niedziela, 21 lipca 2019

Jestem tylko Ukrainką pracującą



Kobiety traktują nas jak powietrze, mężczyźni często proponują nam seks, a dzieci uważają za służące, którym nie należy się szacunek - opowiada Ukrainka, która od czterech lat pracuje na polskim wybrzeżu.

KATARZYNA ZDANOWICZ: - Dlaczego nie chcesz się bliżej przedstawić?
OKSANA: - A z czego będę żyć? Przecież jeżeli menedżerowie hotelu mnie zidentyfikują, nigdzie w Polsce nie dostanę pracy. Nad Bałtykiem od maja do września zarabiam więcej niż moje koleżanki na Ukrainie przez rok. Długo się zastanawiałam, czy z tobą w ogóle rozmawiać. Przełamałam się, bo zależy mi, żeby ci, którzy jadą wypocząć do takich hoteli jak ten, w którym pracuję, przeczytali ten wywiad i inaczej spojrzeli na Ukraiń­ców. Nie ma możliwości, żeby nas nie spotkali. Jesteśmy już wszędzie, i w obskurnych ośrodkach, motelach, pensjonatach, i w ekskluzywnych hotelach cztero - czy pięciogwiazdkowych. Bez Ukraińca nie przetrwa żadna nadmorska noclegownia.
Skąd takie przekonanie?
Ekonomia i obserwacja. Pierwszy raz do pracy w Polsce przy­jechałam w maju 2015 r. Byłam wtedy nauczycielką w techni­kum gastronomicznym. Właściciel polskiego luksusowego hotelu wpadł na pomysł, żeby podpisać umowę z naszą szkołą i ściągnąć do siebie uczniów gastronomika na praktyki. Najlepsza i najtań­sza siła robocza. Umowa przewidywała, że jedna grupa przyjedzie na kilka miesięcy, dostaną kwaterunek, jedzenie, jakieś kieszon­kowe, zarobi też szkoła. I tak w kółko - kolejne grupy co pół roku. Teoretycznie idealny układ dla wszystkich.
A praktycznie?
Ulokowali naszych uczniów w mikroskopijnych pokojach na piętrowych łóżkach, do jedzenia dali resztki, które zostały po gościach. Praca nawet 12 godzin dziennie na zmywakach, w kuchni, co bardziej reprezentacyjni - na sali restauracyjnej jako kelnerzy. Tania, milcząca siła robocza.
Nie buntowali się?
A Polacy wyjeżdżający pracować na Zachód w latach 80. się buntowali? Tak samo jak my dziś wykonywali robotę, którą Niemiec czy Austriak nie chciał się pobrudzić, i to za połowę stawki. Jestem z pochodzenia Polką, uczyłam języka polskiego i znam historię Polski, i tę odległą, i najnowszą. Przekładam tamte wasze doświadczenia na nas, Ukraińców.
I co ci wychodzi?
Tak jak wy pokornie wykonywaliście wtedy polecenia pana Schmidta, tak my wykonujemy wasze. Cel mamy ten sam: przy­wieźć do domu pieniądze, żeby godniej żyć. Wracając do moich uczniów, wizytowałam hotel z ramienia szkoły. Wypłakiwali mi się w rękaw, ale absolutnie nie chcieli, żeby jakiekolwiek żale docierały do dyrekcji czy już, broń Boże, polskich właścicieli hotelu. Wychodzili z założenia, że kilka miesięcy wytrzymają. Jest coś takiego zakodowanego w mentalności zarobkowego imigranta, nawet ucznia, który pracuje przez kilka miesięcy 700 km od domu, że nie można przyznać się do słabości, wrócić z niczym. My na zachodniej Ukrainie jesteśmy dużo bardziej imigranckim narodem niż wy, Polacy. Was wyjechało do pracy może milion, może dwa, a u nas puste są całe wsie, znam wio­ski, w których zostali tylko dziadkowie i dzieci. Ludniej robi się tylko w święta i wakacje.
Kiedy wpadłaś na pomysł, żeby rzucić szkołę i pracować w polskich hotelach?
Kiedy wyszłam wściekła na plażę, żeby odreagować, jak trak­tują tutaj moich uczniów. Normalną reakcją powinien być bunt, twarda rozmowa z dyrekcją, że nie wszystkie zapisy umowy są przestrzegane, szczególnie jeśli chodzi o czas pracy, kwaterunek itp. Tylko taka rozmowa by nic nie dała. Imigrant w takiej sytuacji obniża poprzeczkę i specjalnie mu to nie przeszkadza. Dyrekcja szkoły i tak nie chciałaby ze mną na ten temat nawet rozmawiać - im układ z polskim hotelarzem bardzo odpowiadał. Do tego sami uczniowie głośno nie potwierdziliby tego, co mówili mi po cichu. Sytuacja bez wyjścia. Kiedy szykowałam się do powrotu, jeden z polskich menedżerów, z którym miałam kontakt, poprosił mnie do swojego gabinetu i walnął bez ogródek: „Po co chcesz zmieniać świat, jak i tak nic z tego nie wyjdzie? Walcz o siebie. W dzisiejszych czasach masz skarb - równie dobrze mówisz po ukraińsku i po polsku, tam mieszkasz, tutaj możesz zarabiać. Rzuć tę szkołę, w sezon dostaniesz u nas dużo więcej niż u siebie w rok”. Usiadłam na piachu i myślałam: „Może on ma rację? Nie tylko za­robię, ale też pomogę innym Ukraińcom, będę ich powiernikiem”.
Jak zareagował mąż, dzieci?
Jestem rozwiedziona, dzieci już studiują i mieszkają w Kijowie, tym bardziej potrzebuję pieniędzy. Mimo że jestem humanistką, w takich chwilach decydujący głos ma kartka i długopis, bilans zysków i strat. Jako nauczycielka historii zarabiałam w przelicze­niu ok. 150 dol. miesięcznie, 1,8 tys. dol. rocznie, czyli w przeli­czeniu jakieś 6,7 tys. zł. W polskim hotelu mogłabym miesięcznie mieć 2,5 tys. zł, czyli w pięć miesięcy zarobiłabym dwa razy tyle, ile dotąd przez rok. A przecież poza sezonem na Ukrainie wciąż mogę dorobić jako tłumaczka języka polskiego, teraz tam mamy żniwa, polskie firmy wciąż szukają ludzi znających oba języki. Zwinęłam kartkę do kieszeni i zdecydowałam, że spróbuję. Me­nedżer bardzo się ucieszył.
Co zaproponował?
Etat kelnerki barmanki, plus liniowego oficera do spraw pol­sko-ukraińskich. Pierwszy miesiąc - 2 tys. zł na rękę, łóżko w trzy­osobowym pokoju , trzy posiłki dziennie, karta polska do telefonu komórkowego, jedna niedziela wolna co cztery tygodnie. Jak się sprawdzę, 500 zł podwyżki.
Ile godzin pracy?
Teoretycznie nie więcej niż 10, ale w praktyce wychodzi między 12 a 16. Kiedy przychodzę do pokoju, na korytarzu stoi już ogonek Ukraińców z różnymi problemami. Ten nie potrafi włożyć polskiej karty do komórki, tamten nie umie przeczytać ulotki z lekarstwa itp. Nauczyłam się, że w Polsce nie śpię dłużej niż pięć godzin.
Opowiedz, jak wygląda twój dzień.
Kiedy wy, Polacy wypoczywający w naszym hotelu, słodko śpicie, my, Ukraińcy, od godziny trzeciej, czwartej uwijamy się jak w ukropie. W dużych hotelach w kuchni o trzeciej tętni już życie. Ja zaczynam trochę później - szybko zostałam, może to górnolotne słowo, kimś w rodzaju zmianowej, więc przed szóstą muszę być na sali i sprawdzić, czy wszystko się zgadza. O siód­mej rozpoczyna się śniadanie, więc ukraińska drużyna musi być zwarta, odprasowana, pachnąca, w gotowości bojowej. Ruszamy na salę, jedna ekipa dba, żeby niczego nie brako­wało na „wydawkach”, druga zbiera puste naczynia i odnosi, trzecia - zmywaki. Ja koordynuję i wchodzę jako rezerwowa wszędzie tam, gdzie robi się luka.
Na zmywak też?
Oczywiście. Wczoraj smażyłam nale­śniki, omlety i gofry, uczennica zasłabła, trzeba było ją pilnie zastąpić. Ale ja lubię stać przy patelni, to najlepsza obserwacja socjologiczna polskich gości.
Dlaczego?
Na tym odcinku mamy najbliższy kon­takt z Polakami. Gość podchodzi, prosi o omleta czy jajecznicę i przez trzy, czte­ry minuty jesteśmy metr od siebie. Dużo się przez ten czas dowiaduję o człowieku, który stoi naprzeciwko.
Jakie wnioski płyną z tych obserwacji?
Kobiety traktują nas najczęściej jak powietrze. Jedna na dwa­dzieścia powie: „Dzień dobry, dziękuję, miłego dnia...”. Milcząco omiatają wzrokiem sufit, oglądają paznokcie, zerkają w komórkę. Ich dzieci już nie zerkają, tylko w komórkach siedzą cały czas, łącz­nie z tym, że idzie taki ze smartfonem i talerzem pełnym jedzenia i nie patrzy pod nogi, bo akurat komentuje coś na Facebooku. Jak zderzy się z biegającą po sali ukraińską kelnerką, rodzic podej­dzie i na nią nakrzyczy, bo jak śmie nie zauważyć jego dziecka? Jeśli już mamy jakiś kontakt, to dzieciaki mówią nam „na ty”, są roszczeniowe i bardzo niegrzeczne. Muszą wiedzieć od rodziców, że to tylko Ukraińcy, którymi nie należy się zbytnio przejmować. Natomiast mężczyźni wyraźnie szukają z nami kontaktu. Ci ze starszego pokolenia próbują zagadać, stosując dziwną mieszankę językową polsko-rosyjską, która mnie, człowieka biegle władają­cego trzema językami, zawsze bawi. Prawie codziennie słyszę sek­sualne podteksty, młodsze dziewczyny są wręcz nękane o numery telefonów. Goście mają tyle tupetu, że siedzą przy stole z rodzina­mi, a kiedy żona wychodzi do toalety, nagabują Ukrainki o telefon.
Z jaką reakcją się spotykają?
Nie chcę uogólniać. Ja przyjęłam strategię coming outu - pięk­ną polszczyzną odpowiadam: „Przecież pan ma żonę, która za chwilę wróci na salę... Może spotkamy się we trójkę?”. Mina pana jest bezcenna w takiej chwili, odtąd unika mnie szerokim łukiem aż do końca turnusu. Większość dziewczyn jest sparaliżowana, nie wie, jak się zachować. Pewnie zdarzają się też takie, które nawiązują relację.
   Po śniadaniu - sprzątanie sali i przygotowanie do obiadu. Ekipa sprzątająca jeszcze nie zdąży zmyć naczyń, a już wchodzą pierwsi goście obiadowi i mamy powtórkę z rozrywki, bo od godz. 13 do 15 jest obiad. Pierwsza wolna chwila dopiero ok. godz. 17, nie dłużej niż pół godziny. Od 17.30 do 20 kolacja, po niej też trzeba pomóc posprzątać, jak sprawnie idzie i jest pełen skład personelu - ok. 22.30 kończymy. Jeśli nie trzeba pomóc w barze, można iść do pokoju, a tam na korytarzu już na mnie czekają.
Polski personel odnosi się do was życzliwie?
Różnie, najczęściej jesteśmy traktowani jak załoga drugiej kategorii. Z szeregowymi pracownikami mamy dobre kontakty, nie jesteśmy dla nich zagrożeniem, a wykonujemy gorszą robo­tę, nie ma więc powodu do wrogości. Kadra menedżerska jest z reguły oschła, zadaniowa. Sprawiają wrażenie, jakby się oba­wiali, że jutro uciekniemy, i chcą jak najwięcej z nas wydusić.
Kary, lobbing, przemoc?
Trzy lata temu byłam świadkiem, jak w kuchni kierownik szar­pał chłopaka, który pisał esemesy z ciężarną żoną w dziewiątym miesiącu. Skończyło się na odebraniu pre­mii, w sytuacji konfliktowej wyciszamy emocje, bo to jednak nam bardziej zależy. Z tym że sytuacja zmienia się z roku na rok. Teraz Ukrainiec, wykształcony, niepijący, pracowity, coraz więcej znaczy i ma silniejszą pozycję. 500 plus w Polsce wszystko zmieniło. Skończyła się możliwość zatrud­nienia na sezon miejscowych z przypad­ku, na śmieciówkach, którym można było zapłacić grosze. Tę lukę wypełniamy my, Ukraińcy. A jak nas można skutecznie ukarać? Groźbą mniejszej wypłaty. My nie jesteśmy w Polsce z miłości do was ani z po­wodu pięknych widoków. Przyjechaliśmy zarobić kasę. Tylko po to.
Jak długo będziesz wracać do polskich hoteli?
Na początku mówiłam sobie: trzy lata i wracam do szkoły. No, ale właśnie zaczy­nam czwarty sezon w Polsce, więc z tych zapowiedzi nic nie wyszło. Wiele lat temu byłam w Anglii na praktykach studenckich i miałam lekcje z polską emigrantką, która wyjechała na Wyspy w latach 70. Opowiedziała mi, że wyjechała na rok, ale została ponad 30 i na tyle się zakorzeniła, że już nie potrafi wrócić do Polski. Zapamiętałam jej historię i robię wszystko, żeby nie wpaść w ten schemat. Dlatego wra­cam z końcem września na Ukrainę i tam pracuję za grosze, choć w tym czasie mogłabym w Polsce mieć cztery razy większą pensję. Walczę z pokusą, bo przecież mogłabym sobie wyna­jąć mieszkanie, otworzyć biuro tłumacza, a nawet postarać się o obywatelstwo. Jak na razie świadomość bycia Ukrainką wygrywa.
Masz dosyć Polaków po tym, co widzisz z drugiej strony w hotelu?
Myślisz, że zamożni Ukraińcy zachowują się inaczej? Mają mniej pogardy do personelu hotelowego, a pracodawcy bardziej szanują pracowników? Moim zdaniem to nie jest kwestia naro­dowości, a raczej pewnego postsowietyzmu, z którego wciąż do końca nie wyszliście wy, a tym bardziej nie wyszliśmy my. Ge­nialnie opisuje ten proces Świetlana Aleksijewicz, białoruska noblistka, w swojej najważniejszej książce „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka”. Uwielbiam jej przemyślenia i jako historyk z wykształcenia, osoba, która zaczynała studia jeszcze w Związku Radzieckim, a kończyła już w wolnej Ukrainie. Jesteśmy wszyscy w jakimś stopniu postsowieccy, a nasze dzieci są wychowane przez postsowieckich rodziców. Dopiero ich wnuki będą pierwszym pokoleniem nieskażonym sowietyzmem. Co to oznacza? Ze nie umiemy mieć zbyt dużo pienię­dzy, dopiero uczymy się kapitalizmu, zarządzania, szacunku, który jest spontaniczny i szczery. W tych sprawach raczkujemy.
I to świetnie widać w ekskluzywnej restauracji hotelowej nad polskim morzem. Bogaty Polak czy Ukrainiec jest tak samo ubrany jak Niemiec czy Francuz, na parkingu zostawił taki sam samochód, tylko w zachowaniu wciąż widać różnicę. U ludzi z Zachodu szacunek dla kelnerów, sprzątaczek jest naturalny. Od Niemca nigdy nie usłyszałam: „O której kończysz robotę, bo chcę cię przelecieć”. „Nasi”, bo przecież we mnie płynie krew i polska, i ukraińska, składają takie propozycje bez żenady. I nie ma znaczenia, że mam dwa fakultety, przeczytałam w życiu tysiące książek, a moje dzieci z wyróżnieniem bronią dyplomy na najlepszych kijowskich uczelniach. Dla wielu jestem tylko Ukrainką pracującą w hotelu, a więc kimś gorszym, bez godności, jak przedmiot. I na to nigdy nie będzie mojej zgody.
Rozmawiała Katarzyna Zdanowicz

Oksana - to pseudonim - ma 48 lat, ukończyła historię na uniwersytecie w Kijowie i filologię polską na Uniwersytecie Lwowskim. Jej matka jest z pochodzenia Polką, ojciec - Ukraińcem. Ma dwóch synów, mieszkają i studiują w Kijowie, jeden na politechnice, drugi na uniwersytecie. Do niedawna pracowała jako nauczycielka historii oraz udzielała korepetycji z polskiego, dorabiała też jako tłumaczka. Od 2015 r. cztery miesiące w roku pracuje w hotelach nad Bałtykiem. W jednym z nich się spotkałyśmy i przeprowadziłyśmy tę rozmowę.
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz