W sprawie katastrofy
smoleńskiej władza chciała koniecznie kogoś widowiskowo ukarać. Donald Tusk
jest poza jej zasięgiem, więc skazano byłego szefa jego kancelarii Tomasza
Arabskiego
Renata Grochal
Emocjonalnie
to go bardzo dużo kosztuje. Powiedział mi: „Olka, najbardziej boję się, że moja
rodzina i moje nazwisko zostaną okryte hańbą. Bo ludzie będą uważali, że to ja
jestem winny śmierci 96 osób” - mówi prezydent
Gdańska Aleksandra Dulkiewicz, dobra znajoma Arabskiego.
Proces bardzo przeżywa jego rodzina, a zwłaszcza najmłodsza z czwórki
jego dzieci, 18-letnia Zofia. Mówi, że zostanie prawnikiem i sędzią Trybunału w
Hadze i doprowadzi do skazania Jarosława Kaczyńskiego za to, co robi w Polsce.
Sam Arabski do końca wierzył, że zostanie uniewinniony. Nie przyznał
się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Prokuratura wcześniej umorzyła sprawę,
ale część rodzin ofiar katastrofy, związanych głównie z prawicą, nie mogła
pogodzić się z tą decyzją i skierowała do sądu prywatny akt oskarżenia.
- Byłem zdziwiony tym wyrokiem - przyznaje Arabski w rozmowie z
„Newsweekiem”. Obrońca Arabskiego argumentował, że wizytę Lecha Kaczyńskiego
organizowała Kancelaria Prezydenta, a rola szefa Kancelarii Premiera była
wyłącznie techniczna. Sprowadzała się do ustalania terminów lotów
najważniejszych osób w państwie. Jednak sąd uznał, że Arabski nie dopełnił
obowiązków i skazał go na 10 miesięcy
pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata.
SASIN POD PARASOLEM
Sędzia Hubert Gąsior mówił w uzasadnieniu
wyroku, że Arabski powinien odmówić prezydentowi samolotu, bo lotnisko w
Smoleńsku było nieczynne.
- Mogę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Tomek Arabski próbował
odmówić samolotu prezydentowi Kaczyńskiemu. Byłaby karczemna awantura - mówi prezydent
Sopotu Jacek Karnowski, przyjaciel Arabskiego od czasów studenckich. Inny mój
rozmówca przyznaje, że szef kancelarii Tuska dał Kaczyńskiemu samolot, bo
chciał mieć święty spokój. Pamiętał słynną „awanturę o krzesło” z 2009 roku,
kiedy to prezydent Lech Kaczyński uparł się, że to on będzie reprezentował Polskę
na szczycie UE, a nie premier Donald Tusk. Arabski odmówił mu samolotu, co
wywołało wielką polityczną burzę. Ostatecznie Kaczyński poleciał do Brukseli
samolotem rejsowym, a na szczycie trzeba było dostawić mu dodatkowe krzesło.
W 2010 roku, gdy tylko pojawiła się informacja, że Tusk z okazji 70.
rocznicy zbrodni katyńskiej planuje wizytę w Katyniu i spotkanie z Putinem,
prezydent Kaczyński także postanowił się tam wybrać. To miał być nieformalny
początek jego kampanii prezydenckiej. Tymczasem Jacek Sasin, wiceszef kancelarii
Lecha Kaczyńskiego, który tę podróż przygotowywał, nie ma postawionych
zarzutów w związku z katastrofą tupolewa. Sędzia w uzasadnieniu wyroku dla Arabskiego podkreślił, że winne są zarówno
Kancelaria Premiera, Kancelaria Prezydenta, jak i 36. Specjalny Pułk wożący
VIP-ów.
Według ks. Kazimierza Sowy, przyjaciela
Arabskiego od 30 lat, został on skazany za te trzy instytucje. - Zrobili
z niego kozła ofiarnego. Trzeba było ukarać kogoś
widowiskowo, więc ukarali jego. To jest paradoks, że Jacek Sasin przed chwilą
został awansowany na wicepremiera, a Tomek Arabski został skazany - irytuje się
ks. Sowa.
Sam Arabski nie chce powiedzieć, czy czuje się jak kozioł ofiarny. - To
nie ma znaczenia w sytuacji, gdy oni naprawdę zatruli tym smoleńskim kłamstwem
dusze Polaków. My jesteśmy pęknięci na pół. To wielka krzywda dla nas jako
społeczeństwa. I to będzie trwać latami - mówi. Dodaje, że po wyroku ludzie
podchodzą do niego na ulicy i namawiają, żeby walczył. - To miłe i dodaje mi
otuchy - przyznaje. Zapowiada, że odwoła się od wyroku.
MIESIĄCE BEZ PRACY
- Z zawodowego punktu widzenia to może oznaczać dla niego być albo nie być.
Uprawomocnienie się tego wyroku może pozbawić Tomka i jego rodzinę
źródła utrzymania - mówi jeden z jego przyjaciół. Arabski od półtora roku pracuje
jako doradca w Europejskim Banku Inwestycyjnym. Krąży między Brukselą,
Luksemburgiem a Gdańskiem, bo rodzina została w Polsce. Jeśli wyrok się
uprawomocni, może stracić pracę w EBI.
Po katastrofie smoleńskiej Arabski awansował na jednego z głównych wrogów
PiS. Gdy ta partia wygrała wybory w 2015 roku, był pierwszym ambasadorem,
którego w trybie natychmiastowym ściągnięto do kraju. Na placówkę w Hiszpanii
wyjechał w 2013 roku.
- Sposób ściągnięcia Tomka był świński. Odwołali go w grudniu, informując,
że jeszcze przed świętami musi opuścić placówkę, a także rezydencję ambasadora,
mimo że jego dzieci chodziły do szkoły w Hiszpanii - opowiada mi przyjaciel
Arabskiego. Dzieci przerwały naukę i cała rodzina wróciła do Polski. Arabski
długo nie mógł znaleźć pracy. Część jego znajomych miała za złe Tuskowi, że nie
załatwił mu roboty.
- Wszyscy uważali, że Tusk jako szef Rady Europejskiej pstryknie palcem
i załatwi Tomkowi pracę, ale w Brukseli to nie jest takie proste. Do każdej
instytucji politycznej obowiązuje skierowanie rządowe z kraju członkowskiego,
a tam, gdzie są stanowiska merytoryczne, trzeba przejść postępowanie kwalifikacyjne.
To, że jest się byłym ministrem, daje na drugim albo trzecim etapie kilka
dodatkowych punktów - opisuje jeden z moich rozmówców.
Według ks. Sowy Arabski nigdy nie poprosiłby Tuska o pomoc w znalezieniu
pracy. - On jest bardzo honorowy - mówi ksiądz. Wspomina, że kiedy byli razem
z Arabskim w zarządzie Radia Plus, to firma w 2004 roku przechodziła kryzys.
Była groźba, że zabraknie pieniędzy na wypłaty dla ludzi przed Bożym
Narodzeniem. Arabski zaproponował, żeby trzyosobowy zarząd zaciągnął 100 tys.
złotych pożyczki i dał ludziom wypłaty. Później musieli spłacić kredyt,
zaciągnięty zresztą w SKOK-ach, z własnych kieszeni, bo firma jeszcze bardziej
podupadła. Arabski wyłożył kasę, chociaż miał na utrzymaniu czwórkę małych
dzieci i niepracującą żonę.
- Większość menedżerów miałaby to gdzieś, powiedzieliby, że taki jest rynek
i nic nie możemy zrobić. Ale Tomek uważa, że długi i rachunki trzeba płacić, a
słowa danego dotrzymać i koniec - podkreśla ks. Sowa.
Gdy Arabski był bez pracy, Jacek Karnowski zaproponował, żeby przyszedł
do niego do magistratu, bo jest dobrym organizatorem. Od początku uważał, że
były szef kancelarii Tuska jest niewinny. - Kiedy ja miałem swoje trudne
chwile, bo stawiano mi bezpodstawne zarzuty, nie było zbyt wielu osób, które
chciały się ze mną spotykać i mi pomagać, a Tomek Arabski tak. To jest odważny
człowiek i propaństwowiec - mówi Karnowski.
Jednak Arabski propozycji prezydenta
Sopotu nie przyjął, bo nie chciał mu
zaszkodzić. W końcu zatrudnił się u znajomego w firmie handlowej.
NIEWYBIERALNY
Znajomi Arabskiego mówią, że na wejściu do
polityki wyszedł najgorzej z całej ekipy Tuska. Katastrofa smoleńska i wyjazd
do Moskwy, gdzie razem z premier Ewą Kopacz pomagał rodzinom ofiar
identyfikować ciała bliskich, były dla niego wielką traumą.
- Czasem do mnie dzwonił z Moskwy koło pierwszej, drugiej w nocy i
chciał podzielić się swoimi przeżyciami. Ludzie do niego przychodzili i
pytali, dlaczego to się stało, dlaczego to dotknęło moją rodzinę? On nie miał
takiego doświadczenia jak Ewa Kopacz, która jest lekarką i naoglądała się
różnych makabrycznych obrazów, ludzi po wypadkach. Arab bardzo przeżył
identyfikację Arama Rybickiego, którego ciało było dosłownie zmielone. Aram był
jego mistrzem - opowiada jeden z moich rozmówców.
Jacek Karnowski mówi, że dziś już wszyscy zapomnieli, jak niektórzy
- choćby Antoni Macierewicz - szybko wyjechali ze
Smoleńska. - A Tomasz Arabski był z tymi ludźmi w Moskwie, kiedy oni
identyfikowali swoich bliskich. Kiedy jechałem na pogrzeb pana prezydenta
Kaczyńskiego i pani Marii, proponowałem ludziom z PiS z Sopotu wspólny wyjazd,
ale jakoś chętnych nie było. Za to dziś politycy PiS prześcigają się w
fałszywych deklaracjach, jak bardzo czczą Lecha Kaczyńskiego, a z Tomka
Arabskiego robią kozła ofiarnego. To niegodziwość - podkreśla Karnowski.
W 2011 roku Arabski wystartował w wyborach do Sejmu z Gdańska. Mimo
drugiego miejsca na liście nie wszedł do parlamentu. - Arab - genialny polityk
niewybieralny - mówi jego przyjaciel. Dodaje, że Arabski nie potrafił odeprzeć
ataków prawicy w sprawie katastrofy smoleńskiej. Przez wiele lat był
dziennikarzem, ale nie jest typem polemisty, który będzie publicznie kłócił
się z przeciwnikiem, a na koniec przekabaci go na swoją stronę.
NAJLEPSZY NA LEWYM SKRZYDLE
Tusk ściągnął go do Kancelarii Premiera, bo
potrzebował kogoś zaufanego, kto byłby spoza partyjnych struktur. Poza tym jako
liberał chciał mieć wśród najbliższych współpracowników kogoś bardziej
konserwatywnego. Z Arabskim zaprzyjaźnili się jeszcze w latach 90. Gdy w 1993
roku Kongres Liberalno-Demokratyczny, pierwsza partia Donalda Tuska, nie
wszedł do Sejmu, a wybory wygrał SLD, Tusk i jego przyjaciele byli załamani.
- Byliśmy wszyscy radykalnie antykomunistyczni. Zwycięstwo SLD
uważaliśmy za absolutną katastrofę, a przypieczętowanie tego wiktorią
Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich w 1995 roku było gwoździem do naszej
trumny - wspomina Lech Parell, były działacz opozycji, dziś prezes portalu
miasta Gdańska, który wprowadzał Arabskiego do środowiska gdańskich
liberałów. - Donald wydawał albumy o Gdańsku, później kwartalnik „Był sobie
Gdańsk”, często gościł w mediach. Tomek był dziennikarzem i wtedy się
zaprzyjaźnili - wspomina Parell. Arabski był dziennikarzem Radia Wolna Europa
i Radia Zet. Później został dyrektorem programowym katolickiego Radia Plus,
redaktorem naczelnym „Dziennika Bałtyckiego” i członkiem zarządu Polskiego
Radia Gdańsk.
W 2005 r. namówił Tuska, by wziął ślub kościelny ze swoją żoną. Postawił
to sobie za punkt honoru, bo sam jest bardzo wierzący. Był związany z duszpasterstwem
akademickim, gdzie poznał abp. Tadeusza Gocłowskiego, z którym się
zaprzyjaźnił. Na wniosek arcybiskupa dostał order Pro Ecclesia et Pontifice
przyznawany przez Watykan osobom szczególnie zasłużonym dla Kościoła. Przez
długi czas był najmłodszą osobą odznaczoną tym orderem w Europie.
Od lat 90. grał w piłkę z Tuskiem. Andrzej Kowalczys, gdański radny i
szef drużyny piłkarskiej, w której od lat gra Donald Tusk, mówi, że zanim
Arabski zaczął grać z liberałami, był w drużynie konserwatystów, czyli
środowiska Ruchu
Młodej Polski i pampersów Wiesława Walendziaka.
- Arab dobrze gra w piłkę, świetnie czuje się na lewej obronie.
Regularnie gra w naszych meczach sylwestrowych - opowiada Kowalczys. Karnowski
dorzuca, że Arabski zajmuje zawsze dużo miejsca na boisku, bo to jest kawał
chłopa, poza tym ma wyczucie, gdzie się ustawić.
- Kiedyś miał lekką nadwagę i jak mi raz spadł na nogę, to mi ją
skręcił. Ale to ja go skosiłem - wspomina prezydent Sopotu.
Andrzej Kowalczys mówi, że w sprawie wyroku na Tomasza Arabskiego jest
dopiero po pierwszej połowie meczu. Wierzy, że w drugiej połowie, czyli na
etapie apelacji, zostanie uniewinniony.
- Tomasz Arabski jest niewinny. On jest ofiarą potyczki polsko-polskiej
i próbnym balonem, jak daleko obóz rządzący może się posunąć - ocenia. Jego
zdaniem PiS zablefowało i zobaczyło, że się udało, bo nie było protestów,
media nie ujęły się za Arabskim.
- Teraz mogą pójść dalej, po innych polityków, po ludzi mediów, po przedsiębiorców.
Temu rządowi jest potrzebna permanentna walka i tę walkę będzie toczyć. Dopóki
ją toczy, ma szansę utrzymać się przy władzy. Jak przestanie walczyć, to władzę
utraci. I oni o tym dobrze wiedzą - dodaje mój rozmówca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz