czwartek, 6 czerwca 2019

Totalna mobilizacja




MALWINA DZIEDZIC: - Co się stało? Wynik eurowyborów był zaskoczeniem?
GRZEGORZ SCHETYNA: - Chyba dla wszystkich. Pracownie badawcze, które wskazywały na wyrównane poparcie, pomyliły się. Kluczowa, rolę w tych wyborach odegrał elektorat ze wsi i z miast do 50 tys. mieszkańców, a także wyborcy z przedziału 50-60 lat i więcej. Na wsi głosowało przecież grubo ponad dwa razy więcej wyborców niż w wyborach europejskich pięć lat temu.
Dotarcie do tych grup z własnym przesłaniem jest trudne i wymaga zaangażowania nadzwyczajnych sił i środków. Szczególnie kiedy ma się naprzeciwko siebie bezustanną, agresywną propagandę PiS w mediach publicznych, które dla większości z tych osób są głównym źródłem informacji. Na pewno miały też wpływ transfery socjalne: obiecane 500+ na pierwsze dziecko oraz trzynasta emerytura, którą wypłacano tuż przed wyborami. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem deprecjonowania czy wręcz stygmatyzowania ludzi, którzy dali się przyciągnąć PiS. Problemem jest jedynie fakt, że liczba kanałów komunikacji z nimi jest bardzo ograniczona i niemalże zmonopolizowana przez rządzących.
Musimy znaleźć sposób, żeby przebić się do nich ze swoim przekazem, z rzetelną informacją przez zagłuszający wszystko jazgot kłamstw. Przykładem na skuteczność pisowskiej propagandy może być to, z jaką łatwością obronę dzieci przed pedofilią udało się im przerobić na atak na Kościół i tradycję.

Może jednak zawiodła strategia?
Koncepcja szerokiej koalicji była i jest słuszna. Tylko tak można pokonać PiS. Ale trzeba tę koncepcję sprawniej zrealizować.
I przeprowadzić lepszą kampanię. Gdyby nie zjednoczenie opozycji, porażka byłaby dużo bardziej dotkliwa. Dlatego dla mnie wynik Koalicji Europejskiej to sygnał, że opozycję trzeba jeszcze intensywniej integrować. Musimy jeszcze lepiej współpracować, jeszcze lepiej się organizować. To najważniejszy wniosek przed październikowymi wyborami. Musimy na przekór wszystkiemu dotrzeć do ludzi na wsi i w małych miastach, ale też w pełni zmobilizować duże ośrodki miejskie i naszych dotychczasowych wyborców. Pamiętajmy, że przy pełnej determinacji miast ten wynik byłby inny.

Wiadomo było, że elektorat Koalicji Europejskiej nie będzie dokładną sumą wyborców wszystkich tworzących ją partii. Jednak różnica jest znacząca. W wyborach samorządowych na KO, PSL, SLD i Zielonych głosowało łącznie 7 mln Polaków. W tych - 5,2 mln. Wiosna wzięła 820 tys. głosów. Co z resztą?
Tego nie można w tak prosty sposób zestawić. Jesienią ubiegłego roku była inna frekwencja, zupełnie inna mobilizacja.
Wybory samorządowe miały inny charakter. Bezpośrednie głosowanie na prezydentów aktywizowało, ponieważ mieszkańcy bronili swoich miast przed PiS - tak jak np. w Warszawie przed Patrykiem Jakim. To było bardzo czytelne. Tym razem to nie były tak bardzo spersonalizowane wybory. A zagrożenie wydawało się niektórym nieco abstrakcyjne. Tymczasem mobilizacja tych wyborców, wśród których PiS-owi udało się zasiać strach, okazała się ogromna; szło za nią autentyczne przekonanie, że trzeba bronić zagrożonego Kościoła, utrzymania wieku emerytalnego i 500+. Bez przerwy przecież powtarzano im to na spotkaniach wyborczych i w telewizji publicznej.

Czy założenie, że kluczowe dla powodzenia opozycyjnej koalicji będzie dołączenie PSL, okazało się błędne? W Platformie słychać narzekania, że ludowcy powinni przyciągnąć więcej wyborców - mieli wziąć na siebie kampanię na wsi, bo dla elektoratu wiejskiego są bardziej wiarygodni niż PO.
Niestety, nasze wstępne badania pokazują, że to się nie udało. Pojawia się więc oczywiście pytanie, jak to poprawić. Ale tego typu pytań jest więcej, dlatego zamówiliśmy przekrojowe, pełne badania, aby móc postawić jak najlepszą diagnozę tego, co się wydarzyło.
Bez niej nie chcę dokonywać jednoznacznych ocen. Rzecz jasna zawsze można mieć zastrzeżenia do kampanii lub list. Kampania oczywiście mogła być lepsza. I będzie. Poziom tego, co szykujemy na jesień, będzie bez porównania wyższy. Narzekań na listy nie przyjmuję. Uważam, że były dobrze skonstruowane. Choć nie było to łatwe, bo przecież trzeba było ułożyć pięć partii politycznych na dziesięcioosobowych listach w bardzo dużych okręgach.

Nawet w samej koalicji krytykuje się brak dostatecznego zaangażowania się w kampanię nie tylko niektórych działaczy, ale i samych kandydatów. To chyba sygnał, że tę współpracę należy mocno przeformatować przed wyborami parlamentarnymi?
Każde wybory mają swoją specyfikę. Prawdą jest, że o pełną mobilizację i zaangażowanie wszystkich na sto procent najłatwiej jest w wyborach parlamentarnych. Tym razem to będzie sto pięćdziesiąt, a może i dwieście procent. Przed każdym z nas: posłem, kandydatem czy wolontariuszem, to być może najbardziej pracowite miesiące wżyciu. Stawka jest ogromna. Każda para rąk się liczy. Zdajemy sobie sprawę, że mamy mniej pieniędzy na kampanię, nie wspiera nas rząd i administracja, nie mamy mediów, więc nadrobić musimy to wysiłkiem, własną ciężką pracą i pomysłowością.

Ale jako opozycja możecie jedynie obiecywać tę tzw. kiełbasę wyborczą. Tymczasem władza ma narzędzia i środki, aby dawać ludziom w kampanii pieniądze wprost do ręki. Teraz była dodatkowa emerytura, jesienią będzie świadczenie na pierwsze dziecko - i to nie 500 zł, ale 1,5 tys., bo zupełnie „przypadkiem” zaplanowano wyrównanie za dwa miesiące wakacji. Jak się z tym mierzyć?
Oczywiście mam tego wszystkiego świadomość, ale naszym największym wrogiem jest strach. Nieuczciwe nie jest to, że oni dają pieniądze, ale to, że jednocześnie kłamią i straszą, że inni je odbiorą.
Musimy skuteczniej dotrzeć do wyborców, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach, z naszym przesłaniem, że nic, co dane, nie będzie odebrane. Kiedy pokonamy kłamstwo i strach, będziemy mogli dotrzeć do ludzi z naszymi programami wyższych płac, naprawy systemu ochrony zdrowia, dostępnością żłobków i przedszkoli, walki ze smogiem, obrony przedsiębiorców przed nadmiernym fiskalizmem i biurokracją. PiS nie jest w stanie zorganizować nic, co wykracza poza proste wypłacanie pieniędzy - ludziom, ale przede wszystkim sobie. My zachowamy pieniądze dla obywateli, skończymy z pieniędzmi dla władzy i zorganizujemy to, do czego państwo jest zobowiązane i z czym sobie dziś nie radzi. Przedstawimy nasz pomysł na Polskę. To da zwycięstwo.

Ale ten pomysł poznamy pewnie dopiero po wakacjach, inaczej - jak pan mawia - PiS znów go przywłaszczy?
Tak. Ale już w tę sobotę 8 czerwca przedstawimy naszą mapę drogową. Powiemy, jak to wszystko zamierzamy ułożyć, bo organizacja jest niezwykle istotna. Sam dobry pomysł to za mało, musi być przebudowany sztab, który będzie gwarantował dotarcie do wyborców, muszą być aktywni kandydaci, rywalizujący ze sobą na listach, prowadzący bardzo ofensywną kampanię w powiatach, w Polsce lokalnej, na wsi. Nie wystarczy tylko dobry program albo tylko sprawna kampania. Trzeba połączyć jedno z drugim i nad tym właśnie pracujemy.

Rozumiem, że istotne jest: jak, ale nie mniej ważne jest pytanie: z kim? Zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie oświadczenia prezesa PSL. Nie zanosi się na dalszą integrację, tylko raczej na separację.
Kiedy negocjowaliśmy powstanie Koalicji Europejskiej, była identyczna sytuacja, pojawiały się podobne głosy.
Uważam, także na podstawie moich rozmów z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, że nasza koalicja będzie istniała i na jesienne wybory. Nie ma alternatywy dla zjednoczonej opozycji, szczególnie przy tak wyraźnym efekcie systemu D'Hondta. Ktoś, kto mówi, że trzeba dezintegrować opozycję, działa na rzecz PiS. Prezes PSL chce budować segmenty opozycyjne w oparciu o program w taki sposób, żeby się ze sobą dopełniały - tak rozumiem wypowiedzi ludowców z soboty. Gdyby chcieli iść całkowicie osobno, mocno utrudniałoby to cel, jakim jest pokonanie PiS i stworzenie rządu, który realizowałby politykę zgodną z polską racją stanu. To będzie możliwe tylko po zdobyciu co najmniej 7 mln głosów. Przez jeden blok. Nie przez kilka.

A jak duża będzie rola samorządowców? Pojawiają się głosy, że to oni powinni być kampanijnym filarem.
Będę o tym mówił w sobotę podczas Rady Krajowej. Rocznica 4 czerwca też jest dobrą okazją do rozpoczęcia tej dyskusji. Nie jestem jednak zwolennikiem pisania scenariuszy pod presją, na już, na szybko, i potem dopiero dopasowywania do nich ludzi, organizacji i partii. Tak prosto to nie działa. Każda partia i środowisko muszą wyciągnąć własne wnioski. Następnie trzeba usiąść, szczerze porozmawiać i dopiero wtedy przedstawić, co udało nam się ustalić. Liczę się z tym, że może to trwać nawet kilka tygodni, ale nasz projekt musi być dopracowany. Spójrzmy na to, co się działo na Węgrzech. Nadchodzące wybory parlamentarne porównuję do tych krytycznych, kluczowych, które miały miejsce po pierwszym zwycięstwie Orbana. Musimy mieć tę złą węgierską lekcję z tyłu głowy.

Czyli druga kadencja PiS i będzie pozamiatane?
Na pewno postępować będzie upartyjnienie państwa i uwłaszczanie się na nim PiS. W ewentualnej drugiej kadencji Kaczyński będzie próbował dokończyć dzieła narzucania pełnej partyjnej kontroli sądownictwu. Mocniej niż dotąd ruszy po niezależne media prywatne. Pod znakiem zapytania stanie uczciwość kolejnych wyborów. A kontynuowanie obecnej polityki gospodarczej będzie oznaczać, że kiedy przyjdzie kryzys, to Polska i Polacy odczują go tak jak ostatnio Grecy. Temu wszystkiemu może zapobiec tylko zwycięstwo bloku patriotów, demokratów i ludzi rozsądnych.

A czy widzi pan przewodniczący szansę na dogadanie się z Robertem Biedroniem?
Owszem. Uważam, że jego wyborcy będą szukali tego, co wspólne, że tak samo jak dla wyborców Koalicji Europejskiej ważne są dla nich takie wartości, jak wolność, praworządność, równość, demokracja, zachodnie standardy. Sam Robert Biedroń podejmuje mandat w Brukseli, co wskazuje na to, że raczej wyprowadza się z polityki krajowej.

Ale może być też tak, że jego wyborcy zamiast przejść do antypisowskiej koalicji zniechęcą się, obrażą się na politykę i nie pójdą w ogóle do wyborów.
Nie, na pewno się nie obrażą, w to nie wierzę. Elektorat Wiosny z pewnością ma świadomość tego, jak bardzo ważne są te zbliżające się wybory, jak bardzo PiS zagraża demokracji, wolnościom obywatelskim, praworządności. Na pewno będą w październiku przy urnach. I oddadzą głos na tych, którzy skutecznie będą bronić najważniejszych filarów demokracji liberalnej.

Czy mimo przegranej, poza euromandatami, jest dla opozycji jakiś uzysk z tych wyborów?
Ze zwycięstw nie wyciąga się dobrych wniosków, z przegranej - tak. Trzeba złapać dystans i mieć spokojną głowę do analizy.
To jest ten czas.

Eurowybory pokazały, że poza szeroką koalicją nie ma dla opozycji alternatywy, jeżeli zależy jej na odsunięciu od władzy PiS. „Trzecia siła” ledwo wyskoczyła ponad wyborczy próg.
Tak, tylko wszyscy muszą do tego wniosku dojść sami. Oczywiście należy się zastanawiać, co poszło nie tak, co można było zrobić lepiej, co trzeba poprawić, ale na końcu musi być autentyczna świadomość, że aby pokonać takie monstrum, jakim dzisiaj jest PiS, nie ma innej możliwości, jak tylko działać razem. Integracja i dobra organizacja są kluczowe. I oczywiście optymizm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz