektórzy funkcjonariusze i prokuratorzy, mam coraz
więcej wątpliwości.
WRZUTKI, PRZYKRYWKI,
TAŚMY
Jeszcze jesienią 2018 r., gdy Marek Falenta
szantażuje na Twitterze taśmami Grzegorza Schetynę i Rafała Trzaskowskiego, ma
na prawicy szacunek. Dziś portal wPolityce.pl
pisze o nim: „człowiek bez właściwości”, „szantażysta”, „człowiek o
mentalności gangstera”.
- Najpierw taśmy było dopasowane do kalendarza pisowskiej kampanii w
2015 roku - mówi wysoki oficer CBA. Wypuszczała je TV Republika. Gdy PiS doszło do władzy, taśmy wypływają wtedy,
gdy trzeba przykryć fakty niewygodne dla władzy. Rolę pasa transmisyjnego
przejmuje TVP Info:
tam ukazują się rozmowy ks. Kazimierza Sowy,
polityków PO i PSL oraz biznesmena Jerzego Mazgaja i byłego prezesa Orlenu
Jacka Krawca. Były oficer ABW:
- Moim zdaniem Falenta już nie ma nowych taśm. Jest goły.
Gdy Onet w 2018 r. publikuje zapis
nagranej rozmowy Mateusza Morawieckiego, które odnalazł w aktach w sądzie, TVP Info puszcza ostatnią jak do tej pory wrzutkę - taśmę z rozmową
Sławomira Nowaka.
Dziennikarz prawicowego tygodnika: - To nie Falenta ani CBA wrzucili do
urn niemal 6 milionów kart do głosowania w 2015 r., ale ukręcili cyniczną
akcję, którą ktoś umiejętnie sprzedał. Wyborcy zagłosowali za 500+ i przeciw
ośmiorniczkom.
Co dalej z Markiem Falentą? Czy PiS może go zbagatelizować? Były oficer
ABW: - Gdybym to ja lub pan napisał taki list, ABW weszłaby nam do domów
o szóstej rano, pan miałby sprawę karną z artykułu
212 o zniesławienie, a ja za ujawnienie tajemnicy państwowej. A tu facet opowiada,
że najważniejsze osoby w państwie kryły spisek, i cisza. Nawet jeśli tylko
jedna trzecia tego, co pisze Falenta w listach, jest prawdą, to jest to gruby
skandal.
Jeden z nagranych w aferze taśmowej: - W PiS uznali, że po małym wyroku
dla Falenty sprawa umrze śmiercią naturalną. Dziś mają problem. Ale tak
szczerze, czy gdyby udało się teraz potwierdzić, że stali za akcją Falenty, to
straciliby chociaż jeden punkt procentowy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz