500 + emocje + nadzieja
Ponieważ opozycja nie ma żadnych szans na
zyskanie uznania komentatorów i warszawskiej kawiarni, powinna się skupić na
dziele niepomiernie łatwiejszym - na wygraniu wyborów. W tym celu musi nie tylko
zignorować większość rad, jakie daje kawiarnia, ale postąpić dokładnie
przeciwnie do nich.
Niemal zewsząd
słychać, że w sytuacji ostrego sporu, jaki mamy w Polsce, opozycja powinna
złagodzić spór i język. Oczywiście powinna zrobić odwrotnie. Wybory można wygrać
wyłącznie pod warunkiem nie tylko podkreślenia różnic między nami a oponentami,
ale wręcz udramatyzowania rozstrzygnięcia, które stoi przed wyborcami. Jeśli
wybór nie jest dramatyczny, a różnice ogromne, to po diabła fatygować się do
lokali wyborczych? Łagodzenie sporu w sytuacji, gdy ma on charakter
fundamentalny, byłoby czystym idiotyzmem. Po pierwsze, pozbawiałoby kampanię
tego, co zawsze stanowi jej tlen - emocji. Po drugie, oznaczałoby
bagatelizowanie gigantycznych szkód, jakie Polsce i Polakom przynoszą rządy
PiS Byłoby więc dla PiS prezentem.
Sugeruję też
nieprzejmowanie się nieustającą od lat kampanią obrzydzania tzw. antyPiS. W
istocie nie jest to bowiem żaden antyPiS, ale afirmacja podstawowych wartości
demokratycznego państwa prawa. Gdyby nie PiS-owski zamach na te wartości,
czekające nas za 100 dni wybory byłyby jednymi z wielu. Nie są, ponieważ
decydować będziemy nie tylko o tym, kto będzie rządził, ale w jakiej
cywilizacji będziemy żyć, prawdopodobnie znacznie dłużej niż przez cztery lata.
Sugeruję więc zignorowanie tego antyPiS-owskiego focha i odwołanie się do
realnych społecznych emocji. Sprzeciw wobec PiS oczywiście ich nie wyczerpuje,
ale jest ich nieodłączną częścią.
Kampania
parlamentarna nie jest kampanią prezydencką. Nie trzeba w niej liczyć do 51
procent potrzebnych do zdobycia władzy. Wystarczy zdobyć czterdzieści procent
z haczykiem. Nie trzeba więc kreować ułudy nowego Frontu Jedności Narodowej i
marnotrawić mnóstwa energii na walkę o głosy zwolenników PiS, co przyniosłoby
efekt umiarkowany albo żaden. Lepiej walczyć o głosy obecnych i prawdopodobnych
jutrzejszych wyborców. Zamiast zalecać się do miłujących PiS za 500+, lepiej
mówić do tych, którzy 500, owszem, biorą, ale radziliby sobie i bez nich, tak
jak radzili sobie bez nich przez ponad ćwierć wieku.
Wyborcy opozycji to
nie ci, którzy chcą polegać na państwie, ale ci, którzy polegają na sobie. I
doskonale wiedzą, że 500 jest OK, ale nie zagwarantuje dobrej opieki
zdrowotnej, krótkiego postępowania w sądzie, dobrej szkoły dla ich dzieci ani
czystego powietrza. Krótko mówiąc - 500 się przydaje, ale realnych problemów
społecznych klasy średniej z jej aspiracjami nie rozwiązuje. Trzeba
przekonywać ludzi., którzy marzą o lepszym życiu dla siebie oraz swych dzieci i
nie uważają, że skoro władza daje 500, to sama powinna dostać zielone światło
na robienie wszystkiego, na co ma ochotę. Miliony Polaków widzą, że Polską rządzą
teraz nieudacznicy, którzy nie potrafią nic poza rozdawaniem cudzych pieniędzy.
Te miliony to potencjalni wyborcy opozycji.
Trzeba więc odnosić
się do powszechnych aspiracji życia w sprawnie rządzonym państwie, a nie w państwie
byle jakim. Należy skupiać się na rozmowie z ludźmi, którzy chcą silnego
samorządu i boją się władzy pragnącej samorządu zmarginalizowanego przez
wszechwładne państwo. Z ludźmi, którzy wiedzą, jak chcą żyć, i niemającymi
ochoty, by państwo wchodziło w ich życie ze swymi buciorami i ideologicznymi
projektami. Z ludźmi, najkrócej mówiąc, którzy chcą państwa służącego
obywatelowi, a nie dyrygującego obywatelem.
Miliony Polaków są
odporne na rojenia o „wstawaniu z kolan” i apele o czerpanie dumy ze zwycięstw
typu 1:27. Chcą żyć w normalnym europejskim państwie, któremu bułgarski sędzia
nie będzie musiał zwracać uwagi na łamanie standardów demokratycznych. W
państwie, którego czeski demonstrant nie uzna za antywzorzec.
Wbrew sugestiom
kawiarni nie należy się wystrzegać straszenia ludzi. Tym bardziej że jest czym
straszyć - zamordyzmem, zapaścią służb publicznych, smogiem, cywilizacyjną
zapaścią, moralną degrengoladą, finansową plajtą. To żadne strachy na Lachy. To
zagrożenia autentyczne. Trzeba o nich głośno mówić. A czasem - krzyczeć.
W kampanii muszą być emocje, i negatywne, i pozytywne, musi
być strach, ale i nadzieja. Czarny scenariusz w razie wygranej PiS, ale i
obietnica - normalnego, dostatniego życia. A przede wszystkim muszą być odwaga
i pasja oraz twardy i uczciwy język. Ludzie doskonale wyczuwają każdy fałsz i
każdą grę.
Opozycja musi
walczyć o względy wyborców, a nie kawiarni. Gdy będzie czynić inaczej, sama
wyląduje w kawiarni i na kanapie.
Tomasz Lis
Oni są inni
Dla wyborców, którzy nie głosowali na PiS,
czerwiec był miesiącem przykrym. Już nawet nie chodzi o triumfalizm PiS,
bardziej o wisielcze nastroje po stronie opozycji. Zapanowało przekonanie, że
jesienne wybory są już nie do wygrania, że partie i liderzy opozycji są słabi,
niepozbierani, bez pomysłu i programu na kampanię, w sumie - nie na te czasy i
nie na takiego przeciwnika. Powyborcze dyskusje i debaty, w których zdarzyło mi
się uczestniczyć, zmieniały się w dość typowe dla inteligenckich środowisk
samobiczowanie. Jeden z autorytetów demokratycznej opozycji na pytanie: „Co
robić, żeby zatrzymać PiS?” odpowiedział: „Nic nie robić. Już za późno”.
Wtórował mu znany publicysta, proponując, aby zapomnieć o jesiennych wyborach i
skupić się na wyborach 2023 r. Oczywiście padały też apele mobilizujące
opozycję do walki; chyba największe echo miał list otwarty Katarzyny
Pełczyńskiej-Nałęcz do Grzegorza Schetyny z dramatycznym pytaniem: „Dlaczego
wywiesiliście już białą flagę?”
Na Grzegorza Schetynę z każdej strony sypią
się pretensje, żale, ale - co pewnie równie kłopotliwe - dobre rady, nieraz
bardzo kategoryczne. Dla lidera szczególnie bolesne muszą być wezwania, a by
zrezygnował, bo prowadzi swoją formację, jej wyborców, a co najgorsze - także
zagrożoną przez PiS polską demokrację, w stronę przepaści. Pewnie każdy
opozycyjny aktywista wolałby w miejsc Schetyny widzieć kogoś innego - niestety,
absolutnie nie wiadomo kogo, bo ani rywali, ani ewentualnych następców nie
widać i na trzy miesiące przed wyborami już się raczej nie ujawnią. Nie wiem,
jak Schetyna prywatnie, emocjonalnie, radzi sobie z tym „przyjacielskim
ostrzałem”, najważniejsze, że szef PO wyciągnął chyba sensowne wnioski z
majowej lekcji i mocno koryguje znane wcześniej plany. Pokazany został
odmłodzony i - na oko - energiczny sztab wyborczy, z Krzysztofem Brejzą,
uporczywym prześladowcą PiS, na czele. Wokół sztabu budowane są wreszcie
zespoły eksperckie. Konwencja programowa pierwotnie planowana na sierpień, ma
się odbyć już w następnym tygodniu i być mocną ripostą na katowicki zjazd PiS.
Zaawansowane są rozmowy z samorządowcami, którzy mają być wzmocnieniem
wyborczych list.
Sensacyjna dla
wielu decyzja Roberta Biedronia o gotowości „otwarcia koalicyjnych rozmów” z PO
daje Schetynie do ręki dodatkowe karty. (Motywy i kontekst tej decyzji świetnie
opisuje dalej w tym numerze Rafał Kalukin - s. 25). Oferta Wiosny jest dowodem,
że sypią się plany budowy lewicowej koalicji jako alternatywy dla PO. PSL,
które „absolutnie” nie wyobraża sobie wejścia w wyborczy sojusz, gdzie byłby
Biedroń, na tym etapie kampanii zapewne, tak czy owak, będzie próbowało iść
samodzielnie, a dopiero gdyby sondaże były konsekwentnie negatywne, dołączy do
„Koalicji Demokratycznej”.
W każdym razie to, co jeszcze przed chwilą wydawało się
kompletnie niemożliwe, czyli wielka koalicja, skupiająca w dniu wyborów całą
opozycję, znów jest realne i - przynajmniej statystycznie - przywraca szanse na
pokonanie PiS. Pytanie, czy taki projekt, od prawa do lewa, zaakceptowaliby wyborcy?
Misja nie jest beznadziejna.
Zresztą było już
parę pomysłów, jak poukładać taką koalicję. Najdowcipniejszy (chyba proponowany
przez Marka Borowskiego) był taki, aby na wspólnych listach „Koalicji
Demokratycznej” kandydaci każdej partii mieli ten sam numer, a więc np.
głosując na kandydata nr 4, oddawałoby się głos i na koalicję, i na,
powiedzmy, PSL, nr 3 na SLD itd. OK, może być taki wariant lub inny. Ważne, że
minimum programowe - czyli ogólnie „posprzątanie po PiS” i program naprawy
państwa - powinno dać się bez większego trudu wynegocjować. Byłoby absurdem,
gdyby wobec dramatycznych wyzwań opozycja poróżniła się ze względu na stosunek
do związków gejowskich. Ale najważniejsze; że - jak pokazują badania psychologów
społecznych - elektorat opozycji, bez względu na sympatie partyjne, jest
nadspodziewanie spójny, i to nie tylko wskutek wspólnego oburzenia praktyką
pisowskich rządów.
Badania, o których mówię, realizował prof.
Piotr Radkiewicz, a przedstawiła je ostatnio prof. Krystyna Skarżyńska. Będzie
może okazja, żeby je omówić szerzej, ale główna konkluzja jest taka: elektorat
PiS jest wyraźnie odmienny w wyznawanym systemie wartości „samopisie” od wszystkich pozostałych (PO, PSL,
SLD, Kukiz, Korwin, Razem). Mówiąc językiem naukowym, elektorat PiS i silnie
„komunitarny”, wspólnotowy, antyliberalny i przypisuje sobie (w kolejności)
następujące cechy: posłuszeństwo, współczucie dla innych, dbałość o porządek,
skromność, dyscyplinę, lojalność. Wyborcy PO, żeby już przy najliczniejszej
grupie pozostać, widzą u siebie przede wszystkim: ciekawość świata, ambicję,
zdolności przywódcze, odnoszenie sukcesów, niezależność. Biorąc pod uwagę
rozkłady cech przypisywanych sobie przez wyborców, autorka pisze: „nasuwa się
skojarzenie, że polaryzacja polityczna w polskim społeczeństwie przypomina
trochę rywalizację »Prawo i Sprawiedliwość kontra reszta świata«”. Ten
naturalny i chyba trwały w polskim społeczeństwie podział PiS jednak wyostrza,
zamienia w konflikt, strasząc rzekomym atakiem „liberałów” na narodową
wspólnotę, na wiarę i przede wszystkim rodzinę.
Ta opowieść da się jednak odwrócić: nie
było w polskiej historii rządu, który tak nieodpowiedzialnie igrałby
przyszłością polskich rodzin i polskiej wspólnoty. Ciekawie pisał o tym
ostatnio Paweł Musiałek z konserwatywnego Klubu Jagiellońskiego, zwracając
uwagę, że PiS wprowadził swoistą etykę nieodpowiedzialności: „Koniec z
oszczędzaniem!”, unieważnił „paradygmat wysiłku” niezbędnego dla poprawy
swojego losu, przystąpił do rozdawania zasobów zgromadzonych przez całą III RP.
Mówiąc inaczej: przez niemal 30 lat Polacy byli przekonani, że pracują, aby
stworzyć lepszą przyszłość swoim dzieciom; PiS zaproponował, aby żyć i wydawać
kosztem dzieci. To one będą musiały finansować wszystkie rozdawane dziś wyborcze
prezenty, płacić za wcześniejsze emerytury rodziców i długi budżetu, żyć w
węglowym smogu, korzystać przez lata z marnych szkół, szpitali, niesprawnego
sądownictwa, godzić się z ograniczaniem przez państwo ich wolności i praw.
I po to są wybory,
aby wybrać: albo dalszą balangę na koszt dzieci, albo początek trzeźwienia,
także wyborców PiS. Badania potwierdzają, że w ciągu tych trzech lat ani nie
zaginęła w Polsce „liberalna” klasa średnia - przeciwnie, wciąż jest
dostatecznie liczna, aby wygrać wybory - ani nie zginęło poczucie
odpowiedzialności za siebie, rodzinę i za państwo. Więc PiS naprawdę można
pokonać, nie czekając do 2023 r.
Jerzy Baczyński
Wyciszanie debaty
PiS publicznie głosi
nonsensy, zamiast poszerzać wiedzę społeczeństwa, bazuje na jego niewiedzy,
podsyca lęki i zbija na nich polityczny kapitał. Ale my, opozycja, na wszelki
wypadek uciekamy od dyskusji. Byle tylko nie dać propagandowego paliwa
prezesowi.
W trakcie świetnie zorganizowanych obchodów
4 czerwca w Gdańsku wiodącą rolę odgrywali samorządowcy, którzy - na wzór
słynnych 21 postulatów gdańskich z 1980 r. - przyjęli 21 tez samorządowych, pod
którymi zbierali podpisy. Samorządowcy postulowali głównie większą
decentralizację środków, zadań i uprawnień, czyli po prostu większą rolę
samorządów, a tym samym obywateli, w rozwoju Polski. Kierunek generalnie
słuszny (zwłaszcza w obliczu forsowanego przez PiS etatyzmu i obsesyjnej
centralizacji decyzji), choć niektóre tezy skłaniały do dyskusji. Swój podpis
na dokumencie poprzedziłem więc trochę nietypowym dopiskiem:„Popieram znaczącą
większość tez” i naiwnie oczekiwałem szerszej debaty, w której chętnie wziąłbym
udział. Najpierw jednak zapanowała cisza, a chwilę potem ciszę tę przerwał
dramatyczny okrzyk naczelnego prezesa kraju: „Zdrada! Szykuje się kolejny
rozbiór Polski! Głosujcie na PiS, bo tylko PiS was uratuje!”. I znów zapadła
cisza. No bo jakże tu podejmować jakąkolwiek debatę publiczną i dawać
propagandowe paliwo przeciwnikowi?!
Ostatnio pewien
ekspert samorządowy nieśmiało (ale niestety publicznie) zastanawiał się, czy
nie należałoby zastąpić obecnego samorządowego podatku od nieruchomości
podatkiem katastralnym, a już lokator Nowogrodzkiej wypadł zza węgła i ogłosił,
że totalna opozycja chce zrujnować miliony podatnikowi tylko głosowanie na jego
partię uchroni ich przed tym nieszczęściem.
I tak w koło Macieju toczy się ta nasza
„debata” publiczna. PiS publicznie głosi nonsensy, zamiast poszerzać wiedzę
społeczeństwa, bazuje na jego niewiedzy, podsyca lęki i zbija na nich
polityczny kapitał. I żeby sprawa była jasna - ja się nie skarżę. Skarżenie się
na PiS to jak pretensje do Luisa Suareza z FC Barcelony, że gryzie przeciwników
- po prostu ten typ tak ma. Jednak my, w opozycji - zanim wywiesimy jakiś
program na sztandarach - nie powinniśmy bać się dyskusji, także tej między
nami. Bez niej będziemy podejmować błędne decyzje, a tzw. milczący środek
przestanie odróżniać nas od pisowskich robotów, na komendę wypowiadających te
same słowa i wykonujących te same ruchy.
Dlatego pozwolę
sobie odnieść się do niektórych - a konkretnie dwóch - propozycji zawartych w
tezach z 4 czerwca, traktując to także jako wyraz szacunku dla autorów tego
dokumentu, którzy zapewne chcieliby, aby ich praca stała się przedmiotem
zainteresowania i dyskusji dostarczają masę informacji o lukach i błędach w
prawie oraz o niewłaściwym jego stosowaniu, a także o opóźnieniach w wydawaniu
aktów prawnych niższego rzędu (rozporządzenia i zarządzenia). Dziś nikt się
tym nie zajmuje, Senat od czasu do czasu jedynie omawia niektóre wyroki TK. Nie
ma także przeszkód, aby dla ustaw związanych z samorządem przewidzieć w
regulaminie Senatu specjalny tryb postępowania. W ten sposób Senat zbuduje
swoją nową tożsamość strażnika i inicjatora dobrego prawa - zarówno w stosunku
do pojedynczego obywatela (lub grup obywateli), jak i do gospodarki i wszelkich
instytucji. Wszystko to można zrobić bez zmiany konstytucji, oczywiście jeśli
uda się zdobyć większość mandatów w Senacie.
Druga uwaga dotyczy tezy numer 21 : „Przy wrócenie
służby cywilnej”. Oczywiście całkowicie aprobuję ten postulat, ale pewne
elementy służby cywilnej samorządy mogą stosować także pod partyjniackimi
rządami PiS. Dziś konkursy na stanowiska w administracji państwowej, w wielu
samorządach oraz w firmach i agencjach państwowych - o ile w ogóle są - to
fikcja. Nie wiadomo, kto startuje, wiadomo, kto wygra. Młodych, wykształconych
ludzi popycha to w kierunku populizmu („zrobić z tymi elitami porządek”) albo
politycznej obojętności („nie głosuję, to nie ma sensu”). A gdyby tak te sto
kilkadziesiąt samorządów, które podpisały się pod 21 tezami, zobowiązało się do
stosowania w swojej polityce zatrudnienia - na wszelkich stanowiskach -
transparentnych i opartych wyłącznie na kompetencjach konkursów? Zaś przed
rozstrzygnięciem konkursu podawałoby do wiadomości publicznej kwalifikacje
wszystkich rozpatrywanych kandydatów, co pozwoliłoby łatwo stwierdzić, czy
komisja konkursowa wybrała rzeczywiście najlepszego z nich, a nie „krewnego lub
znajomego królika”? Podpisując i stosując taką Kartę Dobrych Praktyk, samorządy
dałyby widoczny dowód tego, że „inna polityka jest możliwa”.
Poseł Cymański dał klapsa niemowlakowi,
który „wierzgał i wierzgał” i nie dał się uszczęśliwić zmianą pieluchy. Ojciec
posła też ręki nie żałował. Ojciec Mikołaja Pawlaka, rzecznika praw dziecka,
sprał go kiedyś tak, że nie mógł siedzieć, czym pan (niedo)rzecznik nie
omieszkał się pochwalić. Pewnie dlatego dziś, gdy ktoś nie daje się
uszczęśliwić„dobrą zmianą” może spodziewać się klapsa, a jak jeszcze wierzga -
to i „z liścia”.
Z okazji Międzynarodowego Dnia Walki z
Homofobią Ikea opublikowała w intranecie artykuł prezentujący kodeks
postępowania firmy, zawierający m.in. sprzeciw wobec dyskryminacji i zachowania
wykluczającego. Jeden z pracowników skomentował ten tekst cytatem ze Starego Testamentu,
z którego wynikało, że homoseksualiści są „obrzydliwi” i czeka ich „śmierć”.
Ikea uznała to za złamanie zasad obowiązujących w firmie i zwolniła pracownika.
Prawica, z niezawodnym Zbigniewem Ziobrą na czele, doznała wzmożenia
moralnego, choć Bogiem a prawdą nie bardzo wiadomo dlaczego, bo przecież
niedawno chwalili bohaterskiego drukarza, co geja obsłużyć nie chciał. No cóż,
kto pod kim dołki kopie... Homofobicznego pracownika trochę (tylko troszeczkę)
mi jednak żal, więc mam propozycję: niech zatrudni go drukarz. I będzie po
sprawie.
Marek Borowski
Na bułgarską nutę
Nie będzie Bułgar pluł nam w twarz, ni
dzieci nam bułgarzył! Kiedy rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii
Europejskiej prof. Jewgenij Tanczew ogłaszał swoje krytyczne stanowisko wobec
„dobrej zmiany” w systemie sprawiedliwości w Polsce, okazało się, że cały ten
Tanczew jest po prostu... Bułgarem. To wiele wyjaśnia, bo skąd taki Bułgar może
zrozumieć subtelności naszego systemu prawnego? Kto to widział, żeby Bułgar
nas pouczał? Najstarsi Polacy przeżyli szmat czasu, nieświadomi, że rzecznik
TSUE jest Bułgarem. Jak myśmy mogli przeżyć tyle bez tak istotnej informacji? A
nagle ta wiadomostka, ten pozornie błahy szczególik, podrzucony przez polski
rząd, okazał się wymowny.
Ministerstwo
Sprawiedliwości - gdy tylko Tanczew zaczął wybrzydzać na szybsze przenoszenie
sędziów SN w Polsce na emeryturę, poniżające wnioski do prezydenta RP, żeby
zechciał przedłużyć sędziom czas orzekania, zależność KRS od polityków i status
Izby Dyscyplinarnej - wypuściło swoje resortowe orły. Miały one roznieść po
świecie, że rzecznik jest Bułgarem. A Bułgar to jednak Bułgar. Gdyby był on na
przykład Francuzem albo dzielnym Węgrem, spadkobiercą Bartoka czy Maraiego, Puskasa
i Orbana, to jeszcze można by przełknąć i polski rząd nie grzebałby w jego
dokumentach. Ale Bułgarzy? Naród pasterzy, sympatycznych skądinąd, nie mamy
nic przeciwko Bułgarom, ale to jednak inna kategoria niż choćby Anglicy czy
Holendrzy z ich kulturą prawną.
Michał Wójcik,
polski wiceminister sprawiedliwości, natychmiast powiedział w Polskim Radiu, że
Tanczew „wywodzi się z Bułgarii”, gdzie KRS liczy 25 członków, z tego 11
wybieranych jest przez polityków - czyli (domyślamy się) niech oni nas nie
uczą demokracji. Nie widzą belki we własnym oku, tylko źdźbło w naszym. Także
Joachim Brudziński zagrał na bułgarską nutę i zdemaskował bułgarstwo Tanczewa.
Dziwnym zbiegiem okoliczności również Michał Woś, były wiceminister
sprawiedliwości, odkrył, iż Tanczew jest... Bułgarem. (Czy oni o każdym wiedzą,
skąd się wywodzi, czy też mają suflerów?). Wedle tego Bułgara nasza Krajowa
Rada Sądownictwa nie spełnia wymogów niezależności, tymczasem w jego ojczyźnie
na czele instytucji dyscyplinującej sędziów stoi... minister sprawiedliwości. -
Myśmy tak daleko nie poszli - powiedział Woś, obecnie minister pomocy
humanitarnej, który zasiadł w jeszcze ciepłym fotelu po pani minister Kempie.
Bodnar wykorzystuje każdą okazję, „żeby tylko do publicznej dyskusji dorzucić
jakieś argumenty” - mówi minister Woś. (Panie Bodnar, przestań pan szukać argumentów,
bo to nic nie pomoże, a tylko przedłuży debatę -D. P). Urodzony w 1991 r., a
więc niespełna 30-latek, a już minister konstytucyjny, swobodnie czuje się
wśród dorosłych, pouczając doktora habilitowanego i rzecznika praw
obywatelskich, jak ma dyskutować. Może Michał Woś to Bułgar? Ponieważ jestem o
ponad pół wieku starszy od ministra konstytucyjnego, mam ochotę przełożyć go
przez kolano i wlepić mu parę klapsów, co tak czule wspomina Mikołaj Pawlak,
niedorzecznik praw dziecka.
Wróćmy jednak do
„słonecznej Bułgarii”, która kiedyś była Riwierą RWPG. Jak ukarać,
zdyskredytować i poniżyć Tanczewa, który ośmielił się wybrzydzać na „dobrą
zmianę”? Najlepiej sięgnąć po starą, wypróbowaną metodę - pogrzebać w jego
pochodzeniu (albo w potomstwie, jak w przypadku Bodnara). Okazuje się bowiem,
że rzecznik generalny TSUE ma jeszcze gorsze CV niż Stanisław Piotrowicz. Jego
ojciec był w latach 60. ministrem sprawiedliwości, w latach 70. zastępcą Todora
Żiwkowa, komunistycznego przywódcy Bułgarii, został odsunięty dopiero po 1989
r. Tanczew senior nie byłby w stanie udźwignąć wszystkich odznaczeń, jakie
otrzymał, w tym dwóch Nagród Leninowskich. Jego żona, Kiszka (!) Tanczewa,
była stomatologiem. Wszystko to podaję na odpowiedzialność mediów prawicowych,
wyspecjalizowanych w grzebaniu w życiorysach.
Bułgarstwo wychodzi
z rzecznika wszystkimi porami. Co gorsza, mówi się, że Trybunał w swoich
wyrokach na ogół podziela opinię swojego rzecznika generalnego. Tanczew jest
tylko pierwszym sępem spośród tych, jakie mają nas rozszarpać. Na wszelki
wypadek warto opanować rozmówki bułgarskie, żeby w porę dać im odpór.
Ja bułgarzę/Ty bułgarzysz/On (ona, ono) bułgarzy/ My
bułgarzymy/Wy bułgarzycie/A przede wszystkim oni bułgarzą.
Wróćmy teraz z ziemi bułgarskiej do
polskiej, ale pozostańmy „w temacie prawa”. Profesor Waldemar Paruch, blisko
związany z partią i rządem PiS, powiedział ostatnio („Rz.”), iż „społeczeństwo
oczekuje zaostrzenia kar za najcięższe zbrodnie. (...) Problemem jest zbyt liberalne
wyrokowanie. Polacy nie identyfikują się z wyrokami. Uważają, że sądy orzekają
niesprawiedliwie”. Jest to także linia ministra Ziobry.
Nasuwa się pytanie:
Po co były tysiące lat nauk prawnych, skoro sędziowie mają orzekać zgodnie z
oczekiwaniami mas, suwerena, reprezentowanego przez demokratycznie wybrane
jastrzębie? Po co sądy i więzienia z telewizorami, jeśli wystarczą trybunały
ludowe, obozy pracy i publiczne egzekucje? Trwa nagonka na Adama Bodnara, który
wystąpił w obronie zasad prawa i konstytucji wobec każdej osoby, nawet
najgorszego przestępcy, i napisał, że niedopuszczalne jest wyprowadzanie z
budynku boso i niekompletnie ubranego, a następnie pozostawienie zatrzymanego w
takim stanie w czasie wykonywania czynności procesowych. Takie zachowanie
narusza godność zatrzymanego i stanowi pogwałcenie praw człowieka. W odpowiedzi
rzecznik usłyszał, że się skompromitował i czas na jego dymisję (Patryk Jaki,
były wiceminister sprawiedliwości!), że staje się rzecznikiem praw bandyty
(Jacek Ozdoba, warszawski radny PiS), że staje po stronie morderców (Dawid
Wildstein, TVP), że działania pana Bodnara mogą wynikać z jego problemów
rodzinnych (Samuel Pereira, TVP Info).
Po co się cackać z bandytą?
Oto głos społeczeństwa, które nie identyfikuje się z wyrokami i uważa, że sądy
są niesprawiedliwe.
Daniel Passent
24 godziny
Mam zgryzotę. Słucham łudzi, z którymi mi
po drodze, szanuję ich poglądy, rozumiem je doskonale, a jednocześnie różnię
się z nimi często i boleję nad tym, że oni mnie nie słuchają i nie kumają. Nie
starają się nawet. Jadą swoją wąskotorówką, trzymają się za ręce, by żaden nie
odpadł na zakręcie, i uważają, że nie ma innej drogi. Dziś, bo jutro zapewne
podzielą moje zdanie i powiedzą „Kurde, trzeba było jednak...”.
Doba ma 24 godziny.
To coraz mniej czasu. Kiedyś można było pół dnia przebąblować w łóżku i nic się
nie działo. Dziś w ciągu doby spokojny kraj zmienia się w burzliwe spienione
ludzkie morze, budowane są barykady i malowane tysiące transparentów. Zrywane
są traktaty i wypowiadane wojny. Zła wiadomość w ciągu doby jest w stanie
uczynić spustoszenie, a bywa, że jest kłamliwa.
Docieramy do sedna.
Wszystko, co wiemy, wiemy z mediów. To jest nasze informacyjne DNA. Po tej
stronie płotu od wielu lat ci sami dziennikarze i komentatorzy przepytują w
kółko tych samych polityków i fachowców od spraw krajowych i zagranicznych - to
ich opinie są dla nas źródłem wiedzy. Zacny profesor socjologii ponownie, jak
20 lat temu, przepowiada, co się stanie. Nigdy nie trafił. Pyta go ten sam
dziennikarz co wtedy, język też ten sam, choć w międzyczasie zmieniło się co
najmniej jedno pokolenie. Kilkadziesiąt tych samych osób opisuje nam w kółko
świat po swojemu. O klimacie mówi Cymański, który wczoraj mówił o klapsie,
przedwczoraj o zerowym PIT dla młodych. Potrzeba nagle 13-letniej dziewczynki,
by dokonano wiekopomnego odkrycia, że ziemia tonie w plastiku
CO2, że temperatura nas zabija, że młodzi się tego boją i to
jest paliwem ich protestu. A wściekłość młodych jest tym większa, że
telewizyjne gadające głowy niczym przybysze z dalekich planet międlą temat
jakiejś obcej temu pokoleniu koalicji. Młodzi są tu i teraz, mają inne problemy
niż centroprawice i neoliberalizm. Wypatrują nowych twarzy, a na ekranie
dyżurny Cymański peroruje o węglu.
10 lat temu Tusk
zapytał mnie, jak dowiedzieć się, o czym myślą młodzi. Odpowiedziałem: „Niech
pan posłucha hip-hopu. Tam jest wszystko - polityka, lęki, miłość, narkotyki,
patriotyzm i emigracja. Kasa i ojciec alkoholik”. Skrzywił się. Nie lubił
hip-hopu. (Obama lubił). Kilka dni temu pewien polityk zaczepił mnie
zdumiewającymi słowami: muzycy zawsze wiedzieli wcześniej, przepowiadali, co
się stanie. „Bo są reprezentantami ludzi, wśród których żyją” - odpowiadam.
Całą polską rewoltę 1989 roku wyśpiewał wcześniej polski punk. Wszystkie
rebelie najpierw były zwiastowane w piosenkach. Dziś dostałem kilka próśb od
wyg z opozycji, by pójść w piątek na spotkanie z Ingą pod Sejm. Taki jest
trend. Nie pójdę. Moim trendem byłoby być z nią wcześniej. Ten protest dorośli
powinni czuć w swoich żyłach dawno. Wstyd by mi było teraz wspierać się na jej
dziewczęcym ramieniu i udawać, że protestuję razem z nią. To dorośli
podejmowali decyzje o produkowaniu trylionów torebek plastiku, które będą dusić
wieloryby, nie myśląc o ich składowaniu i w jasności swych umysłów jakoś nie
przewidzieli ani tego duszenia, ani zabójczej zmiany klimatu - teraz apelują o
odwrót. Wstyd.
Dobry polityk musi
przestać być politykiem. Musi zacząć żyć jak człowiek, którym się chce zająć.
Nie wystarczy powiedzieć: „Teraz będę walczyć o prawa osób niepełnosprawnych”
- trzeba się z nimi spotykać, być wśród nich, nie tylko na 24 godziny przed
wyborami. Trzeba patrzeć im w oczy, widzieć ich cierpienie i przejąć się ich
losem. Wtedy słowa o walce w ich obronie ułożą się same. Trzeba zrozumieć, a
nie przeczytać formułki z gazet. By stanąć w obronie ludzi innych ras, różnych
orientacji, odmiennych religii i walczyć o różnorodność głoszonych idei, nie
wystarczy mówić, że się chce o to walczyć. Trzeba pędzić do człowieka skrzywdzonego,
bez kamer, po ludzku, zapytać, co się stało, jak mu pomóc, czego potrzebuje.
Zrozumieć. Stać z nim ramię w ramię, nie tylko z okazji wyborów. Trzeba być
blisko. Zawsze.
Koalicja
antypisowska rusza w teren, będzie spotykać się z ludźmi. Trzymam za nią
kciuki, choć nie słyszę tego, co bym chciał. Zapewne oddam na nią głos, bo mam
dość moralnej degrengolady i kłamstwa, jakie spowiły Polskę w ostatnich
czterech latach. Ale Polski nie da się zrozumieć w 24 godziny. Nie da się z
nią usiąść przy piwie i wysłuchać jej historii. 24 godziny trwają zawsze,
teraz, w tej chwili też,
Zbigniew Hołdys
Niebawem
Zostałem oświecony przez mojego przyjaciela,
który opowiedział mi, co widział w telewizji. Było to wydarzenie zabawowo-sportowre,
w którym pewien amator wykonał niespodziewanie poważne zadanie piłkarskie
więcej niż profesjonalnie. Prowadzący program rzucił się do niego z gratulacjami
i zadał pytanie: „Jak pan tego dokonał?”. Bohater nasz błyskawicznie
odpowiedział: „Panie redaktorze, po prostu jestem nieprzewidalny”. Ta historia
pozwala mi na wprowadzenie do mojego słownictwa nowego wyrazu i jednocześnie na
podzielenie tego, co w naszym kraju jest przewidalne, a co nieprzewidalne.
Nieprzewidalna np.
jest postawa legendarnego przywódcy Platformy Obywatelskiej, który po sukcesie
wyborczym Koalicji Europejskiej postanowił dalej tkwić na stanowisku i
poprowadzić szczątkową koalicję do kolejnych wyborów; Przewidalne są kolejne
orzeczenia osób, które okupują budynek Trybunał Konstytucyjnego, udając, że działają
praworządnie. Przewidalne są też opinie na temat Europejskiego Trybunału
Sprawiedliwości, który dla naszych rządzących autorytetów prawnych jest
krzywdzącą nas atrapą prawa. Mimo niewątpliwego cząstkowego sukcesu
przewidalny był wynik starcia naszej młodzieży piłkarskiej w meczu z Hiszpanią.
Przewidalna również jest po ostatnim wyroku w
sprawie drukarza sytuacja, w której już niedługo określone grupy w
społeczeństwie trzeba będzie oznakować, żeby wiedzieć, co dla kogo można zrobić.
Kto może jechać w tramwaju w pierwszym, a kto w ostatnim wagonie. Kto może u
kogo się leczyć, a kto nie. Kto może manifestować i w jakim miejscu, a kogo
trzeba spisać, męczyć i zakuć o 6 rano w kajdanki. Według mojej przewidalności
zanim dopadnie nas ostateczna klęska energetyczno-klinmtyczna, doświadczymy
tego, co sami sobie jako wyborcy szykujemy. Przewidalnie nastąpi to po
październiku, czyli w momencie, w którym ruszy budowa dwóch wież, z których
szczytu popatrzymy na wreszcie polskie Westerplatte.
Krzysztof Materna jest satyrykiem,
aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym
Wyjątkowo zimny blat
Pod koniec lipca, w okolicach Radomia, tuż
przed zachodem słońca można zaobserwować dziwne zjawisko. Oto na niebie ukazuje
się krzyż równoramienny barwy ciemno morelowej. Po chwili przeistacza się w
koło. Co to może oznaczać? »Ludność tłumaczy sobie to zjawisko jako zapowiedź
końca świata« - wyjaśnia »Ilustrowany Kurier Codziennym” - pisze Marcin Wilk,
dziennikarz, autor literackiego błoga Wyliczanka w opublikowanej niedawno
książce historyczno-reporterskiej „Pokój z widokiem. Lato 1939”.
W książce Wilka nie
ma sekretów politycznych gabinetów, sensacyjnego opisu ostatnich tygodni, dni
i godzin świata, który miał umrzeć. Są cytaty z dzienników twórcy Gdyni, ministra
skarbu, wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego, ale głównymi bohaterami autora
są zwykli ludzie. Z wieloma z nich u kresu ich życia zdołał jeszcze
porozmawiać. W 1939 mieszkali w różnych miejscach ówczesnej Polski: w Wilnie,
na Wołyniu, w Krakowie, w Wielkopolsce, Warszawie, Gdyni, na wsiach i w
miasteczkach, w kontrolowanym przez Niemców Wolnym Mieście Gdańsku. Wilk
przytacza reportaże prasowe i felietony o codzienności ostatniego
przedwojennego lata. „Narzeczeństwa dochodzą do skutku zdumiewająco szybko: tu
wszędzie królowała miłość” - donosił pod koniec sierpnia z Warszawy „Kurier
Poznański”, a„IKC” raportował: „Charakterystycznym objawem obecnej sytuacji są
w Krakowie masowe śluby. W sobotę przed południem odbyło się w Krakowie około
150 ślubów w różnych kościołach. Wielka ilość ślubów odbyła się również w
godzinach popołudniowych i wieczornych”.
„Do dobrego tonu należał w tym roku wyjazd do
Augustowa - pisał 27 sierpnia felietonista „IKC”. - Augustów stał się modny.
»Wybuchł« nagle, niespodziewanie jak ongiś »wybuchła« Jurata i nieco później
Kasprowy Wierch. Augustów jest jedynym w Polsce letniskiem, które otrzymało
kolejowe połączenie z Warszawą lukstorpedą”.
Ludzie się bawią,
odpoczywają i coraz częściej mówią o nadchodzącej wojnie. Trochę nie wierzą,
wielu ufa sile państwa polskiego, jeszcze inni myślą, że Hitler blefuje. Ojciec
poety Pawła Hertza ze spolonizowanej rodziny żydowskiej uspokaja syna, że „w
końcu wojny nie trwają wiecznie, kończą się pokojem i nawrotem praw, które
wszystkim rządzą”. Nikt nie mówi, że nadciąga apokalipsa.
Wicepremier
Kwiatkowski planuje rozwój Polski i jej wspaniałą przyszłość. „Nowy plan
obejmie okres lat piętnastu - mówił kilka miesięcy wcześniej w Sejmie - i
podzielony będzie na pięć okresów 3-letnich, z tym że w każdym okresie 3-letnim
ma dominować jedno z pięciu naczelnych zagadnień w zakresie inwestycji państwowych
i ambicji Narodu Polskiego”. I tak lata 1939-1942 mają przynieść wzmocnienie
potencjału obronnego, 1942-1945 - rozbudowę komunikacji, 1945-1948 - rozwój
oświaty i rolnictwa, 1948-1951 - zmierzenie się z problemami urbanizacji i
uprzemysłowienia, a lata 1951-1954 zostaną poświęcone na wyrównywanie poziomów
gospodarczych Polski A i B, zachodu i wschodu. Skoro przy wschodzie jesteśmy,
to latem 1939 mocno promuje się turystyczne odwiedzanie Kresów w ramach akcji
Lato na Ziemiach Wschodnich, odkrywanie ich dzikiej natury i sielskiego życia,
szczególnie na Wołyniu. W dziennikach pisanych latem 1939 roku przez
Kwiatkowskiego jest dużo o gospodarce, rozwoju i ani słowa o wojnie.
Jeden z rozmówców
Wilka wspomina: „Chodziło się do tureckich cukierni. Sporo ich było w
Białymstoku, myśmy z mamą odwiedzali taką przy ulicy Lipowej. Stolik był dość
wysoki, blat bez serwety, z białego marmuru, wyjątkowo zimny”. A lato 1939 było
wyjątkowo upalne.
Dziennikarz Jerzy
Nowakowski jest na południowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej, w Truskawcu.
Błaznuje z Rogerem Battaglią, polskim prawnikiem włoskiego pochodzenia. Gdy
sąsiad przybiega z powołaniem do wojska, Battaglia poważnieje: „Stoimy przed
katastrofą. Do wojny nie jesteśmy przygotowani. Nie mamy broni, nie mamy
samolotów. Nie mamy nawet dostatecznego umundurowania. Rządzą nami ludzie,
których z nielicznymi wyjątkami, nie można brać poważnie i którzy sami siebie
nigdy poważnie nie biorą”.
31 sierpnia w
Warszawie polski Żyd Jerzy Jurandot i Węgier z pochodzenia Fryderyk Jarosy
prowadzą próbę generalną przed otwarciem teatru literacko-kabaretowego Figaro.
Wilk cytuje żonę Jurandota, Stefanię Grodzieńską: „Przy próbie pracują do
późnej nocy. Jako ostatni rozbrzmiewa kujawiak, scena wiruje. Po zakończeniu
Jarosy proponuje zaśpiewanie hymnu. Płaczą wszyscy”.
Marcin Meller
NAJLEPSZA MIŁOŚĆ ONLINE SPELL CASTER, ABY UZYSKAĆ SWÓJ EX LOVER, MĘŻCZYZNA, ŻONA, DZIEWCZYNA LUB POWRÓT CHŁOPA. DODAJ GÓRĘ NA WHATSAPP: +2349083639501
OdpowiedzUsuńCześć wszystkim Jestem Darcy lyne i jestem tutaj, aby podzielić się wspaniałą pracą, którą dr Nosa dla mnie zrobił. Po 5 latach małżeństwa z moim mężem z dwójką dzieci, mój mąż zaczął zachowywać się dziwnie i wychodzić z innymi kobietami i okazywał mi zimną miłość, kilkakrotnie groził, że się ze mną rozwiedzie, jeśli ośmielę się go zapytać o jego romans z innymi kobietami, ja był całkowicie zdruzgotany i zdezorientowany, dopóki mój stary przyjaciel nie powiedział mi o rzucającym zaklęcie w Internecie o nazwie Dr..nosakhare, który pomaga ludziom w związku i problemie małżeństwa przez moc zaklęć miłosnych, początkowo wątpiłem, czy coś takiego istnieje, ale postanowiłem spróbować, kiedy się z nim skontaktuję, pomógł mi rzucić zaklęcie miłosne iw ciągu 48 godzin mój mąż wrócił do mnie i zaczął przepraszać, teraz przestał wychodzić z innymi kobietami i jego ze mną na dobre i prawdziwe . Skontaktuj się z tym świetnym zaklinaczem zaklęć miłosnych, aby rozwiązać swój związek lub problem małżeństwa
-Email-blackmagicsolutions95@gmail.com
lub Zadzwoń lub WhatsApp: +2349083639501
Skontaktuj się z nim, aby uzyskać następujące informacje:
(1) Jeśli chcesz odzyskać swojego byłego współmałżonka.
(2) Chcesz zostać awansowany w swoim biurze.
(3) Chcesz, żeby kobiety / mężczyźni biegali za tobą.
(4) Jeśli chcesz mieć dziecko.
(5) Chcesz być chroniony duchowo.
(6) Pomóż wyprowadzić ludzi z więzienia
(7) Wygraj program telewizyjny
Wg mnie to jest oszustwo. Uważajcie!
UsuńChcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na ( +2348104102662 ), w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.
OdpowiedzUsuńZaklęcia miłosne Spory z żoną męża Kwestie związku Zatwierdzenie rodziców Marry Me Spells 24h. Love Problem Solution Love Marriage Solution White / Black Magic Voodoo Dolls Love Spells.call / whatsapp (+234 8155 425481 templeofanswer@hotmail.co.uk
OdpowiedzUsuń