Jarosław Kaczyński
zadeklarował rok temu, że „do polityki nie idzie się dla pieniędzy"
Lektura oświadczeń majątkowych radnych wojewódzkich wskazuje, że to pieniądze
idą do radnych Zjednoczonej Prawicy.
W
zeszłym tygodniu Krzysztof Ciebiada oddał mandat radnego sejmiku łódzkiego i
złożył ślubowanie poselskie. Przez trzy posiedzenia, bo tyle zostało do końca
kadencji, zgodził się wypełniać mandat po Witoldzie Waszczykowskim, który odszedł
do europarlamentu. Podobno za to, że zgodził się zostać posłem na chwilę,
dostanie wysokie miejsce na liście w jesiennych wyborach. Oczywiście nie
został posłem zawodowym i trudno się dziwić, bo obniżyłby swoje dochody o
połowę, z 16,9 tys. zł miesięcznie w PGE Obrót do 8 tys. poselskiej pensji. Jak
pisał rok temu „Puls Biznesu”, Ciebieda, bliski współpracownik i kierowca
Janiny Goss, od której pieniądze pożyczał
Jarosław Kaczyński, został „koordynatorem ds. sprzedaży energii samorządom”.
Goss jest w radzie nadzorczej spółki PGE. Jak wynika z oświadczenia majątkowego
Ciebiedy, w zeszłym roku zarobił w PGE203 tys. zł, do tego 29 tys. zł diety
radnego i 6 tys. zł za zasiadanie w radzie programowej publicznego radia. Zanim
Ciebieda został radnym PiS i zanim partia w ogóle doszła do władzy, w 2015 r.,
kiedy pracował w Zakładzie Energetyki Cieplnej w Pabianicach i prowadził zakład
krawiecki, zarobił 68 tys. zł w ciągu roku. Wzrost dochodów o ponad 200 proc.
to naprawdę jest dobra zmiana.
W zeszłym roku, latem, zaraz po kryzysie z nagrodami dla ministrów,
które według Beaty Szydło „po prostu się im należały”, prezes PiS oświadczył, że „do polityki nie idzie się dla
pieniędzy”. Dodał, że „ci, którzy funkcjonują w spółkach, są przez nas
szanowani, jeżeli dobrze wypełniają swoje obowiązki, ale nie będziemy łączyć
tych dwóch funkcji. Te osoby nie będą kandydowały na żadnym szczeblu
samorządu”.
- Kiedy nasi samorządowcy
rozlokowani w spółkach Skarbu Państwa policzyli się, a nie chodziło przecież
tylko o zarządy, to okazało się, że nie będzie kim wypełnić samorządowych list
wyborczych - mówi polityk PiS. Głowiono
się, jak subtelnie wycofać się z tej jednoznacznej deklaracji prezesa.
Wymyślono, że zakaz startu mają tylko ci, którzy zarabiają więcej niż 15 tys.
brutto miesięcznie. Z ustaleń OKO.press z czerwca 2018 r. wynikało, że ze 163
wojewódzkich radnych PiS aż 59 dostało za „dobrej zmiany” posady lub funkcje w
państwowych instytucjach i spółkach. Jeszcze w2015 r. zarabiali średnio 92
tys. zł rocznie, czyli 7,7 tys. zł miesięcznie. W 2017 r. - już prawie 284 tys.
rocznie, czyli 23,7 tys. miesięcznie. W ostatnich wyborach samorządowych PiS
zdobył 254 mandaty więc ludzi do obdarowania posadami było jeszcze więcej.
Dieta radnego wojewódzkiego nie może przekroczyć 2,6 tys. zł, ale bycie radnym
otwiera perspektywy zawodowe i pozwala z sukcesem znajdować pracę w państwowych
urzędach, instytucjach i spółkach.
Nie można jeszcze dziś podać szczegółowych danych, bo niestety nie
wszystkie sejmiki opublikowały oświadczenia majątkowe samorządowców za miniony
rok. Poza tym wielu dostało posady w tym roku, a oświadczenia obejmują 2018 r.
Aby nie bulwersować zarobkami i jakoś uwiarygodnić zarządzenie prezesa
PiS, w ostatnich wyborach samorządowych nie wystartowali już radni z gigantycznymi
pensjami, jak radny sejmiku małopolskiego, wiceprezes PGE Paweł Śliwa (z
roczną pensją ponad 1 mln zł). Trzeba dodać, że w naszych analizach ograniczyliśmy
się, ze względu na rozległość materii, do poziomu radnych wojewódzkich, a do
tego dochodzą jeszcze radni niższych szczebli. Jednak lektura już dostępnych
oświadczeń majątkowych większości radnych wojewódzkich PiS pokazuje, że bardzo
wielu wciąż zarabia w państwowych spółkach i instytucjach więcej, niż wynosi
wyznaczona przez prezesa granica. Jarosław Kaczyński ograniczył się bowiem w
swoim zakazie tylko do spółek państwowych, a bardzo liczna grupa radnych
sejmikowych zarabia o wiele więcej niż te 15 tys. zł miesięcznie w instytucjach
i agencjach opanowanych przez PiS.
Kiedy mąż nie może
Marcin Szczudło w związku z deklaracją
prezesa Kaczyńskiego nie mógł już kontynuować kariery radnego Białegostoku.
Zaraz po tym, jak w2016 r., w poprzedniej kadencji, odchodził z opozycyjnego
wobec PiS klubu radnych prezydenta Tadeusza Truskolaskiego, szybko znalazła
się dla niego praca w Polskiej Spółce Gazownictwa. Już pod koniec 2017 r. awansował
na wiceprezesa zarządu PGNiG. Zanim PiS wygrał wybory w 2015 r., Szczudło jako
białostocki radny nie miał żadnych oszczędności i z pracy w biurze Jacka
Kurskiego, współpracy z lokalną firmą transportową i z diet radnego uzbierał
miesięcznie 7 tys. zł. Po nastaniu dla niego dobrej zmiany z miesięczną pensją
22,7 tys. zł i 134 tys. oszczędności na koncie nie kandydował już na radnego.
Ale na radną z ramienia Solidarnej Polski wystartowała jego żona Aleksandra
Szczudło. Pod szyldem PiS została wiceprzewodniczącą sejmiku podlaskiego. Jest
też zastępcą dyrektora biura Morskiej Energetyki Wiatrowej w PGE Energia Odnawialna.
W oświadczeniu majątkowym napisała, że w
zeszłym roku zarobiła tam 251 tys. zł, czyli 20,9 tys. zł miesięcznie. W jej przypadku
również ograniczenie do 15 tys. zł pensji nakazane przez prezesa PiS okazało
się słowami rzuconymi na wiatr.
PiS największy kłopot miał z obsadzeniem mandatu po Elżbiecie Kruk.
Żaden z kolejnych na liście polityków nie chciał go przyjąć. Marek
Wojciechowski, radny sejmiku lubelskiego, oświadczył, „że szanuje decyzję o
wyborze go do sejmiku i czuje się w obowiązku,
aby reprezentować ich w regionie”. Wojciechowski, jak bardzo wielu, stał się
beneficjentem przejęcia przez PiS od PSL agencji rolnych. Rząd na miejsce
likwidowanych agencji i po zwolnieniu wszystkich dyrektorów powołał Krajowy
Ośrodek Wsparcia Rolnictwa (KOWR), a Wojciechowski został zastępcą dyrektora
jednego z oddziałów w Lublinie. Jego dochody wzrosły o prawie 140 proc. z 66
tys. zł rocznie (biuro poselskie, urząd gminy Wólka) do 156 tys. zł. Do tego
trzeba doliczyć diety radnego (27 tys. zł rocznie).
Kiedy PiS odbierał ludowcom kontrolę nad agencjami rolnymi, to po to,
by zaskarbić sobie przychylność wsi, ale też aby zaspokoić finansowe apetyty
swoich działaczy, w tym radnych wojewódzkich. Zarobkami powyżej 100 tys. zł rocznie
cieszą się dziś m.in. radni: Maciej Górski (sejmik mazowiecki), zastępca
dyrektora w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR) oddział
mazowiecki - 103 tys. zł; Kazimierz Klawiter
(sejmik pomorski), wicedyrektor KRUS w Gdańsku - 113 tys. zł; Henryk Zuchowski
(sejmik warmińsko-mazurski), dyrektor KRU S w Olsztynie -134 tys. zł, i jego
kolega z sejmiku Marcin Kaźmierczuk, wicedyrektor w regionalnej ARiMR -134
tys. zł; Mariusz Król (sejmik podkarpacki), zastępca dyrektora w KOWR Rzeszów -135
tys. zł; Jadwiga Zabielska (sejmik podlaski), dyrektorka terenowego KOWR -153
tys. zł; Teresa Pamuła (sejmik podkarpacki), dyrektorka ARiMR na Podkarpaciu -
177 tys. zł; Krzysztof Gałaszkiewicz (sejmik lubelski), dyrektor ARiMR w
Lublinie - 191 tys. zł.
Niektórzy oprócz intratnych posad w agencjach rolnych dostają jeszcze
dodatkowo szansę na zarobek w państwowych spółkach: Grzegorz Kierozalski
(sejmik warmińsko-mazurski) jako dyrektor olsztyńskiego KOWR zarobił w zeszłym
roku 190 tys. zł i jeszcze za pracę w radzie nadzorczej Energa Obrót 78 tys.
zł. Kiedy Jarosław Kaczyński zapowiadał obniżki o 20 proc. parlamentarnych
pensji, bo „ma być dużo skromniej”, nie wspomniał, że skromniej ma być też w
agencjach rolnych. Okazuje się, że w
porównaniu do 2015 r. pensja prezesa ARiMR wzrosła na koniec 2017 r. o 7 tys. zł. Maria Fajger, radna sejmiku podkarpackiego i od
lata 2017 r. prezeska agencji podległej Ministerstwu Rolnictwa, zarobiła w
zeszłym roku 309 tys. zł. O ile jej nie można odmówić doświadczenia - za poprzednich rządów PiS kierowała podkarpackim oddziałem
ARiMR - to nominacja w 2016 r. dla Joanny Bali na dyrektorkę warszawskiego
oddziału KRUS była sporym zaskoczeniem. Awans pracownicy starostwa powiatowego
w Wyszkowie na dyrektorskie stanowisko przyniósł jej w zeszłym roku dochód 170
tys. zł. Bała jest też oczywiście, jak wielu rolniczych dyrektorów, radną PiS
- w sejmiku mazowieckim .
Nagroda dla młodych
Partia zadbała też o młodych
radnych, hojnie, nie bacząc na doświadczenie zawodowe, rozdając im posady w
podległych sobie spółkach i instytucjach. Julia Kloc-Kondracka, germanistka z
wykształcenia i córka posłanki Izabeli Kloc, poza dietą radnej sejmiku
śląskiego (28 tys. zł) jako pracownica promocji w mikołowskim oddziale
Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa zarobiła w ubiegłym roku 61 tys. zł. Również
córka Tadeusza Cymańskiego, radna sejmiku pomorskiego, w listopadzie znalazła
zatrudnienie jako główny specjalista ds. relacji z klientem w Energa Obrót
Gdańsk.
W lutym tego roku Totalizator Sportowy, oddział białostocki, zyskał
nowego wicedyrektora, radnego, debiutanta Sejmiku podlaskiego - Sebastiana
Łukaszewicza. To jeden z najbliższych współpracowników byłego ministra
rolnictwa i byłego szefa PiS w regionie Krzysztofa Jurgiela. Był jego doradcą w
resorcie. Głośno zrobiło się o nim, kiedy imprezowa! w białostockim klubie z
Bartłomiejem Misiewiczem. Jaką dostaje pensję w Totalizatorze, dowiemy się
dopiero w przyszłym roku. Rzecznik prasowa TS zapewnia tylko, że jego
„zatrudnienie odbyło Się zgodnie z obowiązującymi w Spółce regulacjami”.
Zanim jeszcze w zeszłym roku Patryk Wicher został radnym sejmiku małopolskiego,
już w maju dwa lata temu zaliczył spektakularny awans na prezesowski fotel w
należącym do MSWiA sanatorium w Krynicy-Zdroju z pensją 137 tys. zł rocznie
(11,5 tys. zł miesięcznie). - Zależy nam na odmłodzeniu struktur w terenie
zaangażowaniu młodych działaczy. To nic nadzwyczajnego, że dla tych, którzy
orzą w terenie, znajdują się stanowiska - mówi polityk PiS.
Dla koalicjantów PiS ze Zjednoczonej Prawicy w sejmikach też należą się
finansowe gratyfikacje. Taką dostała na przykład małopolska radna Marta
Malec-Lech z Solidarnej Polski. Prawniczka, jako właścicielka kancelarii
prawnej, w ubiegłym roku zarobiła 57 tys. zł, a dodatkowo znalazło się dla
niej miejsce w radzie nadzorczej PZU Pomoc z wynagrodzeniem za 2018 r. 52 tys.
zł. Bywa, że dobrze opłacane posady stają się kością niezgody w ramach
prawicowej koalicji. Tak było w przypadku Tomasza Gabora, którego Patryk Jaki
widział na stanowisku dyrektora Elektrowni Opole. Problem w tym, że nominacja
dla szeregowego elektryka, bez doświadczenia w zarządzaniu, nie była uzgadniana
z opolskim PiS, który źle znosi regionalne wpływy Patryka Jakiego. Ostatecznie
radny sejmiku opolskiego musiał zadowolić się posadą kierownika wydziału
organizacji i administracji Elektrowni Opole z rocznym wynagrodzeniem 214 tys.
zł (prawie 18 tys. zł miesięcznie).
Radni ministrowie
Zjednoczona Prawica na najwyższym
szczeblu samorządowym, w sejmikach wojewódzkich, ulokowała też wielu ludzi, którzy
na co dzień pracują w ministerstwach. Jeden z najbliższych współpracowników
Zbigniewa Ziobry, Michał Woś, który w randze ministra z koalicyjnego przydziału
zastąpił w KPRM Beatę Kempę, jest jednocześnie radnym województwa śląskiego.
Marszałek województwa gratulując mu awansu, zaznaczył, że „minister będzie z
pewnością dobrym ambasadorem spraw województwa śląskiego". Chyba jednak bardziej
będzie reprezentantem rządu w sejmiku, choć nie taka jest rola radnego. Woś
jako wiceminister w resorcie Ziobry zarobił w zeszłym roku 205 tys. zł (razem z
ekwiwalentem urlopowym). Na miesiąc wychodzi więc 17 tys. zł. Inny radny PiS
z sejmiku małopolskiego, Łukasz Smółka, były już szef gabinetu ministra
infrastruktury, w 2017 r. zarobił w resorcie 161 tys. zł (więcej niż sam
minister Adamczyk); a rok później, po obcięciu nagród, już 129 tys. Również
Rafał Romanowski (radny sejmiku mazowieckiego), podsekretarz stanu w
Ministerstwie Rolnictwa, w 2017 r. zarobił 185 tys. zł (z nagrodami), a rok
później 136 tys.
„Dobra zmiana” przyniosła wielki
awans finansowy dla obecnego wiceszefa MON, również radnego na Mazowszu,
Tomasza Zdzikota. Z jego ostatniego oświadczenia majątkowego dowiadujemy się,
że w resorcie obrony zarobił w ubiegłym roku
156 tys. zł; a jeszcze w 2014r.
jako prawnik w KRRiT miał roczny dochód
w wysokości 5 50 tys. zł. Prace radnego sejmiku podlaskiego z funkcją radcy
generalnego w gabinecie marszałka Senatu udaje się łączyć Romualdowi
Łanczkowskiemu, z uposażeniem 228 tys. zł rocznie, i znajduje jeszcze czas na
to, by zasiadać w radzie nadzorczej Polskiego Radia, za co przez cały rok zainkasował
42 tys. zł - czyli łącznie z obu źródeł miesięcznie zarabia średnio 22,5 tys.
zł.
Wśród radnych wojewódzkich PiS odnajdujemy też wielu innych dyrektorów,
kierowników i prezesów instytucji zależnych od partii rządzącej. Dariusz
Rogut, radny sejmiku mazowieckiego, z nauczyciela awansował za „dobrej zmiany”
na prezesa łódzkiego IPN (jego pensja roczna wzrosła z 50 tys. zł w 2014 do
153 tys. zł za 2018 r.). Witold Kołodziejski z KRRiT, radny mazowiecki, zarabia
rocznie 194 tys. zł; a Mieczysław Tołpa (radny sejmiku podkarpackiego),
nauczyciel matematyki, jako dyrektor Poczty Polskiej w Rzeszowie otrzymuje
rocznie 174 tys. zł.
Można znaleźć inną pracę
Upartyjnione sejmiki wojewódzkie
już dawno, nie tylko w tej kadencji, w małym stopniu reprezentują lokalne
społeczności. Wyborcy nie znają tu swoich przedstawicieli, na ogół wybierają
ich z partyjnego klucza. Trudno oczekiwać, że opanowane przez partie polityczne
sejmiki będą równoważyć i kontrolować władzę organów wykonawczych. Ulokowanie
w nich, w tej kadencji szczególnie wielu, przedstawicieli ministerstw,
administracji publicznej oraz instytucji zależnych od partii rządzącej stwarza
patologiczną sytuację. Stają się oni przedstawicielami rządu w terenie, a nie
do tego radni są przecież powołani.
Dr Grzegorz Makowski, ekspert Forum Idei Fundacji im. Stefana Batorego
i wykładowca Collegium Civitas zauważa:
- Lojalność tych radnych, którym rząd daje lukratywne posady, jest
skierowana nie do społeczności, które ich wybrały, ale partyjnej władzy
centralnej. Mamy do czynienia z nieformalną centralizacją samorządu.
Dariusz Rudnik, radny sejmiku warmińsko-mazurskiego z PiS, mówił
niedawno, że nauczyciele nie zarabiają tak źle, a tym, którzy nie są zadowoleni
z pensji, radził: „Można znaleźć inną pracę, która jest lepiej płatna”. On wie,
jak to się robi, bo jeszcze w 2015 r. jako nauczyciel w Zespole Szkół
Mechaniczno-Energetycznych w Olsztynie zarabiał rocznie 50 tys. zł. W szkole
wziął bezpłatny urlop i w 2018r.jako komend ant wojewódzki Ochotniczych Hufców
Pracy, nad którymi dziś władzę ma PiS, zarobił 119 tys. zł. Można? Można.
Anna Dąbrowska
Bardzo inspirujący artykuł. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuń