sobota, 6 lipca 2019

500 + emocje + nadzieja,Oni są inni,Wyciszanie debaty,Na bułgarską nutę,24 godziny,Niebawem i Wyjątkowo zimny blat



500 + emocje + nadzieja

Ponieważ opozycja nie ma żadnych szans na zy­skanie uznania komentatorów i warszawskiej ka­wiarni, powinna się skupić na dziele niepomiernie łatwiejszym - na wygraniu wyborów. W tym celu musi nie tyl­ko zignorować większość rad, jakie daje kawiarnia, ale postą­pić dokładnie przeciwnie do nich.
   Niemal zewsząd słychać, że w sytuacji ostrego sporu, jaki mamy w Polsce, opozycja powinna złagodzić spór i język. Oczywiście powinna zrobić odwrotnie. Wybory można wy­grać wyłącznie pod warunkiem nie tylko podkreślenia różnic między nami a oponentami, ale wręcz udramatyzowania roz­strzygnięcia, które stoi przed wyborcami. Jeśli wybór nie jest dramatyczny, a różnice ogromne, to po diabła fatygować się do lokali wyborczych? Łagodzenie sporu w sytuacji, gdy ma on charakter fundamentalny, byłoby czystym idiotyzmem. Po pierwsze, pozbawiałoby kampanię tego, co zawsze stanowi jej tlen - emocji. Po drugie, oznaczałoby bagatelizowanie gigan­tycznych szkód, jakie Polsce i Polakom przynoszą rządy PiS Byłoby więc dla PiS prezentem.
   Sugeruję też nieprzejmowanie się nieustającą od lat kampanią obrzydzania tzw. antyPiS. W istocie nie jest to bowiem żaden antyPiS, ale afirmacja podstawowych wartości demo­kratycznego państwa prawa. Gdyby nie PiS-owski zamach na te wartości, czekające nas za 100 dni wybory byłyby jed­nymi z wielu. Nie są, ponieważ decydować będziemy nie tyl­ko o tym, kto będzie rządził, ale w jakiej cywilizacji będziemy żyć, prawdopodobnie znacznie dłużej niż przez cztery lata. Sugeruję więc zignorowanie tego antyPiS-owskiego focha i odwołanie się do realnych społecznych emocji. Sprzeciw wobec PiS oczywiście ich nie wyczerpuje, ale jest ich nieod­łączną częścią.
   Kampania parlamentarna nie jest kampanią prezydencką. Nie trzeba w niej liczyć do 51 procent potrzebnych do zdoby­cia władzy. Wystarczy zdobyć czterdzieści procent z haczy­kiem. Nie trzeba więc kreować ułudy nowego Frontu Jedności Narodowej i marnotrawić mnóstwa energii na walkę o głosy zwolenników PiS, co przyniosłoby efekt umiarkowany albo żaden. Lepiej walczyć o głosy obecnych i prawdopodobnych jutrzejszych wyborców. Zamiast zalecać się do miłujących PiS za 500+, lepiej mówić do tych, którzy 500, owszem, biorą, ale radziliby sobie i bez nich, tak jak radzili sobie bez nich przez ponad ćwierć wieku.
   Wyborcy opozycji to nie ci, którzy chcą polegać na pań­stwie, ale ci, którzy polegają na sobie. I doskonale wiedzą, że 500 jest OK, ale nie zagwarantuje dobrej opieki zdrowotnej, krótkiego postępowania w sądzie, dobrej szkoły dla ich dzie­ci ani czystego powietrza. Krótko mówiąc - 500 się przydaje, ale realnych problemów społecznych klasy średniej z jej aspi­racjami nie rozwiązuje. Trzeba przekonywać ludzi., którzy marzą o lepszym życiu dla siebie oraz swych dzieci i nie uwa­żają, że skoro władza daje 500, to sama powinna dostać zielo­ne światło na robienie wszystkiego, na co ma ochotę. Miliony Polaków widzą, że Polską rządzą teraz nieudacznicy, którzy nie potrafią nic poza rozdawaniem cudzych pieniędzy. Te mi­liony to potencjalni wyborcy opozycji.
   Trzeba więc odnosić się do powszechnych aspiracji życia w sprawnie rządzonym państwie, a nie w państwie byle jakim. Należy skupiać się na rozmowie z ludźmi, którzy chcą silne­go samorządu i boją się władzy pragnącej samorządu zmarginalizowanego przez wszechwładne państwo. Z ludźmi, którzy wiedzą, jak chcą żyć, i niemającymi ochoty, by państwo wcho­dziło w ich życie ze swymi buciorami i ideologicznymi pro­jektami. Z ludźmi, najkrócej mówiąc, którzy chcą państwa służącego obywatelowi, a nie dyrygującego obywatelem.
   Miliony Polaków są odporne na rojenia o „wstawaniu z ko­lan” i apele o czerpanie dumy ze zwycięstw typu 1:27. Chcą żyć w normalnym europejskim państwie, któremu bułgarski sę­dzia nie będzie musiał zwracać uwagi na łamanie standardów demokratycznych. W państwie, którego czeski demonstrant nie uzna za antywzorzec.
   Wbrew sugestiom kawiarni nie należy się wystrzegać stra­szenia ludzi. Tym bardziej że jest czym straszyć - zamordy­zmem, zapaścią służb publicznych, smogiem, cywilizacyjną zapaścią, moralną degrengoladą, finansową plajtą. To żadne strachy na Lachy. To zagrożenia autentyczne. Trzeba o nich głośno mówić. A czasem - krzyczeć.
W kampanii muszą być emocje, i negatywne, i pozytyw­ne, musi być strach, ale i nadzieja. Czarny scenariusz w razie wygranej PiS, ale i obietnica - normalnego, dostatniego ży­cia. A przede wszystkim muszą być odwaga i pasja oraz twar­dy i uczciwy język. Ludzie doskonale wyczuwają każdy fałsz i każdą grę.
   Opozycja musi walczyć o względy wyborców, a nie kawiar­ni. Gdy będzie czynić inaczej, sama wyląduje w kawiarni i na kanapie.
Tomasz Lis

Oni są inni

Dla wyborców, którzy nie głosowali na PiS, czerwiec był miesiącem przykrym. Już nawet nie chodzi o triumfalizm PiS, bardziej o wisielcze nastroje po stronie opozycji. Zapanowało przekonanie, że jesienne wybory są już nie do wygrania, że partie i liderzy opozycji są słabi, niepozbierani, bez pomysłu i programu na kampanię, w sumie - nie na te czasy i nie na takiego przeciwnika. Powyborcze dyskusje i debaty, w których zdarzyło mi się uczestniczyć, zmieniały się w dość typowe dla inteligenckich środowisk samobiczowanie. Jeden z autorytetów demokratycznej opozycji na pytanie: „Co robić, żeby zatrzymać PiS?” odpowiedział: „Nic nie robić. Już za późno”. Wtórował mu znany publicysta, proponując, aby zapomnieć o jesiennych wyborach i skupić się na wyborach 2023 r. Oczywiście padały też apele mobilizujące opozycję do walki; chyba największe echo miał list otwarty Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz do Grzegorza Schetyny z dramatycznym pytaniem: „Dlaczego wywiesiliście już białą flagę?”

Na Grzegorza Schetynę z każdej strony sypią się pretensje, żale, ale - co pewnie równie kłopotliwe - dobre rady, nieraz bardzo kategoryczne. Dla lidera szczególnie bolesne muszą być wezwania, a by zrezygnował, bo prowadzi swoją formację, jej wyborców, a co naj­gorsze - także zagrożoną przez PiS polską demokrację, w stronę prze­paści. Pewnie każdy opozycyjny aktywista wolałby w miejsc Schetyny widzieć kogoś innego - niestety, absolutnie nie wiadomo kogo, bo ani rywali, ani ewentualnych następców nie widać i na trzy miesiące przed wyborami już się raczej nie ujawnią. Nie wiem, jak Schetyna prywatnie, emocjonalnie, radzi sobie z tym „przyjacielskim ostrzałem”, najważ­niejsze, że szef PO wyciągnął chyba sensowne wnioski z majowej lekcji i mocno koryguje znane wcześniej plany. Pokazany został odmłodzony i - na oko - energiczny sztab wyborczy, z Krzysztofem Brejzą, uporczy­wym prześladowcą PiS, na czele. Wokół sztabu budowane są wreszcie zespoły eksperckie. Konwencja programowa pierwotnie planowana na sierpień, ma się odbyć już w następnym tygodniu i być mocną ripo­stą na katowicki zjazd PiS. Zaawansowane są rozmowy z samorządow­cami, którzy mają być wzmocnieniem wyborczych list.
   Sensacyjna dla wielu decyzja Roberta Biedronia o gotowości „otwarcia koalicyjnych rozmów” z PO daje Schetynie do ręki dodatkowe karty. (Motywy i kontekst tej decyzji świetnie opisuje dalej w tym numerze Rafał Kalukin - s. 25). Oferta Wiosny jest dowodem, że sypią się plany budowy lewicowej koalicji jako alternatywy dla PO. PSL, które „absolutnie” nie wyobraża sobie wejścia w wyborczy sojusz, gdzie byłby Biedroń, na tym etapie kampanii zapewne, tak czy owak, będzie próbowało iść samodzielnie, a dopiero gdyby sondaże były konsekwentnie negatywne, dołączy do „Koalicji Demokratycznej”.
W każdym razie to, co jeszcze przed chwilą wydawało się kompletnie niemożliwe, czyli wielka koalicja, skupiająca w dniu wyborów całą opozycję, znów jest realne i - przynajmniej statystycznie - przywraca szanse na pokonanie PiS. Pytanie, czy taki projekt, od prawa do lewa, zaakceptowaliby wyborcy? Misja nie jest beznadziejna.
   Zresztą było już parę pomysłów, jak poukładać taką koalicję. Najdowcipniejszy (chyba proponowany przez Marka Borowskiego) był taki, aby na wspólnych listach „Koalicji Demokratycznej” kandy­daci każdej partii mieli ten sam numer, a więc np. głosując na kan­dydata nr 4, oddawałoby się głos i na koalicję, i na, powiedzmy, PSL, nr 3 na SLD itd. OK, może być taki wariant lub inny. Ważne, że mini­mum programowe - czyli ogólnie „posprzątanie po PiS” i program naprawy państwa - powinno dać się bez większego trudu wynego­cjować. Byłoby absurdem, gdyby wobec dramatycznych wyzwań opozycja poróżniła się ze względu na stosunek do związków gejow­skich. Ale najważniejsze; że - jak pokazują badania psychologów społecznych - elektorat opozycji, bez względu na sympatie partyj­ne, jest nadspodziewanie spójny, i to nie tylko wskutek wspólnego oburzenia praktyką pisowskich rządów.

Badania, o których mówię, realizował prof. Piotr Radkiewicz, a przedstawiła je ostatnio prof. Krystyna Skarżyńska. Będzie może okazja, żeby je omówić szerzej, ale główna konkluzja jest taka: elektorat PiS jest wyraźnie odmienny w wyznawanym systemie wartości „samopisie” od wszystkich pozostałych (PO, PSL, SLD, Kukiz, Korwin, Razem). Mówiąc językiem naukowym, elektorat PiS i silnie „komunitarny”, wspólnotowy, antyliberalny i przypisuje sobie (w kolejności) następujące cechy: posłuszeństwo, współczucie dla innych, dbałość o porządek, skromność, dyscyplinę, lojalność. Wyborcy PO, żeby już przy najliczniejszej grupie pozostać, widzą u siebie przede wszystkim: ciekawość świata, ambicję, zdolności przywódcze, odnoszenie sukcesów, niezależność. Biorąc pod uwa­gę rozkłady cech przypisywanych sobie przez wyborców, autorka pisze: „nasuwa się skojarzenie, że polaryzacja polityczna w polskim społeczeństwie przypomina trochę rywalizację »Prawo i Sprawiedli­wość kontra reszta świata«”. Ten naturalny i chyba trwały w polskim społeczeństwie podział PiS jednak wyostrza, zamienia w konflikt, strasząc rzekomym atakiem „liberałów” na narodową wspólnotę, na wiarę i przede wszystkim rodzinę.

Ta opowieść da się jednak odwrócić: nie było w polskiej historii rządu, który tak nieodpowiedzialnie igrałby przyszłością pol­skich rodzin i polskiej wspólnoty. Ciekawie pisał o tym ostatnio Pa­weł Musiałek z konserwatywnego Klubu Jagiellońskiego, zwracając uwagę, że PiS wprowadził swoistą etykę nieodpowiedzialności: „Koniec z oszczędzaniem!”, unieważnił „paradygmat wysiłku” niezbęd­nego dla poprawy swojego losu, przystąpił do rozdawania zasobów zgromadzonych przez całą III RP. Mówiąc inaczej: przez niemal 30 lat Polacy byli przekonani, że pracują, aby stworzyć lepszą przyszłość swoim dzieciom; PiS zaproponował, aby żyć i wydawać kosztem dzieci. To one będą musiały finansować wszystkie rozdawane dziś wyborcze prezenty, płacić za wcześniejsze emerytury rodziców i dłu­gi budżetu, żyć w węglowym smogu, korzystać przez lata z marnych szkół, szpitali, niesprawnego sądownictwa, godzić się z ogranicza­niem przez państwo ich wolności i praw.
   I po to są wybory, aby wybrać: albo dalszą balangę na koszt dzieci, albo początek trzeźwienia, także wyborców PiS. Badania potwierdzają, że w ciągu tych trzech lat ani nie zaginęła w Polsce „liberalna” klasa średnia - przeciwnie, wciąż jest dostatecznie liczna, aby wygrać wybory - ani nie zginęło poczucie odpowiedzialności za siebie, rodzinę i za państwo. Więc PiS naprawdę można pokonać, nie czekając do 2023 r.
Jerzy Baczyński

Wyciszanie debaty

PiS publicznie głosi nonsensy, zamiast poszerzać wiedzę społeczeństwa, bazuje na jego niewiedzy, podsyca lęki i zbija na nich polityczny kapitał. Ale my, opozycja, na wszelki wypadek uciekamy od dyskusji. Byle tylko nie dać propagandowego paliwa prezesowi.

W trakcie świetnie zorganizowanych obchodów 4 czerwca w Gdańsku wiodącą rolę odgrywali samorządowcy, którzy - na wzór słynnych 21 postulatów gdańskich z 1980 r. - przyjęli 21 tez samorządowych, pod którymi zbierali podpisy. Samorządow­cy postulowali głównie większą decentralizację środków, zadań i uprawnień, czyli po prostu większą rolę samorządów, a tym samym obywateli, w rozwoju Polski. Kierunek generalnie słuszny (zwłaszcza w obliczu forsowanego przez PiS etatyzmu i obsesyjnej centralizacji decyzji), choć niektóre tezy skłaniały do dyskusji. Swój podpis na do­kumencie poprzedziłem więc trochę nietypowym dopiskiem:„Popieram znaczącą większość tez” i naiwnie oczekiwałem szerszej debaty, w której chętnie wziąłbym udział. Najpierw jednak zapanowała cisza, a chwilę potem ciszę tę przerwał dramatyczny okrzyk naczelnego prezesa kraju: „Zdrada! Szykuje się kolejny rozbiór Polski! Głosujcie na PiS, bo tylko PiS was uratuje!”. I znów zapadła cisza. No bo jakże tu podejmować jakąkolwiek debatę publiczną i dawać propagandowe paliwo przeciwnikowi?!
   Ostatnio pewien ekspert samorządowy nieśmiało (ale niestety publicznie) zastanawiał się, czy nie należałoby zastąpić obecnego sa­morządowego podatku od nieruchomości podatkiem katastralnym, a już lokator Nowogrodzkiej wypadł zza węgła i ogłosił, że totalna opozycja chce zrujnować miliony podatnikowi tylko głosowanie na jego partię uchroni ich przed tym nieszczęściem.

I tak w koło Macieju toczy się ta nasza „debata” publiczna. PiS pu­blicznie głosi nonsensy, zamiast poszerzać wiedzę społeczeństwa, bazuje na jego niewiedzy, podsyca lęki i zbija na nich polityczny kapitał. I żeby sprawa była jasna - ja się nie skarżę. Skarżenie się na PiS to jak pretensje do Luisa Suareza z FC Barcelony, że gryzie prze­ciwników - po prostu ten typ tak ma. Jednak my, w opozycji - zanim wywiesimy jakiś program na sztandarach - nie powinniśmy bać się dyskusji, także tej między nami. Bez niej będziemy podejmować błędne decyzje, a tzw. milczący środek przestanie odróżniać nas od pisowskich robotów, na komendę wypowiadających te same słowa i wykonujących te same ruchy.
   Dlatego pozwolę sobie odnieść się do niektórych - a konkretnie dwóch - propozycji zawartych w tezach z 4 czerwca, traktując to tak­że jako wyraz szacunku dla autorów tego dokumentu, którzy zapew­ne chcieliby, aby ich praca stała się przedmiotem zainteresowania i dyskusji dostarczają masę informacji o lukach i błędach w prawie oraz o nie­właściwym jego stosowaniu, a także o opóźnieniach w wydawaniu ak­tów prawnych niższego rzędu (rozporządzenia i zarządzenia). Dziś nikt się tym nie zajmuje, Senat od czasu do czasu jedynie omawia niektóre wyroki TK. Nie ma także przeszkód, aby dla ustaw związanych z samo­rządem przewidzieć w regulaminie Senatu specjalny tryb postępo­wania. W ten sposób Senat zbuduje swoją nową tożsamość strażnika i inicjatora dobrego prawa - zarówno w stosunku do pojedynczego obywatela (lub grup obywateli), jak i do gospodarki i wszelkich insty­tucji. Wszystko to można zrobić bez zmiany konstytucji, oczywiście jeśli uda się zdobyć większość mandatów w Senacie.

Druga uwaga dotyczy tezy numer 21 : „Przy wrócenie służby cy­wilnej”. Oczywiście całkowicie aprobuję ten postulat, ale pewne elementy służby cywilnej samorządy mogą stosować także pod partyjniackimi rządami PiS. Dziś konkursy na stanowiska w admini­stracji państwowej, w wielu samorządach oraz w firmach i agencjach państwowych - o ile w ogóle są - to fikcja. Nie wiadomo, kto star­tuje, wiadomo, kto wygra. Młodych, wykształconych ludzi popycha to w kierunku populizmu („zrobić z tymi elitami porządek”) albo politycznej obojętności („nie głosuję, to nie ma sensu”). A gdyby tak te sto kilkadziesiąt samorządów, które podpisały się pod 21 tezami, zobowiązało się do stosowania w swojej polityce zatrudnienia - na wszelkich stanowiskach - transparentnych i opartych wyłącznie na kompetencjach konkursów? Zaś przed rozstrzygnięciem konkursu podawałoby do wiadomości publicznej kwalifikacje wszystkich rozpatrywanych kandydatów, co pozwoliłoby łatwo stwierdzić, czy komisja konkursowa wybrała rzeczywiście najlepszego z nich, a nie „krewnego lub znajomego królika”? Podpisując i stosując taką Kartę Dobrych Praktyk, samorządy dałyby widoczny dowód tego, że „inna polityka jest możliwa”.

Poseł Cymański dał klapsa niemowlakowi, który „wierzgał i wierzgał” i nie dał się uszczęśliwić zmianą pieluchy. Ojciec posła też ręki nie żałował. Ojciec Mikołaja Pawlaka, rzecznika praw dziecka, sprał go kiedyś tak, że nie mógł siedzieć, czym pan (niedo)rzecznik nie omieszkał się pochwalić. Pewnie dlatego dziś, gdy ktoś nie daje się uszczęśliwić„dobrą zmianą” może spodziewać się klapsa, a jak jesz­cze wierzga - to i „z liścia”.

Z okazji Międzynarodowego Dnia Walki z Homofobią Ikea opubli­kowała w intranecie artykuł prezentujący kodeks postępowania firmy, zawierający m.in. sprzeciw wobec dyskryminacji i zachowania wykluczającego. Jeden z pracowników skomentował ten tekst cyta­tem ze Starego Testamentu, z którego wynikało, że homoseksualiści są „obrzydliwi” i czeka ich „śmierć”. Ikea uznała to za złamanie zasad obowiązujących w firmie i zwolniła pracownika. Prawica, z niezawod­nym Zbigniewem Ziobrą na czele, doznała wzmożenia moralnego, choć Bogiem a prawdą nie bardzo wiadomo dlaczego, bo przecież niedawno chwalili bohaterskiego drukarza, co geja obsłużyć nie chciał. No cóż, kto pod kim dołki kopie... Homofobicznego pracow­nika trochę (tylko troszeczkę) mi jednak żal, więc mam propozycję: niech zatrudni go drukarz. I będzie po sprawie.
Marek Borowski

Na bułgarską nutę

Nie będzie Bułgar pluł nam w twarz, ni dzieci nam bułgarzył! Kiedy rzecznik generalny Try­bunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej prof. Jewgenij Tanczew ogłaszał swoje krytyczne stanowisko wobec „dobrej zmiany” w systemie sprawiedliwości w Polsce, okazało się, że cały ten Tanczew jest po prostu... Bułgarem. To wiele wyjaśnia, bo skąd taki Bułgar może zrozumieć subtelności naszego syste­mu prawnego? Kto to widział, żeby Bułgar nas pouczał? Najstarsi Polacy przeżyli szmat czasu, nieświadomi, że rzecznik TSUE jest Bułgarem. Jak myśmy mogli przeżyć tyle bez tak istotnej informacji? A nagle ta wiadomostka, ten pozornie błahy szczególik, podrzucony przez polski rząd, okazał się wymowny.
   Ministerstwo Sprawiedliwości - gdy tylko Tanczew zaczął wybrzydzać na szybsze przenoszenie sędziów SN w Polsce na emeryturę, poniżające wnioski do prezyden­ta RP, żeby zechciał przedłużyć sędziom czas orzekania, zależność KRS od polityków i status Izby Dyscyplinarnej - wypuściło swoje resortowe orły. Miały one roznieść po świecie, że rzecznik jest Bułgarem. A Bułgar to jednak Buł­gar. Gdyby był on na przykład Francuzem albo dzielnym Węgrem, spadkobiercą Bartoka czy Maraiego, Puskasa i Orbana, to jeszcze można by przełknąć i polski rząd nie grzebałby w jego dokumentach. Ale Bułgarzy? Naród pa­sterzy, sympatycznych skądinąd, nie mamy nic przeciwko Bułgarom, ale to jednak inna kategoria niż choćby Anglicy czy Holendrzy z ich kulturą prawną.
   Michał Wójcik, polski wiceminister sprawiedliwości, natychmiast powiedział w Polskim Radiu, że Tanczew „wywodzi się z Bułgarii”, gdzie KRS liczy 25 członków, z tego 11 wybieranych jest przez polityków - czyli (do­myślamy się) niech oni nas nie uczą demokracji. Nie widzą belki we własnym oku, tylko źdźbło w naszym. Także Jo­achim Brudziński zagrał na bułgarską nutę i zdemaskował bułgarstwo Tanczewa. Dziwnym zbiegiem okoliczności również Michał Woś, były wiceminister sprawiedliwości, odkrył, iż Tanczew jest... Bułgarem. (Czy oni o każdym wiedzą, skąd się wywodzi, czy też mają suflerów?). Wedle tego Bułgara nasza Krajowa Rada Sądownictwa nie spełnia wymogów niezależności, tymczasem w jego ojczyźnie na czele instytucji dyscyplinującej sędziów stoi... minister sprawiedliwości. - Myśmy tak daleko nie poszli - powie­dział Woś, obecnie minister pomocy humanitarnej, który zasiadł w jeszcze ciepłym fotelu po pani minister Kem­pie. Bodnar wykorzystuje każdą okazję, „żeby tylko do publicznej dyskusji dorzucić jakieś argumenty” - mówi minister Woś. (Panie Bodnar, przestań pan szukać argu­mentów, bo to nic nie pomoże, a tylko przedłuży debatę -D. P). Urodzony w 1991 r., a więc niespełna 30-latek, a już minister konstytucyjny, swobodnie czuje się wśród doro­słych, pouczając doktora habilitowanego i rzecznika praw obywatelskich, jak ma dyskutować. Może Michał Woś to Bułgar? Ponieważ jestem o ponad pół wieku starszy od ministra konstytucyjnego, mam ochotę przełożyć go przez kolano i wlepić mu parę klapsów, co tak czule wspomina Mikołaj Pawlak, niedorzecznik praw dziecka.
   Wróćmy jednak do „słonecznej Bułgarii”, która kiedyś była Riwierą RWPG. Jak ukarać, zdyskredytować i poniżyć Tanczewa, który ośmielił się wybrzydzać na „dobrą zmianę”? Najlepiej sięgnąć po starą, wypróbowaną metodę - pogrzebać w jego pochodzeniu (albo w potomstwie, jak w przy­padku Bodnara). Okazuje się bowiem, że rzecznik gene­ralny TSUE ma jeszcze gorsze CV niż Stanisław Piotrowicz. Jego ojciec był w latach 60. ministrem sprawiedliwości, w latach 70. zastępcą Todora Żiwkowa, komunistycznego przywódcy Bułgarii, został odsunięty dopiero po 1989 r. Tanczew senior nie byłby w stanie udźwignąć wszystkich odznaczeń, jakie otrzymał, w tym dwóch Nagród Leninow­skich. Jego żona, Kiszka (!) Tanczewa, była stomatologiem. Wszystko to podaję na odpowiedzialność mediów prawi­cowych, wyspecjalizowanych w grzebaniu w życiorysach.
   Bułgarstwo wychodzi z rzecznika wszystkimi porami. Co gorsza, mówi się, że Trybunał w swoich wyrokach na ogół podziela opinię swojego rzecznika generalnego. Tanczew jest tylko pierwszym sępem spośród tych, jakie mają nas rozszarpać. Na wszelki wypadek warto opanować roz­mówki bułgarskie, żeby w porę dać im odpór.
Ja bułgarzę/Ty bułgarzysz/On (ona, ono) bułgarzy/ My bułgarzymy/Wy bułgarzycie/A przede wszystkim oni bułgarzą.

Wróćmy teraz z ziemi bułgarskiej do polskiej, ale po­zostańmy „w temacie prawa”. Profesor Waldemar Paruch, blisko związany z partią i rządem PiS, powiedział ostatnio („Rz.”), iż „społeczeństwo oczekuje zaostrzenia kar za najcięższe zbrodnie. (...) Problemem jest zbyt li­beralne wyrokowanie. Polacy nie identyfikują się z wyro­kami. Uważają, że sądy orzekają niesprawiedliwie”. Jest to także linia ministra Ziobry.
   Nasuwa się pytanie: Po co były tysiące lat nauk praw­nych, skoro sędziowie mają orzekać zgodnie z oczeki­waniami mas, suwerena, reprezentowanego przez de­mokratycznie wybrane jastrzębie? Po co sądy i więzienia z telewizorami, jeśli wystarczą trybunały ludowe, obozy pracy i publiczne egzekucje? Trwa nagonka na Adama Bodnara, który wystąpił w obronie zasad prawa i kon­stytucji wobec każdej osoby, nawet najgorszego prze­stępcy, i napisał, że niedopuszczalne jest wyprowadzanie z budynku boso i niekompletnie ubranego, a następnie pozostawienie zatrzymanego w takim stanie w czasie wy­konywania czynności procesowych. Takie zachowanie narusza godność zatrzymanego i stanowi pogwałcenie praw człowieka. W odpowiedzi rzecznik usłyszał, że się skompromitował i czas na jego dymisję (Patryk Jaki, były wiceminister sprawiedliwości!), że staje się rzecznikiem praw bandyty (Jacek Ozdoba, warszawski radny PiS), że staje po stronie morderców (Dawid Wildstein, TVP), że działania pana Bodnara mogą wynikać z jego problemów rodzinnych (Samuel Pereira, TVP Info).
   Po co się cackać z bandytą? Oto głos społeczeństwa, które nie identyfikuje się z wyrokami i uważa, że sądy są niesprawiedliwe.
Daniel Passent

24 godziny

Mam zgryzotę. Słucham łudzi, z którymi mi po drodze, szanuję ich poglądy, rozumiem je doskonale, a jednocześnie różnię się z nimi często i boleję nad tym, że oni mnie nie słuchają i nie kumają. Nie starają się nawet. Jadą swoją wąskotorówką, trzymają się za ręce, by żaden nie odpadł na za­kręcie, i uważają, że nie ma innej drogi. Dziś, bo jutro zapewne podzielą moje zdanie i powiedzą „Kurde, trze­ba było jednak...”.
   Doba ma 24 godziny. To coraz mniej czasu. Kiedyś można było pół dnia przebąblować w łóżku i nic się nie działo. Dziś w ciągu doby spokojny kraj zmienia się w burzliwe spienione ludzkie morze, budowane są ba­rykady i malowane tysiące transparentów. Zrywane są traktaty i wypowiadane wojny. Zła wiadomość w ciągu doby jest w stanie uczynić spustoszenie, a bywa, że jest kłamliwa.
   Docieramy do sedna. Wszystko, co wiemy, wie­my z mediów. To jest nasze informacyjne DNA. Po tej stronie płotu od wielu lat ci sami dziennikarze i ko­mentatorzy przepytują w kółko tych samych polity­ków i fachowców od spraw krajowych i zagranicznych - to ich opinie są dla nas źródłem wiedzy. Zacny profe­sor socjologii ponownie, jak 20 lat temu, przepowiada, co się stanie. Nigdy nie trafił. Pyta go ten sam dzienni­karz co wtedy, język też ten sam, choć w międzyczasie zmieniło się co najmniej jedno pokolenie. Kilkadziesiąt tych samych osób opisuje nam w kółko świat po swoje­mu. O klimacie mówi Cymański, który wczoraj mówił o klapsie, przedwczoraj o zerowym PIT dla młodych. Potrzeba nagle 13-letniej dziewczynki, by dokonano wiekopomnego odkrycia, że ziemia tonie w plastiku
CO2, że temperatura nas zabija, że młodzi się tego boją i to jest paliwem ich protestu. A wściekłość młodych jest tym większa, że telewizyjne gadające głowy niczym przybysze z dalekich planet międlą temat jakiejś obcej temu pokoleniu koalicji. Młodzi są tu i teraz, mają inne problemy niż centroprawice i neoliberalizm. Wypatrują nowych twarzy, a na ekranie dyżurny Cymański pe­roruje o węglu.
   10 lat temu Tusk zapytał mnie, jak dowiedzieć się, o czym myślą młodzi. Odpowiedziałem: „Niech pan po­słucha hip-hopu. Tam jest wszystko - polityka, lęki, miłość, narkotyki, patriotyzm i emigracja. Kasa i oj­ciec alkoholik”. Skrzywił się. Nie lubił hip-hopu. (Oba­ma lubił). Kilka dni temu pewien polityk zaczepił mnie zdumiewającymi słowami: muzycy zawsze wiedzie­li wcześniej, przepowiadali, co się stanie. „Bo są repre­zentantami ludzi, wśród których żyją” - odpowiadam. Całą polską rewoltę 1989 roku wyśpiewał wcześniej polski punk. Wszystkie rebelie najpierw były zwiasto­wane w piosenkach. Dziś dostałem kilka próśb od wyg z opozycji, by pójść w piątek na spotkanie z Ingą pod Sejm. Taki jest trend. Nie pójdę. Moim trendem było­by być z nią wcześniej. Ten protest dorośli powinni czuć w swoich żyłach dawno. Wstyd by mi było teraz wspie­rać się na jej dziewczęcym ramieniu i udawać, że pro­testuję razem z nią. To dorośli podejmowali decyzje o produkowaniu trylionów torebek plastiku, które będą dusić wieloryby, nie myśląc o ich składowaniu i w jas­ności swych umysłów jakoś nie przewidzieli ani tego duszenia, ani zabójczej zmiany klimatu - teraz apelu­ją o odwrót. Wstyd.
   Dobry polityk musi przestać być politykiem. Musi zacząć żyć jak człowiek, którym się chce zająć. Nie wy­starczy powiedzieć: „Teraz będę walczyć o prawa osób niepełnosprawnych” - trzeba się z nimi spotykać, być wśród nich, nie tylko na 24 godziny przed wyborami. Trzeba patrzeć im w oczy, widzieć ich cierpienie i prze­jąć się ich losem. Wtedy słowa o walce w ich obronie ułożą się same. Trzeba zrozumieć, a nie przeczytać for­mułki z gazet. By stanąć w obronie ludzi innych ras, różnych orientacji, odmiennych religii i walczyć o róż­norodność głoszonych idei, nie wystarczy mówić, że się chce o to walczyć. Trzeba pędzić do człowieka skrzyw­dzonego, bez kamer, po ludzku, zapytać, co się stało, jak mu pomóc, czego potrzebuje. Zrozumieć. Stać z nim ra­mię w ramię, nie tylko z okazji wyborów. Trzeba być bli­sko. Zawsze.
   Koalicja antypisowska rusza w teren, będzie spoty­kać się z ludźmi. Trzymam za nią kciuki, choć nie sły­szę tego, co bym chciał. Zapewne oddam na nią głos, bo mam dość moralnej degrengolady i kłamstwa, ja­kie spowiły Polskę w ostatnich czterech latach. Ale Pol­ski nie da się zrozumieć w 24 godziny. Nie da się z nią usiąść przy piwie i wysłuchać jej historii. 24 godziny trwają zawsze, teraz, w tej chwili też,
Zbigniew Hołdys

Niebawem

Zostałem oświecony przez mojego przy­jaciela, który opowiedział mi, co widział w telewizji. Było to wydarzenie zabawowo-sportowre, w którym pewien amator wykonał nie­spodziewanie poważne zadanie piłkarskie więcej niż profesjonalnie. Prowadzący program rzucił się do niego z gratulacjami i zadał pytanie: „Jak pan tego do­konał?”. Bohater nasz błyskawicznie odpowiedział: „Panie redaktorze, po prostu jestem nieprzewidalny”. Ta historia pozwala mi na wprowadzenie do mojego słownictwa nowego wyrazu i jednocześnie na podzielenie tego, co w naszym kraju jest przewidalne, a co nieprzewidalne.
   Nieprzewidalna np. jest postawa legendarnego przywódcy Platformy Obywatelskiej, który po suk­cesie wyborczym Koalicji Europejskiej postanowił dalej tkwić na stanowisku i poprowadzić szczątkową koalicję do kolejnych wyborów; Przewidalne są kolej­ne orzeczenia osób, które okupują budynek Trybunał Konstytucyjnego, udając, że działają praworządnie. Przewidalne są też opinie na temat Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który dla naszych rzą­dzących autorytetów prawnych jest krzywdzącą nas atrapą prawa. Mimo niewątpliwego cząstkowego suk­cesu przewidalny był wynik starcia naszej młodzieży piłkarskiej w meczu z Hiszpanią.
   Przewidalna również jest po ostatnim wyroku w sprawie drukarza sytuacja, w której już niedłu­go określone grupy w społeczeństwie trzeba będzie oznakować, żeby wiedzieć, co dla kogo można zro­bić. Kto może jechać w tramwaju w pierwszym, a kto w ostatnim wagonie. Kto może u kogo się leczyć, a kto nie. Kto może manifestować i w jakim miejscu, a kogo trzeba spisać, męczyć i zakuć o 6 rano w kaj­danki. Według mojej przewidalności zanim dopadnie nas ostateczna klęska energetyczno-klinmtyczna, do­świadczymy tego, co sami sobie jako wyborcy szyku­jemy. Przewidalnie nastąpi to po październiku, czyli w momencie, w którym ruszy budowa dwóch wież, z których szczytu popatrzymy na wreszcie polskie Westerplatte.
Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym

Wyjątkowo zimny blat

Pod koniec lipca, w okolicach Radomia, tuż przed zachodem słońca można zaobserwo­wać dziwne zjawisko. Oto na niebie ukazu­je się krzyż równoramienny barwy ciemno morelowej. Po chwili przeistacza się w koło. Co to może oznaczać? »Ludność tłumaczy sobie to zjawisko jako zapowiedź końca świata« - wyjaśnia »Ilustrowany Kurier Codzien­nym” - pisze Marcin Wilk, dziennikarz, autor literackiego błoga Wyliczanka w opublikowanej niedawno książce historyczno-reporterskiej „Pokój z widokiem. Lato 1939”.
   W książce Wilka nie ma sekretów politycznych gabi­netów, sensacyjnego opisu ostatnich tygodni, dni i go­dzin świata, który miał umrzeć. Są cytaty z dzienników twórcy Gdyni, ministra skarbu, wicepremiera Eugeniu­sza Kwiatkowskiego, ale głównymi bohaterami auto­ra są zwykli ludzie. Z wieloma z nich u kresu ich życia zdołał jeszcze porozmawiać. W 1939 mieszkali w róż­nych miejscach ówczesnej Polski: w Wilnie, na Woły­niu, w Krakowie, w Wielkopolsce, Warszawie, Gdyni, na wsiach i w miasteczkach, w kontrolowanym przez Niemców Wolnym Mieście Gdańsku. Wilk przytacza reportaże prasowe i felietony o codzienności ostatnie­go przedwojennego lata. „Narzeczeństwa dochodzą do skutku zdumiewająco szybko: tu wszędzie królowała miłość” - donosił pod koniec sierpnia z Warszawy „Ku­rier Poznański”, a„IKC” raportował: „Charakterystycz­nym objawem obecnej sytuacji są w Krakowie masowe śluby. W sobotę przed południem odbyło się w Krako­wie około 150 ślubów w różnych kościołach. Wielka ilość ślubów odbyła się również w godzinach popołu­dniowych i wieczornych”.
    „Do dobrego tonu należał w tym roku wyjazd do Augu­stowa - pisał 27 sierpnia felietonista „IKC”. - Augustów stał się modny. »Wybuchł« nagle, niespodziewanie jak on­giś »wybuchła« Jurata i nieco później Kasprowy Wierch. Augustów jest jedynym w Polsce letniskiem, które otrzy­mało kolejowe połączenie z Warszawą lukstorpedą”.
   Ludzie się bawią, odpoczywają i coraz częściej mówią o nadchodzącej wojnie. Trochę nie wierzą, wielu ufa sile państwa polskiego, jeszcze inni myślą, że Hitler blefuje. Ojciec poety Pawła Hertza ze spolonizowanej rodziny żydowskiej uspokaja syna, że „w końcu wojny nie trwa­ją wiecznie, kończą się pokojem i nawrotem praw, które wszystkim rządzą”. Nikt nie mówi, że nadciąga apokalipsa.
   Wicepremier Kwiatkowski planuje rozwój Polski i jej wspaniałą przyszłość. „Nowy plan obejmie okres lat piętnastu - mówił kilka miesięcy wcześniej w Sejmie - i podzielony będzie na pięć okresów 3-letnich, z tym że w każdym okresie 3-letnim ma dominować jedno z pięciu naczelnych zagadnień w zakresie inwestycji państwo­wych i ambicji Narodu Polskiego”. I tak lata 1939-1942 mają przynieść wzmocnienie potencjału obronnego, 1942-1945 - rozbudowę komunikacji, 1945-1948 - rozwój oświaty i rolnictwa, 1948-1951 - zmierzenie się z proble­mami urbanizacji i uprzemysłowienia, a lata 1951-1954 zostaną poświęcone na wyrównywanie poziomów go­spodarczych Polski A i B, zachodu i wschodu. Skoro przy wschodzie jesteśmy, to latem 1939 mocno promuje się turystyczne odwiedzanie Kresów w ramach akcji Lato na Ziemiach Wschodnich, odkrywanie ich dzikiej natu­ry i sielskiego życia, szczególnie na Wołyniu. W dzienni­kach pisanych latem 1939 roku przez Kwiatkowskiego jest dużo o gospodarce, rozwoju i ani słowa o wojnie.
   Jeden z rozmówców Wilka wspomina: „Chodziło się do tureckich cukierni. Sporo ich było w Białymstoku, myśmy z mamą odwiedzali taką przy ulicy Lipowej. Sto­lik był dość wysoki, blat bez serwety, z białego marmuru, wyjątkowo zimny”. A lato 1939 było wyjątkowo upalne.
   Dziennikarz Jerzy Nowakowski jest na południowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej, w Truskawcu. Błaznuje z Rogerem Battaglią, polskim prawnikiem wło­skiego pochodzenia. Gdy sąsiad przybiega z powołaniem do wojska, Battaglia poważnieje: „Stoimy przed katastro­fą. Do wojny nie jesteśmy przygotowani. Nie mamy bro­ni, nie mamy samolotów. Nie mamy nawet dostatecznego umundurowania. Rządzą nami ludzie, których z nielicz­nymi wyjątkami, nie można brać poważnie i którzy sami siebie nigdy poważnie nie biorą”.
   31 sierpnia w Warszawie polski Żyd Jerzy Jurandot i Węgier z pochodzenia Fryderyk Jarosy prowadzą pró­bę generalną przed otwarciem teatru literacko-kabaretowego Figaro. Wilk cytuje żonę Jurandota, Stefanię Grodzieńską: „Przy próbie pracują do późnej nocy. Jako ostatni rozbrzmiewa kujawiak, scena wiruje. Po zakoń­czeniu Jarosy proponuje zaśpiewanie hymnu. Płaczą wszyscy”.
Marcin Meller

4 komentarze:

  1. NAJLEPSZA MIŁOŚĆ ONLINE SPELL CASTER, ABY UZYSKAĆ ​​SWÓJ EX LOVER, MĘŻCZYZNA, ŻONA, DZIEWCZYNA LUB POWRÓT CHŁOPA. DODAJ GÓRĘ NA WHATSAPP: +2349083639501
    Cześć wszystkim Jestem Darcy lyne i jestem tutaj, aby podzielić się wspaniałą pracą, którą dr Nosa dla mnie zrobił. Po 5 latach małżeństwa z moim mężem z dwójką dzieci, mój mąż zaczął zachowywać się dziwnie i wychodzić z innymi kobietami i okazywał mi zimną miłość, kilkakrotnie groził, że się ze mną rozwiedzie, jeśli ośmielę się go zapytać o jego romans z innymi kobietami, ja był całkowicie zdruzgotany i zdezorientowany, dopóki mój stary przyjaciel nie powiedział mi o rzucającym zaklęcie w Internecie o nazwie Dr..nosakhare, który pomaga ludziom w związku i problemie małżeństwa przez moc zaklęć miłosnych, początkowo wątpiłem, czy coś takiego istnieje, ale postanowiłem spróbować, kiedy się z nim skontaktuję, pomógł mi rzucić zaklęcie miłosne iw ciągu 48 godzin mój mąż wrócił do mnie i zaczął przepraszać, teraz przestał wychodzić z innymi kobietami i jego ze mną na dobre i prawdziwe . Skontaktuj się z tym świetnym zaklinaczem zaklęć miłosnych, aby rozwiązać swój związek lub problem małżeństwa
    -Email-blackmagicsolutions95@gmail.com
     lub Zadzwoń lub WhatsApp: +2349083639501
    Skontaktuj się z nim, aby uzyskać następujące informacje:
    (1) Jeśli chcesz odzyskać swojego byłego współmałżonka.
    (2) Chcesz zostać awansowany w swoim biurze.
    (3) Chcesz, żeby kobiety / mężczyźni biegali za tobą.
    (4) Jeśli chcesz mieć dziecko.
    (5) Chcesz być chroniony duchowo.
    (6) Pomóż wyprowadzić ludzi z więzienia
    (7) Wygraj program telewizyjny

    OdpowiedzUsuń
  2. Chcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na ( +2348104102662 ), w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaklęcia miłosne Spory z żoną męża Kwestie związku Zatwierdzenie rodziców Marry Me Spells 24h. Love Problem Solution Love Marriage Solution White / Black Magic Voodoo Dolls Love Spells.call / whatsapp (+234 8155 425481 templeofanswer@hotmail.co.uk

    OdpowiedzUsuń