Joachim Brudziński
usunął się na bok, bo nie chciał walczyć z Morawieckim i Ziobrą. Ale i tak ma
nad nimi przewagę - i to podwójną - zna partię i ma zaufanie Jarosława
Kaczyńskiego
Renata Grochal
Gdy Joachim Brudziński wystartował do
Parlamentu Europejskiego, wszyscy zastanawiali się, dlaczego wiceprezes PiS szef
jednego z najważniejszych resortów usuwa się z krajowej polityki. Jednak
Brudziński rezygnować z niej nie zamierza.
W europarlamencie zapisał się do Komisji Wolności Obywatelskich,
Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE) oraz Kontroli Budżetowej (CONT),
ale nie przeprowadzi się z rodziną do Brukseli, co robi wielu europosłów. Chce
być w kraju tak często, jak tylko się da, przecież właśnie został szefem sztabu
PiS w najważniejszej kampanii wyborczej.
- Sztab zbiera się prawie codziennie, a Joachim gra w nim pierwsze
skrzypce - mówi mi jego bliski współpracownik. Jarosław Kaczyński powierzył mu
tę funkcję, bo świetnie zna partyjne struktury, a poza tym prezes chce, by w
kampanię zaangażowali się europosłowie, którzy mieli dobre wyniki w wyborach.
Brudziński przegrał co prawda w swoim okręgu z Bartoszem Arłukowiczem, ale
dostał ponad 180 tys. głosów.
Chętnie wziął sztab, bo sondaże wskazują na wygraną PiS, a sukces tylko
wzmocni jego polityczną pozycję.
EUROPEJSKI SZNYT
Start Brudzińskiego
do euro parlamentu zaskoczył prezesa.
Gdy zjawił się w jego gabinecie i powiedział: „Jarek, pozwól mi kandydować”,
układanie list było już na finiszu. Z jednej strony ta prośba rozwiązywała
sytuację w okręgu zachodniopomorsko-lubuskim, bo tamtejsza lista nie miała
wyraźnego lidera. Z drugiej jednak oznaczała, że Kaczyński traci jednego z
najważniejszych ministrów i najbliższego współpracownika, który na co dzień
zarządza partią. Brudziński przekonał prezesa, że obsadzenie MSWiA na kilka
miesięcy do wyborów nie będzie problemem, a w partii nic się nie zmieni. Tak
jak dotąd będzie on czuwał nad strukturami. Sam Brudziński na pytanie, dlaczego
zdecydował się na wyjazd do Brukseli, odpowiada w esemesie: „z ciekawości, otwartości
i pasji do nowych wyzwań”. Ale jego dobry znajomy mówi, że na tę decyzję wpływ
miało także to, iż Kaczyński postawił na Mateusza Morawieckiego.
- Gdyby premierem był Jarosław, Brudziński nigdy nie wyjechałby do Brukseli.
Między nim a Morawieckim nie było chemii. Joachim nie chciał walczyć z
Morawieckim ani z Ziobrą, który ciągle podgryza premiera, i uznał, że poczeka
na swój czas w Brukseli - opowiada mój rozmówca.
Inny współpracownik dodaje, że to był dla niego ostatni moment, by
zdobyć europejskie szlify, które polityk musi mieć, jeśli chce ubiegać się o
najwyższe stanowiska. 51-letni Brudziński zrozumiał to, gdy jako szef MSWiA
zaczął jeździć na spotkania unijnych ministrów. Wtedy zobaczył, że aby liczyć
się w europejskiej rozgrywce, trzeba mieć kontakty, a jego koledzy ministrowie
z europejskim epizodem w życiorysie łatwiej osiągają polityczne cele.
Brudziński jest politykiem rozpoznawalnym, ale ciągle jest postrzegany
raczej jako ostry fighter.
- Teraz musi oszlifować kanty, które nabył
przez lata, zyskać europejskie obycie - dodaje jego współpracownik. Poza tym
zarobki europosła znacząco przewyższają pensję w polskim parlamencie, a że ma
na utrzymaniu żonę i trójkę dzieci, uznał, że przez pięć lat w Brukseli może
się ustawić.
EWOLUCJA DO CENTRUM
Brudziński przeszedł
w ostatnich latach drogę od
organizatora działającego na zapleczu do samodzielnego polityka.
- W 2010 roku trzymał partię mocną
ręką - wspomina Joanna Kluzik-Rostkowska, kiedyś w PiS, dziś w PO. - W kampanii
prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego, którą razem prowadziliśmy, mówił:
„Asia, ja jestem od spraw organizacyjnych. Muszę wiedzieć, co, gdzie, kiedy i
będzie załatwione”. Nawet nie próbował wchodzić w niuanse, czy może akcent
trzeba położyć tu, czy gdzieś indziej. Zajmował się partią i robił to
skutecznie - podkreśla Kluzik-Rostkowska.
Kiedy Brudziński został szefem MSWiA, spodobało mu się rządzenie.
- Jak poszedł do ministerstwa,
zobaczyłam w nim polityka. Dojrzał. Popełnił ileś błędów, na przykład pozwolił
wiceministrowi Jarosławowi Zielińskiemu dalej dewastować polską policję.
Zamiast łapać przestępców, funkcjonariusze ciągle skupiają się na
statystykach. Jednak na tle Zalewskiej, Macierewicza czy Błaszczaka, Brudziński
radził sobie nieźle - ocenia posłanka PO.
Wizerunek partyjnego bulteriera zaczął łagodzić już po wyborach, gdy
został wicemarszałkiem Sejmu. Kiedyś na jednym z wieców PiS na słowa
Kaczyńskiego skierowane do opozycji: „cała Polska z was się śmieje”
odkrzyknął: „komuniści i złodzieje”. Donalda Tuska nazwał „niemieckim
popychlem”. W roli wicemarszałka potrafił wyjść z partyjnych butów, co
kontrastowało z postawą innych pisowskich marszałków: Marka Kuchcińskiego,
Ryszarda Terleckiego i Beaty Mazurek. Nieraz studził emocje na sali plenarnej.
Gdy Jarosław Kaczyński z sejmowej mównicy nazwał opozycję „zdradzieckimi
mordami” i oskarżył o morderstwo brata, a później mówił posłowi Nowoczesnej, że
politycy opozycji pójdą siedzieć, całe zdarzenie próbowała nagrać telefonem
komórkowym posłanka PO Kinga Gajewska. Dominik Tarczyński z PiS chciał wyrwać
jej z ręki aparat i zaczął ją szarpać. Brudziński ogłosił trzy minuty przerwy
„na uspokojenie emocji” i sam zszedł rozdzielać posłów.
Jako szef MSWiA też potrafił zachować się bezstronnie. Gdy podczas
Parady Równości w Lublinie doszło do starć między ochraniającymi paradę
policjantami a narodowcami i kibolami, Brudziński dziękował policji za ochronę
środowisk LGBT, krytykowanych przez jego partię. „Dopóki jestem ministrem,
oczekuję, aby reakcja na agresję, czy to chuliganerii kibolskiej, czy też
lewackiej Antify, atakującej policję podczas zabezpieczania legalnej
manifestacji, była taka sama jak dziś w Lublinie - pisał na Twitterze.
KLĄTWA DELFINA
Wielu rozmówców
uważa, że Brudziński przygotowuje się do przejęcia partii.
Jarosław Kaczyński już kilka lat temu oddał mu PiS w zarządzanie, robiąc go
szefem komitetu wykonawczego. Na posiedzeniu rady politycznej prezes
powiedział, że gdyby złamał nogę, to Brudziński będzie go zastępował. Został
jego pierwszym zastępcą, a wielu w PiS odebrało to jako namaszczenie na
sukcesora.
To Brudziński decyduje o tym, co się dzieje w regionach, kto zostaje
szefem lokalnych struktur. Nawet po objęciu MSWiA ani na chwilę nie wypuścił
partii z rąk. Chociaż formalnie zrezygnował ze stanowiska szefa komitetu
wykonawczego, to funkcję tę objął jeden z jego zaufanych - Krzysztof
Sobolewski. Dzięki temu to Brudziński de facto podejmuje wszystkie decyzje.
Żeby kontrolować także partyjne finanse, pozbył się wieloletniego
skarbnika PiS Stanisława Kostrzewskiego. Intrygę przeprowadził w iście
mistrzowskim stylu, tak żeby nie splamić sobie rąk. Przypomina w tym trochę
Donalda Tuska, który wykańczał swoich przeciwników
tak, by powstało wrażenie, że sami się poślizgnęli na mydle pod prysznicem.
Kostrzewskiego Brudziński wyciął rękami kuzyna Kaczyńskiego - Jana Marii
Tomaszewskiego, który chciał zarabiać na partyjnych zleceniach. Brudziński
mówił, że on dałby mu pieniądze, ale skarbnik nie chce się zgodzić. Kuzyn
skarżył się prezesowi, a Kostrzewski odpowiadał, że Brudziński mu się nie
będzie mieszał do finansów. W końcu zagroził dymisją, a Kaczyński ją przyjął.
Chciał mieć święty spokój, a Joachim przekonał go, że ogarnie partyjne finanse.
- Brudziński jest o wiele inteligentniejszy, niż wskazywałby na to jego
publiczny wizerunek - mówi jego dobry znajomy. Przez lata dopasowywał własny
wizerunek do wizerunku partii. Kreował się na swojego chłopa, zapijającego
wódką kaszankę, bo chciał być taki jak tzw. zwykli Polacy, którzy głosują na
PiS.
- Gdyby mnie ktoś 10 lat temu zapytał, czy Joachim może zastąpić
Kaczyńskiego na czele PiS, powiedziałabym, że absolutnie nie. Ale dziś myślę,
że on może tego chcieć. I może mu się to udać - mówi Joanna Kluzik-Rostkowska.
Jej zdaniem po odejściu Kaczyńskiego tylko Brudziński będzie potrafił utrzymać
jedność partii i pogodzić różne środowiska. Nie uda się to Morawieckiemu, który
wciąż ma słabą pozycję w PiS, a Zbigniew Ziobro, który też marzy o sukcesji,
nawet nie należy do partii Kaczyńskiego.
- Joachim zna działaczy, wie, jak to działa w terenie. To już na wejściu
daje mu kilka punktów przewagi nad rywalami - podkreśla Kluzik-Rostkowska.
Ale Brudziński jak ognia boi się tego, że Kaczyński zobaczy w nim
delfina z ambicjami. „Znam kilku polityków, którzy po wylądowaniu w PE
uwierzyli w wizję przejmowania PiS. PiS ma lidera, który na szczęście nigdzie
się nie wybiera” - odpisuje mi pytany, czy przejmie kiedyś partię. To
nawiązanie do Zbigniewa Ziobry, który jako europoseł za wcześnie poczuł się
sukcesorem i wyleciał z PiS, bo Kaczyński poczuł się zagrożony. Brudziński
brał udział w pacyfikowaniu Ziobry i wyciągnął z tego lekcję, by swoich ambicji
nie ujawniać.
PRZECIWKO SZYDŁO I MORAWIECKIEMU
Jednak sukcesywnie
osłabia rywali. To on był jednym z tych, którzy stali za
odwołaniem Beaty Szydło ze stanowiska premiera.
Wspólnie z Mariuszem Błaszczakiem
i innymi politykami tzw. zakonu PC (Porozumienia Centrum - pierwszej partii
Kaczyńskiego) przekonywali prezesa, żeby sam stanął na czele rządu, bo Szydło
nie radzi sobie z konfliktami, przez co rząd jest sparaliżowany.
Kaczyński na poważnie brał to pod
uwagę, ale w ostatniej chwili się wycofał ze względu na stan zdrowia. Szydło do
dziś nie może zapomnieć Brudzińskiemu, że przeciwko niej intrygował.
Brudziński nie był także zwolennikiem pomysłu, by na czele rządu stanął
Morawiecki, bo uważał, że ma on za małe doświadczenie polityczne. Jednak gdy
Kaczyński uznał, że sam nie może objąć stanowiska, Brudziński się z tym pogodził. W partii mówią, że on jest
jednym z nielicznych polityków, którzy nie podlizują się prezesowi. Zachowuje
się wobec niego po partnersku, chociaż nigdy publicznie się z nim nie kłóci.
Jak się z nim w czymś nie zgadza, mówi mu to w cztery oczy.
BEZPIECZNIK KACZYŃSKIEGO
Siła Brudzińskiego
bierze się stąd, że potrafi czekać, co w polityce jest zaletą. W latach 90. jako 22-letni student
wstąpił do Porozumienia Centrum i został asystentem szczecińskiego senatora
Jacka Sauka. Gdy Kaczyński przyjeżdżał do Szczecina, w biurze witał go
Brudziński. Żona Sauka, która nie dostała się do parlamentu, za czasów „dobrej
zmiany” trafiła do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Brudziński przez lata otorbił Kaczyńskiego. Odkąd w 2005 roku został
posłem i szefem biura organizacyjnego partii, prawie codziennie był na
Nowogrodzkiej, gotów na każde zawołanie prezesa. Jeździł z nim po kraju,
organizował spotkania z działaczami, hotele, obiady. Po katastrofie smoleńskiej
zaczęli wspólnie spędzać nawet urlopy. Zdjęcia z tych wyjazdów Brudziński
zamieszcza w internecie, wysyłając sygnał działaczom, że jego pozycja w PiS
wciąż rośnie. Jednak wie, że stanowisko szefa partii to może być odległa
perspektywa. Kaczyński sam nigdy nie zrezygnuje. Po śmierci brata i matki PiS
to jedyne, co mu zostało.
- Wyobraźmy sobie, że Jarosław jedzie na Żoliborz i co tam będzie robił?
W domu jest sam jak palec. A poza tym on przez całe życie był obsługiwany.
Jeździ partyjnym samochodem z kierowcą, sekretarka zamawia mu obiady. A w domu
kto mu podstawi wszystko pod nos? Dlatego nigdy partii nie zostawi. Będzie
oddawał kawałki władzy tak, jak Joachimowi oddał struktury - dodaje mój
rozmówca. Jego zdaniem prezes wie, że Brudziński nigdy nie będzie działał
przeciwko niemu, dlatego mu ufa. A o Morawieckim, a tym bardziej o Ziobrze tego
powiedzieć nie może.
PREZESOWI SIĘ NIE CHCE
W PiS mówią, że
brukselskie szlify są Brudzińskiemu
potrzebne nie tylko po to, żeby przejąć PiS, ale i po to, by stanąć na czele
rządu. Gdy startował w eurowyborach, wydawało się, że jeśli PiS wygra drugą
kadencję, to premierem zostanie ponownie Morawiecki. Jednak kolejne niejasności
wokół jego majątku mocno go osłabiły. A wejście Kaczyńskiego w kampanię do
Parlamentu Europejskiego pokazało, że PiS nie musi już zakładać centrowych
masek, żeby wygrywać. Może się więc okazać, że w drugiej kadencji Kaczyński nie
będzie potrzebował Morawieckiego. Wśród polityków z zakonu PC odżyły marzenia,
że może Kaczyński mógłby po raz drugi stanąć na czele rządu tak jak niegdyś
Piłsudski. To byłoby spełnienie jego politycznych marzeń. Jednak realiści
mówią, że po katastrofie smoleńskiej prezes mocno podupadł na zdrowiu,
ostatnie kłopoty z kolanem i pobyt w szpitalu wyeliminowały go z polityki na
kilkanaście tygodni, a przed nim operacja kolana. Stał się też mniej
porywającym mówcą.
-10 lat temu można się było z prezesem zgadzać lub nie, ale potrafił w
swoich przemówieniach zaskoczyć. W tej chwili operuje kalkami, powtarza sam
siebie, już mu się nie chce - przyznaje polityk PiS. Dodaje, że stanowisko premiera
wymaga pracy po kilkanaście godzin dziennie i Kaczyński nie dałby rady. Poza
tym rozsmakował się w sterowaniu wszystkim z tylnego siedzenia bez ponoszenia
żadnej odpowiedzialności. Jeśli po wyborach PiS będzie potrzebowało koalicjanta,
a co za tym idzie - silnego premiera z mocną pozycją w partii, to wielu uważa,
że Kaczyński może sięgnąć po Brudzińskiego. Ten co prawda zapewniał, że jedzie
do Parlamentu Europejskiego na pełną kadencję, czyli na pięć lat, ale przecież
prezesowi się nie odmawia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz