Trzeba kierować siły
do świata wolnościowego, do tych, którzy nie zostali odurzeni
narodowo-katolicko-socjalnym jadem. Większość z nich wciąż nie jest
dostatecznie zmobilizowana mówi prof. Leszek Balcerowicz
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Czuje się
pan przegrany?
LESZEK BALCEROWICZ:
Nie zwykłem się zwierzać, ale nie ukrywam, że mam powody - pewnie jak wielu
ludzi - do rozczarowania biegiem spraw w Polsce. Najgorsze to jednak to
rozczarowanie uzewnętrzniać. Stąd cały czas szukam sposobów, aby sprawy, w
które wierzę i są dla mnie ważne, były ważne także dla innych. Poprzez
aktywność w mediach i działalność w Forum Obywatelskiego Rozwoju staram się
wpływać mobilizująco na opinię publiczną.
Od pięciu lat
powtarza pan, że - zacytuję tytuł pana książki - „trzeba się bić z PiS o
Polskę”.
- Trzeba się bić. Ja zawsze to lubiłem. W podstawówce
ciągle biłem się z chłopakami z pobliskich slumsów, których ojcowie pracowali w
państwowej tuczami świń kierowanej przez mojego ojca. Ale możemy też odwołać
się do porównań sportowych, bo rywalizacja i potrzeba sprawdzenia się leży w
mojej naturze, przy czym nigdy nie byłem sprinterem, zawsze średniodystansowcem.
Idealny dla mnie dystans to taki do półtora kilometra.
Do półtora kadencji?
- (śmiech) Proszę nie brać tego dosłownie.
Jaką lekcję dostała
opozycja w ostatnich wyborach?
- Strategię wyborczą PiS można podsumować stwierdzeniem:
„po nas tylko potop”, przy czym to nie musi być gwałtowny potop. Spowolnienie
gospodarcze nastąpi i bez PiS, tyle że na skutek jego polityki będzie bardziej
dotkliwe. Kierownictwo PiS - powiem po angielsku, bo lepiej brzmi - to „bad
guys who had good luck”. Oni naprawdę mają niesamowite szczęście, że przejęli
władzę przy dobrej - co więcej, poprawiającej się koniunkturze, która nie jest
ich zasługą. Mówię o tym, bo wiele osób, nie uświadamiając sobie, że to
czynnik zewnętrzny, a nie geniusz Kaczyńskiego, podtrzymuje wynik PiS. A to
jest po prostu zły facet, który ma dużo szczęścia ze szkodą dla Polski. Gdyby
nie sprzyjająca sytuacja ekonomiczna, nie mógłby posunąć się tak daleko i
utrzymywać mistyfikację, że wszystko gra.
A nie gra? W
październiku, czyli tuż przed wyborami parlamentarnymi, rodzice dostaną 500 +
za pierwsze dziecko z wyrównaniem od lipca, czyli dwa tysiące złotych.
- Jeżeli chce pani powiedzieć, że mamy do czynienia z
rzuceniem ogromnych
pieniędzy podatników na cele partyjne, to jest to prawda. I
to, co może zrobić w takiej sytuacji opozycja, to precyzyjnie pokazywać
ludziom, jakie to destrukcyjne dla kraju, oraz uświadamiać ludziom przejawy i
skutki deptania państwa prawa.
Jedno z wyliczeń
mówi, że każdy głos oddany na PiS - biorąc pod uwagę to, co obiecali -
kosztował 16 tys. zł. Ale jeśli weźmie się pod uwagę tylko te głosy, które PiS
dodatkowo pozyskało w ostatnich wyborach, to każdy kosztował 367 tys zł.
- Niewykluczone, że jest to szacunek zaniżony, bo zakłada,
że socjalne przekupstwo jest jedyną przyczyną wygranej PiS.
Po tych rządach grozi
nam pusta kasa?
- Sądzę, że dochodzą już do kresu rozdawnictwa.
Gdy przejmował pan
kraj w 1989 r., na koncie było 700 mln dolarów rezerwy dewizowej.
- Było gorzej. Wiedziałem, że mamy ogromny dług zagraniczny,
dlatego jednym z głównych punktów programu była redukcja tego długu. Liczyłem,
że zadziała zasada pomocy tym, którzy sami chcą sobie pomóc. Przejmując
Ministerstwo Finansów, nie wiedziałem jednak, że
zasoby dewizowa gromadzone przez obywateli w bankach zostały przez poprzednie
władze wydane, o czym Polacy nie wiedzieli. Dowiedziałem się tego trzeciego
dnia pracy w rządzie Mazowieckiego. I nie mogłem ogłosić, bo mielibyśmy szturm
na banki. Na szczęście już w 1990 r. eksport wzrósł na tyle, że udało się
spłacić oszczędności obywateli. Ale warto pamiętać, że dług wewnętrzny po
socjalizmie to nie tylko konta dewizowe, lecz także książeczki mieszkaniowe i
samochodowe. Władza ludowa przyjmowała od ludzi pieniądze za towar, który miał
być później. Socjalizm padł, a nowy rząd musiał w budżetach zapewniać grube
pieniądze na zakup małych fiatów i spłatę książeczek mieszkaniowych.
W ukazującej się właśnie
książce „Lech Leszek - wygrać wolność”, która jest wywiadem rzeką z panem i
Lechem Wałęsą, porównujecie obecną sytuację do tej z 1989 roku. Władzę PiS do
władzy komunistów. Tylko że wtedy łatwo było wykrzesać entuzjazm, a dziś mamy
atmosferę stypy.
- Nie chodzi o proste porównanie,
chodzi o kierunek zmian. Dziś wracamy do tego, z czego wtedy wyszliśmy. Każdy
ustrój autorytarny opiera się na kupowaniu przychylności obywateli, agresywnej
propagandzie i zastraszaniu. To uniwersalna trójca, którą nietrudno odnaleźć w
tym, co robi PiS. Masowe przekupywanie obywateli socjalem idzie dziś w
parze z rozdawaniem stanowisk na skalę, jakiej po 1989 roku nie było.
Propaganda jest jeszcze bardziej paskudna i bezwstydna niż ta w PRL. Nawet nie
stwarza pozorów obiektywizmu, posługując się jawnym kłamstwem i agresją wobec
oponentów.
Służy tym samym zastraszaniu.
- Mam wrażenie, że czołówka PiS to
ludzie bez zahamowań moralnych i jedyne, co ich powstrzymuje, to obawa przed
oporem społecznym i Unią. Dlatego stała i rosnąca presja jest tak ważna. Od
dawna obserwuję to, co dzieje się w prokuraturze. Złe zachowanie szewca nie
jest społecznie tak groźne, jak złe zachowanie prokuratora, który ściga bez uzasadnienia
lub nie ściga wtedy, gdy uzasadnienie jest. Zawsze gdy byle partyjny boss może
ingerować w wymiar sprawiedliwości, kraj zmierza prostą drogą w stronę
autorytaryzmu.
Hamulcem bezpieczeństwa są
także wolne media. Czy reelekcja PiS na jesieni może oznaczać koniec ich
niezależności?
- Wypowiem myśl z punktu widzenia
narodowego pisowca heretycką: mamy na szczęście w mediach kapitał zagraniczny,
który jest nie tylko transferem technologii i rozwoju, ale także gwarantem
obrony wolności. W sytuacji, gdy państwowe media stały się łupem PiS, te z
kapitałem zagranicznym mogą patrzeć władzy na ręce. I są jeszcze media
społecznościowe, bo nie sądzę, aby posunęli się tak daleko jak w Korei
Północnej. Dlaczego jednak rozmawiamy o reelekcji PiS? Przed nami kilka miesięcy
kampanii wyborczej!
Wystarczy, żeby odwrócić trend?
- Potrzeba rzetelnej diagnozy
tego, co się stało, i dobrej terapii.
Zmiany lidera?
- Nie namówi mnie pani na ten
temat, ale zgoda - bez radykalnej zmiany wizerunku głównej partii opozycyjnej
trudno będzie zmobilizować elektorat. O skuteczności tej kampanii zdecyduje
jej fachowość, której zabrakło.
Czyli na przykład co?
- Umiejętność komunikacji z wyborcami.
Jeśli PiS zwyciężyło dzięki rozdawnictwu, to powiedzmy ludziom, kto konkretnie
na tym traci. W FOR zrobiliśmy analizy dotyczące 500 + i wiadomo, że na tym
projekcie tracą ludzie bezdzietni i starsi. Pokażmy, jak manipuluje się przy
składkach ZUS, obciążając tym samym tych, którzy najwięcej wnoszą do gospodarki;
powiedzmy, że podatek bankowy przerzuca się na ludzi, którzy zaciągają kredyty,
bo gdy banki pożyczają budżetowi, nie płacą podatku, innymi słowy, są
zachęcane do zwiększania długu publicznego. PiS przykręca ludziom śrubę
podatkową - można i trzeba to mówić w sposób prosty i nośny, bo przecież
oburzonych draństwem obecnej władzy, erozją życia publicznego są miliony. I na
nich radziłbym się skupić.
Czyli nie jak radził Tusk -
szukać „i” zamiast „albo”?
- Kampania wyborcza to nie czas na
nawracanie tych, których nawrócić szybko się nie da. Owszem, trzeba rozpoznać
lokalizację i skalę wyborców PiS, ale nie po to, aby koncentrować tam swoją
energię w ogólnokrajowej kampanii. To strata zasobów. Te trzeba kierować do
świata niepisowskiego, wolnościowego, do tych, którzy nie zostali odurzeni
narodowo-katolicko-socjalnym jadem, a z których większość wciąż nie jest
dostatecznie zmobilizowana.
Wydawało się, że nagromadzenie
afer związanych z władzą: Srebrna, kłamstwa Morawieckiego, pedofilia w
Kościele, z którym PiS zblatowało się jak żadna partia III RP, wywoła efekt
kuli śnieżnej. Tymczasem Kaczyński dostał od wyborców jeszcze silniejszą
legitymizację do swoich działań.
- Może to wciąż za mało i za
wcześnie? A może jest tak, że przekazy ze świata demokratycznego nie trafiają
do świata pisowskiego? Z różnych powodów - wiele osób nie ma innej telewizji
niż TVP, pod wpływem jaskrawej i kłamliwej propagandy identyfikują
się z dobrodziejami, którzy nie tylko zasilili ich portfele, ale chronią przed
Żydami, uchodźcami i tymi drugiego sortu, którzy im nie dawali. Nie potępiam
tych ludzi, potępiam tych, którzy ich oszukują i szczują na innych.
Wyborcy PiS są teflonowi na
afery swojej władzy?
- Narodowy katolicyzm, socjal i
ksenofobia to podła, ale - przynajmniej na krótką metę - skuteczna mieszanka.
Jeśli idzie o fabrykowanie poczucia zagrożenia, to PiS jest rekordzistą świata
- zdołało zaszczepić strach przed uchodźcami, gdy w Polsce nie przyjęto żadnego
uchodźcy z Bliskiego Wschodu. Niebywałe to i podłe. I muszę przyznać, że
sprzeciw wobec podłości PiS motywuje mnie do działania jeszcze bardziej niż
to, że rujnują gospodarkę.
Niektórzy twierdzą, że tylko
krach, dziura w budżecie, której nie będzie czym zasypać, może odsunąć PiS od
władzy.
- W świetle obecnych prognoz
gwałtownego tąpnięcia nie będzie, ale będzie prawdopodobnie coś znacznie
gorszego - pełzanie, stopniowe obniżanie dynamiki aż do momentu, gdy ustanie
trwający od 30 lat proces doganiania Zachodu pod względem poziomu życia. Gdy
wraca się do wschodniego systemu, to będzie się zmierzać do wschodniego poziomu
życia. PiS jest pierwszą partią w najnowszej historii Polski, która nas
ustrojowo cofa. SLD czasami spowalniał zmiany zapoczątkowane w 1989 r., ale
nie cofał. A ci po raz pierwszy nacjonalizują firmy w sytuacji, gdy i tak mamy
w Polsce więcej państwa w gospodarce niż kraje Zachodu.
Premier obiecuje Polakom, że za
15 lat ich zarobki dogonią unijną średnią.
- To bezwstydna konfabulacja.
Kropka.
A może jest tak, że udała nam
się transformacja ekonomiczna i
ustrojowa, ale ta w naszych głowach się nie udała?
- Co w takim razie powiedzieć o Brytyjczykach,
którzy mają za sobą nie 30 lat demokracji, tylko prawie 300? Ulegli bezwstydnym
demagogom, dali się zwieść Nigelowi Farage’owi i mają dziś brexit.
To wymijająca odpowiedź.
- Biedny proletariat, zwany teraz
prekariatem, i zły wyzyskiwacz - marksistowski „hate speech” ma niebywałą siłę
infekowania umysłów. Mit, w którym przyczyną ubóstwa wyzyskiwanej biedoty są
bogaci. Największe wariactwa dotyczące ustrojów nie są wypowiadane przez
robotników, ale przez zwariowanych intelektualistów, którym nie sposób
przeciwstawić się inaczej, niż demaskując ich brednie, broniąc wolnego rynku,
którego istotą jest własność prywatna i bez którego nie ma demokracji i
wolności obywatelskich.
Główny zarzut przeciwko
reformie Balcerowicza z początków transformacji dotyczy właśnie tego, że nie
licząc się z kosztami ludzkimi, dała paliwo dla dzisiejszego populizmu.
- To mądrości kiepskich
socjologów, którzy próbują wykazać, że okrutne ich zdaniem przejście z PRL do
wolnej Polski zrodziło 30 lat później Kaczyńskiego. Przecież to jest
idiotyczne. Czy gdybym wtedy dał 500 +, to dziś nie byłoby rządów PiS? Jestem
odporny na takie brednie. Podobnie jak na twierdzenie, że wprowadziłem kraj w
„neokolonialną” zależność. Ja, który wyprowadzałem go z socjalizmu. Polska
miała najmniejsze załamanie PKB po upadku socjalizmu i najbardziej powiększyła jego
rozmiary w ciągu ostatnich 30 lat!
Przy okazji kolejnych rocznic 4
czerwca zapewniał pan, że nie żałuje wejścia do rządu Mazowieckiego, choć
oznaczało to rezygnację z kariery naukowej w Anglii. Właśnie pakował pan
walizki.
- Ja już byłem na walizkach.
Jeszcze tylko mieliśmy odwiedzić rodziców w Toruniu, ale ktoś w nocy ukradł
mi zapasowe koło do malucha. Zadzwoniłem więc do przyjaciela, Stefana Kawalca,
aby pożyczył mi swoje, a ten przekazał doradcy premiera Mazowieckiego, że
szykuję się do wyjazdu z Polski. Premier akurat szukał kandydata na ministra
finansów. Spotkaliśmy się następnego dnia. Początkowo odmówiłem, ale po przemyśleniu
powiedziałem: tak. Jak mógłbym żałować? Zwykły doktor habilitowany został
człowiekiem odpowiedzialnym za gigantyczną reformę. Gdybym nie rozumiał
znaczenia tych zmian, pewnie bym się nie zgodził, ale przez przypadek, na
zasadzie hobby przygotowywałem się do tego zadania od dawna. Pisałem teoretyczne
rozwiązania do szuflady, nie sądząc, że za mojego życia będzie je można
urzeczywistnić.
Gdyby dziś opozycja
demokratyczna powiedziała jak w 1989 r. premier Mazowiecki, że potrzebuje pana
do ratowania Polski, co by pan odpowiedział?
- Od lat jestem politykiem poza
polityką. Staram się wpływać na opinię publiczną i to jest inna robota niż ta,
gdy odpowiadałem za reformy w rządach Mazowieckiego, Bieleckiego czy Buzka.
Proszę następne pytanie.
Zapytam wprost: jest pan gotów
wrócić do czynnej polityki?
- Nigdy nie byłbym w polityce,
gdyby nie ogrom zadań, cała reszta mnie odrzucała: tanie gry parlamentarne,
polityczne układanki. Ja się do tego nie nadaję, ale pewnie gdybym musiał, to
nauczyłbym się i tego, choć wbrew sobie. Zagwarantować mogę jedno: jako
obywatel nie zrezygnuję z demaskowania barbarzyństwa, jakim jest niszczenia
tego co najcenniejsze w naszych zmianach po 1989 roku: państwa prawa i
wolności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz