Rodowody pokornych
Najważniejszym hasłem, fundamentalną
wartością i naczelnym punktem odniesienia musi być teraz w Polsce wolność. Bo
to ona jest prawdziwą stawką w wyborach.
Trochę popsuł humory
zamazywaczom obrazu i rozmywaczom konturów Jarosław Gowin. Tak się wysilają, by
oddramatyzować charakter rozstrzygnięcia, jakie podejmiemy w październiku, a tu
wicepremier jasno mówi, że stawką będą wolne media. Tak jak aneksja przez PiS
placu Piłsudskiego i nadchodząca aneksja Westerplatte pokazują, że stawką są
też wolne samorządy. Tak jak kolejne dyscyplinarki dla przyzwoitych sędziów
pokazują, że gra idzie też o wolne sądy, a nagonka na rzecznika praw
obywatelskich pokazuje, że stawką będzie przetrwanie wszelkich obszarów
niezależności.
Z tego punktu widzenia
powyborczy triumfalizm ludzi PiS ma, a w każdym razie powinien mieć dla drugiej
strony duże znaczenie terapeutyczne - leczenie ze złudzeń jest ważnym elementem
odzyskiwania kontaktu z rzeczywistością. Zamazywacze i rozmazywacze jednak nie
odpuszczą. Jasny obraz zmusza bowiem do moralnej klarowności, a ta rodzi potencjalnie
niewygodne konsekwencje. Zmusza otóż do wyboru, czyli wyjścia z bezpiecznej
strefy koniunkturalizmu.
Ponieważ jednak
suweren zdaje się mieć kwestię wolności w głębokim poważaniu albo lokuje ją -
czego lekceważyć nie należy - w portfelu, zamazywacze uznają wolność za kwestię
nieistotną. A w każdym razie dają do zrozumienia, że nie o wolność tu idzie,
ale wyłącznie o rozłożenie akcentów. Obojętność suwerena na imponderabilia jest
więc dla części elit alibi dla ich oportunizmu. Nagle ludowe poczucie sprawiedliwości
czy ważności tej albo innej kwestii staje się miarą jej istotności albo
nieistotności. Skoro całą tę konstytucję, samorządy, sądy czy media suweren ma
centralnie gdzieś, to znaczy, że po prostu nie są ważne. Alibi jest doskonałe -
po cóż robić cokolwiek w sprawie, która nie jest ważna?
Ciekawe, że znanemu
refrenowi „ludzi nie interesuje konstytucja czy sądy” nie towarzyszy refren
„ludzi nie interesują ewentualne słabości opozycji”. Przeciwnie. Zamazywacze
istoty tego, co się w Polsce dzieje i fundamentalnego charakteru zamachu PiS
na podstawowe wartości demokratyczne, są jednocześnie rozświetlaczami
prawdziwych albo wydumanych problemów opozycji. Zajmują się nimi stale i mówią
z pasją. O tym, że opozycja jest leniwa, nie ma programu albo ma program zbyt
szczegółowy, za mało mówi o zdrowiu albo o ekologii. Skąd ta asymetryczna
skłonność do rozgrzeszania niszczących Polskę i obwiniania tych, którzy może
nieskutecznie, ale starają się ją obronić?
Najważniejszym ich
celem jest zachowanie stanu absolutnego samozadowolenia. Będą karcić i
recenzować, ale nigdy nie zrobią nic, co wiązałoby się z jakimkolwiek ryzykiem,
a więc zagrożeniem dla własnej pozycji. Im większymi są beneficjentami III RP i
im mniej gardłowali w ostatnich czterech latach o tym, co z Polską robi PiS,
tym gorliwiej krytykują tych, którzy coś robią. To w sumie zrozumiałe. Ci,
którzy cokolwiek robią, brudzą im sumienia. Krytyka opozycji daje zaś szansę
na swoistą eksternalizację poczucia winy za nicnierobienie i zamanifestowanie
dystansu do strony, która może przegrać. Do tego - to oczywiste, w dzisiejszej
Polsce opozycję krytykować jest o wiele prościej niż władzę.
Dezercja zakłada
szatki zdystansowania i obiektywizmu. Na stacji końcowej można Arabskiego
skazać za Smoleńsk, Platformę oskarżyć o aferę nagraniową, a samorządowców o chaos w oświacie. To nie figury retoryczne, ale przykłady z
ostatnich dni.
Opozycję,
oczywiście, można, a nawet trzeba krytykować. Dobrze jest jednak, gdy krytyka
towarzyszy walce o republikę, a nie ją zastępuje. I gdy nie jest ona
argumentem dla bezczynności i gnuśności. Krytyka? Jak najbardziej, ale bez
porównywania nieporównywalnego - zamach na demokrację jest winą nieskończenie
większą niż za mało skuteczna jej obrona. Bez relatywizowania niszczenia
państwa i konstytucji - uczciwość wymaga mówienia o skutkach takich działań i
o stawce wyborów. A elementarna przyzwoitość wymaga, by nie atakować tych,
którzy mają odwagę robić
mówić rzeczy, na których robienie i mówienie odwagi nam
samym nie starcza.
Timothy Garton Ash
zapytał ostatnio, czy Polacy naprawdę muszą żyć w klęsce. Dobre pytanie. Czy z
zadowoleniem jest nam do twarzy gorzej niż z cierpiętniczym grymasem, bo znowu
musimy walczyć o coś, co wyłącznie przez własną głupotę przegraliśmy?
Freedom House uznał
właśnie Węgry za kraj tylko „częściowo wolny”. A przecież obiecano nam
Budapeszt nad Wisłą. Częściowa wolność narodowi podobno wolność miłującemu wystarczy?
Tak, stawką w tych
wyborach jest wolność. Kto nie chce jej bronić, może zamiast zamazywać i
rozmazywać, po prostu pomilczeć.
Tomasz Lis
Z czym do Ludu
Bez względu na temperatury i pogodowe ekscesy
w tym roku lato jest polityczne i wyborcy, gdziekolwiek są, muszą się liczyć z
molestowaniem i nagabywaniem przez kandydatów. Wszystkie partie zapowiedziały,
że ruszają w teren szukać kontaktu „ze zwykłymi Polakami”, nawet na plażach,
bazarach, pod sklepami. Brzmi niepokojąco, ale zobaczymy w praktyce. Na razie
podobno każdy parlamentarzysta i działacz PiS już ma rozpisany dzień po dniu
plan odwiedzin i spotkań. I to pewnie prawda. Za to po drugiej stronie flauta:
partie opozycyjne jeszcze nie zdecydowały, w jakich konfiguracjach pójdą do
wyborów, więc tym mniej wiadomo, kto konkretnie, kiedy i z czym miałby „pójść
do ludu”. To opóźnienie jest poniekąd naturalne, tak jak oczywiste jest
polityczne rozproszenie po stronie antyPiSu, zwłaszcza że po eurowyborach
trzeba układanki zaczynać prawie od nowa. Więc - żeby odwołać się do dziwacznej
historycznej metafory premiera Morawieckiego - naprzeciwko zdyscyplinowanej i
świetnie uzbrojonej perskiej armii zbiera się pospolite ruszenie greckich
republik - jak pod Salaminą.
Dla wszystkich jest
oczywisty opozycja, jeśli w tym starciu ma jeszcze szansę, musi iść jednia frontem
co najwyżej dwoma skrzydłami? skrzydła chyba już powoli się formują.
Ani zgód, ani nazw jeszcze nie ma, ale to najpewniej będzie
„jakieś centrum” i „jakaś lewica”. Proszę przeczytać na stronie polityka.pl
zapis dyskusji, która właśnie odbyła się w naszej redakcji z udziałem ważnych,
do niedawna często poróżnionych lewicowych działaczy - wspólnota programowa
jest niemal pełna, podobnie jak świadomość gilotyny D'Hondta. Więc kto wie? Z
formacją centrową - jeśli nie odezwie się gen samozniszczenia - w sumie powinno
pójść łatwiej, bo PO i SLD mają przecież tradycję wieloletniego współrządzenia
z PSL (było nawet tak, że największa partia koalicji, wtedy SLD, wystawiła na
urząd premiera kandydata PSL); nie ma też nieprzekraczalnych różnic ideowych.
Ale podchody potrwają pewnie kilka tygodni.
Są symulacje
potwierdzające, że ewentualny ubytek mandatów (wskutek dwójpodziału opozycji)
dałby się skompensować mobilizacją tych wyborców, którzy na miszmasz „konserwy”
oraz „lewaków” nie zagłosują. Między dwiema formacjami byłby też naturalny
podział pracy, wygodne dla obu stron specjalizacje. Lewica, wiadomo: tematy
obyczajowe, ekologiczne, społeczne - adresowane głównie do młodszego
pokolenia; umowne centrum - tematy gospodarcze, reformy państwa, samorządności
i praworządności, polityki migracyjnej, ochrony zdrowia itp. Niestety główna
partia demokratycznej opozycji, czyli PO, zapowiada prezentację programu
wyborczego dopiero na sierpień. To ciągnie za sobą koszty psychologiczne, bo
wyborcy są coraz bardziej zniecierpliwieni, sfrustrowani i nawet dobre, ale
spóźnione, pomysły mogą już nie przełamać ich zniechęcenia i narastającej
nieufności wobec liderów. Zwłaszcza że PiS czekać nie będzie.
Już na początku lipca rządząca partia
organizuje wielki zjazd w Katowicach (zablokowanie przez rząd unijnego planu
„antywęglowego” jest zapewne swoistym „prezentem na Zjazd” dla Śląska) i przez
następne tygodnie będzie narzucać ton i tematy. Główne elementy taktyki już
się zarysowały i są powieleniem zwycięskiej kampanii europejskiej. Padną
zapowiedzi kolejnych „prezentów Kaczyńskiego”, choć tym razem bardziej w formie
ulg podatkowych niż nowych bezpośrednich transferów; będą jakieś wybiegające w
dalszą przyszłość, a więc dziś mało zobowiązujące, pakiety finansowe dla
wybranych środowisk.
Ale nacisk pójdzie - jak poprzednio - na emocjonalne
podburzenie elektoratu. Wróci narracja, że opozycja odbierze 500 plus, że
nałoży powszechny „podatek katastralny” (choć nikt tego nie planuje), że
doprowadzi - przy pomocy opozycyjnych samorządów i za pieniądze Sorosa - do
rozbioru dzielnicowego Polski.
A przede wszystkim podchwytywany będzie każdy gest, słowo,
wyciągany każdy pretekst, którym dałoby się potwierdzić tezę ataku „opozycji”
na Kościół, religię, rodzinę, moralność publiczną.
Bartosz Wieliński w„Gazecie Wyborczej”
słusznie napisał, że Kaczyński, oskarżając przeciwników, iż realizują plan,
aby „Polski nie było wcale” - a więc zarzucając im zdradę główną - przekroczył
kolejną granicę nikczemności. (Podobnie Jarosław Gowin - właśnie pomówił
polskich dziennikarzy pracujących u „niemieckich wydawców”, że mogą
reprezentować obce interesy, a Patryk Jaki insynuował, że Adam Bodnar broni
mordercy). Opozycja się oburza, z czego nic nie wynika.
Fakt, że wyborcy
PiS nie tylko wybaczają prezesowi i jego ludziom wypowiadane bzdury, kłamstwa
i nikczemności, ale że każdy skandal z udziałem partii jeszcze ją w sondażach
umacnia, wywołuje po stronie opozycji zrozumiałe zdumienie i poczucie
bezradności. Wśród prób wyjaśnienia tego fenomenu ostatnio coraz częściej
pojawiają się odniesienia do samych wyborców, elektoratu czy - jak pisze
Robert Krasowski - demosu, jego cech i zachowań. To bardzo ciekawa dyskusja.
„Krytyka ludu”, posądzenie go o nieodpowiedzialność,
ignorancję, krótkowzroczność wywołuje wściekłe reakcje lewicy, oskarżającej
liberalne elity o tzw. klasizm. Z kolei prawica lud (a właściwie „Lud”) idealizuje,
jednak tylko ten „prawdziwy”, czyli popierający PiS; z Ludu wyłączone są
zbuntowane grupy i w ogóle kilkadziesiąt procent Polaków popierających
(jeszcze) opozycję i traktowanych zbiorowo jako „elity”. Niemniej, przykłady z
całego 30-lecia dowodzą, że opinie wielkich grup społecznych da się
kształtować i zmieniać; nawet zbyt szybko i prosto. Nie ma tu żadnego
fatalizmu.
No więc tak: łatwo jest radzić opozycji i ją poganiać, ale
naprawdę czas byłby najwyższy pomyśleć o swoich wyborcach, a nie elektoracie
PiS. Przegadać, choćby między sobą (jeśli się do tej pory tego nie zrobiło), „jakiej
Polski chcemy, a jakiej nie”. I ruszać w lud - do wynajętych sal, na bazary,
place, plaże (choć plażowiczom może jednak darować?).
Jerzy Baczyński
Pisi koci łapci
Wypowiedź
rzecznika policji oznacza tyle: olewamy rzecznika praw obywatelskich, bo nie ma
uznanej struktury konstytucyjnej. Jest tylko władza PiS i władza służb.
Stwierdzenie, że PiS rozmontowuje w Polsce
państwo praworządne, to poznawczy banał. Banałami ludzie dociekliwi nie
powinni się zajmować, choćby były one przedmiotem najgorętszych kontrowersji
politycznych. Tymi niech zajmują się politycy. Zysk z tego dla zrozumienia
rzeczywistości żaden, choć może być niemały dla jej zmiany, a o to w polityce
chodzi. Ja będę jednak pilnował kopyta, więc jako były polityk, a obecnie
skromny felietonista, skupię się na rozumieniu rzeczywistości. Kiedy PiS
rozmontowując państwo praworządne, gwałci konstytucję i z instytucji
konstytucyjnych (Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownictwa) czyni godne
pożałowania wydmuszki, mamy do czynienia z miłoszowskimi („L'Acceleration de
l'histoire”) „płomieniami, trzaskaniem murów”. To nie jest jeszcze
najgroźniejsze, wtedy w huku gromów obywatele protestują, sędziowie się burzą,
stanowisko zajmuje Komisja Europejska, włącza się Trybunał Sprawiedliwości
Unii. Czuć opór, a ten opór spowalnia pisowskiego dekonstruktora.
Inaczej jest, gdy
rozmontowywanie państwa praworządnego„zbliża się na łapkach kota” (Miłosz,
tamże). Jako były polityk, a przede wszystkim były minister spraw wewnętrznych,
ciche stąpanie łapek kota usłyszałem w medialnym zgiełku, który powstał po
tym, jak rzecznik praw obywatelskich zajął krytyczne wobec policji i
prokuratury stanowisko w sprawie okoliczności zatrzymania Jakuba A.
podejrzanego o zamordowanie 10-letniej dziewczynki. Przypomnijmy, RPO zgłosił
zastrzeżenia do pięciu kwestii: zastosowania przy zatrzymaniu Jakuba A. chwytów
obezwładniających i „kajdanek zespolonych”, wyprowadzenia go z miejsca
zatrzymania w majtkach, przesłuchiwania w prokuratorze także w majtkach bez
dostarczenia odzieży wierzchniej, braku obrońcy przy przesłuchaniu, nagrania
przez funkcjonariuszy publicznych filmiku z przesłuchania, na którym rzeczony
A. jest w majtkach, i rozpropagowania go w mediach społecznościowych.
No i zaczęło się. Potępiające RPO odgłosy
wydali z siebie: były wiceminister sprawiedliwości, a dziś europoseł Patryk
Jaki, obecny wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik, premier Morawiecki i
poseł PiS Waldemar Andzel, którego tweet pozwolę sobie przytoczyć jako
najbardziej charakterystyczny: „W Polsce obecnie niestety nie mamy Rzecznika
Praw Obywatelskich. Ale mamy rzecznika zwyrodnialców, mordujących dzieci. Nie
zapominajmy o tym, że Pan Adam Bodnar to także rzecznik Platformy
Obywatelskiej, jak skończy mu się kadencja, ruszy pewnie w Politykę…”. W
obronie rzecznika głos zabrali niektórzy dziennikarze i Helsińska Fundacja Praw
Człowieka, wskazując - słusznie - na to, że nawet podejrzany o najobrzydliwszą
zbrodnię jest człowiekiem i powinien być objęty ochroną niezbywalnych praw.
Opozycja parlamentarna i pozaparlamentarna milczy - i ja się temu nie dziwię;
nikt nie chce, by w pożodze kampanii wyborczej do parlamentu przyszyć mu łatkę
„obrońcy zwyrodnialców”.
Dlaczego piszę
o„łapkach kota” skoro mamy zgiełk? Ano dlatego, że to typowa trzydniowa
medialna burza bez żadnych konsekwencji. Zagrzmiało i przeleciało. Większego
oporu nie będzie, a sprawa jest poważna - o jej powadze przesądza reakcja
rzecznika prasowego Komendy Głównej Policji inspektora Mariusza Ciarki, który
obwieścił, że RPO„Powinien złożyć kondolencje rodzinie, a policjantom i
prokuraturze podziękować za skuteczne i szybkie działania przeprowadzone
zgodnie z prawem”.
Funkcjonariusze,
nie tylko Policji, ale też Straży Granicznej, Służby Więziennej oraz licznych
służb specjalnych, zwracają uwagę na to, co mówią politycy, zwłaszcza ci,
którzy rządzą. Ale ponieważ politycy przemijają, a służby trwają, to słowa
polityków są w ich uszach „jako brzęczenie much”. Co innego jednak, gdy mówią
ich służbowi przełożeni. A ustami inspektora Ciarki służbowi przełożeni
powiedzieli funkcjonariuszom służb: interwencje RPO demonstracyjnie olewajcie.
To jest zmiana dyskrecjonalna o charakterze ustrojowym.
Policja
merytorycznie odpowiedziała RPO w sprawie kajdanek zespolonych, twierdząc, że
ich użycie mieściło się w granicach swobodnego uznania oceniających ryzyko
funkcjonariuszy. Podobnie w sprawie braku obrońcy, skoro podejrzany z niego
zrezygnował. Przesłuchiwania podejrzanego w majtkach i upubliczniania tej upokarzającej
sytuacji w mediach społecznościowych nie dało się w żaden sposób obronić. Stąd
całościowy atak na RPO.
Rzecz polega na tym, że służby traktują
organy ochrony prawa jak wrzód na tylnej części ciała i nie należy się im
dziwić. Oni walczą ze złymi ludźmi, a „obrońcy praw” wtrącają się i brzęczą, że
ci źli ludzie też jakieś prawa mają. To jest naturalny konflikt. Jako minister
spraw wewnętrznych brałem udział w formalnych, a przede wszystkim nieformalnych
dyskusjach dotyczących dyrektywy UE w sprawie „retencji danych” czyli okresu
przechowywania przez służby danych dotyczących połączeń telefonicznych.
Wszyscy moi odpowiednicy, także z Europy Zachodniej, przy szklaneczce whisky
tryskali jadem (tym bardziej stężonym, im szklaneczek było więcej) pod adresem
„obrońców praw człowieka”. Ale jednocześnie wszyscy w gronie ministrów
uznawaliśmy, że nasi przeciwnicy mają swoje racje, rzecznicy obrony praw
człowieka i ochrony danych osobowych są takim samym jak my elementem struktury
konstytucyjnej i musimy ich szanować i wchodzić z nimi w przetarg. Przeciągamy
z nimi linę, chcemy jak najdalej przeciągnąć ją na naszą stronę, ale nie
kopiemy naszych przeciwników w słabiznę i traktujemy ich z szacunkiem. Robimy
to dlatego, że jeśli my nie uznajemy ich prawa do przeciągania liny, to nie
uznajemy też własnego prawa do przeciągania liny w ramach wspólnie uznawanej
struktury konstytucyjnej. A jeśli jej nie uznajemy, to nie uznajemy własnej
pozycji w niej. Otóż wypowiedź inspektora Ciarki oznacza w dziedzinie ochrony
praw obywatelskich tyle: olewamy RPO, bo nie ma uznanej struktury
konstytucyjnej. Jest tylko władza PiS i władza służb. Zadaniem RPO jest
przyklaskiwanie policji, że gnębi złych ludzi, pokazując na fejsiku, jak
przesłuchuje się ich w majtach.
Pozostaje odpowiedź
na pytanie: czy jest to pisowski masterplan wprowadzenia autorytaryzmu w
Polsce? Moja odpowiedź jest pesymistyczna: żadnego masterplanu nie ma. PiS
niszczy państwo praworządne nie intencjonalnie, ale wegetatywnie. Tak żyje, tak
oddycha, inaczej nie potrafi.
Ludwik Dorn
Hula Bubula
Solą w oku polskich władz są wolne media.
Władza autorytarna nie cierpi krytyki, stara się wyciszyć dysydentów,
faworyzując pochlebców, którym przypina ordery, płaci, deleguje za granicę,
sponsoruje przekłady i publikacje bliskich sobie autorów W ten sposób
dowiedzieliśmy się, że niektórzy publicyści zostali awansowani do rangi
pisarzy, którzy reprezentują polską literaturę za granicą. Wydział Agitacji
Propagandy KC pracuje pełną parą.
Pięć lat temu,
kiedy media opozycyjne zwalczały Tuska i Komorowskiego - wszystko było w
porządku. Nikomu nie przyszło do głowy czepiać się (nieistniejącej już) prawicowej
gazety „Dziennik” dlatego, że jej wydawca nazywał się Axel Springer, podobnie
jak nikt nie ruszał z tego powodu „Newsweeka Polska”, pod inną niż dzisiaj,
bardziej prokaczyńską redakcją...
W Polsce
Kaczyńskiego zasada fair play obowiązuje jednak w ograniczonym zakresie.
Znienawidzone media opozycyjne są szykanowane na rozmaite sposoby. Jednym z
nich jest bojkot nieposłusznych tytułów, którym prezes Kaczyński nigdy nie
udziela wywiadów. Bez tego można jednak żyć. Trudno jednak pełnić swoją misję
bez pieniędzy. W Polsce Kaczyńskiego obowiązuje żelazna zasada, że instytucje
i spółki państwowe nie reklamują się ani nie ogłaszają w mediach niezależnych,
a zwłaszcza opozycyjnych. Te powinny zdechnąć z głodu. Oznacza to uszczuplenie
dochodów wolnych mediów o miliony złotych. Do tego dochodzą miliony z tytułu
wspólnych wydawnictw państwowo-prywatnych, przedsięwzięć typu „edukacja
ekonomiczna i historyczna” czytelników, płatna przez państwo, nawet absurdalne
reklamy państwowego przemysłu zbrojeniowego, armat i czołgów, w czasopismach,
których jedyną misją obronną jest obrona rządu.
Mimo że władza
dysponuje TVP - największą i propagandową telewizją (zasilaną milionami przez
państwo), Polskim Radiem, nie mniej subordynowanym, niezliczonymi tytułami
prasowymi, władza jest wciąż nienasycona. Najchętniej sprawowałaby monopol
mediów, tak jak to było w PRL, gdzie tylko nieliczne tytuły przykościelne nie
należały do państwa, ale i tak podlegały cenzurze prewencyjnej. Widmo
Budapesztu krąży nad Warszawą. Prezes Kaczyński spełnia swoją zapowiedź, która
jeszcze kilka lat temu brzmiała śmiesznie. Niezależne medianie od dziś psują
samopoczucie każdej władzy (przykłady poniżej), ale nigdy władza nie była tak
zakompleksiona i małostkowa jak dzisiaj.
W wolnej od
trzydziestu lat Polsce rozkwitło niezwykle cenne w demokracji dziennikarstwo
śledcze, a la Watergate.
Kilka przykładów, jakie w naszej redakcyjnej pamięci przechowuje znakomity
dział dokumentacji. Rok 1998: Piotr Pytlakowski (POLITYKA) otrzymuje nagrodę
Grand Press za artykuł „Ostatnia gonitwa", przedstawiający kulisy
prywatyzacji torów Wyścigów Konnych. Rok 1999: „Życie Warszawy” wykryło aferę
finansową w kręgach ZChN, w wyniku czego poseł Henryk „Kobra” Goryszewski
ustąpił ze stanowiska przewodniczącego sejmowej komisji finansów. „Nieważne,
czy Polska będzie biedna czy bogata - ważne, żeby była katolicka” - mówił.
Rok 2000: znany
tandem autorski „Rzeczpospolitej” - Anna Marszałek i Bertold Kittel (ten drugi
jest dziś gwiazdą śledczą TVN, niedawno zdobył kolejną nagrodę) ujawnił szereg
afer. Tytuły „Sędzia do wynajęcia” i „Kasjer Ministerstwa Obrony” mówią same
za siebie. Rok 2001: Tomasz Patora („Gazeta Wyborcza”) oraz Przemysław
Witkowski (Radio Łódź) w tekście „Łowcy skór” ujawnili odrażający proceder
handlu zwłokami w łódzkim pogotowiu ratunkowym. Rok 2002: Anna Marszałek ujawnia
„aferę starachowicką” z udziałem polityków SLD. Rok 2014: „Wprost” łamie karierę
polityczną ministra transportu Sławomira Nowaka. Rok 2016: „Nocny atak Macierewicza”
-Wojciech Czuchnowski („GW”, gwiazda dziennikarstwa śledczego ostatnich lat)
ujawnia, że pod osłoną nocy urzędnicy ministra Antoniego Macierewicza weszli z
żandarmerią do centrum kontrwywiadu NATO. Dziennikarze opisują karierę
Bartłomieja Misiewicza - ulubieńca ministra obrony. Rok 2005: Bianka
Mikołajewska, dziennikarka POLITYKI, wytrwale obnaża system SKOK i staje się
celem trwającej latami zemsty sądowej. Rok 2018: „Wyborcza” i „Financial
Times” ujawniają aferę korupcyjną, szef KNF składa propozycję nie do odrzucenia
(40 mln złotych) właścicielowi banków Leszkowi Czarneckiemu. Rok 2019: „Gazeta
Wyborcza” ujawnia srebrne interesy PiS.
Nic dziwnego, że niezależne media działają
na władzę jak płachta na byka. Czy ktoś wierzy, że sprawa śmierci Igora
Stachowiaka zostałaby wyciągnięta, gdyby red. Wojciech Bojanowski był z TVP, a
nie z TVN? Nie mogąc ugryźć wszystkich mediów jednocześnie, boby się udławił
(vide: interwencje USA), rząd Zjednoczonej Prawicy zaczyna od mediów, które są
własnością kapitału zagranicznego, zwanego obcym. Obcy kapitał jest w Polsce
mile widziany, kiedy np. zakłada fabryki mercedesa lub VW albo po prostu daje
pieniądze w ramach funduszu norweskiego czy szwajcarskiego. Ale wara mu od
mediów! Tam obcy kapitał - z pomocą polskich „pracowników mediów” - sączy obce
nam wartości, takie jak świeckie państwo, trójpodział władz, niezależna
prokuratura i sądy.
Wicepremier
Jarosław Gowin przypomniał, że „repolonizacja” mediów nastąpi po wygranych
wyborach. Radio RMF FM - mówił Kaczyński już 10 lat temu - jest w rękach
właścicieli, którym zależy, „żeby Polska nie była silna”. Uzasadniając po
swojemu potrzebę repolonizacji, Gowin powiedział, że gdyby jako Polak był
właścicielem gazety we Francji, to w przypadku konfliktu francusko-polskiego
„jako polski patriota” zająłby stanowisko polskie. Czy Polak może być dobrym
obywatelem i właścicielem we Francji i odwrotnie - Francuz patriotą polskim,
Gowin nie wyjaśnia.
Repolonizacja to
tylko pierwszy krok. Co dalej - zapowiada posłanka i członkini KRRiT Barbara
Bubula (PiS, Radio Maryja). Jej zdaniem należy odwrócić „nierównowagę ideową w
mediach”, gdyż antypolskie mogą być także media, których właścicielami są
obywatele RP. Kto jest dobrym Polakiem, zadecyduje pani Bubula.
Daniel Passent
Ile wlezie
Na powitanie lata w Zielonej Górze
okaleczono rozłożysty dąb. Powód?
A jakże, poważny - gałęzie drzewa zasłaniały reklamę na
billboardzie. Słup można było oczywiście przenieść w inne miejsce, ale to kupa
roboty. Rycie w ziemi, przekładanie kabli elektrycznych. Łatwiej wezwać
rzeźnika zieleni i oberżnąć pół drzewa. Poza tym reklama to kasa dla miasta, a
dąb sobie rośnie i grosza za to nikomu nie płaci. Kaleka może tej brutalnej
operacji nie wytrzymać, ale to już jego sprawa. Ten szczegół z naszej
codzienności wydaje mi się symboliczny. Oto łąka, piachy, lasy. Bezużyteczne.
Ale dobry gospodarz zadba, by przynosiły duże zyski. Wciągu trzech lat rządów
madame Szydło i monsieur Morawieckiego sprowadzono do Polski ponad milion ton
śmieci, z rtęcią i azbestem na czele. Co roku pada nowy rekord (2016 r. - 256
tys. ton, 2017 - 378, 2018 - 434). Założę się, że w 2019 r. przekroczymy 500
tys. I niech to wszystko, prażone coraz silniejszym słońcem, kłębi się w
powietrzu, wsiąka w ziemię, zatruwa wody gruntowe. Dla szczęścia przyszłych
pokoleń, jak zapewne powiedziałby premier, który parę dni temu „w interesie
Polek i Polaków” zablokował w Brukseli projekt o neutralności klimatycznej UE
w 2050 r. W tłumaczeniu na język codzienny: przez najbliższe 30 lat będziemy
truli samych siebie ile wlezie.
Z niecierpliwością
czekam tylko na jakąś piękną bajkę szefa rządu o sukcesach polskiego
recyklingu. Na razie śledzę smutną prawdę o rzeczywistości. Nasi inspektorzy
przez kilka tygodni nie wpuszczali do Polski pyłu aluminiowego z Czech. Na
transport czekał przedsiębiorca, właściciel instalacji odzyskującej z odpadu
czyste aluminium. Przez ten czas pył zdążył się utlenić i stał się
bezwartościowy. Facet stracił nie tylko forsę, ale i kontrahenta, bo Czesi
wiedzieli jedno - Polacy nawalili.
Niedawny raport
komisji UE ds. ochrony środowiska nie zostawia na nas suchej nitki. W ciągu
ostatnich dwóch lat nie poprawiło się nic. PiS wpycha nas w coraz ciemniejszą
dziurę smogu i smrodu. A przecież szedł po władzę, głosząc odnowę we
wszystkich dziedzinach życia.
Jakby tego było mało, odważni miłośnicy
przyrody - znaczy Polski Związek Łowiecki - wystąpili o wpisanie swojego
krwawego hobby na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO. To
ważny krok dla wszystkich myśliwych, którzy każdego dnia kultywują i
podtrzymują tę wielowymiarową kulturę - zachwala PZŁ . swój własny wniosek. A
ja wciąż mam przed oczami zdjęcia sprzed roku czy dwóch - widać na nich pokot
zabitych zwierząt i księdza odprawiającego mszę dziękczynną za udane
podtrzymywanie tradycji myśliwskich. Tej tradycji przyglądają się też dzieci.
Ich ojcowie zaś walczą przed Trybunałem Konstytucyjnym o dopuszczenie małoletnich
do polowań. Oto argumenty: Nie uczymy dzieci zabijania dla przyjemności, ale
chcemy je wychowywać w umiłowaniu przyrody, rozwijać w naturalnych warunkach
ich tężyznę fizyczną. I jeszcze ten koronny: Wspólne wyjścia na polowania
wzmacniają więzi rodzinne. Jasne, to oczywiste. Oglądanie z tatusiem konającego
w konwulsjach dzika, apotem w domu wspólna kolacja i opowiadanie matce:
„Żałuj, że nie widziałaś, jak umierał”, z pewnością podniesie temperaturę
uczuć na całym piętrze. Czy oni, myśliwi znaczy, naprawdę w to wierzą?
Najpewniej tak, skoro zabijanie nazywają pozyskiwaniem, a krew farbą. Dla mnie
te zmienione słowa są drwiną z żywych stworzeń. Jak napisała przed laty
filozofka Barbara Skarga: „Człowiek to nie jest piękne zwierzę”.
Stanisław Tym
Ola
Zjawiła się w styczniu znikąd i naród ją od
razu pokochał. Nie cały, ale połowa na pewno. Sytuacja nie była romantyczna.
Śmierć Pawła Adamowicza wyniosła ją na mostek kapitański w jeden dzień, w
sytuacji krańcowo dramatycznej, musiała z punktu pokierować nastrojami
mieszkańców, ceremonią pogrzebową, i rozesłać sygnały w Polskę, że wszystko
jest pod kontrolą, choć głos się łamie. Więc ci, co ją pokochali, pokochali ją
w 24 godziny, choć dzień wcześniej nikt poza urzędem jej nie znał.
Nie da się zmusić
ludzi do polubienia kogoś na siłę. To się dzieje samo, poza kontrolą. Wystarczy
moment i coś w nas klika. Ktoś fajnie wygląda, fajnie mówi, podejmuje decyzje,
które nam imponują. Czujemy, że po latach kłamstw i gierek politycznych ktoś
wreszcie jest z nami szczery. Wybory na prezydenta Gdańska wygrała w
imponującym stylu. Aleksandra Dulkiewicz.
Po pięciu
miesiącach jej notowania rosną, a fala hejtu wzbiera. To dobry znak. Jak
twierdzą specjaliści od psychologii, „Hejt atakuje ludzi lepszych od nas,
którzy nam zagrażają swoją wielkością”. Najemnicy PiS zaniepokoili się na
dobre i rzucili do walki ogromne siły. Ujrzeli na radarach pędzący pocisk. Moja
rada: olać to. Robić swoje. Ludzie czekają nowych słów. Nowych treści. Nie z
ust starego smoka, politycznego gracza, którego mają już prześwietlonego na
sto sposobów, ale z ust kogoś, kto ich nie zawiódł, bo nie miał kiedy. Lud potrzebuje
odnowy. I nowego człowieka.
Biedroń nie
wypalił, oszukał, okazał się tandeciarzem. Kukiz okazał się groteską. Klan
samorządowców kusi, ale trzeba pamiętać, że to indywidualiści. Mam w oczach
taki obrazek: Trzaskowski, Karnowski i Dulkiewicz siedzą obok siebie w ECS tuż
po obchodach 4 czerwca i odpowiadają na pytania Kolendy-Zaleskiej. Pani Aleksandra
z trudem (i z wielkim taktem) dochodzi do głosu, bo gadatliwi panowie nie
zwracają na nią uwagi. Są we trójkę w tej samej sprawie, a słyszę trzy różne
głosy. Trzaskowski mówi o wojnie o Senat, Karnowski o parlamencie i
zagrożeniach dla samorządów, on już jest w sztabie wyborczym PO, Dulkiewicz w
końcu się wwierca i mówi: walczymy o Sejm i Senat, o całość. O Polskę.
Drobiazg, jak pyłek na klapie garnituru, a potrafi przykuć uwagę.
Ola, jak piszą o
niej gdańszczanie, nie przegania z Gdańska nikogo. Ani obcokrajowców, ani ludzi
innych ras czy religii. Jej okrągły stół w Gdańsku robi furorę. W tym czasie
Kosiniak-Kamysz cofa rękę, ludzie LGBT go parzą. Zarzeka się, że nigdy więcej.
Nie przyszło mu do głowy, by swoich ludzi przekonać, otworzyć na świat, odbyć
misję pojednania tych i tamtych w jedno barwne społeczeństwo. Ola to robi dzień
w dzień. Nowe pokolenie ją za to wszystko uwielbia. To dobry znak.
Mówi inaczej, waży
słowa, posługuje się uprzejmą, acz stanowczą intonacją. Nie pęka. Nie bierze
udziału w telewizyjnych pyskówkach. Nikt się tak nie postawił PiS-owi, jak ona
w sprawie Westerplatte. Kłótnia w studio ma to do siebie, że kończy się
ping-pongiem „a wy co?”, „a wy lepsi?” - dno. Pchają się do tych awantur liczni
ludzie opozycji - Budka, Kierwiński, Tomczyk, Szłapka, Lubnauer. Po
dwóch-trzech minutach jadą poziomem PiS-owskiego adwersarza, który posiadł
umiejętność wytrącania oponentów z rytmu. Przerywa im, nie daje dokończyć
myśli, wtrąca słówka, nie słucha, kpi, wybucha śmiechem. Pełna destrukcja, o
której kiedyś tu pisałem (są po szkoleniach w tej sprawie). Dulkiewicz sobie
na takie zdarzenia nie pozwala. Czeka, aż agresor wyprztyka się z amunicji, i
spokojnie ciągnie własną myśl.
Nie ma bezładnego rzucania piorunami. Intelektualnie kładzie
przeciwników na łopatki. Zostaje im internetowe chamstwo. Będą ją więc chwytać
za spódnicę, zaczepiać jak w maglu, prezentować cały wachlarz cieciowatych
umiejętności, by ją zwlec do parteru, który jest ich naturalnym poziomem. Mam
nadzieję, że się nie uda.
Pamiętam zdjęcie z
sierpnia 1989: Wałęsa (Solidarność), Malinowski (ZSL) i Jóźwiak (SD)
triumfalnie trzymają się za ręce. Zawarli porozumienie, które wytnie PZPR z
historii Polski. Mazowieckiego uczyni pierwszym niekomunistycznym premierem.
Oczami wyobraźni widzę triumfalne zdjęcie Oli i Grzegorza. Ono wymaga pokory,
zwłaszcza od Grzegorza i jego klanu, zaś od Oli wielkiej rozwagi. Nie chodzi
bowiem o tanie wchłonięcie Dulkiewicz do koalicji przez istniejący aparat -
chodzi o powiedzenie Polakom: w niej jest siła, chcemy, by po wyborach została
premierem rządu. Naszego rządu. Taka, jaka jest. Niezależna, bezpartyjna, z
całym swoim talentem. Z nią wygramy - bez niej będzie trudno.
Zbigniew Hołdys
Wszystkiego najlepszego
Mój dobry kolega podrzucił mi na temat
felietonu historię policjanta, który został nakryty na tym, że się onanizuje
na służbie. Ja uważam, że to nie jest dobry temat, i chciałbym podkreślić
jednoznacznie, że na służbie nie powinno się onanizować, bo służba nie drużba.
Przechodzę więc do
tematu dla mnie istotnego. Parę dni temu Polska miała wielkie święto, ponieważ
pan Jarosław Kaczyński miał 70. urodziny, czyli wkroczył w wiek pełnej
dojrzałości. Z tej okazji jako ciut starszy chciałem złożyć panu prezesowi
najlepsze życzenia zdrowia i szczęścia w życiu osobistym. Życia partyjnego nie
ruszam, bo to zdecydowanie nie moja broszka (to nie jest aluzja do europosłanki
Szydło). Zacznę od zdrowia. Panie Jarosławie, chciałbym Panu polecić więcej
ruchu na świeżym powietrzu. Pana samochodowe podróże w trójkącie między
Nowogrodzką, Sejmem i Żoliborzem to nie jest ruch, który może przysporzyć zdrowia.
Polecam golfa. Może Pan w tym pięknym sporcie dozować wysiłek, będąc cały czas
na powietrzu. Na świeżym powietrzu może pan ciągnąć torbę, może też Panu ciągać
torbę ktoś z Pana przybocznych rycerzy, np. premier Morawiecki czy też
prezydent Duda. Gra jest grą strategiczną. Spotka Pan też wielu miłych i bardzo
różnorodnych ludzi. W Polsce w golfa grają i katolicy, i ateiści, i wyznawcy
Pana ugrupowania, i opozycjoniści, ale najważniejsze, że cały czas w miłej
atmosferze. Polecam Panu też podróże i życzę wielu udanych. Wiem ze zdjęć, że
był Pan na jednej górze, łowił Pan ryby na niby w województwie pomorskim, ale
to trochę mało jak na światowego przywódcę. Ma Pan teraz wiele koleżanek i
kolegów w Brukseli. Warto tam pojechać choćby na piwo. Zobaczyć parę ciekawych
muzeów, a stamtąd blisko do Paryża, gdzie jeszcze więcej ciekawostek. Niech Pan
korzysta, dopóki Polacy mogą poruszać się po Europie bez paszportu. Zobaczy
Pan, jak żyją ludzie w obcych cywilizacjach, i może wyciągnie Pan odpowiednie
wnioski. Pani Szydło z panem Brudzińskim na pewno się Panem zaopiekują za
granicą i jak będzie trzeba, wszystko przetłumaczą z obcego na nasze. Do zobaczenia
w golfowym plenerze i jeszcze raz zdrowia.
Krzysztof Materna jest satyrykiem,
aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym
NAJLEPSZA MIŁOŚĆ ONLINE SPELL CASTER, ABY UZYSKAĆ SWÓJ EX LOVER, MĘŻCZYZNA, ŻONA, DZIEWCZYNA LUB POWRÓT CHŁOPA. DODAJ GÓRĘ NA WHATSAPP: +2349083639501
OdpowiedzUsuńCześć wszystkim Jestem Darcy lyne i jestem tutaj, aby podzielić się wspaniałą pracą, którą dr Nosa dla mnie zrobił. Po 5 latach małżeństwa z moim mężem z dwójką dzieci, mój mąż zaczął zachowywać się dziwnie i wychodzić z innymi kobietami i okazywał mi zimną miłość, kilkakrotnie groził, że się ze mną rozwiedzie, jeśli ośmielę się go zapytać o jego romans z innymi kobietami, ja był całkowicie zdruzgotany i zdezorientowany, dopóki mój stary przyjaciel nie powiedział mi o rzucającym zaklęcie w Internecie o nazwie Dr..nosakhare, który pomaga ludziom w związku i problemie małżeństwa przez moc zaklęć miłosnych, początkowo wątpiłem, czy coś takiego istnieje, ale postanowiłem spróbować, kiedy się z nim skontaktuję, pomógł mi rzucić zaklęcie miłosne iw ciągu 48 godzin mój mąż wrócił do mnie i zaczął przepraszać, teraz przestał wychodzić z innymi kobietami i jego ze mną na dobre i prawdziwe . Skontaktuj się z tym świetnym zaklinaczem zaklęć miłosnych, aby rozwiązać swój związek lub problem małżeństwa
-Email-blackmagicsolutions95@gmail.com
lub Zadzwoń lub WhatsApp: +2349083639501
Skontaktuj się z nim, aby uzyskać następujące informacje:
(1) Jeśli chcesz odzyskać swojego byłego współmałżonka.
(2) Chcesz zostać awansowany w swoim biurze.
(3) Chcesz, żeby kobiety / mężczyźni biegali za tobą.
(4) Jeśli chcesz mieć dziecko.
(5) Chcesz być chroniony duchowo.
(6) Pomóż wyprowadzić ludzi z więzienia
(7) Wygraj program telewizyjny
Cześć Dr Obodo,
OdpowiedzUsuńZerwał z nią i wrócił do domu przed świętami Bożego Narodzenia! Dzięki za wszelką pomoc. Zaklęcie zemsty dla dorosłych, OH MOJ BÓG, TO W rzeczywistości zadziałało NAPRAWDĘ DOBRZE. ODWRÓĆ PROSZĘ !!! LOL . dla tych, którzy pomagają info (+234 8155 425481, templeofanswer@hotmail. co. uk) Thanks "