niedziela, 14 lipca 2019

Kadrowy z Wołomina



Jacek Sasin, dziś wicepremier, zaliczył najbardziej spektakularny awans ostatnich Wraz z nim w górę idą koledzy, którzy pomogli mu, kiedy był na politycznym marginesie. Szefem swojego gabinetu zrobił przyjaciela z wyrokiem ustalił „Newsweek”

Renata Grochal, Maciej Śmigaj

Tuż po wręczeniu nominacji nowym człon­kom rządu Jacek Sasin pozuje do zdjęcia z prezydentem Andrzejem Dudą. Na twa­rzy Sasina maluje się satysfakcja. Wokół nowego wicepremiera stoi kilkunastu trzy­dziesto-, czterdziestoparolatków. To druży­na Sasina. Część z nich to współpracownicy z Wołomina, w którym Sasin był doradcą burmistrza.
   Jest wśród nich Ryszard Madziar, były burmistrz tego miasta. To żywy dowód na to, że Sasin potrafi się odwdzięczyć za odda­ne przysługi. Gdy po katastrofie smoleńskiej Sasin stracił pra­cę w Kancelarii Prezydenta, Madziar zatrudnił go jako doradcę w urzędzie. Kiedy z kolei Madziar przegrał wybory samorządo­we w 2014 roku, to gdy tylko PiS doszło do władzy, został szefem mazowieckiego oddziału ARiMR. Teraz Sasin zrobił go szefem swojego gabinetu. I to pomimo ciążącego na nim wyroku.
Jak ustalił „Newsweek”, w 2018 roku Madziar został skazany w procesie karnym na 12 tys. złotych grzywny przez sąd w Wołominie za pomówienie tam­tejszej pani burmistrz. Ma ją przeprosić. Wy­drukował 10 tys. ulotek, w których zarzucił kobiecie, że chce zlikwidować miejski zakład oczyszczania i zwolnić 100 osób. Ulotki zosta­ły rozdane wśród mieszkańców.
   Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga prowadzi też śledztwo w sprawie powoły­wania się na wpływy w kancelarii premiera oraz u wojewody mazowieckiego. Tam też pojawia się nazwisko nowego szefa gabinetu wicepremiera Sasina. Chodzi o propozycję przejścia do klubu PiS radnej z Wołomina.
Jej córka miała w rewanżu otrzymać stano­wisko w ministerstwie. Dowodem w sprawie jest nagranie, na którym polityk PiS mówi, że Madziar - dzięki znajomości z Sasinem - załatwi córce kobiety pracę w minister­stwie. Chcieliśmy zapytać Sasina o awans Madziara, ale nie znalazł czasu na spotkanie z „Newsweekiem”. W przesłanej e-mailem odpowiedzi zapewnia, że wyrok skazujący jego przyjaciela „nie jest w żadnym wypadku przesłanką formalnoprawną uniemożliwiającą objęcie mu sta­nowiska”. „Wyrok ten jest nieprawomocny i został zaskarżony przez pana Madziara, który stawał w obronie pracowników za­kładu oczyszczania” - przekonuje wicepremier.
   - Jacek jest bardzo lojalny wobec swoich ludzi - mówi były po­lityk PiS.

KACZYŃSKI GO NIE LUBI
Dzień po odebraniu nominacji na wicepremiera Sasin spę­dził trzy godziny w centrali PiS przy Nowogrodzkiej. - Od razu z rana pojechał do prezesa po zadania, które skrupulatnie wy­pełnia. To już nie jest gość, który ma alternatywę. Robi to, co mu każą - opowiada nasz rozmówca z Nowogrodzkiej.
   W PiS panuje przekonanie, że Sasin zawdzięcza awans Mateu­szowi Morawieckiemu. Gdy Morawiecki został premierem, zro­bił Sasina szefem Komitetu Stałego Rady Ministrów. - Od roku Sasin jest jednym z najbliższych ludzi Morawieckiego. Mateusz wziął go do siebie, bo buduje własne zaplecze w PiS, a Jacek grał wobec niego bardzo lojalnie. Sprawnie rozstrzyga konflikty mię­dzy resortami - chwali nowego wicepremiera jeden z najbliż­szych ludzi Morawieckiego.
   Sasin długo starał się o awans. Gdy PiS doszło do władzy w 2015 roku, chciał zostać ministrem finansów albo szefem MSWiA. Jed­nak nie wszedł do rządu. Ważny doradca Jarosława Kaczyńskie­go mówi, że prezes za nim nie przepada. Nie darzy specjalnymi względami byłych współpracowników Lecha Kaczyńskiego. Być może ma do nich żal o to, że pozwolili prezydentowi lecieć do Smoleńska, co zakończyło się jego tragiczną śmiercią. A       Sasin jako wiceszef Kancelarii Prezydenta odpowiadał za przygotowa­nie tamtej wizyty. Za niedopełnienie obowiązków w związku z ka­tastrofą został ostatnio skazany szef kancelarii premiera Tomasz Arabski. Sędzia w uzasad­nieniu wyroku mówił, że za katastrofę odpo­wiadają - oprócz kancelarii premiera - także Kancelaria Prezydenta i 36. specpułk przewo­żący VIP-ów. Ale Sasin nie został nawet oskar­żony w tej sprawie. Arabski stanął przed sądem tylko dlatego, że rodziny smoleńskie - głów­nie te związane z PiS - skierowały przeciwko niemu do sądu prywatny akt oskarżenia. Pro­kuratura wcześniej sprawę umorzyła, nie do­patrując się przestępstwa.
   Małgorzata Wassermann, córka Zbigniewa Wassermanna, jedna z oskarżycielek posiłko­wych w procesie Arabskiego, nie widzi powo­dów do oskarżenia Sasina. - Sąd, wskazując winę Kancelarii Prezydenta, wykroczył poza akt oskarżenia. A w aktach sprawy nie ma żad­nych dowodów wskazujących na winę Jacka Sasina - argumentuje Wassermann.
   Sasin także nie ma sobie w sprawie kata­strofy nic do zarzucenia. Zapewnia w e-mailu, że Kancelaria Prezydenta nie miała pojęcia o tym, iż lotnisko w Smoleńsku było nieczyn­ne. „Gdybyśmy otrzymali taką informację z kancelarii premiera, to najprawdopodobniej rozważylibyśmy alternatywne możliwo­ści podróży pana prezydenta” - pisze.
   Jednak dobry znajomy Sasina powątpiewa, czy byłby on w sta­nie przeciwstawić się Lechowi Kaczyńskiemu. Wspomina, że Sasin kiedyś mu opowiadał, jak wracał samolotem z podróży z prezydentem i ten zawołał go do siebie, bo chciał porozmawiać. W pewnym momencie podeszła stewardesa i poprosiła Sasina, by wrócił na swoje miejsce, bo samolot podchodzi do lądowania.
- Jacek się zerwał, a Lech mówi: „Siedź!”. To obrazuje podejście braci Kaczyńskich do procedur. Gdyby ktoś chciał im się prze­ciwstawić, to ich drogi szybko by się rozeszły - śmieje się nasz rozmówca.

CUDEM OCALONY
Sasin też miał lecieć do Smoleńska. Uniknął śmierci tylko dlatego, że ustąpił miejsca współpracownicy z kancelarii Kata­rzynie Doraczyńskiej, która miała małą córeczkę i nie chciała je­chać w długą podróż pociągiem.
   - Po tragedii Jacek był jedyną osobą w kancelarii prezydenta, która działała. Nie siedział po kątach i nie pił wina, popłakując, jak reszta, tylko zabrał się do przygotowywania pogrzebu prezy­denta - wspomina jeden z naszych rozmówców.
Jednak Sasin nigdy nie należał do najbardziej zaufanych współpracowników tragicznie zmarłego prezydenta. Polecił mu go były polityk Unii Wolności Jacek Taylor. W latach 90. ściągnął Sasina do Urzędu ds. Kombatantów, któremu szefował. Taylor mówi, że wtedy nic nie zapowiadało, że Sasin będzie politykiem. Był bardzo sprawnym urzędnikiem, ale bez politycznych am­bicji. - Wtedy gwałtownie szukałem kogoś ze zdolnościami or­ganizacyjnymi, a Sasin miał szalone zdolności w tej dziedzinie - wspomina Taylor.
   W 2004 roku - za prezydentury Lecha Kaczyńskiego w War­szawie - Sasin został szefem Urzędu Stanu Cywilnego. Potem wszedł do zarządu dzielnicy Śródmieście, której burmistrzem był jego kolega ze studiów na historii Mariusz Błaszczak. Gdy w 2005 roku Błaszczak został szefem kancelarii premiera, Sasin liczył, że będzie wojewodą mazowieckim, ale Błaszczak go zablo­kował. Jak twierdzą w PiS, nigdy się nie lubili.
   W 2006 roku Sasin został wicewojewodą, a dopiero rok póź­niej wojewodą. Chcąc się przypodobać Jarosławowi Kaczyń­skiemu, próbował wygasić mandat prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, której Kaczyńscy szczerze nie cierpieli. Chcieli, by stolicę przejął komisarz z PiS, były premier Kazi­mierz Marcinkiewicz. Jako pretekst Sasin chciał wykorzystać fakt, że prezydent Warszawy zapomniała dołączyć do oświad­czenia majątkowego deklarację majątkową męża. Ostatecznie plan nie wypalił, ale Sasin zapunktował u Kaczyńskich.

KSIĘSTWO WOŁOMIŃSKIE
Gdy w wyborach samorządowych w 2010 roku Sasin zdo­był mandat radnego wojewódzkiego, usunął się z Warszawy.
Rękę wyciągnął do niego Robert Perkowski, burmistrz podwar­szawskich Ząbek, rodzinnej miejscowości Sasina. Zatrudnił go w miejskich wodociągach. Dziś Perkowski jest wiceprezesem PGNiG.
   - Dla polityka z pierwszego szeregu, który przed chwilą był ministrem u prezydenta, robota w wodociągach to trochę lipa - ocenia były polityk PiS. Sasin został więc doradcą młodego burmistrza Wołomina z PiS Ryszarda Madziara. Chociaż for­malnie był tylko doradcą, faktycznie rządził miastem. Za jego czasów zatrudnienie w urzędzie w Wołominie i miejskich spół­kach znalazło ok. 20 jego znajomych, m.in. były wojewoda ma­zowiecki Wojciech Dąbrowski, zwolniony za jazdę po pijanemu na rowerze. Dziś Dąbrowski jest prezesem kontrolowanej przez państwo spółki PGNiG Termika. W Wołominie dosta­li pracę także byli weryfikatorzy WSI - dawni współpracowni­cy Antoniego Macierewicza - oraz krewni Sasina. Dziś znajomi Sasina z Wołomina awansują do państwowych spółek. Marek Pietrzak, były radny w Wołominie, wszedł do rady nadzorczej KGHM i został prezesem firmy Orlen Asfalt, spółki córki Orlenu; inny współpracownik Sasina Kamil Kowaleczko dostał pra­cę w kancelarii premiera.
   - Za tą jego misiowatością i wizerunkiem jowialnego gościa kryje się bardzo mocny sposób działania. Jacek jest nazywa­ny kadrowym, bo w upychaniu swoich ludzi jest bardzo spraw­ny. Teraz, po awansie Sasina, oni jeszcze bardziej pójdą w górę - przewiduje znajomy wicepremiera.
   Gdy w 2011 roku Sasin został posłem, w Sejmie robił nie­wiele. Zapisał się do sejmowej komisji Antoniego Macierewi­cza i firmował swoją twarzą najbardziej absurdalne teorie na temat katastrofy, także te dotyczące zamachu. Został wice­prezesem Ruchu Społecznego im. Lecha Kaczyńskiego, który miał upowszechniać polityczny testament zmarłego prezy­denta. Ale do dziś efektów działalności tego ruchu nie widać. Sasin zabrał się do tego, co wychodzi mu najlepiej, czyli or­ganizacji smoleńskich miesięcznic, na które ściągał do War­szawy tłumy. Prowadził też zbiórkę pieniędzy na budowę pomników Lecha Kaczyńskiego i ofiar katastrofy smoleńskiej w stolicy.

SASIN I SKOK WOŁOMIN
W 2014 roku kandydował na prezydenta Warszawy, ale nie miał wsparcia lokalnych struktur. I to nie tylko dlatego, że PiS z góry założyło, iż w starciu z urzędującą prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz Sasin nie ma szans. Znalazł się w kleszczach między zwalczającymi się w stolicy Mariuszem Błaszczakiem a byłym szefem CBA Mariuszem Kamińskim, kontrolującymi partyjne struktury w mieście. Kamiński i jego ludzie od zawsze patrzyli na Sasina podejrzliwie.
   - Oni go nie cierpią, bo jest z innej bandy. Kamiński i jego lu­dzie siebie uważają za państwowców. Jak pijemy, to ku chwale ojczyzny, jak zdobywamy pieniądze, to żeby mieć na prowadze­nie wojny. Jacek jest typem załatwiacza, wokół którego unosi się delikatny smrodek. To dla nich ciało obce - mówi obrazowo były polityk z centrali PiS.
   Ten smrodek dotyczy m.in. powiązań Sa­sina ze SKOK Wołomin, niegdyś jedną z naj­większych kas w systemie SKOK. Gdy SKOK Wołomin zbankrutował, Sasin biegał po me­diach ze zdjęciami polityków PO, w tym pre­zydenta Bronisława Komorowskiego, który został sfotografowany z zatrzymanymi przez służby twórcami SKOK Piotrem P. i Mariu­szem G., zamieszanymi w wielomilionowe wyłudzenia. Szybko okazało się, że zdjęcie Komorowskiego pochodzi z premiery filmu „Bitwa warszawska 1920” Jerzego Hoffma­na, którego SKOK był sponsorem. Tymcza­sem wyszło na jaw, że to politycy PiS, m.in. właśnie Sasin, mieli bliższe związki ze SKOK Wołomin.
   Jest listopad 2018 roku. W Sądzie Okręgo­wym Warszawa-Praga trwa rozprawa szefa Kółek Rolniczych Władysława Serafina. Zo­stał on oskarżony o wypranie 21 milionów złotych i wyłudzanie pożyczek ze SKOK Wołomin. Serafin nie przyznaje się do winy. Piotr P., który zeznaje na rozprawie, nie­oczekiwanie zarzuca politykom PiS, w tym Sasinowi, że dosta­wali pieniądze ze SKOK Wołomin.
    „Nie byłem jedyną osobą, która przekazywała tym panom koperty z banknotami” - opowiada P., co można przeczytać w aktach sprawy. Dodaje, że wszystkie kwoty, a także nazwiska osób, które odbierały pieniądze, miał zapisane w notatniku, ale notes w dziwnych okolicznościach zaginął, zarekwirowany przez prokuraturę.
   Władysław Serafin, którego odwiedzamy w siedzibie Kółek Rolniczych, wspomina, że co najmniej dwa razy widział Sasi­na w biurach SKOK Wołomin i zawsze wchodził on bez kolej­ki do prezesa Mariusza G. Dodaje, że był świadkiem rozmów między Piotrem P. i Mariuszem G., którzy mówili, że finansu­ją kampanię PiS.
   - Narzekali, że nadchodzi kampania i znowu trzeba będzie wyłożyć na nich niezłą kasę - opowiada Serafin.
   - Pytał pan, jak przekazywali pieniądze PiS? - dopytujemy.
   - Nie, ja w ogóle byłem zdziwiony, że oni takie rzeczy przy mnie mówią - odpowiada Serafin. Były polityk PiS mówi, że związki Sasina ze SKOK Wołomin były bliższe niż te, do któ­rych się przyznaje.
   - Jeszcze po zatrzymaniu twórców SKOK jeden z ludzi Sasi­na ciągnął mnie na imprezę organizowaną przez SKOK Woło­min - utrzymuje nasz rozmówca.
   Sasin potwierdza, że zna prezesa Mariusza G., gdyż „był swe­go czasu mecenasem wydarzeń patriotycznych i kulturalnych na terenie powiatu”. Pytany, po co odwiedzał go w siedzibie SKOK, odpisuje, że był tam „dwa-trzy razy z przyczyn kurtu­azyjnych”. „Co najmniej jedno z tych spotkań dotyczyło ma­teriałów filmu »Bitwa warszawska 1920«” - pisze w e-mailu. Zapewnia, że nigdy nie brał pieniędzy od twórców SKOK Wołomin.
„Nie posiadałem również konta w tej insty­tucji ani nie byłem w żaden sposób powiąza­ny z nią finansowo. Oskarżenia traktuję jako desperacką próbę pana P. odwrócenia uwagi od swojej osoby i uzyskania zainteresowania mediów poprzez opowiadanie zmyślonych historii, niepopartych żadnymi dowodami” - przekonuje Sasin. Dodaje, że złożył do­niesienie o popełnieniu przestępstwa przez Piotra P., a także prywatny akt oskarżenia. Jednak sprawę z oskarżenia prywatnego umorzono, bo prokuratura z urzędu wszczę­ła śledztwo po zeznaniach Piotra P. Jak usta­lił „Newsweek”, kontrolowana przez rząd prokuratura przesłuchała zarówno Sasina, jak i Piotr P. Temu ostatniemu postawiono zarzut składania fałszywych zeznań.
   Ale sprawa SKOK Wołomin to nie jedyny kłopot Sasina. Prokuratura badała też jego związki z biznesmenem Radosławem Piesiewiczem, który pożyczył mu 8 tys. złotych. Sasin twierdził, że to była pożyczka na drewniane schody, które robił u siebie w domu. Jednocześnie próbował ulokować Piesiewicza jako doradcę w lokalnym samorządzie. Po wygranych przez PiS wy­borach CBA długo prześwietlało oświadczenia majątkowe Sa­sina. Śledztwo zostało umorzone na początku 2018 roku.
   To otworzyło mu drogę do politycznych awansów. W PiS mówią, że Kaczyński zgodził się, by Sasin wszedł do pierw­szego szeregu, bo ławka kadrowa PiS jest krótka. Jednak Sa­sin wie, że jego kariera wisi na Morawieckim. Jeśli ponownie nie zostanie on premierem po wyborach, pozycja Sasina może być zagrożona. Chociaż w ostatnich latach udowodnił, że jest jednym z najwierniejszych żołnierzy Kaczyńskiego, i to bar­dzo sprawnym. Problem polega na tym, że czasem nawet za bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz