Rząd, politycy i
państwowe spółki, przy wsparciu byłych funkcjonariuszy CBA, prą do rozbudowy
lotniska w Radomiu. Ludzie władzy mają w tym interes. Pasażerowie - żadnego
Radosław Omachel
Jak
na standardy ostatnich lat Mariusz Szpikowski to ewenement. Przez spółki skarbu
państwa przewijają się urzędnicy rodziny polityków i koledzy z siłowni, a szef
Przedsiębiorstwa Państwowego Porty Lotnicze wywodzi się z lotniczego biznesu -
pracował w firmach konsultingowych, był menedżerem w czarterowych spółkach. -
Środowisko nie zawsze traktuje go poważnie, bo zdarza mu się reprezentować
firmę w garniturach za dużych o dwa rozmiary,
ale to nie jest dyletant - mówi były współpracownik szefa PPL.
Szpikowski ściągnął nie tylko ludzi zabarwionych politycznie (choćby
syna byłego ministra skarbu Wojciecha Jasińskiego), lecz także menedżerów
obeznanych z biznesem lotniskowym, takich jak Andrzej Ilków, który wiele lat pracował w PPL, zanim trafił do zarządu
lotniska w Modlinie. Spora część tej ekipy już jednak dla Szpikowskiego nie
pracuje. Jedni sądzą się o mobbing, inni o odszkodowanie, jeszcze
inni o przywrócenie do pracy. - Wierzyłem, że firmę można pchnąć do przodu,
ale rzeczywistość szybko wybiła mi to z głowy - mówi były menedżer PPL
zatrudniony, a potem zwolniony przez Mariusza Szpikowskiego.
Na to eksponowane stanowisko nie trafił z przypadku. Lotniska, podobnie
jak PLL LOT, to specyficzny biznes, którym zawsze
opiekowały się służby Od lat panowała niepisana zasada, że PPL są mniej lub
bardziej formalnie kontrolowane przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. -
Prezes nie ukrywał, że nie ma najlepszego zdania o ABW, za to wysoko ceni sobie
CBA - mówi były wysoki menedżer PPL. Paweł Wajs to były dyrektor departamentu
operacyjno-śledczego Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Pracę w firmie
Szpikowskiego znalazła żona Wajsa, a kiedy ten został odwołany z funkcji w CBA
(bo prowadził samochód bez prawa jazdy), szybko odnalazł się w PPL na
stanowisku szefa departamentu kontrolnego. Inny były pracownik CBA Tomasz
Nowinowski odpowiada za kwestie bezpieczeństwa (jego żona też zahaczyła się w
PPL, pracowała w kateringu). Zaciąg ze służby stworzonej przez Mariusza
Kamińskiego nie jest przypadkowy. - W firmie panuje przekonanie, że decyzje
podejmowane są w trójkącie Wajs, Nowinowski, Szpikowski. W tej kolejności -
dodaje nasz rozmówca.
Do wymiatania obcych i zatrudniania swoich Szpikowski zatrudnił w 2016
r. byłą współpracownicę z jednej ze spółek LOT Renatę Grzywnę. - Szybko zaczęła
kwestionować kadrowe pomysły prezesa. Porty Lotnicze to nie fabryka gwoździ,
ludzi z unikatową wiedzą i doświadczeniem nie można ot, tak wyrzucać bez szkody
dla firmy - mówi były pracownik PPL. Po tym jak Grzywa poskarżyła się na mobbing ze strony Szpikowskiego i jego przybocznych, została
zwolniona dyscyplinarnie. Należy do licznej grupy byłych pracowników, którzy
szukają sprawiedliwości w sądach.
- Przyjąłem propozycję pracy od Szpikowskiego, ale atmosfera szybko
stała się nie do zniesienia. Jedynym miejscem w firmie, gdzie można było
swobodnie porozmawiać, była stołówka, ale i tam z czasem zaczął się do mnie
przysiadać kierowca prezesa - mówi były pracownik centrali PPL.
USTAWKA Z USTAWĄ
Główną jego misją
jest budowa pasażerskiego portu lotniczego
w Radomiu. W połowie 2017 roku Marek Suski, poseł i szef struktur PiS w
Radomiu, przeprowadził przez Sejm nowelizację ustawy o PPL. Główna zmiana?
Likwidacja reprezentującej pracowników (czytaj związkowców) rady pracowniczej
- zastąpienie jej radą nadzorczą, powoływaną przez właściciela PPL, czyli resort
infrastruktury. Mówi związkowiec z PPL: - Cel tej zmiany jest oczywisty.
Rada pracownicza nigdy nie zaakceptowałaby kuriozalnej inwestycji w lotnisko w
Radomiu.
Zarówno rząd, jak i władze PPL są świadome, że lotnisko w Radomiu będzie
wielokrotnie droższe od rozbudowy samorządowego portu lotniczego w Modlinie.
Znają też badanie zamówione przez Warszawskie Forum Samorządowe, z którego
wynika, że 81 proc. mieszkańców aglomeracji warszawskiej chce latać tanimi
liniami z Modlina. Z Radomia – jedynie 6 proc.
Z centrum stolicy do portu w Modlinie jest 40 km. Do radomskiego
lotniska w Sadkowie - równo 105
km.
Większość linii lotniczych, które wzięły udział w konsultacjach
Ministerstwa Infrastruktury, głównie tani przewoźnicy i linie czarterowe latające z lotniska Chopina, protestuje
przeciwko przymusowej wyprowadzce do Radomia. Trudno też przewidzieć reakcje
mieszkańców miasta na zwiększony ruch lotniczy; w bezpośrednim sąsiedztwie
Sadkowa stoi osiedle, liczące 20 tys. mieszkańców.
PPL dysponują jednak kupionym za blisko milion złotych raportem
brytyjskiej firmy ARUP, z którego wynika, że budowa lotniska w Radomiu jest
znacznie bardziej opłacalna niż rozbudowa Modlina. - Znam ludzi, którzy
przygotowywali ten dokument. Raport był pisany pod tezę - twierdzi były wysoki
menedżer PPL.
- Lotnisko w Radomiu jest skazane na sukces - mówił kilka dni temu Adam
Bielan, prominentny senator PiS, były członek parlamentarnego zespołu na
rzecz rozwoju Radomia i ziemi radomskiej. Tak się składa, że startował do
Parlamentu Europejskiego z okręgu mazowieckiego, obejmującego też Radom. W
kampanii wyborczej wspólnie z premierem Morawieckim wbijali symboliczną
pierwszą łopatę pod przebudowę tamtejszego lotniska. Ale inwestycja się
opóźnia. Przetarg na wydłużenie drogi startowej trzeba było powtórzyć.
Dokumenty przygotowano tak niechlujnie, że firmy budowlane nie wiedziały, czy
chodzi o wydłużenie pasa, czy budowę od nowa.
Nie ma też pewności, czy rząd będzie w stanie legalnie zmusić
przewoźników i linie czarterowe do
przeprowadzki do Radomia. No, chyba że ceny, jakie płacą za korzystanie z lotniska
Chopina, nagle drastycznie wzrosną, a konkurencyjne lotnisko w Modlinie
zbankrutuje.
DECYZYJNY PARALIŻ
„Działanie
Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Warszawie nie mieści się w
standardach dobrej administracji i narusza przepisy prawa” - takim zdaniem
rozpoczyna się list, który pod koniec ubiegłego tygodnia wysłali do Regionalnej
Dyrekcji Ochrony Środowiska szefowie portu w Modlinie. Dyrekcja, podlegająca
resortowi ochrony środowiska, zablokowała bowiem wydanie pozwolenia na
rozbudowę lotniska w Modlinie. Chodzi m.in. o inwestycję w nowe płyty postojowe
dla samolotów, drogi zjazdu z pasa startowego i wybudowanie nowego terminalu.
Zaplanowany na 3 mln pasażerów Modlin już dawno dusi się od natłoku pasażerów.
Dla portu, który obsługuje linie niskokosztowe, a utrzymuje się głównie
z obsługi podróżnych (parkingi, restauracje, sklepy), wzrost liczby pasażerów
do 6 mln dawałby szansę na osiągnięcie trwałej rentowności. Modlin od lat ma
straty, potrzebuje wsparcia finansowego. - 50 mln zł, sumę niezbędną do realizacji
najpilniejszych inwestycji, wyłożył jeden z głównych udziałowców, Mazowiecki
Urząd Marszałkowski - mówi Marcin Danii, wiceprezes portu Warszawa Modlin.
Zakupem sporego pakietu udziałów interesuje się warszawski samorząd. Stolica
korzysta bowiem na ożywionym ruchu turystycznym.
Tyle że statut spółki prowadzącej lotnisko przewiduje, że kluczowe
decyzje udziałowcy podejmują jednomyślnie. A PPL, które mają niecałe 30 proc.
udziałów, od miesięcy dofinansowanie Modlina blokowały. Niedawno strony doszły
w końcu do porozumienia, ale wtedy okazało się, że Modlin nie uzyska pozwoleń
na rozbudowę. Wydają je wojewoda, czyli delegat rządu, i właśnie Regionalna
Dyrekcja Ochrony Środowiska.
Mało tego, tamtejsza droga startowa w perspektywie kilku lat będzie
wymagała generalnego remontu za kolejnych kilkadziesiąt milionów. - Jeśli
Modlin nie znajdzie tych pieniędzy, lotnisko będzie można zamknąć ze względów
bezpieczeństwa - mówi były menedżer PPL.
Tym samym zniknęłaby konkurencja dla Radomia, który ma być lotniskiem
zapasowym dla Centralnego Portu Komunikacyjnego. To kolejny awangardowy pomysł
zwolenników idei budowy portu w Radomiu. Duże lotniska nie mają lokalnych
portów zapasowych. Taką funkcję dla hubu Lufthansy we Frankfurcie czy KLM w
Amsterdamie pełnią inne duże porty położone w promieniu 200-300 km. Z Baranowa, gdzie ma
powstać CPK, do Radomia jest ledwie 100 km.
KTO ZBUDUJE CPK?
Jeszcze za pierwszego
rządu Donalda Tuska powstała analiza sensowności budowy portu
między Warszawą a Łodzią, który zastąpiłby Okęcie. Sprawa z czasem ucichła z
uwagi na horrendalne koszty i możliwość budowy dużo tańszego duo-portu
Okęcie-Modlin. Odżyła przypadkiem.
Mniej więcej wtedy, kiedy Mariusz Szpikowski zostawał szefem PPL,
prezesem PLL LOT został Rafał Milczarski. To nie był łatwy czas dla LOT, były
prezes Sebastian Mikosz wyprowadził firmę znad przepaści, ale wciąż brakowało
jej pieniędzy. - Milczarski poleciał do Stanów rozmawiać z Boeingiem o zawieszeniu spłaty ostatniej zaliczki na dreamlinery.
Chodziło o kilkadziesiąt milionów złotych, których w kasie firmy nie było.
Wrócił, ogłaszając sukces, ale okazało się, że Boeing zgodził się na inne
rozliczenie zaliczek pod warunkiem, że LOT kupi więcej nowych boeingów. I to u
wskazanego przez Amerykanów leasingodawcy - mówi
były członek zarządu LOT, współpracownik Milczarskiego.
W zarządzie wybuchł spór. Zamawianie nowych samolotów przez firmę cudem
uratowaną od bankructwa zakrawało na szaleństwo. Ale takie były plany Mikosza,
a Milczarski jest kontynuatorem tamtej polityki. Z czasem okazało się, że
Milczarski albo miał nosa, albo dużo szczęścia: ceny paliwa spadły, a rynek
lotniczy w naszym regionie kwitnie. Prezes utrzymał stanowisko, zaś
skonfliktowani z nim menedżerowie, którzy protestowali przeciwko zamawianiu
samolotów, odeszli z firmy.
- Na jednym z zebrań Milczarski
rzucił, że firma potrzebuje dużego, spektakularnego projektu, który pociągnie
ją do przodu.
