środa, 12 czerwca 2019

Cztery filary spokoju władzy



W rządzącym obozie po eurowyborach nastała błogość: konflikty są wyciszone, suweren wygląda na zadowolonego, opozycja się kłóci, a Bruksela nie przeszkadza. Tak się przynajmniej władzy wydaje

Rozmowa z politykiem PiS po eurowyborach. - Zwy­cięstwo jest tak zdecydowane, że wybory trzeba zro­bić w pierwszym możliwym terminie. To będzie... - rozmówca zerknął do kalendarza - 13 paździer­nika. Ekspresowa kampania, żeby opozycja miała jak najmniej czasu na pozbieranie się po wybo­rach europejskich.
   Data wyborów nie została oficjalnie ogłoszona, ale 13 października brzmi logicznie i prawdopodobnie. PiS, sięgnijmy do języka ze sportu, na minutę przed końcem meczu prowadzi 2:0. Jarosław Kaczyński chce po prostu dowieźć to prowadzenie do końca. Żadnej rewo­lucji, żadnych eksperymentów i szalonych zrywów.
   W obozie władzy panuje radosna pewność zwycięstwa w wy­borach do Sejmu, i to takiego, które zapewni kontynuację samo­dzielnych rządów. Nikt tego publicznie nie powie, zbyt świeża jest pamięć nie tak dawnych wypowiedzi z PO i okolic („nie mam z kim przegrać”, „ciężarna zakonnica” itp.), ale optymizm w PiS jest wszechobecny, a opiera się na czterech filarach. Są to: sytua­cja wewnętrzna w Zjednoczonej Prawicy, nastroje społeczne, stan opozycji oraz spokój w relacjach z Brukselą.

Rekonstrukcja bez emocji
Zjednoczona Prawica wyszła bez szwanku z kampanii europej­skiej. Nie ma paliwa dla wrogów premiera, zwycięstwo uniemoż­liwiło jakiekolwiek próby obalenia Morawieckiego. A nie musia­ło tak być. Pod koniec kampanii „Gazeta Wyborcza” opisała, jak w dziwnych okolicznościach Morawiecki kupił od Kościoła działkę we Wrocławiu, a następnie oddał ją żonie w ramach rozdzielności majątkowej. Ukazała się też książka „Delfin”, autorstwa byłego rzecznika BZ WBK, która - najoględniej mówiąc - nie stawiała premiera w najlepszym świetle. Gdyby PiS przegrał, Morawiecki byłby narażony na strzały z wewnątrz swojego obozu. Wyborcy zdecydowali inaczej, a Kaczyński tuż po zwycięstwie wylewnie dziękował premierowi. Jeśli nie wydarzy się trzęsienie ziemi, to Morawiecki będzie kandydatem na szefa rządu w kampanii jesiennej (Kaczyńskiego czeka przekładana od miesięcy operacja kolana). Kluczowi gracze są przekonani, że nadal będą kluczowi w kolejnej kadencji, a szeregowi posłowie - dzięki zwycięstwu w eurowyborach i korzystnym sondażom - nie martwią się spe­cjalnie o własną reelekcję.
   Konfliktów lokalnych było wprawdzie co niemiara, ale więk­szość ich uczestników i tak załapała się do europarlamentu, więc i szkody są minimalne. Informacje o napięciach między Beatą Szydło a Patrykiem Jakim czy Ryszardem Czarneckim a Jackiem Saryuszem-Wolskim mają trzeciorzędne znaczenie. Z funkcją rzecznika partii żegna się Beata Mazurek, która podpadła w kam­panii Kaczyńskiemu (popierał startującą z jedynki Elżbietę Kruk), ale i to wydarzenie trudno uznać za specjalnie doniosłe. Mazurek w roli rzecznika zmieniła posłanka Anita Czerwińska, politycznie zbliżona do Joachima Brudzińskiego, jej zastępcą został zaś jeden z najbliższych współpracowników prezesa Radosław Fogiel.
   Politycznie najważniejsza dla PiS była wymuszona eurowyborami rekonstrukcja rządu. Zmiany ogłoszono 4 czerwca, by do­kuczyć opozycji świętującej w Gdańsku rocznicę wyborów 1989 r. i przyciągnąć w tym dniu uwagę mediów, ale powodzenie tej ope­racji było umiarkowane.
   Nawet zwolennikom PiS trudno się bowiem ekscytować awan­sem Jacka Sasina na wicepremiera bez teki czy Michała Dworczyka na ministra bez teki. Również zmiany w resortach nie wydają się imponujące.
   Z niebytu wyszła Elżbieta Witek, kiedyś rzeczniczka rządu Szy­dło, zmarginalizowana za Morawieckiego. Dwie teorie tłumaczą jej awans na ministra spraw wewnętrznych. Jedni powiadają, że zawdzięcza go byłej premier, którą wzmocnił własny rekordo­wy wynik wyborczy; inni są zdania, że Kaczyński oddał jej resort z wdzięczności za to, że długo opiekowała się zmarłą niedawno posłanką Jolantą Szczypińską. Hipoteza, że Witek ma kwalifikacje do zarządzania kluczowym ministerstwem, nie jest w PiS popu­larna. Nowa minister z pokorą podeszła zresztą do swej nomina­cji. -To resort dla mnie nowy, też niespodzianka, dlatego przede wszystkim będę się na początku bardzo intensywnie tego resortu uczyć - powiedziała dziennikarzom.
   Elżbietę Rafalską w Ministerstwie Rodziny zastąpiła Boże­na Borys-Szopa, posłanka przygotowana merytorycznie (była m.in. głównym inspektorem pracy, a ostatnio szefową sejmowej komisji polityki społecznej i rodziny), ale za to bez jakiejkolwiek politycznej siły.
   Za Annę Zalewską do rządu wszedł dotychczasowy wiceprze­wodniczący komisji edukacji Dariusz Piontkowski, od lutego szef PiS na Podlasiu. Funkcje partyjne i rządowe zawdzięcza nie tyle silnej pozycji w regionie (bo jej nie ma, miejscowi działacze, wierni Krzysztofowi Jurgielowi i marszałkowi Arturowi Kosickiemu, nie przepadają za nowym szefem), ile dobrym relacjom z Kaczyńskim. Piontkowski karierę zaczynał jeszcze w Porozumieniu Centrum i - jak twierdzi jego znajomy sprzed lat - przeszedł przemianę świa­topoglądową. Kiedyś, jako radny, słynął z umiarkowania i umie­jętności zawierania kompromisów z przeciwnikami z PO czy PSL, ale teraz się zradykalizował. Jest autorem sławnego cytatu, za który na Zachodzie stanowiska się raczej traci, niż dostaje: „Seksualizacja dziecka od drugiego czy trzeciego roku życia to próba wychowania dzieci, które zostaną oddane pedofilom. Hasło adopcji dzieci przez pary homoseksualne w podobnym kierunku zmierza”.
   Zmiana zaszła jeszcze w Ministerstwie Finansów, choć już bez związku z eurowyborami. Teresa Czerwińska musiała odejść (na osłodę dostała fotel w zarządzie NBP), bo w kampanii eu­ropejskiej nie okazała dość entuzjazmu po ogłoszeniu drogich programów socjalnych rządu. Zastąpił ją wiceminister finansów i szef Krajowej Administracji Skarbowej Marian Banaś, który Morawieckiemu nie będzie raczej czynił takich afrontów.
   No i ostatnia zmiana - ministrem bez teki został (za Beatę Kem­pę) najmłodszy z nowych ministrów, 28-letni Michał Woś, były wiceminister sprawiedliwości, a ostatnio radny śląskiego sejmiku.
   Jaki sygnał wysłali Kaczyński z Morawieckim tymi decyzjami?
   Nie jest to odmłodzenie gabinetu - średnia wieku nowych mi­nistrów resortowych to 61,5 roku, a dwie nowe panie minister przekroczyły już wiek emerytalny. Kilku polityków młodszego po­kolenia awansowało zaś na niższych szczeblach, bo rekonstrukcja musnęła też wiceministrów.
   Nie jest to wzmocnienie pozycji kobiet - na 24 członków gabi­netu kobiety są tylko trzy, co stanowi imponujące 12,5 proc. Choć przyznać trzeba, że jest co najmniej jeden bardziej męski rząd w Europie - u Viktora Orbana jest tylko jedna minister.
  Nie jest to docenienie gwiazd - posłów, którzy w tej kadencji pracą i talentem przebili się do pierwszego szeregu (skądinąd takie postacie nie obrodziły).
   Nie jest to wreszcie śmiały ruch taktyczny - otwarcie się na nowe środowiska, przyciągnięcie ciekawej postaci spoza obozu wła­dzy. Ani nawet nietuzinkowe przemeblowanie własnego zaplecza. Przetrwali ministrowie, których dymisje nikogo by nie zdziwiły - środowiska Henryk Kowalczyk, infrastruktury Andrzej Adam­czyk, spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz. Blisko wyrzucenia z rządu był ponoć minister rolnictwa Jan Ardanowski - Kaczyński zagroził mu dymisją, jeśli nie uratuje przed śmiercią stada zdzi­czałych krów w Deszcznie. I 29 maja Ardanowski ogłosił, że krowy nie zostaną zabite, co ocaliło zarówno zwierzęta, jak i jego posadę (przynajmniej na jakiś czas, bo potem minister zachęcał do uzna­nia bobrów za zwierzęta jadalne i polowania na nie: rząd odciął się od tego pomysłu).

Sens zmian
Nie jest wszakże tak, że za rekonstrukcją nie stała żadna myśl. Klucze do poszczególnych nominacji różne. Borys-Szopa to po­słanka z ważnego dla PiS Śląska (jedynym ministrem stamtąd był dotąd szef najsłabszego politycznie Ministerstwa Sportu Witold Bańka), a Piontkowski to jedyny minister z Podlasia. Oboje mają zapewniać rządowi dobre relacje z Solidarnością - minister rodzi­ny wiele lat była działaczką „S”, a żona ministra edukacji zawia­duje oświatową „S” w Białymstoku.
   Rekonstrukcja miała zadowolić wszystkie koterie w obozie wła­dzy. Zbigniew Ziobro nie wywalczył wprawdzie Ministerstwa Sportu (zablokowali go ponoć wspólnie Morawiecki i Szydło), ale za Kempę wszedł jego człowiek - Woś. Jarosław Gowin, szef drugiej satelickiej partii w zjednoczonej Prawicy, nie dostał wiele, ale Marcin Ociepa awansował z podsekretarza na sekretarza stanu w Ministerstwie Technologii. Szydło może się ucieszyć z nomi­nacji dla Witek. Wzmocnił się też Morawiecki dzięki awansom Dworczyka i Sasina, a także choćby nominacji na wiceministra inwestycji dla jego byłej sekretarz Anny Gembickiej. Młodzi dzia­łacze mogą patrzeć z nadzieją na kariery postów Piotra Mullera (rocznik 1989), nowego rzecznika rządu, czy Waldemara Budy (rocznik 1982), nowego wiceministra inwestycji. Zakon PC re­prezentuje Piontkowski.
    Rekonstrukcja była zatem przede wszystkim wiadomością nawet nie dla elektoratu (większość nowych ministrów jest ano­nimowych), lecz dla działaczy PiS: „jest dobrze, jesteśmy zjed­noczeni, nie ma konfliktów, jesienią wygramy, a wtedy - jeśli się zasłużysz - i ty możesz zostać ministrem lub chociaż wice­ministrem”. W tej logice nie było miejsca na gwałtowne zmiany i dymisje, które mogłyby wywołać ferment w partii (po Czerwiń­skiej nikt w PiS płakał nic będzie).
   Uzupełnieniem zmian w rządzie jest facelifting prezydiów Sej­mu i Senatu - Mazurek zastąpi Małgorzata Gosiewska, a Adama Bielana - Marek Pęk.

Nastroje grają dla PiS
Zwycięstwo PiS w eurowyborach miało wiele przyczyn, ale sprawą fundamentalną byt klimat społeczny. Lepsza lub gorsza kampania mogła zmienić wynik o parę punktów, ale nawet per­fekcyjna kampania nie pomoże, jeśli nie będzie rezonowała w suwerenie. A warunki sprzyjają Kaczyńskiemu. Nastroje są świetne, ludzie nie obawiają się utraty pracy czy kryzysu gospodarczego. Bezrobocie jest na rekordowo niskim poziomie, inflacja doku­cza jedynie punktowo. Protesty społeczne są - poza strajkiem nauczycieli - rachityczne. Opozycja nie jest w stanie zmobilizo­wać dziesiątek tysięcy ludzi do regularnego udziału w antyrządo­wych demonstracjach.
   Późnym latem miliony Polaków dostaną 300 zł na wyprawkę szkolną, a tuż przed wyborami zacznie działać program 500+ na każde dziecko. Dawne spory o Trybunał Konstytucyjny czy sądownictwo zostały uznane dość powszechnie za zakończone lub złagodzone. Kolejne zwycięskie wybory dodają partii rządzą­cej waloru „normalności”, skoro tak duża część społeczeństwa się za nią opowiada.
   Wszystko to razem winduje na wysoki poziom notowania rządu, a politycy obozu władzy górują nad liderami opozycji w sonda­żach zaufania. Nie ma mowy o takiej fali niechęci do rządzących jak w 2007 r., gdy Platforma wygrała pod hasłem odsunięcia PiS od władzy. Niewiele wskazuje na to. że w ciągu tych czterech mie­sięcy do wyborów klimat społeczny zmieni się istotnie na nie­korzyść PiS. Jasne, będzie zapewne chaos w liceach w związku z podwójnym rocznikiem w pierwszych klasach, będą pewnie protesty budżetówki, ale raczej nie na taką skalę, by zmieść rzą­dy prawicy.

Opozycja na razie zagubiona
- Zwycięstwo w eurowyborach było kluczowe dla kampanii parlamentarnej. Gdybyśmy przegrali, cały czerwiec stałby pod znakiem rozliczeń i przetasowań, strach przed oddaniem wła­dzy zajrzałby nam w oczy, a to sprzyjałoby gwałtownym ruchom i błędom. Teraz te procesy są zmartwieniem opozycji - ocenia rozmówca POLITYKI z otoczenia Kaczyńskiego. Teraz, już po­nad dwa tygodnie po wyborach do europarlamentu, centrowa opozycja jest wciąż pochłonięta analizami porażki. Nie wiadomo, w jakiej konfiguracji przystąpi do kampanii o parlament. Może się to skończyć wielkim zjednoczeniem - z Platformą w centrum, a PSL i Wiosną na skrzydłach, ale wyobrażalne też nowe bloki. PO z PSL reprezentowałyby wyborców centrowych, a po lewej stronie zaistniałby konglomerat Razem-Wiosna-SLD-Zieloni. Albo Platforma wybrałaby stronę lewą, a PSL spróbowałby bu­dować Koalicję Polską w stylu chadeckim. Prędko się o tym nie przekonamy, bo np. SLD dopiero na koniec czerwca zapowiada referendum partyjne w sprawie przyszłości. Zapewne dopiero w wakacje opozycja ogarnie się zatem tożsamościowo, co auto­matycznie opóźni też przedstawienie programu (programów). A przed nią jeszcze rozmowy o listach wyborczych, tym trudniej­sze, im słabsze będą sondaże.
   - Prawdę mówiąc, dla nas każdy układ po stronie opozy­cji jest w porządku. Jeśli pójdzie w wielkiej koalicji, to zgubi część wyborców, już w eurowyborach Koalicja Europejska nie zmobilizowała całego elektoratu SLD i PSL. Podział na bloki zapewniłby z kolei większą spójność programową, ale wtedy wkracza d'Hondt. Ordynacja wyborcza jest bezwzględna, dwa średnie ugrupowania dostaną mniej mandatów niż jedno wiel­kie, nawet jeśli poparcie będzie zbliżone - twierdzi polityk z obo­zu władzy.
   Nie widać też zagrożenia dla PiS z prawej strony. Kukiz’15 do­gorywa po podwójnej klęsce w wyborach samorządowych i euro­pejskich, a Konfederacja nie przekroczyła progu w eurowyborach i trudno będzie jej się odbudować w jeszcze trudniejszej kampa­nii parlamentarnej.

Bruksela już nie przeszkadza
Czwartym filarem spokoju w PiS jest sytuacja w Unii Europej­skiej. Łamanie zasad praworządności w Polsce zeszło na daleki plan. Unijni decydenci mają poważniejsze zmartwienia - na ta­pecie są teraz brexit, budżetowy kryzys włoski, zbliżające się po­żegnanie z Angelą Merkel oraz personalne układanki po euro­wyborach. Trzeba stworzyć nową Komisję Europejską. Walczący o posadę jej szefa Manfred Weber z Europejskiej Partii Ludowej szukał ostatnio poparcia Polski - w Warszawie spotkał się z Morawieckim. To sygnał, że brukselskie elity pogodziły się z faktem, że PiS - choć słaby w Europie - może nastać w Polsce na dłużej.
   Ta zmiana nastawienia głównych graczy w Brukseli ma bezpo­średnie przełożenie na kampanię w Polsce. Pokazały to już eurowybory, w których opozycja usiłowała przekonać wyborców, że rządy PiS prowadzą do polexitu. Szef KE Jean-Claude Juncker w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” powiedział wówczas, że o wyj­ściu Polski z Unii nie ma mowy.

* * *

PiS dostał w eurowyborach 6,2 mln głosów. Przy wyższej fre­kwencji w wyborach parlamentarnych może liczyć na ponad 7 mln głosów. Kaczyński już mobilizuje zwolenników: „Czekają nas jesienne wybory do Sejmu i Senatu. To w nich rozstrzygać się będzie przyszłość naszej Ojczyzny oraz dalsze losy dobrej zmia­ny. PiS musi w wyborach parlamentarnych uzyskać bezwzględną większość, czyli zdobyć ponad połowę mandatów do Sejmu. Jest to dla pomyślności naszej Ojczyzny sprawa kluczowa”.
   - Większość samodzielna to cel realny, ale po cichu liczymy nawet na 276 posłów, co pozwalałoby odrzucać weto. A stąd już całkiem blisko do większości konstytucyjnej, czyli 307głosów. Tyle pewnie nie będziemy mieli, ale jeśli wybory skończą się klęską opo­zycji, to może już w trakcie kadencji tę większość uda się pozyskać - mówi polityk PiS.
   Na cztery miesiące przed wyborami sprawy układają się ko­rzystnie dla PiS. Jego zwycięstwo nie jest może przesądzone (kła­nia się Bronisław Komorowski z 2015 r.), ale na pewno bardzo prawdopodobne, bo wystartował do wyborów z dużą przewagą nad opozycją, a rywal jeszcze nie zaczął nawet biec.
Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz