środa, 5 czerwca 2019

Niezatapialni?



Partii Kaczyńskiego nic nie jest wstanie zaszkodzić. Przeciwnie, kiedy wydaje się, że wpadła w wielkie kłopoty, staje się coraz silniejsza. Skąd to się bierze?

Być może największym przegra­nym tej kampanii nie są wcale partie opozycyjne, ale media. A przecież wydawało się, że jest dokładnie odwrotnie. Choć osła­bione ekonomicznie, wykonały bezpre­cedensowy wysiłek w celu prześwietlenia władzy, która biła rekordy nepotyzmu, arogancji, niekompetencji, a także zwy­kłej nieuczciwości. Polskie dziennikarstwo śledcze stało na światowym poziomie i nie bez powodu zgarnia światowe nagrody. Od kiedy PiS doszedł do władzy, Dzienni­karzami Roku Grand Press zostają wyłącz­nie dziennikarze śledczy. (W 2016 r. Bianka Mikołajewska za ujawnianie afery SKOK i senatora PiS Grzegorza Biereckiego, w 2017 r. Wojciech Bojanowski za kom­promitującą wiceministra spraw we­wnętrznych Jarosława Zielińskiego sprawę śmierci Igora Stachowiaka na komendzie we Wrocławiu, w 2018 r. Bertold Kittel za wniknięcie do grupy neonazistów ob­chodzących urodziny Hitlera i nagranie jednego z nich, współpracownika posła Roberta Winnickiego). Kolejna nagroda czeka już na Tomasza Sekielskiego.
   Dla dziennikarzy śledczych lata z PiS przypominają filmy o zombie. Dzienni­karze strzelają do PiS dowodami na nie­uczciwość, robi się bardzo głośno, ale zombie niespodziewanie podnosi się i na­piera dalej. W finale łapie opozycję za szyję i rzuca nią o ścianę.

Każdy poprzedni rząd nie przetrwał­by w niezmienionym składzie jed­nego takiego kryzysu jak afera KNF, Srebrnej czy gruntowa premiera. A gdyby okazał taką niespotykaną bezczelność i arogancko zlekceważył dobrze udoku­mentowane zarzuty, to koszty wyborcze dla obozu władzy byłyby podwójne. Dla­tego ministrowie podawali się do dymi­sji. Od czasu objęcia rządów przez PiS do dymisji z powodu ujawnionej afery nie podał się ani jeden.
   Jest tak, jakby ujawnianie afer przyno­siło odwrócone efekty. Ale tylko dla PiS. Zamiast kampanii wyborczej obóz wła­dzy zajmował się głównie tłumaczeniem się z ujawnionych afer. W tym samym czasie swoje pożary gasiła Wiosna (mobbing działacza młodzieżówki, za­rzuty dla kandydata z Lublina, oddanie psów do schroniska przez Joannę Scheuring-Wielgus). PiS za afery dostał od wy­borców nagrodę. Wiosna została ukarana.
   Wyborcy krytykują PiS w badaniach, gdy chcą powołania świeckiej komisji dla Kościoła (84 proc.!), a później gremialnie głosują na jedyną partię, która taką komi­sję odrzuca. Identycznie było z Macierewi­czem i Misiewiczem, Trybunałem Konsty­tucyjnym, strajkiem niepełnosprawnych, nauczycieli, a wreszcie z samą Unią Eu­ropejską, której entuzjastami są Polacy. Za każdym razem społeczeństwo podziela­ło krytykę wyrażaną przez liberalne media, rząd miał większość zdecydowanie prze­ciwko sobie, a na koniec po wyniszczają­cych dwóch tygodniach samych afer dostał jeszcze więcej władzy do pozwalania sobie na kolejne. Jakby społeczeństwo oczekiwa­ło tych skandali od PiS. O co tu chodzi?
   Jeśli naprawdę mamy do czynienia z ta­kim paradoksem, to co teraz media mają robić? Siedzieć cicho i nie drażnić wybor­ców? Usypiać kołysankami? Gdy opozycja leżała na ringu po porażce w 2015 r. i nie umiała się podnieść, to media stały się głównym obrońcą demokracji liberalnej. Nic w tym nienaturalnego, bo populizm wszędzie uderza w wolne media. Innych niż podporządkowane nie toleruje.

Uczciwość dziennikarzy czyni nierów­ną walkę jeszcze bardziej nierówną.
Już dawno wiadomo, że oni grają z nami w dupniaka, ale my i tak musimy grać z nimi w szachy, jeśli chcemy być dzien­nikarzami (publicyści są w trochę innej sytuacji, mogą, ale nie muszą być bez­stronni). Zrozumiała frustracja sublimuje się w moralizatorstwo. Chcielibyśmy, żeby ludzie zauważyli, jak nierówną walkę prowadzimy. Sprawa wydaje się beznadziejna, bo ci, co nas czytają, już to wszystko wiedzą, więc moraliza­torstwo, z którego przebija frustracja, odbierają jako irytującą bezradność i besserwisserstwo.
   Jak nie przekraczać granicy między dziennikarstwem i polityką (z natury rzeczy subiektywni publicyści są w ła­twiejszej sytuacji), gdy trzeba się bronić, bo otwarcie atakują? I co robić, gdy opo­zycja nabroi? Trzeba krytykować, inaczej zniknie różnica między wolnymi mediami i podporządkowanymi władzy. Efekt może doprowadzić do frustracji, bo jedna strona ujawnia afery tak samo władzy, jak i opo­zycji (reprywatyzacyjna albo ostatnio Fun­dacji „Nie lękajcie się”, w której zasiadają politycy opozycji), gdy druga nie ujawnia żadnych. Zamiast tego wymyśla je na opo­zycję, a przede wszystkim służy rządowi do tworzenia fałszywych usprawiedliwień.
   Jeśli krytyka rządu ma spełniać stan­dardy dziennikarstwa, dziennikarz po­winien przed ujawnieniem afery zadać pytania politykowi, żeby dać mu moż­liwość wyjaśnienia nieprawidłowości. Od tego rządu prawie nigdy nie dostaje odpowiedzi. Polityk za to dostaje czas, żeby przygotować obronę. Używa do tego mediów podporządkowanych władzy, które jednocześnie finansuje. Wzywa dziennikarza „Super Expressu”, wPolityce albo tygodnika „Sieci” i dogaduje się na temat obrony.
   Dziennikarz śledczy Jacek Harłukowicz ujawnia podejrzane transakcje premiera Mateusza Morawieckiego z Kościołem. „Gazeta Wyborcza” zgodnie z etosem dziennikarskim wysyła do Kancelarii Premiera szczegółowe pytania. Premier zamiast wytłumaczyć się, jak cudownie pomnożył stukrotnie wartość ziemi, przy­wołuje do siebie „dziennikarzy” z wPolityce i udziela im wywiadu o - nie zgadnie­cie o czym! - swojej ziemi, żeby uprzedzić atak i podyktować linię obrony wiernym czytelnikom i politykom.
   Wiadomo, że na rynku ukaże się biogra­fia premiera „Delfin”, w której były bliski współpracownik premiera jeszcze z cza­sów szefowania bankowi m.in. ujawnia czekającą na niego gigantyczną odpra­wę. Tym razem Morawiecki dyktuje wy­wiad w „Super Expressie”, w którym za­lany łzami oskarża autora, że przez jego nieodpowiedzialną pisaninę jego małe dzieci dowiedziały się, że są adoptowane. Premier okazuje się prawy i sprawiedliwy, a winny jest niemający sumienia autor. Później okaże się, że dzieci dawno wie­działy, a w książce jest o tym dosłownie pół zdania. Ale Morawiecki jest zadowolony. Wykorzystał własne dzieci, ale się obronił i jeszcze nakręcił swoich wyborców.

Takie metody to ta subtelniejsza stro­na PiS. Resztę roboty wykonują media publiczne. Zostaje zamordowany Paweł Adamowicz podczas finału znienawidzo­nej przez PiS Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. I to przez człowieka, który moty­wuje atak nienawiścią do PO. Dzień przed atakiem podporządkowane media publicz­ne pokazały antysemicką bajkę o Jerzym Owsiaku, w dzień charytatywnej zbiórki zbojkotowały całą akcję WOŚP, a przez cały rok wypuściły setki oszczerczych ma­teriałów na temat Pawła Adamowicza. Już kilka godzin po śmierci Adamowicza „Wia­domości" zrzucają winę na organizatora imprezy Jerzego Owsiaka i opozycję, która uprawia politykę nienawiści. O przeko­naniach politycznych zabójcy, którymi uzasadnił zabójstwo, nie ma mowy. Cyto­wanych jest kilka wypowiedzi polityków opozycji pozbieranych z ostatniej dekady i ani jednej polityka PiS. Jarosław Kaczyń­ski nauczył swoją drużynę, że przegrywa ten, kto ma skrupuły. „Wiadomości” ichnie mają. Niezależne media tak.
   W ten sposób PiS potrafi przetrwać naj­gorsze kryzysy. Strajkują lekarze rezydenci? „Wiadomości” TVP i TVP Info na okrętkę puszczają materiały demaskujące chci­wość i lenistwo lekarzy wykształconych za pieniądze ciężko pracujących widzów. Chcieliby jeszcze wyrwać kasę z budżetu na drogę do Niemiec. Protestują sędziowie? Nie ma się co dziwić, skoro władza dema­skuje wśród nich zastępy komunistów, zwalnia sędziów - pijakowi złodziei wierta­rek, a przede wszystkim kończy z kolejkami w sądach i krzycząco niesprawiedliwymi wyrokami! Strajkują nauczyciele? Jak mogą, przecież prawie w ogóle nie muszą praco­wać! To za co mają być te podwyżki?!
   Czego nie da się skompromitować, można zignorować. Stworzenie alterna­tywnej rzeczywistości w mediach pu­blicznych sprawiło, że zniknął wspólny etyczny mianownik. Władza szybko wyczuła, że ignorowanie afer jest moż­liwe. A często konieczne, bo to sygnał dla swoich wyborców, że nic się nie sta­ło, i komunikat, jak należy się zachować. To wyborca czerpie dziś od polityka defi­nicję sytuacji, a nie odwrotnie.
   Ordynarność mediów publicznych nie jest przypadkiem. Jarosław Ka­czyński, którego wielokrotnie łapano na przydarzających mu się oskarżeniach bez pokrycia (Rosjanie i Tusk zabili mu bra­ta, Angelę Merkel kanclerzem zrobiła Stasi, uchodźcy przenoszą zarazki itd.), postano­wił doprowadzić do sytuacji, w której nic nie jest kompromitacją. Dla takiego poli- tyka jak Kaczyński, który bazuje na strachu i brutalności, nie ma bardziej sprzyjającej sytuacji. Media i opozycja mogą sobie de­maskować, co chcą. Majątki, ustawy, trybu­nały, nepotyzm. Nic to nie da. Gdy dzien­nikarze śledczy składają fakt po fakcie, faktura po fakturze, żeby po roku opubli­kować tekst, władza dzięki swoim mediom leje codziennie beton do głów Polaków. Ma tyle faktów kompromitujących opozycję, że niemal każdy artykuł wPolityce zaczyna się od słowa „ujawniamy’’.
   Tabloidy uprzedzają ataki, media publiczne wyprowadzają ataki. Jedno i drugie to pisowski model zarządzania kryzysem, który polega na przekuwaniu go na mobilizację swojego elektoratu. W efekcie im większe problemy ma wła­dza, tym bardziej potrafi zmobilizować swój elektorat. Genialne! Zaczyna i kończy się na PiS. PiS zużywa energię swoich kry­tyków do zdobywania wyborców. I może sam nawet o tym nie wie. Osiąga rekor­dowe 45,5 proc. nie wbrew aferze pedo­filskiej, strajkowi lekarzy, aferze premiera, KNF, Srebrnej, ale dzięki nim. To, co dla nas jest ujawnieniem kompromitujących faktów, dla elektoratu jest wezwaniem do obrony niesłusznie atakowanej wła­dzy. Im więcej wysiłku opozycja i media w to włożyły, tym lepszy wynik PiS zdobył.

Może gdyby politycy PiS mieli jakieś zarzuty, byli przesłuchiwani, groziło­by im śledztwo albo kogoś by skazano.
W czasach PiS prokuratura nie jest konsekwencją działania mediów, ale rewersem propagandy. Nie wszczyna śledztw dotyczących władzy. Jarosła­wa Kaczyńskiego można nawet nagrać, ale nie można przesłuchać. Świętych się nie przesłuchuje. Przesłuchuje się za to dziennikarzy śledczych, którzy ujawniają niewygodne dla władzy fak­ty, albo domaga ujawnienia źródeł. Przesłuchano nawet rodziców Woj­ciecha Bojanowskiego albo operatora współpracującego z Bertoldem Kittelem. Gdyby władza pozwoliła prokuraturze na śledztwo we własnym obozie, druży­na PiS mogłaby stracić rezon, zwolnić, nie ryzykować tak, iść na kompromis. Na kompromis Kaczyński jest wyjątko­wo wyczulony. Kompromis to słabość albo zdrada.
   Skoro są własne media, niemające skrupułów, to nie trzeba już robić kam­panii „na miękko’'. To była pierwsza kampania PiS, której twarzą był Jarosław Kaczyński. Nie chowano go na ten czas, ale to on pojawiał się na plakatach wyborczych, wspierając swoją twarzą polityków o wyższym poziomie zaufa­nia. To nie jedyna zmiana. W poprzed­nich wyborach zdarzało się Jarosławowi Kaczyńskiemu wystawiać na jedynki list również polityków spośród tych najbar­dziej antagonizujących. Wtedy wybor­cy PiS wybierali tych z dalszych miejsc. Po raz pierwszy do parlamentu dostały się wszystkie jedynki, które wystawił Kaczyński. Czyli ci, którzy mieliby być najbardziej skompromitowani albo poobijani. Tymczasem to oni zrobili re­kordowe wyniki, jak Beata Szydło czy Patryk Jaki. Z dalszych miejsc wyborcy wręcz wyławiali tych „najgorszych”, jak Witold Waszczykowski, Beata Kempa czy Dominik Tarczyński. Bez problemu dostała się masakrowana przez media liberalne za katastrofalną reformę edu­kacji Anna Zalewska czy pancerfaust
PiS rzeczniczka rządu Beata Mazurek, według której Sąd Najwyższy - dla nas świętość - to „grupa kolesi”.
   Co to znaczy? Wyborcy chcieli dokład­nie tego, czego chce Jarosław Kaczyński. Chcieli jego. Skoro świat medialny i poli­tyczny tak się sprzysiągł przeciwko wła­dzy, atakuje adoptowane dzieci premiera, zakazuje towarzyskich spotkań prezesowi i podnosi rękę na Kościół, to trzeba bronić najbardziej atakowanych. W momencie zagrożenia gromadzimy się wokół przy­wódcy. Liderem tej kampanii musiał być Jarosław Kaczyński.
   A najbardziej atakowani to ci sarni, którym media udowodniły nieprawi­dłowości, niekompetencję, nepotyzm albo rażące błędy. A często wszystko naraz. Oni wszyscy mieli za to zapłacić, zamiast tego brylują i zdobywają setki ty­sięcy głosów. Przecież wszyscy widzieli, jak oszukiwali, grozili i brali pieniądze. I właśnie dlatego zostali wybrani.
   Takich Kaczyński szukał i znalazł. W 2013 r. powiedział wprost w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Andrzejowi Stan­kiewiczowi i Michałowi Szułdrzyńskiemu.
Na pytanie, jak bardzo jego nowy rząd bę­dzie się różnił od gabinetu z lat 2005-07, zapowiedział: „Tamten rząd nie był rzą­dem IV RP. [W nowym] Nie wszyscy będą geniuszami, nie wszyscy będą nadzwy­czajnie zdolni, ale będą musieli być zdy­scyplinowani, uczciwi i muszą wiedzieć, czego chcą”. Czyli wierni i brutalni. Po­łączmy to z jego pomysłem na media pu­bliczne. Gdy był w opozycji, proponował, żeby jeden kanał był rządu, drugi opozycji. Dziś dzielić się nie musi. Oba są rządu.
   To dlatego od 2007 r. Jarosław Kaczyń­ski pozbył się wszystkich jajogłowych, nie dość brutalnych, dzielących włos na czworo, którzy dziś tłumaczą mediom liberalnym, jaki naprawdę jest Kaczyń­ski, bo ten organizuje tylko konferencje prasowe bez pytań. Dorn, Ujazdowski, Kluzik-Rostkowska, Kamiński czy Kowal byliby dziś szkodliwi, bo zwalnialiby do­brze skonstruowany czołg z hartowanej stali. Wstrzymywaliby się od głosu, zdarzyłoby się im skrytykować własny obóz w mediach, samodzielnie podać do dy­misji. To dezorientowałoby wyborców.
   Tak powstał pierwszy rząd w historii Polski i jedyny rząd w Europie, w którym ani jeden minister nie podał się do dymi­sji z powodu ujawnionej afery, niekom­petencji albo nepotyzmu. I nie dlatego, że jest taki moralny, ale właśnie dlatego, że jest taki niemoralny. Nawet zajmująca się tylko wykonaniem minister finansów Teresa Czerwińska nie ma do tego pra­wa. Musi czekać pół roku, aż pół rządu wyjedzie do Parlamentu Europejskiego. Nie może udzielać wywiadów i odejść sama, ale dopiero w ramach szerokiej rekonstrukcji rządu. W uściskach i po­dziękowaniach. Żadnego unoszenia się honorem. Honor jest od pojawiania się w przemówieniach, a nie do stosowania.
   Komentując wynik wyborów, historyk polityki Antoni Dudek, pytany, co może za­trzymać PiS, powiedział: „Jedyne, co może PiS pogrążyć, to jakaś wielka afera. Coś, co by zmiotło całą wierchuszkę PiS”. Nie zdziwmy się, jak znowu zmiecie opozycję.
Sławomir Sierakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz