MALWINA DZIEDZIC: -
Co się stało? Wynik eurowyborów był zaskoczeniem?
GRZEGORZ SCHETYNA: -
Chyba dla wszystkich. Pracownie badawcze, które wskazywały na wyrównane
poparcie, pomyliły się. Kluczowa, rolę w tych wyborach odegrał elektorat ze wsi
i z miast do 50 tys. mieszkańców, a także wyborcy z przedziału 50-60 lat i
więcej. Na wsi głosowało przecież grubo ponad dwa razy więcej wyborców niż w
wyborach europejskich pięć lat temu.
Dotarcie do tych grup z własnym
przesłaniem jest trudne i wymaga zaangażowania nadzwyczajnych sił i środków.
Szczególnie kiedy ma się naprzeciwko siebie bezustanną, agresywną propagandę
PiS w mediach publicznych, które dla większości z tych osób są głównym źródłem
informacji. Na pewno miały też wpływ transfery socjalne: obiecane 500+ na
pierwsze dziecko oraz trzynasta emerytura, którą wypłacano tuż przed wyborami.
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem deprecjonowania czy wręcz stygmatyzowania
ludzi, którzy dali się przyciągnąć PiS. Problemem jest jedynie fakt, że liczba
kanałów komunikacji z nimi jest bardzo ograniczona i niemalże zmonopolizowana
przez rządzących.
Musimy znaleźć sposób, żeby
przebić się do nich ze swoim przekazem, z rzetelną informacją przez
zagłuszający wszystko jazgot kłamstw. Przykładem na skuteczność pisowskiej
propagandy może być to, z jaką łatwością obronę dzieci przed pedofilią udało
się im przerobić na atak na Kościół i tradycję.
Może jednak zawiodła strategia?
Koncepcja szerokiej koalicji była
i jest słuszna. Tylko tak można pokonać PiS. Ale trzeba tę koncepcję sprawniej
zrealizować.
I przeprowadzić lepszą kampanię.
Gdyby nie zjednoczenie opozycji, porażka byłaby dużo bardziej dotkliwa. Dlatego
dla mnie wynik Koalicji Europejskiej to sygnał, że opozycję trzeba jeszcze
intensywniej integrować. Musimy jeszcze lepiej współpracować, jeszcze lepiej
się organizować. To najważniejszy wniosek przed październikowymi wyborami.
Musimy na przekór wszystkiemu dotrzeć do ludzi na wsi i w małych miastach, ale
też w pełni zmobilizować duże ośrodki miejskie i naszych dotychczasowych
wyborców. Pamiętajmy, że przy pełnej determinacji miast ten wynik byłby inny.
Wiadomo było, że elektorat
Koalicji Europejskiej nie będzie dokładną sumą wyborców wszystkich tworzących
ją partii. Jednak różnica jest znacząca. W wyborach samorządowych na KO, PSL,
SLD i Zielonych głosowało łącznie 7 mln Polaków. W tych - 5,2 mln. Wiosna
wzięła 820 tys. głosów. Co z resztą?
Tego nie można w tak prosty sposób
zestawić. Jesienią ubiegłego roku była inna frekwencja, zupełnie inna
mobilizacja.
Wybory samorządowe miały inny
charakter. Bezpośrednie głosowanie na prezydentów aktywizowało, ponieważ
mieszkańcy bronili swoich miast przed PiS - tak jak np. w Warszawie przed
Patrykiem Jakim. To było bardzo czytelne. Tym razem to nie były tak bardzo
spersonalizowane wybory. A zagrożenie wydawało się niektórym nieco
abstrakcyjne. Tymczasem mobilizacja tych wyborców, wśród których PiS-owi udało
się zasiać strach, okazała się ogromna; szło za nią autentyczne przekonanie, że
trzeba bronić zagrożonego Kościoła, utrzymania wieku emerytalnego i 500+. Bez
przerwy przecież powtarzano im to na spotkaniach wyborczych i w telewizji
publicznej.
Czy założenie, że kluczowe dla
powodzenia opozycyjnej koalicji będzie dołączenie PSL, okazało się błędne?
W Platformie słychać narzekania, że ludowcy
powinni przyciągnąć więcej wyborców - mieli wziąć na siebie kampanię na wsi, bo
dla elektoratu wiejskiego są bardziej wiarygodni niż PO.
Niestety, nasze wstępne badania
pokazują, że to się nie udało. Pojawia się więc oczywiście pytanie, jak to
poprawić. Ale tego typu pytań jest więcej, dlatego zamówiliśmy przekrojowe,
pełne badania, aby móc postawić jak najlepszą diagnozę tego, co się wydarzyło.
Bez niej nie chcę dokonywać
jednoznacznych ocen. Rzecz jasna zawsze można mieć zastrzeżenia do kampanii lub
list. Kampania oczywiście mogła być lepsza. I będzie. Poziom tego, co szykujemy
na jesień, będzie bez porównania wyższy. Narzekań na listy nie przyjmuję.
Uważam, że były dobrze skonstruowane. Choć nie było to łatwe, bo przecież
trzeba było ułożyć pięć partii politycznych na dziesięcioosobowych listach w
bardzo dużych okręgach.
Nawet w samej koalicji
krytykuje się brak dostatecznego zaangażowania się w kampanię nie tylko
niektórych działaczy, ale i samych kandydatów. To chyba sygnał, że tę
współpracę należy mocno przeformatować przed wyborami parlamentarnymi?
Każde wybory mają swoją specyfikę.
Prawdą jest, że o pełną mobilizację i zaangażowanie wszystkich na sto procent
najłatwiej jest w wyborach parlamentarnych. Tym razem to będzie sto
pięćdziesiąt, a może i dwieście procent. Przed każdym z nas: posłem, kandydatem
czy wolontariuszem, to być może najbardziej pracowite miesiące wżyciu. Stawka
jest ogromna. Każda para rąk się liczy. Zdajemy sobie sprawę, że mamy mniej
pieniędzy na kampanię, nie wspiera nas rząd i administracja, nie mamy mediów,
więc nadrobić musimy to wysiłkiem, własną ciężką pracą i pomysłowością.
Ale jako opozycja możecie
jedynie obiecywać tę tzw. kiełbasę wyborczą. Tymczasem władza ma narzędzia i
środki, aby dawać ludziom w kampanii pieniądze wprost do ręki. Teraz była
dodatkowa emerytura, jesienią będzie świadczenie na pierwsze dziecko - i to nie
500 zł, ale 1,5 tys., bo zupełnie „przypadkiem” zaplanowano wyrównanie za dwa
miesiące wakacji. Jak się z tym mierzyć?
Oczywiście mam tego wszystkiego
świadomość, ale naszym największym wrogiem jest strach. Nieuczciwe nie jest to,
że oni dają pieniądze, ale to, że jednocześnie kłamią i straszą, że inni je
odbiorą.
Musimy skuteczniej dotrzeć do
wyborców, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach, z naszym przesłaniem, że nic, co
dane, nie będzie odebrane. Kiedy pokonamy kłamstwo i strach, będziemy mogli
dotrzeć do ludzi z naszymi programami wyższych płac, naprawy systemu ochrony
zdrowia, dostępnością żłobków i przedszkoli, walki ze smogiem, obrony
przedsiębiorców przed nadmiernym fiskalizmem i biurokracją. PiS nie jest w
stanie zorganizować nic, co wykracza poza proste wypłacanie pieniędzy -
ludziom, ale przede wszystkim sobie. My zachowamy pieniądze dla obywateli,
skończymy z pieniędzmi dla władzy i zorganizujemy to, do czego państwo jest
zobowiązane i z czym sobie dziś nie radzi. Przedstawimy nasz pomysł na Polskę.
To da zwycięstwo.
Ale ten pomysł poznamy pewnie
dopiero po wakacjach, inaczej - jak pan mawia - PiS znów go przywłaszczy?
Tak. Ale już w tę sobotę 8 czerwca
przedstawimy naszą mapę drogową. Powiemy, jak to wszystko zamierzamy ułożyć, bo
organizacja jest niezwykle istotna. Sam dobry pomysł to za mało, musi być przebudowany
sztab, który będzie gwarantował dotarcie do wyborców, muszą być aktywni
kandydaci, rywalizujący ze sobą na listach, prowadzący bardzo ofensywną
kampanię w powiatach, w Polsce lokalnej, na wsi. Nie wystarczy tylko dobry
program albo tylko sprawna kampania. Trzeba połączyć jedno z drugim i nad tym
właśnie pracujemy.
Rozumiem, że istotne jest: jak,
ale nie mniej ważne jest pytanie: z kim? Zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie
oświadczenia prezesa PSL. Nie zanosi się na dalszą integrację, tylko raczej na
separację.
Kiedy negocjowaliśmy powstanie
Koalicji Europejskiej, była identyczna sytuacja, pojawiały się podobne głosy.
Uważam, także na podstawie moich
rozmów z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, że nasza koalicja będzie istniała
i na jesienne wybory. Nie ma alternatywy dla
zjednoczonej opozycji, szczególnie przy tak wyraźnym efekcie systemu D'Hondta. Ktoś, kto mówi, że trzeba dezintegrować opozycję, działa na
rzecz PiS. Prezes PSL chce budować segmenty opozycyjne w oparciu o program w
taki sposób, żeby się ze sobą dopełniały - tak
rozumiem wypowiedzi ludowców z soboty. Gdyby chcieli iść całkowicie osobno,
mocno utrudniałoby to cel, jakim jest pokonanie PiS i stworzenie rządu, który
realizowałby politykę zgodną z polską racją stanu. To będzie możliwe tylko po
zdobyciu co najmniej 7 mln głosów. Przez jeden blok. Nie przez kilka.
A jak duża będzie rola
samorządowców? Pojawiają się głosy, że to oni powinni być kampanijnym filarem.
Będę o tym mówił w sobotę podczas
Rady Krajowej. Rocznica 4 czerwca też jest dobrą okazją do rozpoczęcia tej
dyskusji. Nie jestem jednak zwolennikiem pisania scenariuszy pod presją, na
już, na szybko, i potem dopiero dopasowywania do nich ludzi, organizacji i
partii. Tak prosto to nie działa. Każda partia i środowisko muszą wyciągnąć własne
wnioski. Następnie trzeba usiąść, szczerze porozmawiać i dopiero wtedy
przedstawić, co udało nam się ustalić. Liczę się z tym, że może to trwać nawet
kilka tygodni, ale nasz projekt musi być dopracowany. Spójrzmy na to, co się
działo na Węgrzech. Nadchodzące wybory parlamentarne porównuję do tych
krytycznych, kluczowych, które miały miejsce po pierwszym zwycięstwie Orbana.
Musimy mieć tę złą węgierską lekcję z tyłu głowy.
Czyli druga kadencja PiS i
będzie pozamiatane?
Na pewno postępować będzie upartyjnienie
państwa i uwłaszczanie się na nim PiS. W ewentualnej drugiej kadencji Kaczyński
będzie próbował dokończyć dzieła narzucania pełnej partyjnej kontroli
sądownictwu. Mocniej niż dotąd ruszy po niezależne media prywatne. Pod znakiem
zapytania stanie uczciwość kolejnych wyborów. A kontynuowanie obecnej polityki
gospodarczej będzie oznaczać, że kiedy przyjdzie kryzys, to Polska i Polacy
odczują go tak jak ostatnio Grecy. Temu wszystkiemu może zapobiec tylko
zwycięstwo bloku patriotów, demokratów i ludzi rozsądnych.
A czy widzi pan przewodniczący
szansę na dogadanie się z Robertem Biedroniem?
Owszem. Uważam, że jego wyborcy
będą szukali tego, co wspólne, że tak samo jak dla wyborców Koalicji
Europejskiej ważne są dla nich takie wartości, jak wolność, praworządność,
równość, demokracja, zachodnie standardy. Sam Robert Biedroń podejmuje mandat w
Brukseli, co wskazuje na to, że raczej wyprowadza się z polityki krajowej.
Ale może być też tak, że jego
wyborcy zamiast przejść do antypisowskiej koalicji zniechęcą się, obrażą się na
politykę i nie pójdą w ogóle do wyborów.
Nie, na pewno się nie obrażą, w to
nie wierzę. Elektorat Wiosny z pewnością ma świadomość tego, jak bardzo ważne
są te zbliżające się wybory, jak bardzo PiS zagraża demokracji, wolnościom
obywatelskim, praworządności. Na pewno będą w październiku przy urnach. I
oddadzą głos na tych, którzy skutecznie będą bronić najważniejszych filarów
demokracji liberalnej.
Czy mimo przegranej, poza
euromandatami, jest dla opozycji jakiś uzysk z tych wyborów?
Ze zwycięstw nie wyciąga się
dobrych wniosków, z przegranej - tak. Trzeba
złapać dystans i mieć spokojną głowę do analizy.
To jest ten czas.
Eurowybory pokazały, że poza
szeroką koalicją nie ma dla opozycji alternatywy, jeżeli zależy jej na
odsunięciu od władzy PiS. „Trzecia siła” ledwo wyskoczyła ponad wyborczy próg.
Tak, tylko wszyscy muszą do tego
wniosku dojść sami. Oczywiście należy się zastanawiać, co poszło nie tak, co
można było zrobić lepiej, co trzeba poprawić, ale na końcu musi być autentyczna
świadomość, że aby pokonać takie monstrum, jakim dzisiaj jest PiS, nie ma innej
możliwości, jak tylko działać razem. Integracja i dobra organizacja są
kluczowe. I oczywiście optymizm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz