sobota, 29 czerwca 2019

Rodowody pokornych,Z czym do Ludu,Pisi koci łapci,Hula Bubula,Ile wlezie,Ola i Wszystkiego najlepszego



Rodowody pokornych

Najważniejszym hasłem, fundamentalną wartością i naczelnym punktem odniesienia musi być teraz w Polsce wolność. Bo to ona jest prawdziwą staw­ką w wyborach.
   Trochę popsuł humory zamazywaczom obrazu i rozmywaczom konturów Jarosław Gowin. Tak się wysilają, by oddramatyzować charakter rozstrzygnięcia, jakie podejmiemy w październiku, a tu wicepremier jasno mówi, że stawką będą wolne media. Tak jak aneksja przez PiS placu Piłsudskiego i nadchodząca aneksja Westerplatte pokazują, że stawką są też wolne samorządy. Tak jak kolejne dyscyplinarki dla przy­zwoitych sędziów pokazują, że gra idzie też o wolne sądy, a na­gonka na rzecznika praw obywatelskich pokazuje, że stawką będzie przetrwanie wszelkich obszarów niezależności.
   Z tego punktu widzenia powyborczy triumfalizm ludzi PiS ma, a w każdym razie powinien mieć dla drugiej strony duże znaczenie terapeutyczne - leczenie ze złudzeń jest ważnym elementem odzyskiwania kontaktu z rzeczywistością. Zamazywacze i rozmazywacze jednak nie odpuszczą. Jasny obraz zmusza bowiem do moralnej klarowności, a ta rodzi poten­cjalnie niewygodne konsekwencje. Zmusza otóż do wyboru, czyli wyjścia z bezpiecznej strefy koniunkturalizmu.
   Ponieważ jednak suweren zdaje się mieć kwestię wolności w głębokim poważaniu albo lokuje ją - czego lekceważyć nie należy - w portfelu, zamazywacze uznają wolność za kwe­stię nieistotną. A w każdym razie dają do zrozumienia, że nie o wolność tu idzie, ale wyłącznie o rozłożenie akcentów. Obojętność suwerena na imponderabilia jest więc dla części elit alibi dla ich oportunizmu. Nagle ludowe poczucie spra­wiedliwości czy ważności tej albo innej kwestii staje się mia­rą jej istotności albo nieistotności. Skoro całą tę konstytucję, samorządy, sądy czy media suweren ma centralnie gdzieś, to znaczy, że po prostu nie są ważne. Alibi jest doskonałe - po cóż robić cokolwiek w sprawie, która nie jest ważna?
   Ciekawe, że znanemu refrenowi „ludzi nie interesuje kon­stytucja czy sądy” nie towarzyszy refren „ludzi nie interesu­ją ewentualne słabości opozycji”. Przeciwnie. Zamazywacze istoty tego, co się w Polsce dzieje i fundamentalnego charak­teru zamachu PiS na podstawowe wartości demokratyczne, są jednocześnie rozświetlaczami prawdziwych albo wydu­manych problemów opozycji. Zajmują się nimi stale i mówią z pasją. O tym, że opozycja jest leniwa, nie ma programu albo ma program zbyt szczegółowy, za mało mówi o zdrowiu albo o ekologii. Skąd ta asymetryczna skłonność do rozgrzesza­nia niszczących Polskę i obwiniania tych, którzy może nie­skutecznie, ale starają się ją obronić?
   Najważniejszym ich celem jest zachowanie stanu abso­lutnego samozadowolenia. Będą karcić i recenzować, ale nigdy nie zrobią nic, co wiązałoby się z jakimkolwiek ryzy­kiem, a więc zagrożeniem dla własnej pozycji. Im większymi są beneficjentami III RP i im mniej gardłowali w ostatnich czterech latach o tym, co z Polską robi PiS, tym gorliwiej krytykują tych, którzy coś robią. To w sumie zrozumiałe. Ci, którzy cokolwiek robią, brudzą im sumienia. Krytyka opozy­cji daje zaś szansę na swoistą eksternalizację poczucia winy za nicnierobienie i zamanifestowanie dystansu do strony, która może przegrać. Do tego - to oczywiste, w dzisiejszej Polsce opozycję krytykować jest o wiele prościej niż władzę.
   Dezercja zakłada szatki zdystansowania i obiektywizmu. Na stacji końcowej można Arabskiego skazać za Smoleńsk, Platformę oskarżyć o aferę nagraniową, a samorządowców o chaos w oświacie. To nie figury retoryczne, ale przykłady z ostatnich dni.
   Opozycję, oczywiście, można, a nawet trzeba krytykować. Dobrze jest jednak, gdy krytyka towarzyszy walce o repub­likę, a nie ją zastępuje. I gdy nie jest ona argumentem dla bezczynności i gnuśności. Krytyka? Jak najbardziej, ale bez porównywania nieporównywalnego - zamach na demokra­cję jest winą nieskończenie większą niż za mało skuteczna jej obrona. Bez relatywizowania niszczenia państwa i kon­stytucji - uczciwość wymaga mówienia o skutkach takich działań i o stawce wyborów. A elementarna przyzwoitość wymaga, by nie atakować tych, którzy mają odwagę robić
mówić rzeczy, na których robienie i mówienie odwagi nam samym nie starcza.
   Timothy Garton Ash zapytał ostatnio, czy Polacy napraw­dę muszą żyć w klęsce. Dobre pytanie. Czy z zadowoleniem jest nam do twarzy gorzej niż z cierpiętniczym grymasem, bo znowu musimy walczyć o coś, co wyłącznie przez własną głupotę przegraliśmy?
   Freedom House uznał właśnie Węgry za kraj tylko „częś­ciowo wolny”. A przecież obiecano nam Budapeszt nad Wisłą. Częściowa wolność narodowi podobno wolność mi­łującemu wystarczy?
   Tak, stawką w tych wyborach jest wolność. Kto nie chce jej bronić, może zamiast zamazywać i rozmazywać, po pro­stu pomilczeć.
Tomasz Lis

Z czym do Ludu

Bez względu na temperatury i pogodowe ekscesy w tym roku lato jest polityczne i wy­borcy, gdziekolwiek są, muszą się liczyć z molestowaniem i nagabywa­niem przez kandydatów. Wszystkie partie zapowiedziały, że ruszają w teren szukać kontaktu „ze zwykłymi Polakami”, nawet na plażach, bazarach, pod sklepami. Brzmi niepokojąco, ale zobaczymy w praktyce. Na razie podobno każdy parlamentarzysta i działacz PiS już ma rozpisany dzień po dniu plan odwiedzin i spotkań. I to pewnie prawda. Za to po drugiej stronie flauta: partie opozycyjne jeszcze nie zdecydo­wały, w jakich konfiguracjach pójdą do wyborów, więc tym mniej wiadomo, kto konkretnie, kiedy i z czym miałby „pójść do ludu”. To opóźnienie jest poniekąd na­turalne, tak jak oczywiste jest polityczne rozproszenie po stronie antyPiSu, zwłasz­cza że po eurowyborach trzeba układanki zaczynać prawie od nowa. Więc - żeby odwołać się do dziwacznej historycznej metafory premiera Morawieckiego - na­przeciwko zdyscyplinowanej i świetnie uzbrojonej perskiej armii zbiera się pospolite ruszenie greckich republik - jak pod Salaminą.
   Dla wszystkich jest oczywisty opozycja, jeśli w tym starciu ma jeszcze szansę, musi iść jednia frontem co najwyżej dwoma skrzydłami? skrzydła chyba już powoli się formują.
Ani zgód, ani nazw jeszcze nie ma, ale to najpewniej będzie „jakieś centrum” i „ja­kaś lewica”. Proszę przeczytać na stronie polityka.pl zapis dyskusji, która właśnie odbyła się w naszej redakcji z udziałem ważnych, do niedawna często poróżnio­nych lewicowych działaczy - wspólnota programowa jest niemal pełna, podobnie jak świadomość gilotyny D'Hondta. Więc kto wie? Z formacją centrową - jeśli nie odezwie się gen samozniszczenia - w sumie powinno pójść łatwiej, bo PO i SLD mają przecież tradycję wieloletniego współrządzenia z PSL (było nawet tak, że największa partia koalicji, wtedy SLD, wystawiła na urząd premiera kandydata PSL); nie ma też nieprzekraczalnych różnic ideowych. Ale podchody potrwają pewnie kilka tygodni.
   Są symulacje potwierdzające, że ewen­tualny ubytek mandatów (wskutek dwójpodziału opozycji) dałby się skompensować mobilizacją tych wyborców, którzy na miszmasz „konserwy” oraz „lewaków” nie zagłosują. Między dwiema formacjami byłby też naturalny podział pracy, wygodne dla obu stron specjalizacje. Lewica, wiadomo: tematy obyczajowe, ekologiczne, społecz­ne - adresowane głównie do młodszego pokolenia; umowne centrum - tematy go­spodarcze, reformy państwa, samorządno­ści i praworządności, polityki migracyjnej, ochrony zdrowia itp. Niestety główna partia demokratycznej opozycji, czyli PO, zapo­wiada prezentację programu wyborczego dopiero na sierpień. To ciągnie za sobą kosz­ty psychologiczne, bo wyborcy są coraz bar­dziej zniecierpliwieni, sfrustrowani i nawet dobre, ale spóźnione, pomysły mogą już nie przełamać ich zniechęcenia i narastającej nieufności wobec liderów. Zwłaszcza że PiS czekać nie będzie.

Już na początku lipca rządząca partia organizuje wielki zjazd w Katowicach (zablokowanie przez rząd unijnego planu „antywęglowego” jest zapewne swoistym „prezentem na Zjazd” dla Śląska) i przez na­stępne tygodnie będzie narzucać ton i tema­ty. Główne elementy taktyki już się zaryso­wały i są powieleniem zwycięskiej kampanii europejskiej. Padną zapowiedzi kolejnych „prezentów Kaczyńskiego”, choć tym razem bardziej w formie ulg podatkowych niż nowych bezpośrednich transferów; będą jakieś wybiegające w dalszą przyszłość, a więc dziś mało zobowiązujące, pakiety finansowe dla wybranych środowisk.
Ale nacisk pójdzie - jak poprzednio - na emocjonalne podburzenie elektoratu. Wróci narracja, że opozycja odbierze 500 plus, że nałoży powszechny „podatek katastralny” (choć nikt tego nie planuje), że doprowadzi - przy pomocy opozy­cyjnych samorządów i za pieniądze So­rosa - do rozbioru dzielnicowego Polski.
A przede wszystkim podchwytywany bę­dzie każdy gest, słowo, wyciągany każdy pretekst, którym dałoby się potwierdzić tezę ataku „opozycji” na Kościół, religię, rodzinę, moralność publiczną.

Bartosz Wieliński w„Gazecie Wyborczej” słusznie napisał, że Kaczyński, oskar­żając przeciwników, iż realizują plan, aby „Polski nie było wcale” - a więc zarzucając im zdradę główną - przekroczył kolejną granicę nikczemności. (Podobnie Jaro­sław Gowin - właśnie pomówił polskich dziennikarzy pracujących u „niemieckich wydawców”, że mogą reprezentować obce interesy, a Patryk Jaki insynuował, że Adam Bodnar broni mordercy). Opozycja się oburza, z czego nic nie wynika.
   Fakt, że wyborcy PiS nie tylko wyba­czają prezesowi i jego ludziom wypowia­dane bzdury, kłamstwa i nikczemności, ale że każdy skandal z udziałem partii jeszcze ją w sondażach umacnia, wy­wołuje po stronie opozycji zrozumiałe zdumienie i poczucie bezradności. Wśród prób wyjaśnienia tego fenomenu ostat­nio coraz częściej pojawiają się odnie­sienia do samych wyborców, elektoratu czy - jak pisze Robert Krasowski - demosu, jego cech i zachowań. To bardzo ciekawa dyskusja.
    „Krytyka ludu”, posądzenie go o nie­odpowiedzialność, ignorancję, krótko­wzroczność wywołuje wściekłe reakcje lewicy, oskarżającej liberalne elity o tzw. klasizm. Z kolei prawica lud (a właściwie „Lud”) idealizuje, jednak tylko ten „praw­dziwy”, czyli popierający PiS; z Ludu wy­łączone są zbuntowane grupy i w ogóle kilkadziesiąt procent Polaków popiera­jących (jeszcze) opozycję i traktowanych zbiorowo jako „elity”. Niemniej, przykłady z całego 30-lecia dowodzą, że opinie wiel­kich grup społecznych da się kształtować i zmieniać; nawet zbyt szybko i prosto. Nie ma tu żadnego fatalizmu.
No więc tak: łatwo jest radzić opozycji i ją poganiać, ale naprawdę czas byłby najwyższy pomyśleć o swoich wyborcach, a nie elektoracie PiS. Przegadać, choćby między sobą (jeśli się do tej pory tego nie zrobiło), „jakiej Polski chcemy, a jakiej nie”. I ruszać w lud - do wynajętych sal, na bazary, place, plaże (choć plażowiczom może jednak darować?).
Jerzy Baczyński

Pisi koci łapci

Wypowiedź rzecznika policji oznacza tyle: olewamy rzecznika praw obywatelskich, bo nie ma uznanej struktury konstytucyjnej. Jest tylko władza PiS i władza służb.

Stwierdzenie, że PiS rozmontowuje w Polsce państwo prawo­rządne, to poznawczy banał. Banałami ludzie dociekliwi nie powinni się zajmować, choćby były one przedmiotem najgoręt­szych kontrowersji politycznych. Tymi niech zajmują się politycy. Zysk z tego dla zrozumienia rzeczywistości żaden, choć może być niemały dla jej zmiany, a o to w polityce chodzi. Ja będę jednak pil­nował kopyta, więc jako były polityk, a obecnie skromny felietonista, skupię się na rozumieniu rzeczywistości. Kiedy PiS rozmontowując państwo praworządne, gwałci konstytucję i z instytucji konstytucyj­nych (Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownictwa) czyni godne pożałowania wydmuszki, mamy do czynienia z miłoszowskimi („L'Acceleration de l'histoire”) „płomieniami, trzaskaniem murów”. To nie jest jeszcze najgroźniejsze, wtedy w huku gromów obywatele protestują, sędziowie się burzą, stanowisko zajmuje Komisja Euro­pejska, włącza się Trybunał Sprawiedliwości Unii. Czuć opór, a ten opór spowalnia pisowskiego dekonstruktora.
   Inaczej jest, gdy rozmontowywanie państwa praworządnego„zbliża się na łapkach kota” (Miłosz, tamże). Jako były polityk, a przede wszystkim były minister spraw wewnętrznych, ciche stą­panie łapek kota usłyszałem w medialnym zgiełku, który powstał po tym, jak rzecznik praw obywatelskich zajął krytyczne wobec policji i prokuratury stanowisko w sprawie okoliczności zatrzymania Jaku­ba A. podejrzanego o zamordowanie 10-letniej dziewczynki. Przy­pomnijmy, RPO zgłosił zastrzeżenia do pięciu kwestii: zastosowania przy zatrzymaniu Jakuba A. chwytów obezwładniających i „kajdanek zespolonych”, wyprowadzenia go z miejsca zatrzymania w majtkach, przesłuchiwania w prokuratorze także w majtkach bez dostarczenia odzieży wierzchniej, braku obrońcy przy przesłuchaniu, nagrania przez funkcjonariuszy publicznych filmiku z przesłuchania, na któ­rym rzeczony A. jest w majtkach, i rozpropagowania go w mediach społecznościowych.

No i zaczęło się. Potępiające RPO odgłosy wydali z siebie: były wiceminister sprawiedliwości, a dziś europoseł Patryk Jaki, obecny wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik, premier Morawiecki i poseł PiS Waldemar Andzel, którego tweet pozwolę sobie przytoczyć jako najbardziej charakterystyczny: „W Polsce obecnie niestety nie mamy Rzecznika Praw Obywatelskich. Ale mamy rzecz­nika zwyrodnialców, mordujących dzieci. Nie zapominajmy o tym, że Pan Adam Bodnar to także rzecznik Platformy Obywatelskiej, jak skończy mu się kadencja, ruszy pewnie w Politykę…”. W obronie rzecznika głos zabrali niektórzy dziennikarze i Helsińska Fundacja Praw Człowieka, wskazując - słusznie - na to, że nawet podejrzany o najobrzydliwszą zbrodnię jest człowiekiem i powinien być objęty ochroną niezbywalnych praw. Opozycja parlamentarna i pozaparla­mentarna milczy - i ja się temu nie dziwię; nikt nie chce, by w pożo­dze kampanii wyborczej do parlamentu przyszyć mu łatkę „obrońcy zwyrodnialców”.
   Dlaczego piszę o„łapkach kota” skoro mamy zgiełk? Ano dla­tego, że to typowa trzydniowa medialna burza bez żadnych kon­sekwencji. Zagrzmiało i przeleciało. Większego oporu nie będzie, a sprawa jest poważna - o jej powadze przesądza reakcja rzecznika prasowego Komendy Głównej Policji inspektora Mariusza Ciarki, któ­ry obwieścił, że RPO„Powinien złożyć kondolencje rodzinie, a poli­cjantom i prokuraturze podziękować za skuteczne i szybkie działania przeprowadzone zgodnie z prawem”.
   Funkcjonariusze, nie tylko Policji, ale też Straży Granicznej, Służ­by Więziennej oraz licznych służb specjalnych, zwracają uwagę na to, co mówią politycy, zwłaszcza ci, którzy rządzą. Ale ponieważ politycy przemijają, a służby trwają, to słowa polityków są w ich uszach „jako brzęczenie much”. Co innego jednak, gdy mówią ich służbowi prze­łożeni. A ustami inspektora Ciarki służbowi przełożeni powiedzieli funkcjonariuszom służb: interwencje RPO demonstracyjnie olewaj­cie. To jest zmiana dyskrecjonalna o charakterze ustrojowym.
   Policja merytorycznie odpowiedziała RPO w sprawie kajdanek zespolonych, twierdząc, że ich użycie mieściło się w granicach swo­bodnego uznania oceniających ryzyko funkcjonariuszy. Podobnie w sprawie braku obrońcy, skoro podejrzany z niego zrezygnował. Przesłuchiwania podejrzanego w majtkach i upubliczniania tej upo­karzającej sytuacji w mediach społecznościowych nie dało się w ża­den sposób obronić. Stąd całościowy atak na RPO.

Rzecz polega na tym, że służby traktują organy ochrony prawa jak wrzód na tylnej części ciała i nie należy się im dziwić. Oni walczą ze złymi ludźmi, a „obrońcy praw” wtrącają się i brzęczą, że ci źli ludzie też jakieś prawa mają. To jest naturalny konflikt. Jako minister spraw wewnętrznych brałem udział w formalnych, a przede wszystkim nie­formalnych dyskusjach dotyczących dyrektywy UE w sprawie „retencji danych” czyli okresu przechowywania przez służby danych doty­czących połączeń telefonicznych. Wszyscy moi odpowiednicy, także z Europy Zachodniej, przy szklaneczce whisky tryskali jadem (tym bardziej stężonym, im szklaneczek było więcej) pod adresem „obroń­ców praw człowieka”. Ale jednocześnie wszyscy w gronie ministrów uznawaliśmy, że nasi przeciwnicy mają swoje racje, rzecznicy obrony praw człowieka i ochrony danych osobowych są takim samym jak my elementem struktury konstytucyjnej i musimy ich szanować i wcho­dzić z nimi w przetarg. Przeciągamy z nimi linę, chcemy jak najdalej przeciągnąć ją na naszą stronę, ale nie kopiemy naszych przeciwni­ków w słabiznę i traktujemy ich z szacunkiem. Robimy to dlatego, że jeśli my nie uznajemy ich prawa do przeciągania liny, to nie uznajemy też własnego prawa do przeciągania liny w ramach wspólnie uzna­wanej struktury konstytucyjnej. A jeśli jej nie uznajemy, to nie uznaje­my własnej pozycji w niej. Otóż wypowiedź inspektora Ciarki oznacza w dziedzinie ochrony praw obywatelskich tyle: olewamy RPO, bo nie ma uznanej struktury konstytucyjnej. Jest tylko władza PiS i władza służb. Zadaniem RPO jest przyklaskiwanie policji, że gnębi złych ludzi, pokazując na fejsiku, jak przesłuchuje się ich w majtach.
   Pozostaje odpowiedź na pytanie: czy jest to pisowski masterplan wprowadzenia autorytaryzmu w Polsce? Moja odpowiedź jest pesymistyczna: żadnego masterplanu nie ma. PiS niszczy państwo praworządne nie intencjonalnie, ale wegetatywnie. Tak żyje, tak oddycha, inaczej nie potrafi.
Ludwik Dorn

Hula Bubula

Solą w oku polskich władz są wolne media. Władza auto­rytarna nie cierpi krytyki, stara się wyciszyć dysyden­tów, faworyzując pochleb­ców, którym przypina ordery, płaci, deleguje za granicę, sponsoruje przekłady i publikacje bliskich sobie autorów W ten sposób dowiedzieliśmy się, że niektórzy publicyści zostali awansowani do rangi pisarzy, którzy reprezentują polską literaturę za granicą. Wydział Agitacji Propagandy KC pracuje pełną parą.
   Pięć lat temu, kiedy media opozycyjne zwalczały Tuska i Komorowskiego - wszystko było w porządku. Nikomu nie przyszło do głowy czepiać się (nieistniejącej już) prawico­wej gazety „Dziennik” dlatego, że jej wydawca nazywał się Axel Springer, podobnie jak nikt nie ruszał z tego powodu „Newsweeka Polska”, pod inną niż dzisiaj, bardziej prokaczyńską redakcją...
   W Polsce Kaczyńskiego zasada fair play obowiązuje jednak w ograniczonym zakresie. Znienawidzone media opozycyjne są szykanowane na rozmaite sposoby. Jednym z nich jest bojkot nieposłusznych tytułów, którym prezes Kaczyński nigdy nie udziela wywiadów. Bez tego można jednak żyć. Trudno jednak pełnić swoją misję bez pienię­dzy. W Polsce Kaczyńskiego obowiązuje żelazna zasada, że instytucje i spółki państwowe nie reklamują się ani nie ogłaszają w mediach niezależnych, a zwłaszcza opozycyj­nych. Te powinny zdechnąć z głodu. Oznacza to uszczu­plenie dochodów wolnych mediów o miliony złotych. Do tego dochodzą miliony z tytułu wspólnych wydawnictw państwowo-prywatnych, przedsięwzięć typu „edukacja ekonomiczna i historyczna” czytelników, płatna przez państwo, nawet absurdalne reklamy państwowego prze­mysłu zbrojeniowego, armat i czołgów, w czasopismach, których jedyną misją obronną jest obrona rządu.
   Mimo że władza dysponuje TVP - największą i propa­gandową telewizją (zasilaną milionami przez państwo), Polskim Radiem, nie mniej subordynowanym, niezliczo­nymi tytułami prasowymi, władza jest wciąż nienasyco­na. Najchętniej sprawowałaby monopol mediów, tak jak to było w PRL, gdzie tylko nieliczne tytuły przykościelne nie należały do państwa, ale i tak podlegały cenzurze prewencyjnej. Widmo Budapesztu krąży nad Warszawą. Prezes Kaczyński spełnia swoją zapowiedź, która jeszcze kilka lat temu brzmiała śmiesznie. Niezależne medianie od dziś psują samopoczucie każdej władzy (przykłady poniżej), ale nigdy władza nie była tak zakompleksiona i małostkowa jak dzisiaj.
   W wolnej od trzydziestu lat Polsce rozkwitło niezwykle cenne w demokracji dziennikarstwo śledcze, a la Water­gate. Kilka przykładów, jakie w naszej redakcyjnej pamię­ci przechowuje znakomity dział dokumentacji. Rok 1998: Piotr Pytlakowski (POLITYKA) otrzymuje nagrodę Grand Press za artykuł „Ostatnia gonitwa", przedstawiający kulisy prywatyzacji torów Wyścigów Konnych. Rok 1999: „Życie Warszawy” wykryło aferę finansową w kręgach ZChN, w wyniku czego poseł Henryk „Kobra” Goryszewski ustąpił ze stanowiska przewodniczącego sejmowej komisji finansów. „Nieważne, czy Polska będzie biedna czy bogata - ważne, żeby była kato­licka” - mówił.
   Rok 2000: znany tandem autorski „Rzeczpospolitej” - Anna Marszałek i Bertold Kittel (ten drugi jest dziś gwiazdą śledczą TVN, niedawno zdobył kolejną nagrodę) ujawnił szereg afer. Tytuły „Sędzia do wynajęcia” i „Ka­sjer Ministerstwa Obrony” mówią same za siebie. Rok 2001: Tomasz Patora („Gazeta Wyborcza”) oraz Prze­mysław Witkowski (Radio Łódź) w tekście „Łowcy skór” ujawnili odrażający proceder handlu zwłokami w łódzkim pogotowiu ratunkowym. Rok 2002: Anna Marszałek ujaw­nia „aferę starachowicką” z udziałem polityków SLD. Rok 2014: „Wprost” łamie karierę polityczną ministra trans­portu Sławomira Nowaka. Rok 2016: „Nocny atak Macie­rewicza” -Wojciech Czuchnowski („GW”, gwiazda dzien­nikarstwa śledczego ostatnich lat) ujawnia, że pod osłoną nocy urzędnicy ministra Antoniego Macierewicza weszli z żandarmerią do centrum kontrwywiadu NATO. Dzienni­karze opisują karierę Bartłomieja Misiewicza - ulubieńca ministra obrony. Rok 2005: Bianka Mikołajewska, dzienni­karka POLITYKI, wytrwale obnaża system SKOK i staje się celem trwającej latami zemsty sądowej. Rok 2018: „Wybor­cza” i „Financial Times” ujawniają aferę korupcyjną, szef KNF składa propozycję nie do odrzucenia (40 mln złotych) właścicielowi banków Leszkowi Czarneckiemu. Rok 2019: „Gazeta Wyborcza” ujawnia srebrne interesy PiS.

Nic dziwnego, że niezależne media działają na wła­dzę jak płachta na byka. Czy ktoś wierzy, że sprawa śmierci Igora Stachowiaka zostałaby wyciągnięta, gdyby red. Wojciech Bojanowski był z TVP, a nie z TVN? Nie mogąc ugryźć wszystkich mediów jednocześnie, boby się udławił (vide: interwencje USA), rząd Zjednoczonej Prawicy zaczyna od mediów, które są własnością kapitału zagranicznego, zwanego obcym. Obcy kapitał jest w Pol­sce mile widziany, kiedy np. zakłada fabryki mercedesa lub VW albo po prostu daje pieniądze w ramach funduszu norweskiego czy szwajcarskiego. Ale wara mu od mediów! Tam obcy kapitał - z pomocą polskich „pracowników me­diów” - sączy obce nam wartości, takie jak świeckie pań­stwo, trójpodział władz, niezależna prokuratura i sądy.
   Wicepremier Jarosław Gowin przypomniał, że „repolonizacja” mediów nastąpi po wygranych wyborach. Radio RMF FM - mówił Kaczyński już 10 lat temu - jest w rękach właścicieli, którym zależy, „żeby Polska nie była silna”. Uzasadniając po swojemu potrzebę repolonizacji, Gowin powiedział, że gdyby jako Polak był właścicielem gazety we Francji, to w przypadku konfliktu francusko-polskiego „jako polski patriota” zająłby stanowisko polskie. Czy Polak może być dobrym obywatelem i właścicielem we Francji i odwrotnie - Francuz patriotą polskim, Gowin nie wyjaśnia.
   Repolonizacja to tylko pierwszy krok. Co dalej - zapo­wiada posłanka i członkini KRRiT Barbara Bubula (PiS, Radio Maryja). Jej zdaniem należy odwrócić „nierówno­wagę ideową w mediach”, gdyż antypolskie mogą być także media, których właścicielami są obywatele RP. Kto jest dobrym Polakiem, zadecyduje pani Bubula.
Daniel Passent

Ile wlezie

Na powitanie lata w Zie­lonej Górze okaleczono rozłożysty dąb. Powód?
A jakże, poważny - gałęzie drzewa zasłaniały reklamę na billboardzie. Słup można było oczywiście przenieść w inne miejsce, ale to kupa roboty. Rycie w ziemi, prze­kładanie kabli elektrycznych. Łatwiej wezwać rzeźnika zieleni i oberżnąć pół drzewa. Poza tym reklama to kasa dla miasta, a dąb sobie rośnie i grosza za to nikomu nie płaci. Kaleka może tej brutalnej operacji nie wytrzymać, ale to już jego sprawa. Ten szczegół z naszej codzienności wydaje mi się symboliczny. Oto łąka, piachy, lasy. Bezuży­teczne. Ale dobry gospodarz zadba, by przynosiły duże zy­ski. Wciągu trzech lat rządów madame Szydło i monsieur Morawieckiego sprowadzono do Polski ponad milion ton śmieci, z rtęcią i azbestem na czele. Co roku pada nowy rekord (2016 r. - 256 tys. ton, 2017 - 378, 2018 - 434). Założę się, że w 2019 r. przekroczymy 500 tys. I niech to wszystko, prażone coraz silniejszym słońcem, kłębi się w powietrzu, wsiąka w ziemię, zatruwa wody gruntowe. Dla szczęścia przyszłych pokoleń, jak zapewne powiedziałby premier, który parę dni temu „w interesie Polek i Polaków” zablo­kował w Brukseli projekt o neutralności klimatycznej UE w 2050 r. W tłumaczeniu na język codzienny: przez najbliż­sze 30 lat będziemy truli samych siebie ile wlezie.
   Z niecierpliwością czekam tylko na jakąś piękną bajkę szefa rządu o sukcesach polskiego recyklingu. Na razie śledzę smutną prawdę o rzeczywistości. Nasi inspektorzy przez kilka tygodni nie wpuszczali do Polski pyłu alumi­niowego z Czech. Na transport czekał przedsiębiorca, właściciel instalacji odzyskującej z odpadu czyste alu­minium. Przez ten czas pył zdążył się utlenić i stał się bezwartościowy. Facet stracił nie tylko forsę, ale i kontra­henta, bo Czesi wiedzieli jedno - Polacy nawalili.
   Niedawny raport komisji UE ds. ochrony środowiska nie zostawia na nas suchej nitki. W ciągu ostat­nich dwóch lat nie poprawiło się nic. PiS wpycha nas w coraz ciem­niejszą dziurę smogu i smrodu. A przecież szedł po wła­dzę, głosząc odnowę we wszystkich dziedzinach życia.

Jakby tego było mało, odważni miłośnicy przyrody - znaczy Polski Związek Łowiecki - wystąpili o wpisa­nie swojego krwawego hobby na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO. To ważny krok dla wszystkich myśliwych, którzy każdego dnia kultywują i podtrzymują tę wielowymiarową kulturę - zachwala PZŁ . swój własny wniosek. A ja wciąż mam przed oczami zdjęcia sprzed roku czy dwóch - widać na nich pokot za­bitych zwierząt i księdza odprawiającego mszę dziękczyn­ną za udane podtrzymywanie tradycji myśliwskich. Tej tradycji przyglądają się też dzieci. Ich ojcowie zaś walczą przed Trybunałem Konstytucyjnym o dopuszczenie ma­łoletnich do polowań. Oto argumenty: Nie uczymy dzieci zabijania dla przyjemności, ale chcemy je wychowywać w umiłowaniu przyrody, rozwijać w naturalnych warun­kach ich tężyznę fizyczną. I jeszcze ten koronny: Wspólne wyjścia na polowania wzmacniają więzi rodzinne. Jasne, to oczywiste. Oglądanie z tatusiem konającego w konwul­sjach dzika, apotem w domu wspólna kolacja i opowiada­nie matce: „Żałuj, że nie widziałaś, jak umierał”, z pewno­ścią podniesie temperaturę uczuć na całym piętrze. Czy oni, myśliwi znaczy, naprawdę w to wierzą? Najpewniej tak, skoro zabijanie nazywają pozyskiwaniem, a krew farbą. Dla mnie te zmienione słowa są drwiną z żywych stworzeń. Jak napisała przed laty filozofka Barbara Skarga: „Człowiek to nie jest piękne zwierzę”.
Stanisław Tym

Ola

Zjawiła się w styczniu znikąd i naród ją od razu pokochał. Nie cały, ale połowa na pew­no. Sytuacja nie była romantyczna. Śmierć Pawła Adamowicza wyniosła ją na mostek kapitański w jeden dzień, w sytuacji krańcowo dramatycznej, mu­siała z punktu pokierować nastrojami mieszkańców, ceremonią pogrzebową, i rozesłać sygnały w Polskę, że wszystko jest pod kontrolą, choć głos się łamie. Więc ci, co ją pokochali, pokochali ją w 24 godziny, choć dzień wcześniej nikt poza urzędem jej nie znał.
   Nie da się zmusić ludzi do polubienia kogoś na siłę. To się dzieje samo, poza kontrolą. Wystarczy moment i coś w nas klika. Ktoś fajnie wygląda, fajnie mówi, po­dejmuje decyzje, które nam imponują. Czujemy, że po latach kłamstw i gierek politycznych ktoś wreszcie jest z nami szczery. Wybory na prezydenta Gdańska wygra­ła w imponującym stylu. Aleksandra Dulkiewicz.
   Po pięciu miesiącach jej notowania rosną, a fala hejtu wzbiera. To dobry znak. Jak twierdzą specjaliści od psychologii, „Hejt atakuje ludzi lepszych od nas, którzy nam zagrażają swoją wielkością”. Najemnicy PiS zanie­pokoili się na dobre i rzucili do walki ogromne siły. Uj­rzeli na radarach pędzący pocisk. Moja rada: olać to. Robić swoje. Ludzie czekają nowych słów. Nowych tre­ści. Nie z ust starego smoka, politycznego gracza, które­go mają już prześwietlonego na sto sposobów, ale z ust kogoś, kto ich nie zawiódł, bo nie miał kiedy. Lud po­trzebuje odnowy. I nowego człowieka.
   Biedroń nie wypalił, oszukał, okazał się tandeciarzem. Kukiz okazał się groteską. Klan samorządowców kusi, ale trzeba pamiętać, że to indywidualiści. Mam w oczach taki obrazek: Trzaskowski, Karnowski i Dulkiewicz sie­dzą obok siebie w ECS tuż po obchodach 4 czerwca i odpowiadają na pytania Kolendy-Zaleskiej. Pani Alek­sandra z trudem (i z wielkim taktem) dochodzi do gło­su, bo gadatliwi panowie nie zwracają na nią uwagi. Są we trójkę w tej samej sprawie, a słyszę trzy różne głosy. Trza­skowski mówi o wojnie o Senat, Karnowski o parlamen­cie i zagrożeniach dla samorządów, on już jest w sztabie wyborczym PO, Dulkiewicz w końcu się wwierca i mówi: walczymy o Sejm i Senat, o całość. O Polskę. Drobiazg, jak pyłek na klapie garnituru, a potrafi przykuć uwagę.
   Ola, jak piszą o niej gdańszczanie, nie przegania z Gdańska nikogo. Ani obcokrajowców, ani ludzi innych ras czy religii. Jej okrągły stół w Gdańsku robi furorę. W tym czasie Kosiniak-Kamysz cofa rękę, ludzie LGBT go parzą. Zarzeka się, że nigdy więcej. Nie przyszło mu do głowy, by swoich ludzi przekonać, otworzyć na świat, odbyć misję pojednania tych i tamtych w jedno barwne społeczeństwo. Ola to robi dzień w dzień. Nowe pokole­nie ją za to wszystko uwielbia. To dobry znak.
   Mówi inaczej, waży słowa, posługuje się uprzejmą, acz stanowczą intonacją. Nie pęka. Nie bierze udziału w te­lewizyjnych pyskówkach. Nikt się tak nie postawił PiS-owi, jak ona w sprawie Westerplatte. Kłótnia w studio ma to do siebie, że kończy się ping-pongiem „a wy co?”, „a wy lepsi?” - dno. Pchają się do tych awantur liczni lu­dzie opozycji - Budka, Kierwiński, Tomczyk, Szłapka, Lubnauer. Po dwóch-trzech minutach jadą poziomem PiS-owskiego adwersarza, który posiadł umiejętność wytrącania oponentów z rytmu. Przerywa im, nie daje dokończyć myśli, wtrąca słówka, nie słucha, kpi, wybu­cha śmiechem. Pełna destrukcja, o której kiedyś tu pisa­łem (są po szkoleniach w tej sprawie). Dulkiewicz sobie na takie zdarzenia nie pozwala. Czeka, aż agresor wyprztyka się z amunicji, i spokojnie ciągnie własną myśl.
Nie ma bezładnego rzucania piorunami. Intelektualnie kładzie przeciwników na łopatki. Zostaje im internetowe chamstwo. Będą ją więc chwytać za spódnicę, zaczepiać jak w maglu, prezentować cały wachlarz cieciowatych umiejętności, by ją zwlec do parteru, który jest ich natu­ralnym poziomem. Mam nadzieję, że się nie uda.
   Pamiętam zdjęcie z sierpnia 1989: Wałęsa (Solidar­ność), Malinowski (ZSL) i Jóźwiak (SD) triumfalnie trzymają się za ręce. Zawarli porozumienie, które wytnie PZPR z historii Polski. Mazowieckiego uczyni pierw­szym niekomunistycznym premierem. Oczami wyobraź­ni widzę triumfalne zdjęcie Oli i Grzegorza. Ono wymaga pokory, zwłaszcza od Grzegorza i jego klanu, zaś od Oli wielkiej rozwagi. Nie chodzi bowiem o tanie wchłonię­cie Dulkiewicz do koalicji przez istniejący aparat - cho­dzi o powiedzenie Polakom: w niej jest siła, chcemy, by po wyborach została premierem rządu. Naszego rządu. Taka, jaka jest. Niezależna, bezpartyjna, z całym swoim talentem. Z nią wygramy - bez niej będzie trudno.
Zbigniew Hołdys

Wszystkiego najlepszego

Mój dobry kolega podrzucił mi na temat felie­tonu historię policjanta, który został nakryty na tym, że się onanizuje na służbie. Ja uwa­żam, że to nie jest dobry temat, i chciałbym podkreślić jednoznacznie, że na służbie nie powinno się onanizo­wać, bo służba nie drużba.
   Przechodzę więc do tematu dla mnie istotnego. Parę dni temu Polska miała wielkie święto, ponieważ pan Jarosław Kaczyński miał 70. urodziny, czyli wkro­czył w wiek pełnej dojrzałości. Z tej okazji jako ciut starszy chciałem złożyć panu prezesowi najlepsze ży­czenia zdrowia i szczęścia w życiu osobistym. Życia partyjnego nie ruszam, bo to zdecydowanie nie moja broszka (to nie jest aluzja do europosłanki Szydło). Zacznę od zdrowia. Panie Jarosławie, chciałbym Panu polecić więcej ruchu na świeżym powietrzu. Pana sa­mochodowe podróże w trójkącie między Nowogrodz­ką, Sejmem i Żoliborzem to nie jest ruch, który może przysporzyć zdrowia. Polecam golfa. Może Pan w tym pięknym sporcie dozować wysiłek, będąc cały czas na powietrzu. Na świeżym powietrzu może pan ciągnąć torbę, może też Panu ciągać torbę ktoś z Pana przy­bocznych rycerzy, np. premier Morawiecki czy też prezydent Duda. Gra jest grą strategiczną. Spotka Pan też wielu miłych i bardzo różnorodnych ludzi. W Pol­sce w golfa grają i katolicy, i ateiści, i wyznawcy Pana ugrupowania, i opozycjoniści, ale najważniejsze, że cały czas w miłej atmosferze. Polecam Panu też podró­że i życzę wielu udanych. Wiem ze zdjęć, że był Pan na jednej górze, łowił Pan ryby na niby w wojewódz­twie pomorskim, ale to trochę mało jak na światowe­go przywódcę. Ma Pan teraz wiele koleżanek i kolegów w Brukseli. Warto tam pojechać choćby na piwo. Zo­baczyć parę ciekawych muzeów, a stamtąd blisko do Paryża, gdzie jeszcze więcej ciekawostek. Niech Pan korzysta, dopóki Polacy mogą poruszać się po Euro­pie bez paszportu. Zobaczy Pan, jak żyją ludzie w ob­cych cywilizacjach, i może wyciągnie Pan odpowiednie wnioski. Pani Szydło z panem Brudzińskim na pewno się Panem zaopiekują za granicą i jak będzie trzeba, wszystko przetłumaczą z obcego na nasze. Do zoba­czenia w golfowym plenerze i jeszcze raz zdrowia.
Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym

2 komentarze:

  1. NAJLEPSZA MIŁOŚĆ ONLINE SPELL CASTER, ABY UZYSKAĆ ​​SWÓJ EX LOVER, MĘŻCZYZNA, ŻONA, DZIEWCZYNA LUB POWRÓT CHŁOPA. DODAJ GÓRĘ NA WHATSAPP: +2349083639501
    Cześć wszystkim Jestem Darcy lyne i jestem tutaj, aby podzielić się wspaniałą pracą, którą dr Nosa dla mnie zrobił. Po 5 latach małżeństwa z moim mężem z dwójką dzieci, mój mąż zaczął zachowywać się dziwnie i wychodzić z innymi kobietami i okazywał mi zimną miłość, kilkakrotnie groził, że się ze mną rozwiedzie, jeśli ośmielę się go zapytać o jego romans z innymi kobietami, ja był całkowicie zdruzgotany i zdezorientowany, dopóki mój stary przyjaciel nie powiedział mi o rzucającym zaklęcie w Internecie o nazwie Dr..nosakhare, który pomaga ludziom w związku i problemie małżeństwa przez moc zaklęć miłosnych, początkowo wątpiłem, czy coś takiego istnieje, ale postanowiłem spróbować, kiedy się z nim skontaktuję, pomógł mi rzucić zaklęcie miłosne iw ciągu 48 godzin mój mąż wrócił do mnie i zaczął przepraszać, teraz przestał wychodzić z innymi kobietami i jego ze mną na dobre i prawdziwe . Skontaktuj się z tym świetnym zaklinaczem zaklęć miłosnych, aby rozwiązać swój związek lub problem małżeństwa
    -Email-blackmagicsolutions95@gmail.com
     lub Zadzwoń lub WhatsApp: +2349083639501
    Skontaktuj się z nim, aby uzyskać następujące informacje:
    (1) Jeśli chcesz odzyskać swojego byłego współmałżonka.
    (2) Chcesz zostać awansowany w swoim biurze.
    (3) Chcesz, żeby kobiety / mężczyźni biegali za tobą.
    (4) Jeśli chcesz mieć dziecko.
    (5) Chcesz być chroniony duchowo.
    (6) Pomóż wyprowadzić ludzi z więzienia
    (7) Wygraj program telewizyjny

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć Dr Obodo,
    Zerwał z nią i wrócił do domu przed świętami Bożego Narodzenia! Dzięki za wszelką pomoc. Zaklęcie zemsty dla dorosłych, OH MOJ BÓG, TO W rzeczywistości zadziałało NAPRAWDĘ DOBRZE. ODWRÓĆ PROSZĘ !!! LOL . dla tych, którzy pomagają info (+234 8155 425481, templeofanswer@hotmail. co. uk) Thanks "

    OdpowiedzUsuń