Ktoś rzucił pomysł odgrzania
projektu centralnego lotniska. A Milczarski to podchwycił - mówi były pracownik
PPL.
Było to w czasie, kiedy nawet ekipa z PKO BP, przygotowująca tzw. plan
Morawieckiego, kręciła nosem na absurdalnie drogi i niekoniecznie potrzebny projekt. Do czasu, kiedy goszczącego
w Białymstoku Jarosława Kaczyńskiego lokalny dziennikarz zapytał o możliwość
budowy regionalnego lotniska. Kaczyński odparł, że Białystok, owszem, jest
ważny, ale rząd priorytetowo traktuje budowę CPK. - Byłem u Szpikowskiego,
kiedy przyszła ta wiadomość. Od tamtej pory nikt nie ośmielił się już podważać
idei budowy centralnego portu - mówi były współpracownik szefa PPL.
Prace ruszyły, ale choć start pierwszych samolotów z Baranowa
zapowiadano na 2027 r., wciąż trwa etap analiz. Nie ma żadnej gwarancji, że do planowanego na koniec przyszłej dekady
otwarcia CPK dojdzie. Czy lotnisko Chopina, zbudowane z myślą o obsłudze 20 mln
pasażerów rocznie, z którego już teraz lata 18 mln osób, nie zapcha się do
tego czasu?
WSZYSTKIE
DROGI PROWADZĄ DO RADOMIA
Na warszawskim
lotnisku na dwóch krzyżujących się drogach startowych można wykonać
teraz maksymalnie 38-40 startów i lądowań w godzinę. Od kilku lat gotowy jest
program rozbudowy dróg dojazdowych i zjazdowych z pasów, które zwiększyłyby
przepustowość do 48 operacji na godzinę. Gotowe były także założenia rozbudowy
terminali. Te plany przez lata leżały w szafie. Dopiero wiosną PPL
rozstrzygnęły przetargi i ruszyły prace na płycie oraz przygotowania do
rozbudowy pirsu północnego.
W połowie maja „Newsweek” poinformował jednak, że resort infrastruktury
wezwał PPL do wstrzymania planów rozbudowy. Szymon Huptyś, rzecznik
ministerstwa: - Rozważenia wymaga kwestia, czy i które elementy infrastruktury
i wyposażenia portu im. Chopina mogą być w przyszłości wykorzystane na CPK.
Minister infrastruktury zlecił PPL dokonanie dodatkowych analiz. W ocenie MI
do momentu uzyskania wyników wskazanych analiz realizacja programu
inwestycyjnego o skali sięgającej setek milionów złotych byłaby działaniem
ryzykownym.
Innymi słowy, resort infrastruktury chce sprawdzić, czy uzasadniona
jest rozbudowa lotniska na Okęciu, które za chwilę przekroczy granicę
przepustowości. I czy nie da się jej przeprowadzić po kosztach.
Rynek spekuluje jednak, że rzeczywiste powody cięć mogą być inne. To
np. podejrzenia co do przejrzystości procesu inwestycyjnego albo zamiar
przekierowania środków PPL na lotnisku w Radomiu. Jest jeszcze trzecia,
najbardziej prawdopodobna możliwość wieloletnich opóźnień przy rozbudowie
Okęcia, które sprzeciw resortu jeszcze wydłuży.
Głównym klientem lotniska Chopina jest LOT. Spółka się rozwija, ale nie
ma pewności, czy po zwiększeniu liczby operacji z 40 do 48 na godzinę LOT
zdołałby wygenerować ruch niezbędny do zapełnienia samolotów. Ba, w ogóle nie
ma pewności, czy niezależny koordynator ruchu przyznałby te nowe sloty właśnie
LOT-owi. A to z kolei oznaczałoby szersze wejście na polski rynek zagranicznej
konkurencji. Ministerstwo Infrastruktury, które kontroluje nie tylko PPL, lecz
także LOT, interesy przewoźnika zawsze traktowało priorytetowo.
A poza tym prezes LOT Rafał Milczarski pochodzi z Radomia.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuń