Kaczyńskiego, Gowina
i Glińskiego dawno już nie będzie, kiedy hodowane przez nich potwory się obudzą
mówi reżyser Jan Klata
Rozmawia Dawid Karpiuk
NEWSWEEK: Zofia Klepacka - narodowa
sportsmenka, Jan Pietrzak
narodowy bard,, Dominika Figurska - narodowa aktorka.
Wildstein i Ziemkiewicz piszą powieści, Mikos z Morawskim
prowadzą teatry, a Karnowscy z Sakiewiczem
pilnują, by rewolucja nie straciła impetu. Władza długo obiecywała nowe elity.
Udało się?
JAN KLATA: Kusząca wizja
narodowej kultury, można z optymizmem patrzeć w przyszłość. Pytanie, czy
naszemu naczelnikowi w ogóle zależy na jakichś elitach. Raczej na ludziach
posłusznych, którzy rozumieją, że mają u władzy dług, i których da się w razie czego wymienić. Najtrudniej jest w
kulturze, bo tego się nie da zadekretować. Nocne głosowanie nie sprawi, że
Piotr Zaremba stanie się Pawłem Demirskim, Wildstein - Olgą Tokarczuk, a Pietrzak - Bobem Dylanem. Mimo że oni
są w zasadzie rówieśnikami.
O rany.
- Prawda? A David Bowie był rówieśnikiem Kaczyńskiego. Wracając do nowych elit:
minister Gliński ostrzegał, że tego się nie zbuduje w rok. Więc na razie elity
władzy składają się z Mikosów i Miziołków.
Jak pana wyrzucali ze Starego Teatru, to władza wydawała
się trochę bardziej wizjonerska. Myśleli, że rozwalą stare teatry i stworzą
nowe. Że będzie nowe kino, nowa literatura. Teraz jakby skromniej.
- Wystarcza im destrukcja.
Wizjonerstwo skończyło się na zwycięzcy ministerialnego konkursu Michaelu
Gielecie - wedle słów wicepremiera Glińskiego
- „najbardziej znanym za granicą polskim twórcy teatralnym”. To jest
nieudolność pomieszana z kalkulacją. Wyliczają, co im się opłaca, jakie grupy
społeczne warto kupić, ile kosztuje jeden głos. Ludzi, którzy interesują się
kulturą, nie warto kupować. Wystarczy od czasu do czasu zrobić aferę, że ktoś
znowu bruka narodowe świętości. Posłać paru zagubionych wrzaskunów z klubów
„Gazety Polskiej” do teatru, żeby podmuchali w gwizdki na pokaz. Na gniewie
wobec darmozjadów, którzy ciągle obrażają, da się zdobywać głosy. Natomiast
żaden polityk w Polsce nie zdobył głosów na obronie sztuki i wolności
wypowiedzi. Na tym się tylko traci. Jarosław Gowin, który, cokolwiek by mówić,
jest politykiem inteligentnym, wie, że mu się opłaca powiedzieć, że „czas
skończyć z bełkotem Klaty”.
I co potem? Jak się już skończy?
- Skończy się grzybnią. To jest
robione w sposób rozczulająco nieudolny.
Oni może i by chcieli, ale nie
mają ludzi. Kim zastąpili te elity, których tak bardzo nienawidzą? Kim
zastąpili Pawła Potoroczyna, Michała Merczyńskiego, Piotra Rypsona, Dorotę
Buchwald? Żal patrzeć, jak to wszystko gnije. Ja nie mam problemu z tym, że
suweren zdecydował, że chce mieć teraz bardziej konserwatywnego ministra kultury,
który będzie miał nową wizję. Tylko tu nie ma żadnej wizji. To jest ciągły
proces gnilny. Koncepcję Piotra Rypsona zastępuje się kserokopiami Leonarda
da Vinci. Panowie Gliński, Sellin i Terlecki
na pewno, choć oczywiście po kryjomu i z obrzydzeniem, czytają „Newsweek”.
Chciałbym do nich zaapelować: panie premierze, jak nie umiecie, to nie
psujcie.
No i już im pan wkłada szpilę. Po co?
- Jestem po prostu niemile
rozczarowany, że Mel Gibson nie przyjechał. Gdzie Clint Eastwood? To jest wizja kultury według urzędnika Jarosława Sellina.
Że przyjedzie Mel Gibson i zrobi film narodowy. Na razie jest komiks Jacka Świdzińskiego
„Powstanie - film narodowy”. Polecam.
A może tu wcale nie chodzi o żaden nowy porządek, tylko o
ciągłe zaorywanie?
Dokładnie. Każdy twórca teatralny,
od Portugalii po Moskwę, rozumie hasło: model węgierski. Polega on na tym, że
teatry zostały systemowo zaorane. Twórców się nie wsadza do więzień, tylko im
się nie daje pracować. W końcu pomalutku sami wyjadą i będzie spokój. Dużo
pracuję za granicą i powiem, że sobie chwalę. Tylko mi publiczności Starego
Teatru szkoda. To nie tak, że teraz przyjedzie jeden, drugi pan z gilotyną i
będą ścinali głowy. Nie gilotyna, tylko gnicie. Jakie są plany na następny
sezon? Nie wiadomo. Co gramy na Nocy Teatrów? „Pierwiastek z niczego”. Kto jest
reżyserem? Agnieszka Mandat. Z Agnieszki Mandat PiS nie zrobi Krzysztofa Warlikowskiego,
choćby się nie wiadomo jak postarało.
Jest wielu ludzi w Polsce, którzy mówią: nie dopuszczano
nas. Teraz my.
- Kogo nie dopuszczano? Zaremby?
Wildsteina? Ziemkiewicza? To jest, przepraszam, triumf chama i miernoty. Tak
jak w monologu Salieriego z „Amadeusza”: „Miernoty tego świata, bez was świat
nie byłby tym, czym jest”. Niech pan popatrzy, jaka jest kolejka Salierich do
ucha prezesa. Wszyscy ci nieudani dramato- i powieściopisarze, reżyserzy,
dziennikarze. To jest w gruncie rzeczy opowieść o zawiści. Wszyscy ci, którzy
bez prezesa sobie nie radzili, teraz mają swoją szansę. Gliński nie zostanie Kołakowskim
czy Pomianem, ale może się zemścić za wyimaginowane krzywdy.
No i ludziom lżej, bo ci nowi albo siedzą cicho, albo mówią
to, czego się od nich oczekuje. Nie przeszkadzają, coś tam sobie robią.
Wspólnotę scalają. Jednym głosem z narodem mówią.
- A jak dołożymy do tego to, co
minister Zalewska wykonała w edukacji, to już niebawem będziemy mieli do wyboru
tylko Sławka albo Zenka.
Czemu się to robi?
- A kogo jest więcej? Tych, co chodzą
na Lupę, czy tych, co słuchają Pietrzaka i Martyniuka? Kogo się łatwiej
mobilizuje?
Z tym Pietrzakiem to mnie trochę zdumiewa. Karnowski
napisał, że jego twórczość zostanie, a „wasze perwersje przeminą”. Czy on w
domu słucha „Żeby Polska była Polską”? Czy oni naprawdę lubią tę kulturę, którą
próbują promować?
- Prawdziwym problemem jest wizja
kultury całego tego obozu odkrywców kodu Leonarda da Vinci. Nie tylko ludzi, którzy się ocierają o faszyzm, ale też takich
jak Gowin, którzy się otarli o Tischnera. Oni myślą o kulturze w sposób
nieprawdopodobnie anachroniczny. Dla nich kultura skończyła się w XIX stuleciu.
No, może na początku XX w., bo Wyspiański. Ale jak już czytamy Wyspiańskiego,
to „Wesele”. A jak „Wesele”, to głównie didaskalia z tej bronowickiej chaty:
portret Matki Boskiej i tak dalej. Scen z księdzem czy z Dziennikarzem już nie
czytamy bo nie pasują do częstochowskiej malowanki.
Nawet Żeromski jest podejrzany.
- I trzeba go tuningować. Z kolei
w malarstwie - Matejko i Kossak. W muzyce Moniuszko. Marzy się o wskrzeszeniu
królewskiej opery kameralnej. Cały Gliński, on tam będzie odgrywał rolę króla,
bo lubi, jak mu się dogadza przez uszy. Zasiądzie sobie na honorowym miejscu,
zostanie odpowiednio dopieszczony, a potem wszyscy ustawią się w kolejce, żeby
go prosić o dotacje. Klasyczna sztuka dworska. My dajemy, a wy nas za to
masujcie. XIX wiek. Za to dwudziesty wiek w sztuce to zło. A najgorsze są lata
60.
Chodzi o to, żeby odwrócić rewolucję lat 60. Ktoś już to
nawet ogłosił.
- Dokładnie. Dla naszego
elektoratu będzie Bayer
Fuli, którego prezes słucha, jak publicznie
wyznał w Pułtusku. A dla nas, bo my lubimy wysoką sztukę, będzie Matejko. Jak
się prezydent Duda wprowadził do pałacu, to zastał na ścianie Nowosielskiego,
którego oczywiście zdjął.
I co zawiesił? Kossaka. Oto wizja
narodowej kultury, to mają panowie Gliński, Duda i Kaczyński do
zaproponowania. Olej na kawaleria.
Nie ma się czemu dziwić. Żyją z tego, że wmawiają narodowi,
że ktoś go ciągle obraża. Naród jest zmęczony tą waszą sztuką krytyczną, która,
jak mu sufluje Kaczyński, próbuje rozwalić wspólnotę.
- Tylko że każdy ważny artysta w
polskiej i w ogóle w każdej kulturze jest ex definitione, jakby powiedział
filozof Legutko, artystą krytycznym. Caravaggio był
artystą krytycznym, Witkacy, Wyspiański, Norwid...
No dobrze, ale argument jest taki, że nie dajecie ludziom
żyć, bo nie wspieracie wspólnoty.
- A Wyspiański wspierał?
Sprawa jest niejasna.
- Jest bardzo jasna. Prawi Polacy
kulturalni mieszczanie robili składkę, żeby go wysłać do Włoch, byle jak najdalej
wyjechał, żeby tu nie zawracał głowy. Tak było wtedy i tak jest teraz. Rolą
kultury jest ciągłe sprawdzanie, odkrywanie, na czym polega ta wspólnota, jak
ona się zmienia. Podstawową głupotą myślenia konserwatywnego jest przekonanie,
że istniała jakaś złota era kultury, Polski i Polaków, w której wszystko było
zajebiaszczo. Wszystko kwitło, wszyscy mieli wolność, było cudownie. A potem
przyszedł bezbożny Fryderyk Wielki, komuna, lewacy, potwór gender, rok 1968 - i oni to zniszczyli. I teraz trzeba wracać do
tej złotej epoki. Do husarii, do Moniuszki. Tymczasem bycie artystą polega na
tym, że się - uczciwie i w miarę sensownie - szuka dziury w całym.
I potem jedni chodzą do teatru, a inni protestują. Na
świecie nam tego zazdroszczą.
- Pamięta pan „Golgotę Pienie”?
Pamiętam. Nowy Teatr w Warszawie był oblężony. Gaz puścili.
- W Krakowie pod Starym Teatrem
stał kilkutysięczny tłum. Nie po bilety, tylko po to, żeby nie wpuścić widzów
do środka. Widzowie musieli przejść przez szpaler ludzi, którzy ich obrażali,
opluwali, bili różańcami.
Ale to jednak były inne czasy. Teraz ci, co pluli, mają
wsparcie państwa. Wygrali.
- Tylko co z tego, skoro na tej
samej scenie jest dziś grany „Pierwiastek z niczego”?
A może to bez znaczenia?
- Może tak. Ale dotacja w
wysokości kilkunastu milionów jest marnowana na takie bzdety, na pozorowanie
działalności kulturalnej. Nie wystarczy jednym zabrać, a dać drugim. Trzeba
mieć jakiś pomysł na kulturę.
Może nie trzeba?
- To wtedy jest wariant węgierski.
Tylko na dłuższą metę w ten sposób hoduje się potwory. Nikt nie myśli w
dłuższej perspektywie. Jarosław Gowin będzie już dawno na sutej emeryturze,
kiedy te potwory, chowane bez wątpliwości, bez kultury, się na dobre obudzą.
No to co może artysta?
- Artysta na dłuższą metę zwycięży
z każdym władcą. Nasza władza jest głupsza od komunistów, głupsza od Putina. W Rosji wszyscy wiedzą, że artystę można zabić, ale on jest
jak zombi i na dłuższą metę polityków pokona. Tak jak Bułhakow, Szostakowicz,
Achmatowa pokonali Stalina.
Nie ma co się dziwić, że się politycy bronią przed tymi zombi artystami.
- Najbardziej bolesne nie jest to,
że oni rozwalą jeden czy drugi teatr, muzeum tej czy innej wojny. Niszczenie
edukacji jest czynem kryminalnym. Dzieci się powinno uczyć w szkole, że każda
sztuka najpierw jest sztuką krytyczną, a dopiero potem trafia do muzeów. Niech
pan sobie przypomni, jaką cenę Gogol zapłacił za „Rewizora”. A teraz? Każdy
się pośmieje.
Nam się może wydawać, że sztuka krytyczna powinna uderzać w
sploty, w wartości, redefiniować je. A to wielu ludziom psuje przyjemność z
bycia Polakiem.
- Dlatego takie rzeczy trzeba
tłumaczyć w szkole, wtedy żaden Kaczyński by nie zbijał kapitału na walce z
kulturą, prezes Kurski nie wciśnie szajsu ciemnemu ludowi. Myślenie wyłącznie
apologetyczne jest wyrazem kompleksów. Każdy w życiu popełnia błędy, wątpi,
błądzi. Lou Reed, John Cage, Andy Warhol, Lupa,
Warlikowski, Tokarczuk mają taki dziwny dar, że potrafią w sposób fascynujący
to prześwietlić i zaczarować w dzieło sztuki. Może i to dzieło na początku
będzie odrzucone, ale na dłuższą metę zmieni kulturę na zawsze. Jak pierwszy
album Velvet Underground z 1967 roku - ten z bananem. Zabawne: u władzy
w Polsce są dziś ludzie, dla których to się w ogóle nie wydarzyło. Nie ma. To
z nas robi mentalny skansen.
A może my chcemy w nim żyć?
- Chata z kraja, niewietrzona, ale
swojska.
To trzeba spieprzać czy przeczekać?
- I jedno, i drugie. Wyspiański
nie chciał żyć w skansenie, Gombrowicz też.
Gombrowicz zawsze był podejrzany. Żadnej władzy się nie
podobał.
- Dlatego władza sobie teraz szuka
takich elit, które im będą grały ich ulubione melodie. Gliński to jest
inżynier Mamoń polskiej kultury. Żałosne, smutne. Można wciskać ludziom kit,
że kultura się zaczyna i kończy na bezkrytycznej, cukierkowej afirmacji
wspólnoty. Ale ludzie w końcu zobaczą, że to bzdura. Zobaczą, że Sasnal jest
ciekawszy od Kossaka.
Ale tych ludzi od Kossaka wystarczy, żeby wygrać wybory.
- Niewątpliwie. Ale sensu się na dłuższą
metę nie powstrzyma. Ja się nie martwię o polską kulturę, bo ona wygra. Za pięćdziesiąt
lat dzieci będą się uczyły o Lupie, a nie o Ziemkiewiczu. Zgoda: teraz oni
mają swój moment, na chwilę. Nowe elity: Pietrzak, Wolski pieją swój łabędzi
śpiew. Z poczuciem krzywdy i zawiści, z potrzebą rewanżu. Wydaje im się, że
teraz wszystkim pokażą. Ale to, że „nowe elity” mają po swojej stronie władzę,
nie zrobi z nich ważnych artystów, nie nauczy, jak prowadzić teatry, muzea,
jak pisać istotne książki. Przypomnę: te miliony dotacji z pieniędzy podatnika
nie są po to, żeby komuś poprawiać samopoczucie, tylko żeby się - za
Wyspiańskim - zastanawiać nad tym, co jest w Polsce do myślenia, ponosić
ryzyko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz