Obiecywał koniec
partyjnego duopolu, a potwierdził, że liczą się tylko PiS i PO.
Wiosna
Roberta Biedronia może nie przetrwać kolejnych wyborów
Aleksandra Pawlicka
Jest
syf. Bardzo źle. Dla większości z nas pytanie brzmi dziś nie „co dalej?”, ale
„z kim?” - opowiada działacz Wiosny i dodaje: - Syndrom szczurów uciekających
z tonącego okrętu zaczął się następnego dnia po wyborach. Ludzie dzwonili do
znajomych, pytali o robotę. Nastrój jest odwrotnie proporcjonalny do entuzjazmu
wodza.
TRZY TO NIE PIĘĆ
Gdy Robert Biedroń
ogłaszał na początku roku powstanie
swojej partii, sondaże dawały mu 14-16 procent. Po niespełna czterech
miesiącach potencjał ten wybory zweryfikowały do zaledwie 6 procent. W Wiośnie
do końca wierzono w dwucyfrowy wynik. Mówiono „dycha Palikota”, a może i ciut
więcej, odwołując się do wyborów w 2011 roku, gdy Janusz Palikot po odejściu z
PO stworzył nową partię - antyklerykalny i liberalny Ruch Palikota
przekształcony potem w Twój Ruch. Wprowadził wtedy do Sejmu 40 posłów, w tym
Roberta Biedronia.
Palikota nie ma już w polityce, Biedroń pozostał, z
bliźniaczo podobną ofertą: rozbicie duopolu PO-PiS, budowa nowej wspólnoty,
lewicowy socjal i progresywne światopoglądowo państwo. Tyle że podobne
obietnice składał w międzyczasie Ryszard Petru, który w wyborach
parlamentarnych w 2015 roku zdobył 7,6 procent i 28 mandatów. Oczywiście nie
można porównywać wyników do parlamentu krajowego i europejskiego, ale pierwsze
wybory dla nowej partii to zawsze premia za świeżość. W przypadku Wiosny ta
premia jest mała - prześlizgnięcie się nad progiem kosztem Koalicji
Europejskiej, bo to jej Robert Biedroń odebrał głosy, a nie PiS.
- Badania pokazują, że w Polsce rośnie elektorat, dla którego
ważne są postulaty światopoglądowe: poparcie dla związków partnerskich,
rozdział państwa i Kościoła, prawa kobiet. Dla tych wyborców oferta „bliżej
centrum” nie jest atrakcyjna, nie pójdą głosować na polityczny mainstream, ale z jakiegoś powodu dwie trzecie z tych osób nie
zagłosowało na Biedronia - mówi jeden z publicystów.
- To prawda, liczyliśmy na więcej - przyznaje Wanda Nowicka
startująca w eurowyborach z list Wiosny. - Trzy zdobyte mandaty do
europarlamentu to nie pięć, które wydawały się pewne, jednak nie zmienia to
faktu, że przekroczenie progu wyborczego dla nowej formacji jest sukcesem.
Przypominam, że nie udało się to w poprzednich eurowyborach Palikotowi, który
miał już na koncie wyborczy sukces i startował z koalicją Europa Plus, i nie
udało się Lewicy Razem w ostatnich parlamentarnych - dodaje.
- W mojej działalności zawsze zakładam trzy warianty:
minimum, optimum i maksimum. W przypadku eurowyborów wariant minimum to było
przekroczenie progu, optimum zdobycie 8 proc. i pięciu mandatów, maksimum -
zrobienie wyniku dwucyfrowego. Udało się minimum z małą górką, bez tego nie
byłoby pewnie już Wiosny - mówi Marta Lempart, szefowa Strajku Kobiet,
startująca z szóstego miejsca na listach Wiosny na Dolnym Śląsku.
ARKA I ROZPIERDUCHA
Nowicka startowała w
województwie kujawsko-pomorskim jako jedynka, ale
od początku miała świadomość, że jej szanse na mandat są bliskie zera, bo tak
działa arytmetyka ordynacji wyborczej. Niemniej z zapałem prowadziła kampanię,
bo jak mówi, „chciałam, aby ludzie pragnący państwa nowoczesnego i progresywnego,
ludzie, dla których wybór między prawicą umiarkowaną a fanatyczną nie jest
żadną ofertą, mieli na kogo głosować. W moim regionie zrobiłam taki wynik jak
ogólnopolski wynik Wiosny”.
Na kampanię nie dostała funduszy. Podobnie jak większość kandydatów
z list tej partii.
- Ludzie są wściekli, bo cały wysiłek kampanijny, zarówno
ludzki, jak i finansowy, poszedł w dwie pary: Biedroń - Smiszek i Anaszewicz -
Spurek. To jakiś meganepotyzm - opowiada działacz Wiosny. Nie kryje
frustracji, ale prosi o anonimowość, bo następna kampania za pasem.
Biedroń był jedynką w Warszawie. Smiszek, jego życiowy partner,
na Dolnym Śląsku. Anaszewicz, prawa ręka Biedronia od czasów słupskich, dziś
wiceszef Wiosny, startował z drugiego miejsca w województwie
kujawsko-pomorskim, Spurek, życiowa partnerka Anaszewicza, z pierwszego w
Wielkopolsce. Biedroń i Spurek zdobyli mandaty. Trzeci wywalczył Łukasz Kohut
na Śląsku.
W partii zaczęto mówić, że Wiosna to arka Biedronia: - Weszli
na nią parami, żeby przetrwać. Biedroń opowiadał, że startuje, aby zdobyć
mandat, którego natychmiast się zrzeknie, ale jak się okazało, że Śmiszek nie
dostał mandatu, choć zrobił czwarty wynik i naprawdę o włos rozminął się z
podium, to Robert zmienił zdanie i teraz zostaje już w Brukseli na pięć lat -
mówi polityk Wiosny.
W partii mają Biedroniowi za złe, że po wyborach zamiast
pojechać w teren, spotkać się z działaczami, wesprzeć, pogadać o strategii na przyszłość, pojechał prywatnie do Neapolu, a
potem do europarlamentu układać się z socjaldemokratami.
- Odwiedził tylko Wrocław, bo to
ewentualny rewir Śmiszka w kolejnych wyborach. Ewentualny, bo nie wiadomo, czy
partia w ogóle przetrwa - mówi mój rozmówca i dodaje: - Dopóki jest sukces,
ludzie mogą wypruwać sobie żyły i przymykać na wiele spraw oko, ale gdy sukces
okazuje się iluzoryczny, to oddolnie zaczyna się totalna rozpierducha.
- To, że Wiosna okazała się projektem towarzysko-rodzinnym,
zadecydowało ojej niewiarygodności. Biedroń miał ocenia lewkowy publicysta w
roku wszystkie karty, aby przekonać socjalliberalnych
wyborców: postulaty socjalne, ekologiczne, światopoglądowe, a skończył na
poszerzonej partii Razem. Może się okazać, że to najkrótszy żywot polityczny
ostatniej dekady - ocenia lewicowy publicysta.
POMPOWANY OPTYMIZM
Na nastroje w partii
źle wpłynęło także zachowanie Biedronia
na wieczorze wyborczym. Jego entuzjastyczne, by nie rzec, euforyczne
komentowanie wyniku. Działacze mówią: „pompowany optymizm”, „pajacowanie”,
„dobra mina do złej gry”.
- W sytuacji, w jakiej znalazła się po ogłoszeniu wyników
wyborów Wiosna, były dwa wyjścia: wstać, otrzepać się i zapewnić, że mimo
okaleczeń idziemy dalej, albo udawać huraoptymizm, dając tym samym dowód
odklejenia się od rzeczywistości. Niestety, mieliśmy do czynienia z tym drugim
– mówi mój rozmówca.
- Wiosna to partia skrojona na model wodzowski, oparta na
osobie lidera. Podważenie jego wiarygodności oznacza podważenie wiarygodności
całej formacji. Dlatego poważnym ciosem była informacja, która pojawiła się
miesiąc przed wyborami, o przemocy jakiej
Robert Biedroń miał dopuścić się wobec matki i brata. Sprawa dotyczyła
oskarżeń prokuratorskich sprzed 19 lat, ale jej wyciągnięcie w kampanii mogło
zaprzepaścić szanse nowej formacji. Biedroń i jego matka wydali natychmiast
oświadczenie o wzajemnym szacunku i wspieraniu, jednak rysa wizerunkowa
pozostała. Tym bardziej że akta sprawy zniknęły z archiwum sądu.
Ostatni miesiąc kampanii przyniósł także oskarżenia o mobbing młodych działaczy w Lublinie, na co kierownictwo Wiosny
nie zareagowało szybko i zdecydowanie.
Równocześnie okazało się, że jeden
z kandydatów na listach tej partii ma zarzut wyłudzenia 17 mln zł z Agencji
Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. I jakby tego było mało, na ostatniej
prostej wybuchła afera z Joanną Scheuring-Wielgus startującą z list Biedronia,
która oddała swoje psy do schroniska. Sposób, w jaki tłumaczyła tę decyzję,
pogrążył zarówno jej kandydaturę, jaki popierającą ją partię.
- Kampania wyborcza pokazała, że w Wiośnie nie tylko
entuzjazm jest na wyrost, ale i deklaracje nowych standardów w polityce:
wiarygodności i transparentności - mówi mój rozmówca.
- Nie zamierzamy pudrować błędów - zapewnia Krzysztof Smiszek
- wyciągniemy z nich wnioski, aby nie popełnić ich w nadchodzącej kampanii.
- Wydaje się, że ostatecznie decydująca okazała się fejkowa
kampania naszych przeciwników, którzy przekonywali w internecie i w realu, że
głos oddany na Wiosnę to głos stracony - mówi Marta Lempart i dodaje: - Część
wyborców dała się w ten sposób zaszantażować i w ogóle nie poszła na wybory.
DWA SŁONIE I KANGUR
Obciążająca dla
partii okazała się także kwestia finansowania Wiosny.Chodzi o powiązania partii
z Instytutem Myśli Demokratycznej - fundacją założoną przez Biedronia w 2014
roku. W jego zarządzie zasiadają Marcin Anaszewicz i Krzysztof Smiszek, czyli
wiceprezes Wiosny i członek rady krajowej partii. To ta fundacja, o zmienionej
w 2018 roku nazwie Kocham Polskę, płaciła za wyborcze spotkania Biedronia, tzw.
burze mózgów i za wynajęcie Torwaru na konwencję założycielską partii. Prawo
pozwala nie ujawnić listy darczyńców fundacji, ale każe informować, kto i ile
daje na partie.
Gdy dziennikarze dopytywali Roberta Biedronia, skąd wziął
pieniądze na konwencję, tłumaczył (w programie „Rozmowa Piaseckiego” w TVN24), że „kilkaset tysięcy złotych zebrał dzięki sklepowi
internetowemu Robertbiedroń, gdzie można kupować koszulki i bluzy”, a dzień
później zapewniał, że konwencja będzie opłacana także z datków ludzi, którzy
wpłacają na konto fundacji nawet po 50 tys. zł.
Teraz, po zakończonej kampanii wyborczej, trzeba będzie
rozliczyć każdą złotówkę. I zdecydować, jak prowadzić kolejną kampanię. Na
razie - jak słyszę od działaczy Wiosny - nikt z nikim o tym nie rozmawia.
Smiszek stawia na gwarantowaną emeryturę obywatelską, bo jak twierdzi, „wielu
ludzi popiera rozdział państwa i Kościoła, ale priorytetem są dla nich sprawy
bytowe”. Z kolei twórcy inicjatywy świeckie państwo chcą, aby to ona stała się
głównym postulatem kampanii. Lempart chce prawyborów w Wiośnie, aby listy
wyborcze kompletować oddolnie, a nie jak układankę gabinetu kierownictwa
partii. Jest też pytanie o współpracę z koalicją opozycyjną. Przed
eurowyborami Biedroń ze Schetyną doszli do wstępnego porozumienia, że będą
wspólnie walczyć o Senat, ale dwa dni po wyborach Biedroń oświadczył, że
„Wiosna podjęła decyzję o samodzielnym starcie. Startujemy niezależnie.
Wygraliśmy pierwsze wybory, zweryfikowaliśmy się, idziemy po kolejne. Nie ma
innych scenariuszy na stole i taki jest nasz plan działania”.
- I słusznie. Biedroń to jedyny lider partii liczącej się w
wyborczym rozdaniu, który nie boi się wymówić głośno słów „aborcja” czy
„świeckie państwo”. Koalicja z PO oznaczałaby zamiecenie tych postulatów pod
dywan, a ja już nie chcę przez kolejne dekady czekać na cud, udowadniać, że
kobieta to człowiek i ma prawo do decydowania o własnym ciele, że Polska
powinna być krajem świeckim, podczas gdy jest uzależnionym od relacji z Kościołem
- mówi Marta Lempart. Problem tylko w tym, że jeśli rozbita opozycja nie zdoła
odsunąć PiS od władzy, to okres oczekiwania zdecydowanie się wydłuży.
Adam Leszczyński, publicysta lewicowej „Krytyki Politycznej”,
w tekście „Wczesna jesień Wiosny? Co nie wyszło partii Roberta Biedronia”
prognozuje, że jeśli Wiosna nie zaproponuje wyborcom czegoś nowego, to jesienią
może znaleźć się pod progiem: „To jest wasza jedyna szansa, panie i panowie z
Wiosny. Teraz albo nigdy”. W podobnym tonie wypowiada się inny lewicowy publicysta:
- Eurowybory to było „sprawdzam”, pozwoliło Biedroniowi pozostać w grze, ale
prawdziwym być albo nie być będą wybory do parlamentu krajowego.
Były prezydent Aleksander Kwaśniewski w komentarzu wyborczym
ocenia szanse Wiosny jednoznacznie: „Między dwoma słoniami nawet kangurowi
trudno podskoczyć”.
Robert Biedroń nie znalazł czasu na
rozmowę z „Newsweekiem” - mówi mój rozmówca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz