wtorek, 2 lipca 2019

Druga strona tęczy



PiS jest w stanie wywołać dowolną wojnę kulturową, a następnie ją wygrać. Kiedyś o uchodźców, teraz o prawa społeczności LGBT, a zasób kolejnych wrogów wydaje się niewyczerpany. Czy opozycja ma szansę uniknąć tego samego scenariusza w kolejnej kampanii?

„Opozycja zdradziła mniej­szości”. Te słowa padły w ferworze dyskusji pod­czas niedawnej konferencji Fundacji Batorego. Wypo­wiedziała je, ocierając przy tym łzy dzia­łaczka na rzecz osób transpłciowych Ewa Hołuszko. Osoba pod każdym względem zasłużona. Przed wieloma laty kiedy była jeszcze Markiem Hołuszką, kiero­wała drukiem i kolportażem w struk­turach solidarnościowego podziemia w Warszawie.
   Miała pełne prawo do swoich emocji. Od kilku lat jest regularnie atakowana, zastraszana i poniżana przez okolicznych bandytów w jednej z podwarszawskich miejscowości. Homofobiczny kontekst tych napaści nie budzi wątpliwości. I choć o sprawie gazety nieraz już pisały, policja jest bezradna.
   Ale czy zarzut jest sprawiedliwy? Na czym zdrada opozycji miałaby polegać? Jakież to zobowiązania zostały niedotrzy­mane? Ewa Hołuszko tego nie sprecyzo­wała. Jej wypowiedź najwyraźniej była je­dynie emocjonalną reakcją na publicznie eksponowane po wyborach europejskich wątpliwości, czy aby opozycji przysłuży­ła się wywołana przez rządzących kultu­rowa wojna o prawa osób LGBT, wpływy Kościoła i kilka innych tożsamościowych kwestii.
   W dramatycznej wypowiedzi od­zwierciedliło się nieusuwalne napięcie pomiędzy światami ruchów społecz­nych i partyjnej polityki. Uświadomio­nego „ja” z jednej strony oraz szkicowo
tylko określonego „my” z drugiej. To może stać się poważnym problemem opozycji w przededniu kolejnej kampa­nii wyborczej.

Zacznijmy od perspektywy ruchów działających na rzecz praw mniejszo­ści i walczących z wykluczeniami. Od lat słusznie dopominają się o uwzględnienie swych postulatów w programach politycz­nych ugrupowań ogólnie podzielających ich wrażliwości. Przeważnie miały pod górę. Szczególne rozczarowania przynio­sły lata rządów Platformy Obywatelskiej. Kiedy to większość społeczeństwa zaczy­nała już akceptować równościowe dąże­nia mniejszości seksualnych i stopniowo dojrzewał kompromis dla - na początek! - wprowadzenia związków partnerskich.
Koniec końców Donald Tusk zdecydo­wał się jednak poświęcić tę kwestię, aby nie drażnić konserwatywnego skrzydła PO i zachować wewnętrzną sterowność w partii.
   Zostało mu to zapamiętane do dziś. Dla ruchów progresywnych Platforma niosła przecież nadzieję na wyprowadze­nie Polski z tradycjonalnego zaścianka. Trudno zresztą rozstrzygnąć, na ile była ona uzasadniona. Komponent konser­watywny w PO zawsze się przecież ście­rał z liberalnym, a liderzy tej partii nigdy nie obiecywali forsownego postępowe­go marszu. Oczekiwania brały się raczej z ogólnej oceny spolaryzowanego układu sił. Skoro na jednym biegunie umościło się katolicko-narodowe PiS, spodziewa­no się, że cały progresywny bagaż siłą rzeczy powinna przejąć monopolizują­ca drugi biegun Platforma. Symetrii tu jednak nie było i kiedy formacja Tuska uchyliła się od realizacji tej polityki, stała się - nawet w większym stopniu niż PiS - adresatem pretensji ze strony środowisk równościowych.
   Szczególnie napięta sytuacja miała miejsce w najbardziej progresywnym pol­skim mieście, czyli w Warszawie. Jeszcze w 2004 r. doszło tu do pierwszej masowej mobilizacji pod tęczowymi sztandarami, kiedy to ówczesny prezydent stolicy Lech Kaczyński podjął próbę zakazania Parady Równości. Ale w oczach równościowych aktywistów długie rządy jego następczyni Hanny Gronkiewicz-Waltz z PO nie sta­nowiły wielkiej odmiany. Tyle że kolejne parady odbywały się już bez przeszkód. Niemniej pani prezydent, publicznie eks­ponująca swoją religijność, nie miała serca do polityki „równościowej”. Na tle innych metropolii, zwłaszcza Gdańska i Poznania, stolica wydawała się wręcz skansenem. Symbolicznym przełomem okazała się do­piero prezydentura Rafała Trzaskowskie­go, który mimo pohukiwań z macierzystej formacji podpisał Kartę LGBT. Podejmując zobowiązanie, że wprowadzi system realnych udogodnień. Zaangażowani progresywiści mieli prawo do satysfakcji. Ale zaraz potem zaczęty się kłopoty.

Bo oto właśnie ruszała kampania do Par­lamentu Europejskiego. PiS jak zwykle potrzebowało wroga, którym można by postraszyć wyborców. Kogoś takiego jak kilka lat wcześniej muzułmańscy uchodź­cy. Inicjatywa Trzaskowskiego była pretek­stem wręcz idealnym. Na pozór histerycz­na, w istocie precyzyjnie sterowana akcja propagandowa PiS z dnia na dzień zaczęła produkować lawinę strasznych obrazów. „Seksualizują nasze dzieci!”, „Uczą czterolatków masturbacji!”. Przy okazji zaroiło się nawet od pedofilskich aluzji.
   W tle pojawiały się wszystkie tradycyjne wątki propagandy PiS. Piętnowano „le­wackie obsesje” oraz rzekomy „ostry skręt w lewo” samej Platformy. Atakowano za­chodnią zgniliznę oraz Unię Europejską, która niby to wymuszając równościowe standardy, dybie na naszą suwerenność. Troskano się o zagrożoną polską tradycję narodową tożsamość. Rządzący próbo­wali nawet stroić się w szaty obrońców wolności, która nieodwracalnie się skoń­czy, gdy stery przejmą dyktatorzy politycz­nej poprawności. Wówczas za mówienie oczywistych prawd (np. o tym, że w związ­ku homoseksualnym nie rodzą się dzieci) będzie można pójść do więzienia.
   Przy czym celem ataku nawet już nie były osoby o odmiennych orientacjach. Coraz częściej się w końcu ujawniają, a nic tak nie redukuje lęku przed odmienno­ścią jak osobisty kontakt. W niedawnym tekście opublikowanym na łamach „Do Rzeczy” (kampania wcale bowiem nie została wygaszona po wyborach) Rafał Ziemkiewicz stwierdza, iż „homoseksu­aliści w ruchu LGBT i na jego paradach są znikomą mniejszością”. Miejsce „pedała” zajął teraz obłąkany aktywista, wyalieno­wany z polskości i opłacany przez wiado­me ośrodki na Zachodzie. Jego celem jest „długi marsz” ku nowemu totalitaryzmo­wi. „Jest to ideologia równie obłędna, rów­nie chora i potencjalnie równie zbrodni­cza jak bolszewizm i nazizm. Trzeba ją ze wszystkich sił demaskować i ze wszystkich sił zwalczać (...)” - zaleca swym czytelni­kom Ziemkiewicz, który na okładce tygo­dnika wgryza się w tęczową flagę.
   Na początku było kilka zdroworozsąd­kowych zobowiązań prezydenta Trza­skowskiego. Takich jak edukacja antydyskryminacyjna w szkołach, budowa hostelu dla wyrzuconej z domu młodzie­ży LGBT, miejskie centrum spotkań dla tej społeczności. Skończyło się na totalnej wojnie kulturowej.
   Jak można się było spodziewać, bru­talnie zaatakowani i publicznie napięt­nowani aktywiści LGBT również się zradykalizowali. Tak już jest, że akcja zwykle wywołuje reakcję, pojawia się efekt śnież­nej kuli, dochodzi do eskalacji konfliktu. Tym bardziej że każdy co radykalniejszy gest, choćby marginalny, natychmiast jest nagłaśniany przez drugą stronę, służąc za paliwo do kolejnej mobilizacji. Pojawiła się tęczowa Matka Boska, transparent z waginą, ekscentryczna msza LGBT dla garstki zainteresowanych. A tu jeszcze po wystąpieniu Leszka Jażdżewskiego i pre­mierze filmu braci Sekielskich wybuchł przy okazji wielki spór o Kościół, co na­tychmiast zasiliło i tak już nabrzmiały splot tożsamościowy. Jak wojna, to wojna. Trzeba się bić i nie liczyć ofiar.
   Ruchy społeczne zawsze bazują na tożsamościach swych członków, co nie sprzyja zawieraniu kompromisów z rze­czywistością. Zaangażowanie uczestni­ków zwykle zaczyna się od ich wewnętrz­nej przemiany. Uświadomienia własnego „ja” oraz idącego za tym rozbudzonego poczucia własnej siły. Jednostka na nowo porządkuje swoją biografię, rekonstruuje jej ciągłość. Odkrywa, że całe dotychcza­sowe życie układa się w proces, na końcu którego znajduje się postawiony cel. Po­szukuje więc podobnych sobie, rzuca się w wir aktywności, we wspólnym działaniu zaczyna się kształtować tożsamość zbio­rowa ruchu. Rodzą się silne wewnętrzne więzi oparte na solidarności, często jed­nak nieufne wobec świata zewnętrznego. Stąd skłonność ruchów społecznych do popadania w sekciarstwo. Wspólny cel staje się wszystkim, a każda napotkana przeszkoda prowokuje do radykalniej­szych działań.
   Zachodnie demokracje dawno już dołą­czyły postulat równych praw dla społecz­ności LGBT do ogólnego katalogu praw i wolności obywatelskich. Choć zwykle było to wynikiem rozciągniętego w cza­sie procesu, społeczeństwa stopniowo dojrzewały do przyjęcia kolejnych, coraz dalej idących rozwiązali. W Polsce te prze­miany również postępują. Choć nie da się ukryć, że wciąż jesteśmy daleko w tyle za Europą.

Nie można jednak wykluczyć, że ów mozolnie dokonujący się postęp w istocie dokonuje się... zbyt szybko. Inaczej rządzącej prawicy trudno byłoby przekonująco uzasadnić propagandowy przekaz o importowanej z Zachodu re­wolucji. I nie byłaby w stanie wywołać kontrrewolucyjnej mobilizacji. Zdrowy rozsądek nakazywałby więc postępowym aktywistom nieco teraz odpuścić, nie prowokować moralnie zmanipulowanej większości, poszukać łagodniejszych form artykulacji swych wartości, określić nową przestrzeń kompromisu. Tyle że trend wydaje się wprost przeciwny. Najczęściej więc słyszymy, że dalsze powstrzymywa­nie się nie ma sensu, zawsze jest zły czas na odważne działania, dość więc kunk­tatorstwa, wreszcie trzeba iść na wojnę. A kto tchórzliwi e odmawia teraz wsparcia, ten zdrajca.
   Równościowe aktywizmy postępują zgodnie z logiką funkcjonowania ruchów społecznych. Robiąc dokładnie to, czego oczekują od nich rządzący. Propaganda PiS wręcz nie może się doczekać kolejnych „bezeceństw” pod tęczową flagą.
   W pewnym sensie postawa tożsamo­ściowa jest zaprzeczeniem polityki. Ruchy społeczne dają świadectwo, edukują, czasem wręcz ewangelizują. Ich am­bicją jest wywołanie społecznej zmiany. Takie postawy oczywiście bywają nieob­ce również niektórym liderom partyjnym. Sęk w tym, że tylko sporadycznie, i to za­zwyczaj w wyjątkowych epokach histo­rycznych tąpnięć, zdarza im się sięgać po władzę.
   Najczęściej o politycznym sukcesie de­cyduje bowiem umiejętność odczytania
dopasowania się do realnych nastrojów większości, które decydują o wyniku wy­borów. Tusk i Kaczyński odkryli tę prawdę dopiero po licznych ideowych przygo­dach obfitujących w polityczne porażki. Skuteczny polityk nie wymaga bowiem od obywateli, aby się zmienili. Akceptuje ich takimi, jacy są. Starając się co najwy­żej przemycić swoje wartości do świata ich wyobrażeń, odpowiednio ukierunkować marzenia. A przy tym powinien akcep­tować społeczeństwo, zaspokajać aspi­racje możliwie najszerszych grup. Partie funkcjonują inaczej niż skupione na sobie ruchy społeczne. Muszą się wewnętrznie ucierać, z tożsamościowych fragmentów składać pojemne i otwarte całości.

Fakty są bezsporne: problemy społecz­ności LGBT nigdy nie angażowały po­wszechnej uwagi. Bezpośrednio dotyczą kilku procent obywateli. Do tego nale­żałoby dodać jeszcze niewielką grupę zaangażowanych obywateli, którzy rów­nościowym postu latom nadają wyjątkowe znaczenie, w zakresie ich realizacji widząc probierz ogólnego stanu demokracji. Obie grupy stanowią jednak zdecydowaną mniejszość.
   Choć jeśli wierzyć badaniom sondażo­wym, istnieje już wyraźna większość po­pierająca związki partnerskie. Znacząco rośnie też poparcie dla innych postulatów z tego samego tożsamościowego pakietu (w sprawie lekcji religii, finansowania Ko­ścioła, aborcji itd.). W ostatniej kampanii okazało się nawet, że miały one wię­cej zwolenników w obozie opozycji niż przeciwników na zapleczu wyborczym PiS. Z tej przyczyny również na łamach POLITYKI zachęcaliśmy liderów Koalicji Europejskiej, aby śmielej podejmowali te kwestie. Tyle że nie doceniliśmy potęgi resentymentu, który PiS zdołało rozbudzić, stawiając swój elektorat na nogi w obronie rzekomo zagrożonych polskich wartości.
   Sondaże bywają ponadto narzędziem zawodnym. Przykładowo: ankieter pyta, czy jesteśmy za tym, aby geje i lesbijki mieli takie prawa jak wszyscy. Oczywiście, że tak! Bo i po cóż kogokolwiek dyskryminować? Nic nam do tego, jak żyją. Nikomu prze­cież nie wadzą. Tyle że to kwestia zdrowego rozsądku, a nie politycznego wyboru. Przy głosowaniu kierujemy się zupełnie innymi wartościami. Zresztą, kto wie, możemy się po drodze zniechęcić do polityków, którzy nadmiernie epatują nas owymi słusznymi, choć niszowymi tematami. Co innego zaś zmobilizowana mniejszość, która obronę tradycyjnego ładu uznaje za najważniejsze wyzwanie polityczne. Tą spory światopo­glądowe będą bez końca pobudzać.
   To oczywiście intuicyjna interpreta­cja. Choć warto pamiętać, że świadomi tej pułapki byli stratedzy Wiosny w fazie embrionalnej projektu. I zapowiadali, że orientacja Roberta Biedronia nie będzie przesadnie akcentowana. Chodziło wła­śnie o to, aby nie dać się zamknąć w bańce LGBT, raczej zbudować wizerunek partii ogarniającej rzeczywistość we wszystkich jej wymiarach. Kiepska kampania zniwe­czyła jednak te plany. Bez konsekwencji, przeważnie reaktywna, wedle osi ustawio­nych przez PiS, na powrót zredukowała li­dera Wiosny do roli najsłynniejszego geja III RP. Czemu również sprzyjało fawory­zowanie na tle pozostałych kandydatów życiowego partnera Biedronia.
   Melodię tej kampanii bez wątpienia intonowali jednak rządzący. Opozycja najczęściej niezgrabnie tańczyła. Główne cele PiS zostały zrealizowane. Po pierw­sze, wokół obrony tradycyjnych wartości zmobilizowano konserwatywnych wy­borców z prowincji, czemu wybory eu­ropejskie same w sobie nie sprzyjały. Po drugie, formacja Kaczyńskiego wywołała napięcia wewnątrz obozu opozycji, któ­ry już po wyborach znalazł się na skraju rozpadu. „Tęczowe” tematy realnie też poróżniły wyborców PSL z elektoratem wielkomiejskim.

Czy tematy równościowe powinny za­tem zostać wycofane z opozycyjnej agendy? Bynajmniej, wystarczy zadbać o odpowiednią ich ekspozycję. Z czym Koalicja ma problem. Do tej pory nie zdołała przecież określić ram swojego projektu. A przydałoby się jeszcze usze­regować hierarchię wartości, oddzielić pryncypia od tła, nadać całości spójny
kształt. W polityce każdy element może być istotny. Pod warunkiem, że panuje się nad kontekstem, w jakim on się pojawia w debacie. Jeśli decyduje o tym przeciw­nik, skutki zawsze będą opłakane. Dlacze­go więc byle brednia przywołań a przez PiS sieje dziś spustoszenie po stronie opozy­cji? Otóż rządzący dysponują całościo­wym projektem, podczas gdy Koalicja jest tylko luźnym konglomeratem środowisk, liderów, interesów, tożsamości. Z wątłym zestawem haseł trzymających się w kupie na słowo honoru.

Ale to nie tylko polski problem. W gło­śnej książce „Koniec liberalizmu, jaki znamy” Mark Lilia dopatruje się źródeł klęski amerykańskich liberałów w nad­miernym eksploatowaniu tożsamości mniejszościowych grup. Każda z nich zapatrzona jest bowiem wyłącznie w sie­bie, nie dostrzegając pozostałych. Nie jest więc możliwe określenie wspólnotowego celu. Nawet słynne „Yes, we can” Obamy niewiele tu zmieniło. Bo choć Amerykanie dali się uwieść charyzmatycznemu demo­kracie, wciąż nie za bardzo wiedzieli, co takiego mogliby wspólnie osiągnąć. Aż po Obamie przyszedł Trump.
   Partia Demokratyczna w obecnym kształcie kojarzy się autorowi z pryzma­tem rozszczepiającym wiązkę światła na wszystkie (nomen omen) kolory tęczy. Podczas gdy symbolem epoki Roosevelta był wielce wymowny uścisk dłoni. Lilia jest tym zirytowany. Poucza: „Jesteśmy republiką, a nie polem namiotowym”.
zaleca liberałom, aby powrócili do idei obywatelstwa, odtworzyli wspólnotę, zre­konstruowali pojęcie „my” (przy okazji grzebiąc narcystyczne „ja”). Bez tego na dłuższą metę nie da się bowiem wygry­wać wyborów. A tylko rządząc, jesteśmy w stanie realnie chronić grupy zagrożone wykluczeniem.
   Te wskazówki powinni sobie wziąć do serca liderzy również naszej opozy­cji. Prawica zdobyła rząd dusz właśnie dzięki temu, że potrafiła narzucić własną definicję polskiego „my”, osadzonego na narodowo-katolickim fundamencie. A przy tym zinterpretowała po swojemu przeszłość, stworzyła iluzję mocarstwowej przyszłości, wreszcie transferami z budże­tu uprzyjemniła teraźniejszość. Opozycja nie ma takich możliwości, choć akurat sformułowanie alternatywnej definicji wspólnoty bez wątpienia leży w zasięgu jej możliwości, podobnie jak odnowienie idei obywatelskiej na lokalnym gruncie. A że nie ma już czasu na tak fundamentalne sprawy? Tym bardziej nie wolno go trwo­nić na nieskuteczną politykę cząstkowych projektów i chaotycznych reakcji.
Rafał Kalukin

3 komentarze:

  1. NAJLEPSZA MIŁOŚĆ ONLINE SPELL CASTER, ABY UZYSKAĆ ​​SWÓJ EX LOVER, MĘŻCZYZNA, ŻONA, DZIEWCZYNA LUB POWRÓT CHŁOPA. DODAJ GÓRĘ NA WHATSAPP: +2349083639501
    Cześć wszystkim Jestem Darcy lyne i jestem tutaj, aby podzielić się wspaniałą pracą, którą dr Nosa dla mnie zrobił. Po 5 latach małżeństwa z moim mężem z dwójką dzieci, mój mąż zaczął zachowywać się dziwnie i wychodzić z innymi kobietami i okazywał mi zimną miłość, kilkakrotnie groził, że się ze mną rozwiedzie, jeśli ośmielę się go zapytać o jego romans z innymi kobietami, ja był całkowicie zdruzgotany i zdezorientowany, dopóki mój stary przyjaciel nie powiedział mi o rzucającym zaklęcie w Internecie o nazwie Dr..nosakhare, który pomaga ludziom w związku i problemie małżeństwa przez moc zaklęć miłosnych, początkowo wątpiłem, czy coś takiego istnieje, ale postanowiłem spróbować, kiedy się z nim skontaktuję, pomógł mi rzucić zaklęcie miłosne iw ciągu 48 godzin mój mąż wrócił do mnie i zaczął przepraszać, teraz przestał wychodzić z innymi kobietami i jego ze mną na dobre i prawdziwe . Skontaktuj się z tym świetnym zaklinaczem zaklęć miłosnych, aby rozwiązać swój związek lub problem małżeństwa
    -Email-blackmagicsolutions95@gmail.com
     lub Zadzwoń lub WhatsApp: +2349083639501
    Skontaktuj się z nim, aby uzyskać następujące informacje:
    (1) Jeśli chcesz odzyskać swojego byłego współmałżonka.
    (2) Chcesz zostać awansowany w swoim biurze.
    (3) Chcesz, żeby kobiety / mężczyźni biegali za tobą.
    (4) Jeśli chcesz mieć dziecko.
    (5) Chcesz być chroniony duchowo.
    (6) Pomóż wyprowadzić ludzi z więzienia
    (7) Wygraj program telewizyjny

    OdpowiedzUsuń
  2. Dr.Agbazara is a great man,this doctor help me to bring back my lover Jenny Williams who broke up with me 2year ago with his powerful spell casting and today she is back to me so if you need is help contact him on email: ( agbazara@gmail.com ) or call/WhatsApp +2348104102662. And get your problem solve like me.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć Dr Obodo,
    Zerwał z nią i wrócił do domu przed świętami Bożego Narodzenia! Dzięki za wszelką pomoc. Zaklęcie zemsty dla dorosłych, OH MOJ BÓG, TO W rzeczywistości zadziałało NAPRAWDĘ DOBRZE. ODWRÓĆ PROSZĘ !!! LOL . dla tych, którzy pomagają info (+234 8155 425481, templeofanswer@hotmail. co. uk) Thanks "

    OdpowiedzUsuń