wtorek, 25 czerwca 2019

Kozioł ofiarny



W sprawie katastrofy smoleńskiej władza chciała koniecznie kogoś widowiskowo ukarać. Donald Tusk jest poza jej zasięgiem, więc skazano byłego szefa jego kancelarii Tomasza Arabskiego

Renata Grochal

Emocjonalnie to go bardzo dużo kosztuje. Powiedział mi: „Olka, najbardziej boję się, że moja rodzina i moje nazwisko zostaną okryte hańbą. Bo ludzie będą uważali, że to ja jestem winny śmierci 96 osób” - mówi prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz, dobra znajoma Arabskiego.
   Proces bardzo przeżywa jego rodzina, a zwłaszcza najmłodsza z czwórki jego dzieci, 18-letnia Zofia. Mówi, że zostanie prawnikiem i sędzią Trybunału w Hadze i doprowadzi do skazania Jarosława Ka­czyńskiego za to, co robi w Polsce.
   Sam Arabski do końca wierzył, że zo­stanie uniewinniony. Nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Prokuratura wcześniej umorzyła spra­wę, ale część rodzin ofiar katastrofy, związanych głównie z prawicą, nie mo­gła pogodzić się z tą decyzją i skierowała do sądu prywatny akt oskarżenia.
   - Byłem zdziwiony tym wyro­kiem - przyznaje Arabski w rozmowie z „Newsweekiem”. Obrońca Arabskie­go argumentował, że wizytę Lecha Kaczyńskiego organizowała Kancelaria Prezydenta, a rola szefa Kancelarii Premiera była wyłącznie techniczna. Sprowadzała się do ustalania terminów lotów najważniejszych osób w państwie. Jednak sąd uznał, że Arabski nie dopełnił obowiązków i skazał go na 10 miesięcy pozbawienia wolności w za­wieszeniu na dwa lata.

SASIN POD PARASOLEM
Sędzia Hubert Gąsior mówił w uza­sadnieniu wyroku, że Arabski powinien odmówić prezydentowi samolotu, bo lotnisko w Smoleńsku było nieczynne.
   - Mogę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Tomek Arabski próbował odmówić samolotu prezydentowi Ka­czyńskiemu. Byłaby karczemna awan­tura - mówi prezydent Sopotu Jacek Karnowski, przyjaciel Arabskiego od czasów studenckich. Inny mój rozmów­ca przyznaje, że szef kancelarii Tuska dał Kaczyńskiemu samolot, bo chciał mieć święty spokój. Pamiętał słynną „awanturę o krzesło” z 2009 roku, kie­dy to prezydent Lech Kaczyński uparł się, że to on będzie reprezentował Pol­skę na szczycie UE, a nie premier Donald Tusk. Arabski odmówił mu samolotu, co wywołało wielką polityczną burzę. Ostatecznie Kaczyński poleciał do Brukseli samolotem rejsowym, a na szczycie trzeba było dostawić mu do­datkowe krzesło.
   W 2010 roku, gdy tylko pojawiła się informacja, że Tusk z okazji 70. rocz­nicy zbrodni katyńskiej planuje wizytę w Katyniu i spotkanie z Putinem, pre­zydent Kaczyński także postanowił się tam wybrać. To miał być nieformalny początek jego kampanii prezydenckiej. Tymczasem Jacek Sasin, wiceszef kan­celarii Lecha Kaczyńskiego, który tę podróż przygotowywał, nie ma posta­wionych zarzutów w związku z kata­strofą tupolewa. Sędzia w uzasadnieniu wyroku dla Arabskiego podkreślił, że winne są zarówno Kancelaria Premie­ra, Kancelaria Prezydenta, jak i 36. Spe­cjalny Pułk wożący VIP-ów.
Według ks. Kazimierza Sowy, przy­jaciela Arabskiego od 30 lat, został on skazany za te trzy instytucje. - Zrobi­li z niego kozła ofiarnego. Trzeba było ukarać kogoś widowiskowo, więc uka­rali jego. To jest paradoks, że Jacek Sa­sin przed chwilą został awansowany na wicepremiera, a Tomek Arabski został skazany - irytuje się ks. Sowa.
   Sam Arabski nie chce powiedzieć, czy czuje się jak kozioł ofiarny. - To nie ma znaczenia w sytuacji, gdy oni napraw­dę zatruli tym smoleńskim kłamstwem dusze Polaków. My jesteśmy pęknięci na pół. To wielka krzywda dla nas jako społeczeństwa. I to będzie trwać lata­mi - mówi. Dodaje, że po wyroku ludzie podchodzą do niego na ulicy i namawiają, żeby walczył. - To miłe i dodaje mi otuchy - przyznaje. Zapowiada, że od­woła się od wyroku.

MIESIĄCE BEZ PRACY
- Z zawodowego punktu widzenia to może oznaczać dla niego być albo nie być.
   Uprawomocnienie się tego wyroku może pozbawić Tomka i jego rodzinę źródła utrzymania - mówi jeden z jego przyjaciół. Arabski od półtora roku pra­cuje jako doradca w Europejskim Banku Inwestycyjnym. Krąży między Bruk­selą, Luksemburgiem a Gdańskiem, bo rodzina została w Polsce. Jeśli wyrok się uprawomocni, może stracić pracę w EBI.
   Po katastrofie smoleńskiej Arabski awansował na jednego z głównych wro­gów PiS. Gdy ta partia wygrała wybory w 2015 roku, był pierwszym ambasa­dorem, którego w trybie natychmiasto­wym ściągnięto do kraju. Na placówkę w Hiszpanii wyjechał w 2013 roku.
   - Sposób ściągnięcia Tomka był świński. Odwołali go w grudniu, infor­mując, że jeszcze przed świętami musi opuścić placówkę, a także rezydencję ambasadora, mimo że jego dzieci cho­dziły do szkoły w Hiszpanii - opowia­da mi przyjaciel Arabskiego. Dzieci przerwały naukę i cała rodzina wró­ciła do Polski. Arabski długo nie mógł znaleźć pracy. Część jego znajomych miała za złe Tuskowi, że nie załatwił mu roboty.
   - Wszyscy uważali, że Tusk jako szef Rady Europejskiej pstryknie palcem i załatwi Tomkowi pracę, ale w Brukseli to nie jest takie proste. Do każdej insty­tucji politycznej obowiązuje skierowa­nie rządowe z kraju członkowskiego, a tam, gdzie są stanowiska merytorycz­ne, trzeba przejść postępowanie kwalifikacyjne. To, że jest się byłym ministrem, daje na drugim albo trzecim etapie kil­ka dodatkowych punktów - opisuje je­den z moich rozmówców.
   Według ks. Sowy Arabski nigdy nie poprosiłby Tuska o pomoc w znale­zieniu pracy. - On jest bardzo honoro­wy - mówi ksiądz. Wspomina, że kiedy byli razem z Arabskim w zarządzie Ra­dia Plus, to firma w 2004 roku przecho­dziła kryzys. Była groźba, że zabraknie pieniędzy na wypłaty dla ludzi przed Bo­żym Narodzeniem. Arabski zapropono­wał, żeby trzyosobowy zarząd zaciągnął 100 tys. złotych pożyczki i dał ludziom wypłaty. Później musieli spłacić kredyt, zaciągnięty zresztą w SKOK-ach, z włas­nych kieszeni, bo firma jeszcze bardziej podupadła. Arabski wyłożył kasę, cho­ciaż miał na utrzymaniu czwórkę ma­łych dzieci i niepracującą żonę.
   - Większość menedżerów miałaby to gdzieś, powiedzieliby, że taki jest ry­nek i nic nie możemy zrobić. Ale Tomek uważa, że długi i rachunki trzeba pła­cić, a słowa danego dotrzymać i koniec - podkreśla ks. Sowa.
   Gdy Arabski był bez pracy, Jacek Karnowski zaproponował, żeby przy­szedł do niego do magistratu, bo jest dobrym organizatorem. Od początku uważał, że były szef kancelarii Tuska jest niewinny. - Kiedy ja miałem swo­je trudne chwile, bo stawiano mi bez­podstawne zarzuty, nie było zbyt wielu osób, które chciały się ze mną spotykać i mi pomagać, a Tomek Arabski tak. To jest odważny człowiek i propaństwowiec - mówi Karnowski.
Jednak Arabski propozycji prezy­denta Sopotu nie przyjął, bo nie chciał mu zaszkodzić. W końcu zatrudnił się u znajomego w firmie handlowej.

NIEWYBIERALNY
Znajomi Arabskiego mówią, że na wejściu do polityki wyszedł najgorzej z całej ekipy Tuska. Katastrofa smoleń­ska i wyjazd do Moskwy, gdzie razem z premier Ewą Kopacz pomagał rodzi­nom ofiar identyfikować ciała bliskich, były dla niego wielką traumą.
   - Czasem do mnie dzwonił z Moskwy koło pierwszej, drugiej w nocy i chciał po­dzielić się swoimi przeżyciami. Ludzie do niego przychodzili i pytali, dlaczego to się stało, dlaczego to dotknęło moją rodzinę? On nie miał takiego doświadczenia jak Ewa Kopacz, która jest lekarką i naoglądała się różnych makabrycznych obrazów, ludzi po wypadkach. Arab bardzo przeżył identyfikację Arama Rybickiego, którego ciało było dosłownie zmielone. Aram był jego mistrzem - opowiada jeden z moich rozmówców.
   Jacek Karnowski mówi, że dziś już wszyscy zapomnieli, jak niektórzy - choćby Antoni Macierewicz - szyb­ko wyjechali ze Smoleńska. - A Tomasz Arabski był z tymi ludźmi w Moskwie, kiedy oni identyfikowali swoich bli­skich. Kiedy jechałem na pogrzeb pana prezydenta Kaczyńskiego i pani Marii, proponowałem ludziom z PiS z Sopotu wspólny wyjazd, ale jakoś chętnych nie było. Za to dziś politycy PiS prześcigają się w fałszywych deklaracjach, jak bar­dzo czczą Lecha Kaczyńskiego, a z Tom­ka Arabskiego robią kozła ofiarnego. To niegodziwość - podkreśla Karnowski.
   W 2011 roku Arabski wystartował w wyborach do Sejmu z Gdańska. Mimo drugiego miejsca na liście nie wszedł do parlamentu. - Arab - genialny po­lityk niewybieralny - mówi jego przy­jaciel. Dodaje, że Arabski nie potrafił odeprzeć ataków prawicy w sprawie ka­tastrofy smoleńskiej. Przez wiele lat był dziennikarzem, ale nie jest typem pole­misty, który będzie publicznie kłócił się z przeciwnikiem, a na koniec przekaba­ci go na swoją stronę.

NAJLEPSZY NA LEWYM SKRZYDLE
Tusk ściągnął go do Kancelarii Pre­miera, bo potrzebował kogoś zaufane­go, kto byłby spoza partyjnych struktur. Poza tym jako liberał chciał mieć wśród najbliższych współpracowników ko­goś bardziej konserwatywnego. Z Arab­skim zaprzyjaźnili się jeszcze w latach 90. Gdy w 1993 roku Kongres Liberal­no-Demokratyczny, pierwsza partia Donalda Tuska, nie wszedł do Sejmu, a wybory wygrał SLD, Tusk i jego przy­jaciele byli załamani.
   - Byliśmy wszyscy radykalnie an­tykomunistyczni. Zwycięstwo SLD uważaliśmy za absolutną katastro­fę, a przypieczętowanie tego wiktorią Kwaśniewskiego w wyborach prezy­denckich w 1995 roku było gwoździem do naszej trumny - wspomina Lech Parell, były działacz opozycji, dziś prezes portalu miasta Gdańska, który wprowa­dzał Arabskiego do środowiska gdań­skich liberałów. - Donald wydawał albumy o Gdańsku, później kwartal­nik „Był sobie Gdańsk”, często gościł w mediach. Tomek był dziennikarzem i wtedy się zaprzyjaźnili - wspomi­na Parell. Arabski był dziennikarzem Radia Wolna Europa i Radia Zet. Póź­niej został dyrektorem programowym katolickiego Radia Plus, redaktorem naczelnym „Dziennika Bałtyckiego” i członkiem zarządu Polskiego Radia Gdańsk.
   W 2005 r. namówił Tuska, by wziął ślub kościelny ze swoją żoną. Postawił to sobie za punkt honoru, bo sam jest bardzo wierzący. Był związany z dusz­pasterstwem akademickim, gdzie po­znał abp. Tadeusza Gocłowskiego, z którym się zaprzyjaźnił. Na wniosek arcybiskupa dostał order Pro Ecclesia et Pontifice przyznawany przez Watykan osobom szczególnie zasłużonym dla Kościoła. Przez długi czas był najmłod­szą osobą odznaczoną tym orderem w Europie.
   Od lat 90. grał w piłkę z Tuskiem. An­drzej Kowalczys, gdański radny i szef drużyny piłkarskiej, w której od lat gra Donald Tusk, mówi, że zanim Arabski zaczął grać z liberałami, był w drużynie konserwatystów, czyli środowiska Ru­chu Młodej Polski i pampersów Wiesła­wa Walendziaka.
   - Arab dobrze gra w piłkę, świetnie czuje się na lewej obronie. Regularnie gra w naszych meczach sylwestrowych - opowiada Kowalczys. Karnowski do­rzuca, że Arabski zajmuje zawsze dużo miejsca na boisku, bo to jest kawał chło­pa, poza tym ma wyczucie, gdzie się ustawić.
   - Kiedyś miał lekką nadwagę i jak mi raz spadł na nogę, to mi ją skręcił. Ale to ja go skosiłem - wspomina prezydent Sopotu.
   Andrzej Kowalczys mówi, że w spra­wie wyroku na Tomasza Arabskie­go jest dopiero po pierwszej połowie meczu. Wierzy, że w drugiej poło­wie, czyli na etapie apelacji, zostanie uniewinniony.
   - Tomasz Arabski jest niewinny. On jest ofiarą potyczki polsko-polskiej i próbnym balonem, jak daleko obóz rządzący może się posunąć - ocenia. Jego zdaniem PiS zablefowało i zoba­czyło, że się udało, bo nie było prote­stów, media nie ujęły się za Arabskim.
   - Teraz mogą pójść dalej, po innych polityków, po ludzi mediów, po przed­siębiorców. Temu rządowi jest po­trzebna permanentna walka i tę walkę będzie toczyć. Dopóki ją toczy, ma szansę utrzymać się przy władzy. Jak przestanie walczyć, to władzę utraci. I oni o tym dobrze wiedzą - dodaje mój rozmówca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz