Uciekające zakonnice
Dlaczego siostry
zakonne - sługi Boże, a służące proboszcza - mając dość, boją się odejść.
Codziennie po brewiarzach stara siostra
Joachima wymiata z polnej drogi żwir, aby pielgrzymującym do klasztoru w K.
nie zepsuły się kijki nordic walking. Czasem przystaje, wkładając pod welon
siwe włosy. Sama narzuciła sobie to posłuszeństwo.
Tymczasem w gościnnym pokoju na piętrze dnie przesypia
leciwy kapłan, oddalony tu do posługi liturgicznej, by nabożeństwami opłacanymi
przez zakonnice dorobił do emerytury. Siostry, mijając go, dygają niczym
panienki. Trzy razy dziennie zawiadamiają go pukaniem, że podano posiłek.
Spożywa na osobności, a one doglądają dyskretnie zza refektarza.
Zdawałoby się, że
są bezgrzeszne. Ale co sobotę po kolacji przepraszają się wzajemnie za drobne
złośliwości, jakich dopuściły się od ubiegłej niedzieli.
O grzechach dużych,
wyrządzanych Kościołowi przez świat, nie mają pojęcia. Wie o nich tylko
przełożona, jedyna będąca ze światem w kontakcie Wi-Fi. One, zagadywane przez
turystów korzystających z przyklasztornego WC, uciekają do przydzielonych
obowiązków, szczerze nie chcąc wiedzieć o tym, co na zewnątrz. Nic ponad to,
co jest zgodne z wolą mistrzyni.
Na zawołanie
Dziś w refektarzu chichoty. Przyjechał młody jezuita na
ośmiodniowe wyciszenie. Jest polecenie, by wyciszającemu się niczego nie
zabrakło, należy w miejscowym geesie zrobić dostatniejsze zakupy.
- Oby starczyło im
łaski wytrwania - życzy Małgorzata Niedzielska. To pierwsza była polska
zakonnica, która rzuciła rękawicę Zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek Rodziny
Maryi, domagając się 82 tys. odszkodowania za zmarnowane zdrowie i życie. Od
trzech lat była przełożona karci ją za to wzrokiem na sądowej sali, powołując
na świadków swe wystraszone podopieczne.
Małgorzata
Niedzielska powoli nabierała wątpliwości do bezwarunkowego posłuszeństwa. Ale
starsze współsiostry zapewniały, iż w zakonie dociskają tylko do ślubów
wieczystych, aż wyszlifuje się boży diament, potem będzie lżej.
Tymczasem obowiązków przybywało. Haftowanie, odlewanie z
gipsu figurek Jezusa, kurnik, chlew, węgiel z piwnicy. Rano wrzynały się jej w
dłonie stylonowe siatki ze spożywką. Szła pieszo, bo samochód był do dyspozycji
przeoryszy.
Widać ciągle była nie dość wyszlifowana. W opinii
psychiatry badającego Małgorzatę przed przystąpieniem do ślubów wieczystych
miała wyraźne cechy paniczno-lękowe. Należy kształtować osobowość siostry przez
stwarzanie jej coraz odpowiedzialniejszych zadań wżyciu zgromadzenia.
Po ślubowaniu zostaje przydzielona do kuchni ojców
franciszkanów. W życiu nie widziała spiżarni wielkości świetlicy, po sam sufit
zaopatrzonej w prowianty. Smażąc naleśniki dla setki braci, wylewała ciasto na
patelnię prosto z wiadra, aż bolały ją barki. Nie powie, przełożona, ofukana
przez lekarza, po paru miesiącach pozwoliła wykupić lekarstwa, lecz nie godziła
się na przedłużenie o kwadrans godziny rekreacji, naśmiewając się z Małgorzaty
osowiałej po proszkach.
Następnej zimy Małgorzatę posłano na służbę do proboszcza
pod Mielcem. Pojechała w przydługim płaszczu po zmarłej zakonnicy. Przecież
próżnością byłoby szyć dla każdej osobno.
- Przypominasz stracha na wróble - taksowała znad brewiarza mistrzyni. Małgorzata,
nabawiwszy się na plebanii nerwicy, nie skorzystała z psychoterapii w obawie
przed wydaleniem, choć nocami walczyła z demonami. A one podpowiadały:
przecież jesteś pod czterdziestkę, mogłabyś tak harować w świecie na zewnątrz,
mając przynajmniej opłacany ZUS. Od 13 lat - kusiły - nie używasz kremu
do twarzy. Kiedy widziałaś siebie w lusterku? W celach wszelkie zwierciadła
były zabronione jako atrybuty pychy.
W proboszczowe imieniny, gdy zjeżdżał z życzeniami tuzin
kapłanów, biegała niczym w ukropie, dla każdego z osobna rychtując ornaty.
Pewnego razu solenizant tak się zdenerwował, iż podała mu zbyt skromną szatę
(chciał tę ze złotym haftem), że przy reszcie celebransów kazał Małgorzacie
wdrapać się po drabinie i w górnej szafce szukać sukni adekwatnej do rangi
wydarzenia.
Ostatecznie poszło o WC na przykościelnym parkingu.
Miała doglądać sanitariatów po każdym nabożeństwie.
- Nie wyobrażani sobie - zaprotestowała - by
rękoma, którymi wkładam
komunikanty do kielicha, czyścić sedesy.
Proboszcz rzucił kluczami i natychmiast powiadomił przełożoną o tej
niesubordynacji. Wtedy skończyła się cierpliwość w posłuszeństwie Małgorzaty.
Wróciła na utrzymanie do matki, poinformowana w urzędzie pracy, iż zapomoga jej
się nie należy, bowiem posługiwała u franciszkanek za Bóg zapłać.
Próbowała odciążyć matkę, zatrudniając się jako szatniarka
na uczelni wyższej, pomoc stomatologiczna, dystrybutorka kosmetyków. Jednak
ograniczała ją orzeczona niepełnosprawność wywołana nieleczoną astmą,
niedoczynnością tarczycy, dyskopatią oraz nerwicą.
Dziś jest podopieczną MOPS z
620-złotowy zasiłkiem (plus okolicznościowe talony na odzież i obuwie).
Koczuje, zalegając z czynszem w wynajętym pokoju. Choć już nawet w
snach nie nosi habitu, przełożona wciąż nie radzi sobie z nieposłuszeństwem
Małgorzaty na sądowej sali.
Na rozdrożu
Większość buntujących się nie
zrywa ślubów tak definitywnie jak ona. Zostawiają na pryczach swój złożony w
kostkę odświeżony habit na znak, by nie donaszała go następna, bo jeszcze się
wahają. Zrobiła tak Jouzela, gdy po trzech dekadach życia w habicie poszła na
pociąg.
Umawia się na ławce w parku. Nie chce poruszać obrazoburczych
tematów przy schorowanej matce. W obawie przed gniewem przełożonej dopomina się
o autoryzację każdego wypowiedzianego słowa. A jeśli rozpozna Jozuelę po
konkretnych frazach i ewentualnie nie przyjmie z powrotem? Przez dwa lata ma
prawo stanąć w bramie i prosić o wybaczenie, albowiem przebywa na tzw. eksklaustracji,
to znaczy urlopie bez unieważnienia wieczystego ślubu z Jezusem. Może więc
odmawiać obowiązkowe brewiarze w ubraniu cywilnym, lecz musi milczeć o tym, co
za murami. Niewykluczone, że zadzwoni do furty, przepraszając za butność, bo
tęskni do tamtego życia, zorganizowanego przez innych co do kwadransa.
Tęsknotę do Boga
obudziły w niej licealne rekolekcje z gitarą. Choć rodzina wybijała go z głowy,
jawił się Jozueli jako istota tajemnicza i bezpieczna. O powołaniu zawiadomiła
matkę listownie z klasztoru. W zakonie nie spodobało się jej, że - aby uniknąć
próżności - ma ściąć włosy na krótko, dzięki
czemu nie będą ślizgały się pod welonem. Pocieszano, iż po nowicjacie dostanie
zgodę na zapuszczenie do ramion.
Przez trzy dekady niezapuszczania włosów zniedołężnieli
rodzice Jozueli. Nie mogła pomóc z racji oddalenia. Aż podczas jednej z corocznych
wizyt w domu zrozumiała, że woli krzątać się wokół nich niż obcych tęgich proboszczów
i kapryśnych przeoryszy. Tymczasem z powodu braku nowych powołań trzeba było
obsługiwać coraz więcej schorowanych sióstr emerytek, przejmując ich obowiązki.
Przyszedł też zakaz odwiedzania własnych matek poza regulaminowym urlopem.
Jozueli ta reguła wydala się nieludzka. Nawet
zgromadzenia męskie nie zabraniały czułości względem starych rodziców. Pewien
znajomy zakonnik, by być bliżej 100-letniego ojca, dostał nawet odpłatną posadę
wikariusza w sąsiedniej parafii. Zresztą faworytki przełożonej nagminnie
otrzymywały pozwolenia na odwiedziny, już nie mówiąc, że sama notorycznie
jeździła do domu, choć od dawna sierota.
Jozueli puchły nogi od przepisowego siedzenia nad
brewiarzem, jednak pobożne mistrzynie dokładały coraz nowszych pacierzy
własnego autorstwa, nie dając czasu na rozprostowanie kości do kolacji.
Przyłapywana na leżeniu w łóżku w habicie, dostawała za karę dodatkowy porcję
rozmyślań nad swą duchową kondycją. Bezgranicznie zmęczona klepanymi słowami,
starała się już tylko patrzeć na Chrystusa. Nogi puchły jeszcze bardziej przez
kolejne lata, podczas gdy setki kilometrów dalej owdowiała matka dostawała z samotności
depresji. Każda prośba o nadwyżkowe dni wolne kończyła się reprymendą na temat
niedostatecznej wiary. Zirytowana przełożona nawet napisała list do wysokiego
ekscelencji, co ma robić, skoro podopieczne tęsknią do schorowanych rodziców,
a dzieła upadają. W odpowiedzi zrugał ją za bezduszność.
Jozuela poinformowała mistrzynię, że odchodzi w poniedziałek,
dostając w rewanżu weekendowy obowiązek na kuchni tak, by nie miała czasu się
spakować. Ostatni raz zgorszyła zakon, piorąc habit w świętą niedzielę.
Na klęczkach
Po niej odeszło jeszcze siedem
takich podstarzałych córek z 30-letnim stażem w za konnej służbie. Nie mogły
już klęczeć, wymyślając coraz bardziej drobiazgowe grzechy przed obowiązkowymi
spowiedziami, podczas gdy matki umierały im w domach opieki. Do sakramentu
pokuty przygotowywał je Seweryn Mosz, kiedyś karmelita bosy, dziś radny
Chorzowa z partii Nowoczesna. Obserwował, jak popadają w paranoję, robiąc
rachunki sumienia. W ramach ćwiczeń młodym zakonnikom przydzielano do duchowej
opieki osobistą karmelitankę, by praktykując, wdrażali się do duszpasterskiej
posługi.
Więc przysposabiał się, słuchając pensjonarskich wyznań o
wykroczeniach.
Jadłam w celi; poczułam nocą potrzebę pomodlenia się w kaplicy, a przecież
powinnam leżeć w łóżku; zgrzeszyłam lenistwem, nie domywszy talerza; miałam
ochotę dłużej pospać; zapomniałam ucałować krzyżyka; podczas posiłku spożyłam
jednego nadwyżkowego ziemniaka, mimo że byłam już nasycona.
W męskim zakonnym gronie naigrawano się z tego skrupulanctwa.
Podopieczne Seweryna latami wyrzucały sobie te zjedzone bez pozwolenia
kartofle. Były autentycznie zdruzgotane pokusą. Gdyby sam poprosił przeora o
dodatkowego ziemniaka lub zgodę na spacer, szczegółowo omawiając z nim trasę,
zostałby uznany za infantylnego.
Karmelitom nie przeszkadzało, że wokół nich nadskakuje ta
żeńska szara strefa. Przepierały nawet slipy. A kiedy pod klasztor przychodzili
bezdomni prosić o jałmużnę i załatwiali się na wycieraczce, natychmiast
dzwoniono po siostrzyczki, by uprzątnęły fekalia. Kapłanowi, biorącemu do rąk ciało Chrystusowe, nie wypadało.
Dla siebie wzajemnie siostry bywały perfidne. Seweryn
opowie o Augustynie, elżbietance. Zżyli się,
kiedy posługiwała na plebanii koło Bytomia, gdzie ksiądz wybudował sobie żeński
klasztor z nadzieją na dożywotnią opiekę. Augustyna była ze wsi, karna do
przesady i ładna. Przełożona Maksymiliana, zazdrosna o relację z Sewerynem,
nałożyła na nią obowiązek pokutowania w kaplicy punktualnie o trzeciej nad
ranem. Dyskretnie zainstalowała nawet monitoring, by obserwować, czy
rzeczywiście podejmuje refleksje nad sobą. Wreszcie oddaliła Augustynę do
posługi pielęgniarskiej w ośrodku opieki w Cieszynie. Przeciążona pacjentami
leżącymi na dwóch piętrach, sama stała się pensjonariuszką. Podleczoną wysłano
na służbę do domu księdza emeryta w Katowicach, skąd odeszła z pierwszym
lepszym mężczyzną. Dziś wiedzie nieszczęśliwe życie gdzieś pod Wodzisławiem.
Na paluszkach
Te niezbuntowane starzeją się,
zapadając na zdrowiu, co znoszą pokornie jako wolę bożą. Weźmy Leonię. W
pociągu do Lublina prosi, by zamienić się miejscami. Nie może siedzieć tyłem
do kierunku jazdy przez wzgląd na nudności i chorobę sercową. Dziś w nocy puls
miała tak słabiutki, że myślała, iż umrze niepostrzeżenie, nie doczekawszy
jutrzni. W lubelskiej filii zgromadzenia przeczekuje remont klasztoru pod
Legionowem, gdzie przesiedziała nad brewiarzem całe życie i właśnie wraca od
tamtejszego kardiologa. Przy okazji tej wizyty odbyła z zaprzyjaźnionymi
siostrami weekendową wycieczkę do nowej świątyni ojca Rydzyka pod wezwaniem
Najświętszej Maryi Panny Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła. Zwiedziły TV Trwam. Leonia ubolewa, jak oni tam mają skromniutko. Nic
przy tym jej wypłowiały habit i zużyte
trzewiki. Zagaduje cały przedział, gdyż w autokarze nie można było dzielić się
wrażeniami, ponieważ przełożona nakazała odmawiać różaniec w intencji
pomyślności ojca dyrektora. Leonia częstuje wyciągniętą z nabukowej teczki
gorzką czekoladą, którą dostała od koleżanek na drogę powrotną.
Wspomniana Jozuela dobrze zna takie klasztorne żywoty.
Komuna pozbawiła jej starsze współsiostry obowiązków w żłobkach, szkołach,
domach opieki, więc przeczekiwały na łasce księży, niewidoczne dla nich niczym
wycieraczki. Dochodziło do absurdów. Otóż pewna niedołężna zakonnica domagająca
się wynagrodzenia interweniowała u biskupa. Poszedł z nią na audiencję
dobroduszny kapelan, wokół którego skakała latami. - A co wy tam, siostrzyczki,
robicie? - zagadnął
biskup. - Ekscelencjo, przepięknie sprzątają, także i u mnie - wtrącił się proboszcz nieproszony. - Toż ta siostrzyczka
ma lat 70, ty 30 - zrugał go dostojnik. -
A służba bez miłości - zwrócił się do
siostry - zawsze kończy się pytaniem o zapłatę.
Jozuela ma przed oczami, jak otulone w wełniane kamizelki
w godzinie
rekreacji zajmowały zawsze te same miejsca przy stole w świetlicy. Opadłe z
sił, już nie prosiły o pozwolenie na dodatkowy spacer. Drzemały usadzone na
przydzielonych przed laty krzesłach, nie mając z kim porozmawiać, bo siebie samych
nieciekawe, a młodsze wciąż krzątały się przy licznych obowiązkach.
Co kilka lat mogły prosić o wstawienie zębów, by nie seplenić nad brewiarzem.
Czasem ćwierć wieku leżące w celach wietrzonych lufcikiem. Potem umierały
cicho, a kiedy grób zarastał, te jeszcze żyjące pytały mistrzynię o zgodę na
pozamiatanie liści.
Na obcasach
Eleonora długo zwlekała z
opuszczeniem honoratek ze strachu przed karą boską. Mistrzyni w ramach
przestrogi często przywoziła na prelekcje pewną upadłą zakonnicę, która dawała świadectwo
o konsekwencji złamania ślubu z Jezusem. Pan Bóg w rewanżu zesłał na nią męża
alkoholika i sparaliżowanego synka. Na nieodpłatnej służbie u honoratek płynęły
więc Eleonorze lata, rozpisane co do godziny. 6 rano - rozmyślania, 6.30 -
msza, 7.00 - jutrznia.
Następnie dalsze pacierze, przeplatane oddalaniem się do przydzielonych służb.
Po kolacji regulaminowe milczenie aż do śniadania.
Choć w nowicjacie spało ich siedem w celi, milczała o
tym, że mistrzyni już od porannych brewiarzy wytyka jej nadwagę, posyłając do
prac ogrodowych i szycia ciężkich kołder dla innych zgromadzeń, by szybciej
spalała kalorie. Omal nie umarła na woreczek żółciowy, nie mogąc się doprosić o
zaprowadzenie siebie do lekarza (zaprowadzenie, nie
pójście).
Drżącą ręką spisywała co miesiąc listę niezbędnych leków
i - przepraszając za związane z tym koszty -
wyrażała nieustającą wdzięczność. Bo mistrzyni nie lubiła trwonić dóbr
zgromadzenia, z niechęcią otwierała magazyn nawet celem wdania podpasek.
Honoratki skrupulatnie pomagały
Eleonorze w rachunkach sumienia. Kiedy w noc sylwestrową bawił się świat,
zbierały' się na tzw. kapitułę win, podczas której jedna po drugiej wyznawały
przełożonej grzechy podpatrzone przez cały rok u siebie nawzajem.
Eleonora, łysiejąca, z - ku zadowoleniu mistrzyni -
wyraźną niedowagą, zamierzała uciec o świcie. Ale przecież nie była złodziejem.
Wsadziła mistrzyni przez szparkę u drzwi pożegnalny list. Rano dostała 200 zł
na drogę. Ułożyła sobie życie z niepijącym mężem, wypatrzonym na portalu
Sympatia, z dorodnym dzieckiem i na etacie szkolnej chórzystki.
Miała więcej szczęścia niż
siostra Tobiasza, którą niebiosa pokarały córką ze ślepotą oka lewego, synem z
padaczką oraz niebieską kartą. Tobiasza wysyła esemesem fotografie śpiącego w
barłogu konkubenta, dopisując, iż niewykluczone, że zgrzeszyła przesadną
małostkowością. Zdjęła bowiem habit, kiedy szorując łazienkę przełożonej,
natknęła się na pastę blendamed, jaką Tobiaszy przysłała w
świątecznej paczce matka.
Od lat nie jest w zakonie, ale do dziś waha się,
otwierając lodówkę między posiłkami.
PS W 2017 r. było 17,9 tys. sióstr, skupionych w 2,2 tys. wspólnotach
zakonnych.
Ponadto w klasztorach
klauzurowych -1,3 tys. sióstr.
Edyta Giętka
Księża i książęta
W diecezji płockiej
buntują się księża. Mają dość feudalnych stosunków. Z biskupem komunikują się
za pomocą listów. POLITYCE udało się do nich dotrzeć.
W Kościele katolickim obowiązuje
struktura hierarchiczna, wręcz feudalna. Biskup w diecezji ma władzę
absolutną: sądowniczą, wykonawczą, ustawodawczą, a do tego sakralną. W
momencie święceń księża ślubują mu cześć i posłuszeństwo. Od jego decyzji nie
ma w zasadzie odwołania, bo podlega on tylko papieżowi; a ten nie jest w
stanie kontrolować na bieżąco postępowania wszystkich hierarchów. Ten system
obowiązuje w całym światowym Kościele.
Dlatego krytyczne listy, które księża ślą do biskupa, są wydarzeniem
precedensowym. Rzadko kiedy duchowni - nawet anonimowo - odważają się na taki
krok.
Kapłani to nie motłoch
Z listów, które posiadamy, wynika,
że konflikt w diecezji płockiej trwa od dawna.
„Bóg jest Miłością. Tak czytamy
na pieczęciach bp. Piotra Libery. Tę prawdę chrześcijańską znamy od dziecka. I
tę świadomość nosimy głęboko w sercu. Patrzymy więc z uwagą na postawę i
działania bp. Libery, mając prawo oczekiwać, że będą one wynikały z obranej
dewizy. Coraz bardziej odnosimy wrażenie, że wybrane motto w ustach biskupa
jest sloganem, a czasem nawet szyderstwem” - to
fragment pierwszego oświadczenia, które diecezjalni księża posłali do biskupa.
Nosi ono datę 2009 r.
Księża piszą, że oczekiwali konsolidacji środowiska kapłańskiego, a
spotkali się z lekceważeniem, niechęcią, donosicielstwem i wspieraniem
karierowiczów. Narzekają na drastyczne podwyżki podatków i niejasne zasady
obciążania nimi poszczególnych parafii. Słyszą, że trzeba zaciskać pasa, a z
drugiej strony widzą rozrastające się urzędy kurialne i bogato wyposażone
apartamenty.
„Kapłani to nie czarny motłoch,
godny pogardy. Księża nie zatracili swej godności. (...) Duchowieństwo w części
zastraszone i wasalne, ujarzmione sposobem finansowania Kościoła polskiego
staje się mało efektywne i o zgaszonym duchu. Jesteśmy reliktem w całym
Kościele powszechnym, gdzie szanuje się godność kapłana, a nie tylko poucza
innych o godności człowieka” - podsumowują.
Apel przeszedł bez echa - co dolało oliwy do ognia. Tym bardziej że już
wtedy sytuacja w diecezji płockiej była - delikatnie mówiąc - skomplikowana.
Przypomnijmy, że gdy poprzednik bp. Libery bp Stanisław Wielgus
opuszczał Płock 12 lat temu, w diecezji było coraz głośniej o skandalach
ekonomicznych i obyczajowych. Media pisały o aferze tamtejszego Caritasu,
oskarżanego o wielomilionowe nadużycia. Mówiono o przypadkach molestowania
kleryków i ministrantów przez homoseksualnych księży. Jedno z doniesień
dotyczyło kapłana, którego bp Wielgus mianował diecezjalnym duszpasterzem
ministrantów, inne - duszpasterza harcerzy. Gdy po odejściu bp. Wielgusa
zapanowało półroczne „bezkrólewie”, pękła bariera strachu. Niektóre ofiary
złożyły pisemne relacje. O sprawie napisały m.in. „Rzeczpospolita”
i „Wprost”, a wówczas przedstawiciele kurii i seminarium oficjalnie
poinformowali prokuraturę o przypadkach molestowania. Oczekiwano, że nowy
biskup zrobi w diecezji porządek. I jeśli chodzi o sprawę pedofilii, bp.
Liberze faktycznie się udało. Jako pierwszy polski biskup wysłał dokumentację
do Watykanu (inna rzecz, że od 2001 r. każdy biskup ma taki obowiązek), powołał
zespół badający nadużycia moralne
osób duchownych, przesłuchano
oskarżonych, ofiary i świadków. Trzech księży zostało suspendowanych.
Jednak atmosfera w diecezji się nie zmieniła. Księża - mimo zmiany
biskupa - nadal skarżyli się na arogancję władzy, brak dialogu, publiczne
poniżanie. Podkreślali w rozmowach nieoficjalnych, że w seminarium „lobby
gejowskie” zostało zastąpione przez „lobby charyzmatyków i egzorcystów”.
List księdza Pawła
Diecezjalnych problemów nie dawało
się dłużej zamiatać pod dywan. W 2014 r. zrobiło się o nich głośno za sprawą
listu otwartego, który do bp. Libery wystosował młody ks. Paweł Brzeziński,
tłumacząc powody porzucenia kapłaństwa. Pisał, że w płockim seminarium wmówiono
mu syndrom DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików) i pod dano dziwnej terapii.
„Zaczęła się powolna destrukcja mojej osobowości. Byłem poddawany różnym
eksperymentom religijno-psychologicznym. Jestem ich ofiarą. Jedną z wielu” -
informuje biskupa.
Ks. Pawła poddano m.in. tzw. ustawieniom rodzinnym Hellingera, metodzie
zakazanej m.in. w Niemczech jako niebezpiecznej i szkodliwej. „Nasze spotkania
grupowe wprowadzały mnie w stan panicznego lęku. Zacząłem bać się ciemności,
czułem, że ciągle mnie ktoś obserwuje. Wydawało mi się, że widzę duchy i cienie
zmarłych osób” - opisuje. Mimo stanów lękowych i zaników pamięci nadal miał
zaufanie do przełożonych. „Ostatnie lata seminaryjne to bezkrytyczny zachwyt
duchowością charyzmatyczną i zielonoświątkową, wywożenie nas kleryków do sióstr
w Rybnie [mały klasztor na terenie diecezji łowickiej, ważny punkt odniesienia
dla charyzmatyków i egzorcystów - J.P.], wprowadzanie w stan rozbicia emocjonalnego,
promowanie furtek złego ducha, spowiedź furtkowa [w 2015 r. zakazana przez
Konferencję Episkopatu Polski - J.P.], przesadna koncentracja na egzorcyzmach i
działaniu diabła. (...) Ja to wszystko przeszedłem. W konsekwencji przymuszania
nas w seminarium do religijności charyzmatycznej pojawiło się we mnie ogromne
poczucie winy, że nie umiem »otworzyć się« na Bożą łaskę. Inni padali na ziemię
i przeżywali tzw. Zaśnięcia w Duchu Świętym, krzyczeli, wpadali w trans,
śpiewali, byli w euforii. A ja chodziłem przekonany, że marnuję Bożą łaskę”.
Po kolejnych eksperymentach z „upadkami” i hipnozą ks. Paweł sam już
„powalał na ziemię” dzieci na rekolekcjach oazowych, choć kompletnie nie
rozumiał, co się z nim dzieje. Po ukończeniu seminarium został wysłany na
studia doktoranckie do Krakowa, a potem do Rzymu, ale był w tak dramatycznym
stanie, że bał się nawet wychodzić z pokoju. Ostatkiem sił wrócił do Polski.
Potem przerzucano go z parafii na parafię, mimo że w osobistej rozmowie z
biskupem alarmował o swojej kondycji psychicznej. Po decyzji o kolejnej
przeprowadzce coś w nim pękło. „Niestety, nie podejmę tego wyzwania. Nie mam
już sił - pisze i deklaruje, że kierują nim wyłącznie powody moralne. - Jedyne
kryterium przydatności i użyteczności w pracy duszpasterskiej to bezwolne
posłuszeństwo, będące czasem solidarnością w złu. Niestety, wiele środowisk
kościelnych gnije przez to od środka. Świat zewnętrzny pewnie nie jest lepszy,
ale tam przynajmniej nikt nie udaje, że jest inaczej i nie uzasadnia podłości i
zła Ewangelią Chrystusa, posłuszeństwem i dobrem Kościoła”. Z ks. Brzezińskiego
próbowano oczywiście zrobić wariata (ze świetnymi wynikami kończy właśnie
prawo na UW), straszono sądem.
O tym, że sprawa nie była
jednostkowa, świadczy list do bp. Libery z jesieni 2014 r. podpisany przez
„Grupę młodych duchownych Diecezji Płockiej”, w którym piszą, że padli ofiarą
takich samych seminaryjnych eksperymentów. Opisują jednego z wykładowców, który w prywatnych
rozmowach tłumaczył im fenomen odblokowywania czakramów mocy. Inny miał
wykorzystywać wiedzę zdobytą podczas eksperymentów „psychologicznych”
przeciwko klerykom. Kilku kolejnych młodych księży, tak jak Paweł Brzeziński,
zdecydowało się porzucić sutannę.
O kryzysie w płockim Kościele
zrobiło się głośno.
Teraz biskup
Kryzys narastał. Próbą odpowiedzi
był list „Do moich braci kapłanów”, który w Wielkim Poście tego roku ogłosił
bp Libera. Powołuje się w nim na krew męczenników płockich - dwóch biskupów,
którzy zginęli w obozie koncentracyjnym w Działdowie. „Ta krew na sutannach
błogosławionych Biskupów powinna być dla nas wszystkich wyrzutem, gdy nasi
bracia w kapłaństwie swój strój duchowny oszpecili czynami wołającymi o pomstę
do nieba: pedofilią, nadużyciami wobec osób dorosłych, sióstr zakonnych czy innych
braci kapłanów. Męczeńska krew kapłanów jest dla nas wszystkich, Drodzy Bracia,
wezwaniem do rachunku sumienia z uczciwości i wierności w zarządzaniu cudzym
dobrem, które nam zostało powierzone w parafii i w diecezji, bo to ostatecznie
każdy z nas ponosi odpowiedzialność za swoją formację kapłańską”.
Biskup deklaruje, że nie chce spłycać powodów „bezwiednego rezygnowania
z kapłaństwa” do młodości czy niedojrzałości, Zastanawia się, czy przyczyną
kryzysu nie jest zbyt powierzchowna, formalna, hierarchiczna i nastawiona na
uspokojenie wyrzutów sumienia formacja. „Lata posługi duszpasterskiej mogą
odsłonić nowe wyzwania: doświadczenie własnej słabości, ryzyko poczucia się
funkcjonariuszem religijnym, pokusę władzy i bogactwa, trudności w przeżywaniu
celibatu. Zmęczenie, a nawet znużenie pracą kapłańską, które wierni widzą na
naszych twarzach, toksyczne relacje kapłańskie, obojętność, marnotrawienie
czasu, zazdrość i egoizm nie omijają naszych szeregów. Lustrem naszej
próżności stał się ekran komputera i tabletu” - pisze biskup do księży,
zarzucając im, że chętniej niż aplikacje z brewiarzem śledzą trendy dotyczące
mody i podróży; że nie rażą ich brudne mszały, zaniedbane ornaty i zakurzone
biblioteki osobiste, w których miejsce książek teologicznych coraz częściej zastępują
filmy i seriale.
„Do gamy różnych uzależnień,
które dziesiątkowały naszych braci, doszło dziś uzależnienie od internetu oraz
chęć bycia obecnym i podziwianym w mediach, zwłaszcza społecznościowych” -
alarmuje biskup i oskarża środowisko duchownych o to, że zatraciło poczucie smaku, a niektórzy porzucili ideę
zgłębiania prawdy i piękna świata na rzecz tandetnej rozrywki i powierzchownych przyjaźni.
Winnica i ogród
I wtedy dopiero płoccy księża
poczuli się naprawdę dotknięci. Zaproszenie do owocnej, zdrowej i
konstruktywnej dyskusji o kondycji stanu kapłańskiego potraktowali jako figurę
czysto retoryczną, bo - jak twierdzą - wszelkie spotkania kapłańskie z
biskupem kończą się bez żadnej dyskusji. Odpowiedzieli - jakże by inaczej - listem
otwartym, podpisanym „Twoi Bracia Kapłani”.
List składa się z pytań: „Przywołujesz męczenników i mówisz, że
oszpeciliśmy nasze sutanny. Czy piszesz tam także o swojej sutannie?” - to
pierwsze z nich. A każde kolejne to zarzut: Kiedy ostatnio rozmawiałeś, Księże
Biskupie, z księdzem na wizytacji o problemach duszpasterskich? Ile można w
czasie wizytacji mówić o sporcie i psach? Czy
jest uczciwe zarządzanie diecezją przez internet, za pomocą Twittera czy
biuletynu?
Szczególnie musiały dotknąć księży słowa z listu biskupa o rachunku
sumienia z uczciwości i wierności w zarządzaniu cudzym dobrem. Są diecezje
bogatsze i biedniejsze. Te bogate, posiadające
dużo cennych nieruchomości, mogą czerpać dochody np. z wynajmu, podejmować
dochodowe inwestycje. Te biedniejsze muszą finansować większość wydatków
diecezjalnych, takich jak np. remonty budynków kurii, pensje jej urzędników,
utrzymanie pałaców biskupich, seminariów czy domów księży emerytów z podatków,
które biskup nakłada na parafie. To przypadek diecezji płockiej, gdzie księża
czują się coraz bardziej eksploatowani finansowo.
„Dlaczego w innych diecezjach
wystarcza podatków od księży? Dlaczego mamy najwyższe podatki w Polsce i ciągle
mało jest tych pieniędzy? Czy nie wstyd nam wszystkim, kiedy mamy ogłaszać
kolejną zbiórkę, puszkę, podatek? Co zrobili Twoi współpracownicy, by szukać
innych dochodów?” - piszą w liście do bp. Libery. Są rozgoryczeni, bo ciągle
nakładane są na nich nowe daniny. Oni muszą pisać sprawozdania, ale im żadnych
sprawozdań finansowych nikt nie przedkłada. Nie wiedzą, jaki dokładnie jest
stan finansów diecezji. Na co idą zebrane od nich pieniądze.
To znaczy to ostatnie akurat czasem widzą. Na sobie kuria specjalnie
nie oszczędza. Dlatego w liście do bp. Libery przywołują słowa papieża
Franciszka wypowiedziane do biskupów o tym, że kto wierzy, nie może żyć jak
faraon: „To jest antyświadectwo, gdy mówi się o ubóstwie i prowadzi luksusowe
życie; jest rzeczą skandaliczną, gdy wydaje się pieniądze bez przejrzystości
lub używa się dóbr kościelnych jakby były osobistymi. Mamy obowiązek korzystać
z nich w przykładny sposób, w oparciu o jasne i wspólne reguły, bo pewnego dnia
zdamy z tego sprawę właścicielowi winnicy”.
Po papieskich słowach w liście księży padają kolejne pytania. Ile wynosi
pensja biskupa? Ile osób obsługuje jego pałac i jakie są koszty utrzymania? Ile
kosztował remont jego kaplicy? I czy nie mają prawa do tej wiedzy, skoro to za
zebrane przez nich pieniądze utrzymywana jest diecezja? „Czy godziwe jest, by
pobierać tak wysokie podatki, mieć diecezję z długami, co wiele razy było
mówione na spotkaniach dziekanów, a jednocześnie wycinać drzewa, powiększać
teren i robić sobie nowy ogród? Czy to nie jest myślenie faraona, który z nikim
i niczym się nie liczy? Ile kosztuje Twój nowy ogród, Księże Biskupie? Czy mamy
ogłosić w parafiach zbiórkę na Twój nowy ogród? (...) A może trzeba, żeby nie
tylko życie kapłanów, ale i biskupów było skromniejsze?" - pytają płoccy
księża.
O tym, jak kształtują się relacje między biskupem a kapłanami, w dużym
stopniu decyduje, na ile panująca w danym kraju kultura demokratyczna przenika
do instytucji kościelnych. W dojrzałych demokracjach, gdzie długa jest tradycja
podmiotowego traktowania obywateli, władza biskupów siłą rzeczy ulega
zmiękczeniu. U nas biskupi to nadal w sensie dosłownym książęta Kościoła,
żyjący w pałacach, otoczeni służbą, nieznoszący sprzeciwu i nieskłonni do
dialogu.
Na to nakłada się specyficzny sposób finansowania, który można nazwać
systemem kopertowym. Kościół utrzymuje się z ofiar, a to siłą rzeczy nie może
być system transparentny ani możliwy do skontrolowania. Ryzyko nadużyć jest
duże i tak naprawdę wszystko zależy od uczciwości duchownych. Rodzi to także
specyficzne relacje między biskupami a księżmi. Dochody w polskich parafiach
są bardzo rozwarstwione (zależnie od wielkości parafii i zamożności mieszkańców różnice mogą być nawet kilkunastokrotne).
O tym, jaką parafię ksiądz otrzyma, arbitralnie decyduje biskup. Problem w tym,
jak pozyskać jego przychylność.
Wśród księży krąży powiedzenie, że podczas wizytacji koperta z
pieniędzmi przekazywana biskupowi powinna być stojąca. O tym także piszą w
swoim liście płoccy księża: „Kto jest nagradzany w diecezji? Czy są to zawsze
ludzie uczciwi i prawi, a może ci, którzy okazali się »życzliwi« biskupom w
czasie wizytacji czy bierzmowania? Jak to jest, że po takich wizytacjach
Księdza Biskupa w niektórych parafiach nagle tacy proboszczowie otrzymują
lepiej uposażone parafie?” - pytają. I zapowiadają, że będą napływać kolejne
listy: od księży, sióstr zakonnych, od świeckich zaniepokojonych problemami
diecezji. I faktycznie - już kilka dni później ukazał się kolejny list otwarty
od grupy kapłanów, którzy podpisują się pod postawionymi biskupowi pytaniami,
wzywają go do rachunku sumienia i zapowiadają, że nie ustaną w walce o sprawiedliwość i dobro diecezji płockiej.
Pustelnia
Mniej więcej miesiąc po tych
listach, 18 maja, bp Piotr Libera ogłosił, że udaje się na pół roku do pustelni
kamedułów, by spędzić czas na modlitwie za Kościół. W wielu środowiskach
zaczęto spekulować. Ucieczka od diecezjalnych problemów?
Kara od papieża Franciszka? A może
reakcja na kapłańskie listy? Raczej nie to ostatnie, bo listy zostały wysłane
w kwietniu, a bp Libera prosił Franciszka o zgodę na przerwę w posłudze już w
styczniu. I deklarował, że pobyt w eremie kamedułów był od lat jego marzeniem.
Ostatnio na stronach KAI ukazała się lakoniczna informacja, że na czas
pobytu bp. Libery u kamedułów papież Franciszek mianował administratorem
apostolskim diecezji płockiej kard. Kazimierza Nycza. Dla laika komunikat, jak
komunikat. Ale według znawców kościelnych procedur rzecz bez precedensu.
Zewnętrzny administrator zostaje powołany tylko w sytuacji, gdy diecezja nie ma
biskupa pomocniczego. A diecezja płocka ma. Co więcej, w liście do papieża bp
Libera wskazał wprost, kto ma go zastępować: „Mój biskup pomocniczy, bp
Mirosław Milewski, który posiada dobre doświadczenie w administrowaniu oraz
bardzo dobre relacje ze mną, jak również z duchowieństwem, razem z ks.
Kanclerzem i sprawnie działającą kurią diecezjalną, gwarantują zachowanie
niezbędnej troski o wszystkie potrzeby naszego
Kościoła lokalnego”.
A jednak Franciszek podjął inną decyzję, którą można odczytać jako
wotum nieufności. I znów pojawiły się spekulacje. Czy listy płockich kapłanów
dotarły do Watykanu? Czy chodzi o dawne
bliskie kontakty biskupa Libery z Markiem Piotrowskim, byłym funkcjonariuszem
SB, który przez wiele lat działał przy obrocie odzyskiwanymi przez Kościół
nieruchomościami i gruntami? A może o to, że
gdy bp Libera był sekretarzem generalnym episkopatu, bardzo blisko związanym z
nuncjuszem papieskim abp. Józefem Kowalczykiem, tuszowano sprawę nadużyć
seksualnych apb. Juliusza Paetza? A może po prostu papież Franciszek zaczął
uważniej przyglądać się polskiemu episkopatowi.
PS Na wysłane do rzeczniczki prasowej diecezji płockiej pytania rzeczową
odpowiedź dostaliśmy jedynie w kwestii długów płockiego Caritasu, a mianowicie,
że wszystkie jego zobowiązania regulowane są na bieżąco. Caritas Diecezji Płockiej
- od ponad 10 lat-pozostaje w sporze sądowym z PFRON. Do czasu zakończenia
procesu trudno jest mówić o jakichkolwiek długach Caritasu - co najwyżej o
kwotach spornych, których wysokość nigdy nie była ukrywana. Pozostałych zagadnień,
„z uwagi na ich oszczerczy charakter oraz anonimowość autorów”, kuria
diecezjalna płocka nie chce komentować.
Joanna
Podgórska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz