niedziela, 30 czerwca 2019

Bestia demosu



Polacy po 1989 r. pokazali dwa oblicza. Byli społeczeństwem i byli demosem. Jako społeczeństwo pracowali, jako demos głosowali. Jako społeczeństwo wykazali się energią i zaradnością, im Polska zawdzięcza wszystkie sukcesy. Jako demos miotali się od ściany do ściany.

Demos to rola polityczna, wymagająca roz­sądku, którego od milionów nie sposób oczekiwać. Zalew sondaży buduje wraże­nie, że demos jest racjonalnym podmiotem, który myśli, pragnie, przewiduje, kalkulu­je. Który ma sensowne poglądy i sensowne oczekiwania. Który świat rozumie i rozum­nie ocenia. To jednak socjologiczna fikcja, biorąca się z faktu, że socjolog patrzy na demos jak turysta na niedźwiedzia. Z bezpiecznej oddali. Zrobi zdjęcie, jak liże łapy, jak wyjada miód, jak ziewa, imponując kłami. Inaczej na demos patrzy polityk. On musi do niedźwiedzia podejść, musi z nim być. Od niego zależy jego los. A naturę niedźwiedzia poznaje nie z ankiet, ale z blizn na własnej skórze. Dlatego widzi nie misia, lecz bestię.
   Solidarnościowi politycy z początku nie rozumieli demosu. 4 czerwca 1989 r. był najważniejszym dniem w powojennej historii, można było oddać głos za wolnością i niepodle­głością. Tego dnia 40 proc. demosu do wyborów nie poszło, a 40 proc. z tych, którzy poszli, głosowało za PZPR. Rok póź­niej co czwarty wyborca poparł awanturnika z Peru. Kilka lat później demos przeszedł samego siebie - jedne wybory po drugich wygrali postkomuniści. Jak zwykle, demos nie wybierał, lecz karał, mścił się na opozycyjnych amatorach. Niemniej władzę oddał ludziom, którzy zrujnowali kraj. Elity szukały głębokich wyjaśnień. Politycy odwrotnie. Pojęli, że nie istnieje tu żadna głębia. Demos nie myśli, ale się miota.

Sondaże próbują uchwycić poglądy demosu. A ten, py­tany o zdanie, udaje, że poglądy posiada. Chce dobrze wypaść przed samym sobą. Mówi, że zależy mu na dobrej władzy, na sprawiedliwym państwie, że ceni w politykach kompetencję, że lubi znać prawdę. Mówi wszystko, co mówić wypada. Ale prawda wygląda inaczej. Gazet nie czyta, infor­macji nie rozumie, polityków ocenia po fryzurze i sposobie mówienia. Potrafi znienawidzić za przypadkowe zdanie albo polubić, bo grzeczny. Z działań władzy wychwytuje niewie­le. Z pretensji opozycji przyjmuje co drugą. Którą i dlaczego - nikt nie wie. Wierzy w zarzuty, nawet absurdalne. Wierzy w zapowiedzi, nawet nierealne. W tym, co myśli, nie ma logiki. Ci sami ludzie, którzy w pracy są racjonalni, w domu odpo­wiedzialni, jako demos są pogubieni zupełnie.
   Z takim żywiołem politycy musieli się dogadać. Zaczęło się żmudne zbieranie doświadczeń. Co myśli demos, nie wiado­mo, ale jeść lubi na pewno. Więc w roku wyborczym bestię dobrze karmiono. Rok wcześniej na wszelki wypadek karmio­no również. Mądrość rozwijano dalej - najlepiej ją karmić bez przerwy. Z początku sądzono, że na początku kadencji można podjąć bolesne decyzje. Z czasem uznano, że lepiej ich nie podejmować w ogóle. Polska polityka szybko wkraczała na zachodnie tory. Ekonomiści wiecznie narzekali, że deficyt budżetowy - stale rosnący - stał się narzędziem walki o wła­dzę. Że pieniądze trafiały nie tam, gdzie potrzebne, ale tam, gdzie dawały wyborczą nagrodę. Ale trudno winić polityków. W sprawie pieniędzy demos wysyłał jasne sygnały. Elity żąda­ły reform, odwagi, kompetencji. Ale demos gusta miał inne. Za reformy polityków karał boleśnie. Zarówno za nieudane, jaki za udane. Bo zawsze się znalazły jakieś ofiary, pokrzyw­dzeni, niezadowoleni, na których opozycja i media skupiały całą uwagę. Więc wszelki wysiłek władzy nabierał samobój­czego wymiaru. Elity żądały odpowiedzialności, szczerości
i powagi. Ale tu również demos miał inne potrzeby. Opowieści o układzie lub zamachu dawały 30 proc. poparcia. Opowieści o wyzwaniach stojących przed krajem - poniżej dziesięciu . Opowieści o krzywdzie wykluczonych dawały jeden.
   Tak właśnie demos wychował dwie najbardziej bezwzględne natury - Kaczyńskiego i Tuska. Przez długie lata obaj się bili o po­ważne cele. Za co byli przez demos karani: surowo, metodycznie, konsekwentnie. Obaj swoje pierwsze partie musieli złożyć do grobu. Obaj stanęli na krawędzi politycznej śmierci. Ich oferty były nazbyt merytoryczne, niewystarczająco siermiężne. Ale gdy wrócili na czele nowych partii, byli do usług demosu. Rozumieli go jak nikt wcześniej. Dostrzegali jego patriotyzm tani i krzykliwy, satysfakcje małe i tandetne. Poznali jego krótką pamięć, jego na­iwność, łatwowierność, lekkomyślność. Jego wrażliwość na słowa i ślepotę na czyny. Zaciekawienie polityczną bzdurą, postacia­mi małymi, zdarzeniami błahymi. Jego drażliwość, popędliwość i mściwość, która szuka kozłów ofiarnych.

Demos był workiem pełnym wszelkiego śmiecia. Tusk odwoływał się do tego, co w worku miękkie, leniwe, bezmyślne. Kaczyński do tego, co gniewne, złośliwe, pamiętliwe. Tusk układał demos do snu, Kaczyński rozda­wał karabiny z tektury. Byłoby to cyniczne, gdyby nie fakt, że każdym nerwem demos przyznawał im rację. Szedł za nimi jak zauroczony. Połykał wszystko z głośnym mlaskaniem. Po­kazywał, że wielkie sprawy mało go obchodzą. Wolał iluzję bezpieczeństwa od realnego bezpieczeństwa. Iluzję zmian od prawdziwych zmian.
   Elity swoim zwyczajem łapały się ciągle za głowę. Co to za dziwne plemię? Ale wcale dziwne nie było. Nie inni byli Au­striacy, Francuzi, Włosi czy Amerykanie. Jako społeczeństwa normalni, jako wyborcy pełni frustracji i uprzedzeń, toksycz­ni i nieprzyjemni, bezmyślni i agresywni.
   Nadejście demokracji przyniosło dwie zaskakujące informa­cje. Po pierwsze, że partie demokratyczne są niewiele lepsze od PZPR. Składają się z marnych ludzi, którzy dla małych korzyści kradną demosowi koronę. Po drugie, że demos na koronę nie zasługuje. Że prawo ścinania głów to maksimum władzy, jaką można mu bezpiecznie powierzyć. Nie wypowiadano tej myśli z pełną otwartością, niemniej lęk przed irracjonalnością de­mosu panował powszechnie. Od 1989 r. elity przerzucały się pomysłami na naprawę demosu. Trzeba tłumaczyć i edukować, angażować i mobilizować, partycypować i debatować. W szko­łach, w mediach, z ambony. W tej litanii istotne były dwie rzeczy. Jej długość pokazująca skalę problemu. Oraz mglistość recept ujawniająca głęboką bezradność. Cała reszta stawiała problem na głowie. Rzecz przecież nie w tym, że demos porzucono, więc na uboczu dziczeje. Ale że nawet przez chwilę nie ma spokoju. Demos jest niemądry, bo jest ogłupiany.
   Zawsze ludem manipulowano. Gdy Cezar toczył walkę z sena­tem, sięgał po wsparcie ludu. Dowodził, że senat jest zły, a Ce­zar dobry. Senatorowie nie pozostawali dłużni, stawali przed tłumem i przekonywali, że jest odwrotnie. A lud? Nie znając prawdy, nasiąkał kłamstwami. Skołowane masy wierzyły ostat­niemu mówcy. I tak toczyła się historia. Ludu nie słuchano, ludem sterowano. Nie tylko z cynizmu. Sama liczba do tego zmuszała. Jak wysłuchać miliony? Tłum trzeba urabiać, bo inny kontakt nie jest możliwy. W ten sposób mijały epoki. Z czasem przyszli nowi władcy. Byli już demokratami, stali na czele de­mokratycznych partii, ale nadal robili to samo. Manipulowali masami, bo nie mieli wyboru. Im większe były uprawnienia ludu, tym większą presję na lud musieli wywierać. Im waż­niejszy był lud, tym mocniej o niego się bili. A poparcia szukali w nim głębiej. Dawniej władza zadowalała się posłuszeństwem ludu, a zatem jego czynami. Ale wraz z wyborami ważne stały się również myśli. Skoro lud może wejść za kotarę i głosować w zgodzie ze swoim rozumem, rozum demosu stal się obiek­tem politycznych łowów. Wielka machina nowoczesnej polityki skupiła się na nim.
   Aby wygrać wybory, partia stara się przekonać demos, że rywale są źli, zaś ona jest dobra. Jedno kłamstwo jeszcze nie ogłupia, kłopot w tym, że rywale robią to samo. Demos zalany został morzem sprzecznych opinii. Wybory muszą być poraż­ką rozumu, bo demos owi nie pozwala się myśleć. Cała propaganda, cała machina wyborcza masakruje mu rozum. Owszem, ta machina uderza w jego wady, kruszy ro­zum po liniach wewnętrznej słabości, co sprawia, że trudno demosowi współczuć.
Nie zmienia to faktu, że takiej presji żaden umysł nie sprosta. Nawet najbardziej wytre- nowany. W 2007 r. Leszek Kołakowski ogło­sił, że zagłosuje na PSL. Miał dość jazgotu prawicowych gigantów, Platformy i PiS.
Jednak co wspólnego z rozumem miało głosowanie przez liberalnego filozofa na anachroniczną, prawicową partię rolników?

Wybory to dzień porażki rozumu. I pułapka bez wyj­ścia. Mówiąc frazą Kanta - żadna istota rozumna nie może chcieć sytuacji, w której najważniejszą decyzję podejmuje na podstawie zdania tych, którzy nie mówią jej prawdy. A tak właśnie w demokracji się dzieje. Nie chodzi tylko o kłamstwa wyborcze. Ale o cały umysłowy klimat, jaki tworzy demo­kracja. Przez 30 lat demos w Polsce stale był karmiony sza­lonymi oskarżeniami, zarówno przez polityków, jak i media. Dowodzono, że polską polityką kierują agenci SB. Że Wałęsa przygotowuje zamach stanu. Że prawica chce gilotynować komunistów. Że lewicą steruje KGB. Że krajem rządzi układ. Po takiej edukacji demos był równie ogłupiały, jak w komu­nistycznej epoce (...)
   Obywatelski rozum buntuje się przeciw irracjonalnej natu­rze demosu. A przecież każde wybory pokazywały, że demos nie myśli. Że nie kierują nim poglądy, lecz kaprys. Potwier­dzały to sondaże, których słupki zmieniały się szybko i cha­otycznie. W jednym tygodniu wybory wygrywała prawica, w drugim lewica, w trzecim inny gracz. Trudno było uwie­rzyć, że demos na początku miesiąca był prawicowy, w środku lewicowy, a pod koniec neutralny. Raczej nigdy nie był ani prawicowy, ani lewicowy. Jego decyzje były czymś na kształt humoru, jaki się ma danego dnia. Albo apetytu.
   Tej prawdy obywatelski rozum nie chciał zaakceptować. Po każdych wyborach pojawiało się morze opinii na temat tego, co demos myślał, co powiedział, czego chciał. Każda opinia była inna, ale wszystkie miały wspólną genezę. Rodziły się z potrzeby dodania polityce racjonalności. Skoro istnie­je wynik wyborczy, musi mieć sens. Suweren nie może grać w kości. Jego decyzje muszą być ekspresją głębszych przeko­nań. Demos ocenia, myśli, decyduje. Chaos walki politycznej, ruletka wyborczych wyników, ciągle nieusuwalny przypadek - wszystko zostaje wyprostowane dzięki woli wyborców. Ale w ten sposób nie opisujemy realnego demosu. Ale wyobrażo­ny. Demos ex machina. Demos potrzebny do bieżącego użyt­ku, aby nasze myśli mogły się gładko poruszać (...).
   Natomiast demos jest sztucznym zlepkiem rozmaitych grup. Nietworzących sensownej całości. Mówiąc najprościej - stado istnieje, demos nie istnieje. Jest fikcją. A co za tym idzie, ta fikcja nie myśli, nie wybiera. Istnieje tylko tłum wy­borców, którzy się miotają.
   Zajrzyjmy do polskiego garnka. Widzimy 40 proc. ludzi, któ­rzy konsekwentnie wybory ignorują. Na drugim biegunie jest 30 proc. lojalnych wobec jednej z dwóch największych par­tii, a zatem wciągniętych w główny spór epoki. Oraz 30 proc. takich, którzy nie akceptują głównego sporu. I albo głosują na inne partie, albo w logice mniejszego zła popierają kogoś z głównego nurtu. Czy tak rozstrzelone postawy można opisać jako jedność? Dwie grupy liczące po 15 proc. są wobec siebie stabilnie wrogie. 40 proc. ich wrogość lekceważy. 30 proc. ucieka od tej wrogości w chaotyczne de­cyzje albo głosując na tuzin różnych par­tii, albo głosując wbrew sobie. W praktyce oznacza to, że o wyniku wyborów zawsze decyduje grupa nie większa niż kilka procent, która zwykle w ostatniej chwili popiera przyszłego zwycięzcę. Tak pod­jętą decyzję nazywamy głosem demosu. Decyzją większości. To już bardziej prze­konująco brzmi zdanie, że Abel wspólnie z Kainem podjęli decyzję co do swojej przyszłości.
   Nie istnieje w Polsce demos rozumiany jako podmiot, coś jakkolwiek spójnego. Nie istnieje w Polsce wspólnota politycz­na. I nie chodzi o wielkie podziały, o wielką nienawiść PiS i PO. Ale o całą siatkę kolejnych podziałów i różnic. A także całą siatkę obojętności i pogubienia.

Pomysł budowania politycznej wspólnoty nie jest re­alistyczny. Nie jest też mądry. Co wiemy o wspólnotach politycznych? Że w ludzkiej historii pojawiały się rzadko i rodziły się w warunkach odmiennych od demokratycz­nych. Budowała je zawsze surowa i okrutna dyscyplina, która od dziecka uczyła służby dla państwa, a za jej odmowę karała śmiercią albo wygnaniem. Najbardziej podziwiane wspól­noty polityczne - Sparta oraz Rzym - kwitły w skoszarowa­nych elitach. Były owocem nie tyle wychowania, co tresury. Nie miały też nic wspólnego z tym rozpolitykowaniem, jakie znamy z demokracji. Wspólnoty polityczne nie brały się z po­trzeby osobistego wpływu na politykę. Odwrotnie, one były wspólną służbą polityce. Służbą fanatyczną i niewolniczą. Nic dziwnego, że w nowoczesnych czasach do ideału wspólnoty politycznej najbardziej udało się zbliżyć Mussoliniemu, Sta­linowi i Hitlerowi. Nie znamy wspólnot politycznych, których nie scaliła siła.
   Ale załóżmy, że włączył się przypadek. I zespolił wyborców we wspólnotę. Miliony niekompetentnych i zacietrzewionych jednostek połączył jedną wolą. Oraz jedną ambicją, aby tym razem nikomu nie służyć, ale samemu panować. To przecież przepis na katastrofę. Optymistyczne założenie, że ogół zjed­noczy się dla celów, które będą rozsądne i dobre, nie ma żad­nych podstaw. Wystarczy spytać historyków, jak często się to zdarzyło. Nie znajdą ani jednego przykładu.
   Lepiej niech demos pogrąża się w bierności i apatii, a jego ruchliwe części niech się blokują nawzajem, niż gdyby miał je przeszyć wspólny dreszcz i potrzeba wspólnego działania. Demokracja realna jest często sensowniejsza niż demokracja idealna. Polityka nie jest sferą, w której warto gonić za marze­niami, tu lepiej uciekać przed niebezpieczeństwem.
Robert Krasowski
Tekst pochodzi z najnowszej książki Roberta Krasowskiego „0 demokracji w Polsce" (Wydawnictwo Czerwone i Czarne). Fragmenty drukujemy za zgodą autora.

3 komentarze:

  1. NAJLEPSZA MIŁOŚĆ ONLINE SPELL CASTER, ABY UZYSKAĆ ​​SWÓJ EX LOVER, MĘŻCZYZNA, ŻONA, DZIEWCZYNA LUB POWRÓT CHŁOPA. DODAJ GÓRĘ NA WHATSAPP: +2349083639501
    Cześć wszystkim Jestem Darcy lyne i jestem tutaj, aby podzielić się wspaniałą pracą, którą dr Nosa dla mnie zrobił. Po 5 latach małżeństwa z moim mężem z dwójką dzieci, mój mąż zaczął zachowywać się dziwnie i wychodzić z innymi kobietami i okazywał mi zimną miłość, kilkakrotnie groził, że się ze mną rozwiedzie, jeśli ośmielę się go zapytać o jego romans z innymi kobietami, ja był całkowicie zdruzgotany i zdezorientowany, dopóki mój stary przyjaciel nie powiedział mi o rzucającym zaklęcie w Internecie o nazwie Dr..nosakhare, który pomaga ludziom w związku i problemie małżeństwa przez moc zaklęć miłosnych, początkowo wątpiłem, czy coś takiego istnieje, ale postanowiłem spróbować, kiedy się z nim skontaktuję, pomógł mi rzucić zaklęcie miłosne iw ciągu 48 godzin mój mąż wrócił do mnie i zaczął przepraszać, teraz przestał wychodzić z innymi kobietami i jego ze mną na dobre i prawdziwe . Skontaktuj się z tym świetnym zaklinaczem zaklęć miłosnych, aby rozwiązać swój związek lub problem małżeństwa
    -Email-blackmagicsolutions95@gmail.com
     lub Zadzwoń lub WhatsApp: +2349083639501
    Skontaktuj się z nim, aby uzyskać następujące informacje:
    (1) Jeśli chcesz odzyskać swojego byłego współmałżonka.
    (2) Chcesz zostać awansowany w swoim biurze.
    (3) Chcesz, żeby kobiety / mężczyźni biegali za tobą.
    (4) Jeśli chcesz mieć dziecko.
    (5) Chcesz być chroniony duchowo.
    (6) Pomóż wyprowadzić ludzi z więzienia
    (7) Wygraj program telewizyjny

    OdpowiedzUsuń
  2. Dr.Agbazara is a great man,this doctor help me to bring back my lover Jenny Williams who broke up with me 2year ago with his powerful spell casting and today she is back to me so if you need is help contact him on email: ( agbazara@gmail.com ) or call/WhatsApp +2348104102662. And get your problem solve like me.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć Dr Obodo,
    Zerwał z nią i wrócił do domu przed świętami Bożego Narodzenia! Dzięki za wszelką pomoc. Zaklęcie zemsty dla dorosłych, OH MOJ BÓG, TO W rzeczywistości zadziałało NAPRAWDĘ DOBRZE. ODWRÓĆ PROSZĘ !!! LOL . dla tych, którzy pomagają info (+234 8155 425481, templeofanswer@hotmail. co. uk) Thanks "

    OdpowiedzUsuń