Czy jesienią będzie
jeszcze co zbierać?
Albo mamy kręgosłup, jaja i odwagę stanąć
na własnych nogach i idziemy podmiotowo, albo stoczymy się w toksyczny spór
PiS z PO. Tymi słowami Waldemar Pawlak namawiał 1 czerwca liderów PSL, by odrzucili
ofertę PO i szli do wyborów parlamentarnych samodzielnie. Głos byłego prezesa
Stronnictwa został na posiedzeniu Rady Naczelnej PSL przyjęty chłodno. Jeszcze
wtedy w szeregach zdawało się panować przekonanie, że sojusz z Platformą na
wybory do Sejmu to najlepsze rozwiązanie dla ludowców.
Władysław Kosiniak-Kamysz, żeby mieć pewność w
tej sprawie, zarządził wewnętrzne konsultacje - za koalicją z PO wypowiedziało
się 14 spośród 16 struktur regionalnych (przeciwne temu były tylko regiony
podlaski i kujawsko-pomorski). A jednak negocjacje z Platformą zakończyły się
fiaskiem i ludowcy startują sami jako PSL - Koalicja Polska. Dlaczego tak się
stało?
Po stronie opozycji
toczy się gra polegająca na tym, kto zostanie uznany za winnego za brak
wspólnego bloku na wybory do Sejmu. - Grzegorz Schetyna planował to od samego
początku i w ten sposób prowadził negocjacje, żeby to się nie udało - słyszymy
od jednego z liderów PSL. - Władysław Kosiniak-Kamysz zdecydował tuż po
wyborach europejskich, że ludowcy pójdą sami - mówi nam poseł PO. Nie brak
opinii, że majowe wybory przekonały PSL, że z PiS wygrać się nie da, dlatego
trzeba się z tą partią ułożyć.
Negocjacje toczyły
się jednak przez kilka tygodni. Atmosfera rozmów nie była najlepsza. Ludowcy
twierdzą, że Schetyna w ostatniej chwili odwoływał spotkania i zamiast zakulisowych
rozmów z liderem PSL organizował konferencje wzywające Stronnictwo do
akceptacji szerokiego bloku z lewicą. Politycy Platformy twierdzą zaś, że to
ludowcy odwoływali spotkania, a na kilka dni przed umówionym finałem rozmów
zwerbowali do Koalicji Polskiej dwóch byłych posłów PO, mając świadomość, że
to musi być odczytane jako wrogi akt.
Działacze PSL
podkreślają, że ich jedynym warunkiem współpracy z Platformą była nieobecność
Wiosny i SLD. Z kolei nasi rozmówcy z PO mówią, że Platforma zaoferowała Kosiniakowi-Kamyszowi
wspólny start bez partii lewicowych, ale on to odrzucił i unikał dalszych
negocjacji.
Ostatecznie rozmowy załamały się w piątek
12 lipca - w dniu, w którym PO zorganizowała forum programowe. Kosiniak-Kamysz
po rozmowie ze Schetyną oświadczył, że nie widzi w Platformie chęci budowy
centrowego bloku, a jego zdaniem tylko start opozycji w dwóch blokach -
centrowym i lewicowym - dałby możliwość pokonania PiS. - Decyzja PSL
budowaniu na wybory Koalicji Polskiej oznacza, że PSL
wybiera PiS - komentował potem rzecznik PO Jan Grabiec.
Działacze Platformy
uważają, że brak współpracy PSL z PO to m.in. efekt zakulisowych gier Artura
Balazsa, który jest przeciwnikiem koalicji tych partii i ma dobre relacje z
byłym ministrem rolnictwa z PSL Markiem Sawickim.
Artur Balazs to
jedna z wpływowych, choć niedoświetlonych, postaci polskiej polityki. Od 2005
r. pozostaje poza parlamentem, utrzymuje jednak relacje z politykami różnych
partii, ostatnio najbliżej mu było do Porozumienia Jarosława Gowina. W latach
90. i 2000. działał w Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym (w latach 2002-03 był
jego prezesem). Współpracował tam z politykami, którzy w następnych latach
rozeszli się w różne strony sceny politycznej - m.in. Sławomirem Nitrasem
(dziś PO), Bronisławem Komorowskim, Markiem Zagórskim (PiS) i Adamem Bielanem
(Porozumienie). W 2006 r. związał się z Samoobroną i wspierał budowę koalicji
tej partii z PiS. Obecnie prowadzi duże gospodarstwo na wyspie Wolin, politycy
mówią o nim książę pomorski.
O tym, jak szerokie
wpływy ma Balazs, świadczy działalność fundacji Europejski Fundusz Rozwoju Wsi
Polskiej, której był pierwszym prezesem. Fundacja co roku organizuje
konferencję Europejskie Forum Rolnicze - w 2019 r. uczestniczyli w niej m.in.
premier Mateusz Morawiecki, minister rolnictwa Jan Ardanowski, Władysław
Kosiniak-Kamysz, a także europoseł PO Jerzy Buzek.
- Ma pieniądze i
nic mu nie potrzeba, ale lubi zadawać się z politykami, którzy są na zakręcie.
Teraz na takim zakręcie znalazł się PSL i Balazs postanowił wkroczyć do gry - mówi
nasz rozmówca z zachodniopomorskiej PO.
Teza o tym, że
prezes PSL od początku nie chciał się dogadać, jest popularna w szeregach PO. -
Tak się u nas mówi. jestem przekonany, że zerwane negocjacje nie były winą
Schetyny, on naprawdę bardzo chciał koalicji - mówi członek zarządu PO Artur
Gierada. - Kosiniak-Kamysz od początku dążył do tego, żeby iść samemu. Nie
mówię, że to był jego osobisty cel, ale uległ presji Sawickiego i Pawlaka. A
także innych środowisk wewnątrz partii, które chciałyby w przyszłości stworzyć
koalicję z PiS - uważa szef klubu PO Sławomir Neumann.
Rzeczywiście dwaj
główni partyjni orędownicy samodzielnego startu - Pawlak i Sawicki - w
publicznych wystąpieniach nie wykluczają scenariusza koalicji z PiS. Jednak
zdecydowana większość liderów PSL odrzuca taką opcję. - Nie ma żadnej
możliwości współpracy z PiS. Nie wiem, ile razy można temu zaprzeczać - mówi
POLITYCE członkini władz Stronnictwa
Urszula Pasławska. Taką ewentualność wykluczył też w
rozmowie z nami Władysław Kosiniak-Kamysz.
Joanna Lichocka,
posłanka PiS: - Dla nas koalicja z PSL jest wykluczona. Nie jest tajemnicą, że
Stronnictwo to nasz największy rywal na wsi i będziemy robić wszystko, żeby
odebrać im jak najwięcej wyborców. Jesteśmy w tym coraz bardziej skuteczni.
Jednak polityka PiS wobec PSL i prezesa tej partii wyraźnie złagodniała, a
propaganda obozu rządzącego namawia ludowców do samodzielnego startu. Czy zatem
jest plan jakiegoś „porozumienia”, o którym mówił niedawno enigmatycznie
Jarosław Kaczyński, skoro Kosiniak-Kamysz też ostatnio wspomina o „burzeniu
murów”?
Scenariusz
ewentualnej współpracy z partią Kaczyńskiego prędzej wyobrażają sobie partyjne
doły w PSL niż liderzy. Większość posłów i członków Rady Naczelnej widzi
raczej, że partia znalazła się w kleszczach PiS. Dobrze pokazuje to sytuacja ludowców
w regionach, w których po wyborach samorządowych w 2018 r. stracili władzę na
rzecz PiS. W województwie lubelskim partia Jarosława Kaczyńskiego przejęła nie
tylko urząd marszałkowski i wszystkie podległe mu instytucje, ale też prawie
wszystkie powiaty. Do 2018 r. PSL rządził w 20 lubelskich powiatach, teraz
zostały im dwa. Według polityka PO z Lubelszczyzny, obserwującego sytuację w
terenie, działacze Stronnictwa stracili przez to kilkaset stanowisk.
Nowe władze lokalne
nie wyrzuciły jednak wszystkich. W urzędzie marszałkowskim i podległych mu
instytucjach posady stracili tylko ci na stanowiskach kierowniczych, reszta w
większości została. Szczególnie pracownicy merytoryczni, nawet jeśli byli z
PSL. Nowy marszałek Jarosław Stawiarski z PiS niedługo po objęciu urzędu rozdał
wszystkim, którzy zostali, dodatki. - Tak chciał zaskarbić sobie ich lojalność
- mówi nasz rozmówca z PO. - To wielki kłopot dla Stronnictwa, bo dotąd -
popularność PSL bazowała na tych wszystkich ludziach, którym partia zapewniła
stanowiska, i ich rodzinach.
Teraz nie wiadomo,
czy pozostaną wobec ludowców lojalni - dodaje.
Czy możliwa jest koalicja z PiS w regionie?
- Nie wyobrażam sobie tego. PSL nawet starał się o taką współpracę jesienią
2018r., gdy stracił władzę w sejmiku. PiS nie chciał.
Walka między tymi partiami jest tutaj niesłychanie zażarta.
A głównym celem PiS jest połknięcie ludowców. Idzie im to coraz lepiej. Nie
potrzebują do tego koalicji - przekonuje lubelski działacz PO. Podobnie uważa
Ludwik Dorn, którego PSL namawia do startu z list Koalicji Polskiej; według
niego między PiS a Stronnictwem występuje egzystencjalna wrogość, która
uniemożliwia koalicję tych partii.
Słabnięcie PSL na
wsi obserwuje też socjolog Przemysław Sadura, który prowadzi na terenach
wiejskich pogłębione badania. - PSL na wsi jest mocno zagrożony
marginalizacją. Z jednej strony ludowcom nie pomaga bliska, współpraca, z PO,
która kojarzy się z lewicą. A z drugiej lokalni działacze PSL coraz częściej
reorientują się na PiS ze względów pragmatycznych - mówi w rozmowie z Polityką
Insight.
PiS stosuje sprawne
metody, by marginalizować Stronnictwo na prowincji. Kilka dni temu Sejm
przyjął ustawę, dzięki której jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej otrzymają
82 mln zł na krzewienie kultury i sportu. Wcześniej partia rządząca wzmocniła
finansowo koła gospodyń wiejskich. W obu tych środowiskach ludowcy byli kiedyś
bardzo popularni i mocni, teraz rozpycha się w nich PiS.
Teoretycznie można
sobie wyobrazić scenariusz, w którym PiS z PSL wchodzą w taktyczną koalicję na
poziomie sejmików. Ludowcy, w zamian za odzyskanie części wpływów w agencjach
rolnych i posady kluczowych dla siebie marszałków lubelskiego,
świętokrzyskiego i podlaskiego, zrywają układ z PO w zachodniej Polsce i
pozwalają PiS współrządzić nie w ośmiu, jak obecnie, ale w 14 województwach.
Taka opcja mogłaby wyglądać szczególnie kusząco dla lokalnych działaczy województw,
w których Stronnictwo straciło władzę. Ale byłaby trudna do wprowadzenia w
życie nie tylko ze względu na wspomnianą już wzajemną wrogość obu partii.
Kosiniak-Kamysz wie, że między współpracą a byciem wchłoniętym jest bardzo
cienka granica, o czym przekonała się kiedyś Samoobrona. Nie jest jednak pewne,
czy przekonanie to podzielają Sawicki i Pawlak. A jeśli nie, to czy będą w
stanie wpływać w tej sprawie na prezesa.
- Koalicje w
sejmikach na sto procent zostają takie, jakie były. Na pewno nie będziemy
współpracować z PiS. Gdybyśmy mieli takie plany, już dawno byśmy to zrobili i
moglibyśmy rządzić w 14 województwach, a nie w ośmiu z PO - zapewnia POLITYKĘ
Kosiniak-Kamysz.
Czy PSL, startując samodzielnie, będzie w
stanie przekroczyć jesienią próg wyborczy? To będzie trudne.
W 2015 r. zdobyli 780 tys. głosów i ledwo udało im się
prześliznąć: dostali 5,13 proc., wprowadzili 16 posłów. Tyle że próg w tamtych
wyborach był stosunkowo niski, bo frekwencja nie była duża (51 proc.). Teraz
jeśli utrzyma się ponadprzeciętna mobilizacja widoczna w wyborach samorządowych
i europejskich, frekwencja może dobić nawet do 60 proc., co podniesie próg
wyborczy do ponad 900 tys. głosów. A nic nie wskazuje, by od 2015 r. PSL
szczególnie urosło. Według badania exit poll firmy IPSOS w maju 2019 r. na
wybory europejskie poszedł tylko co trzeci wyborca PSL z 2015 r., reszta
została w domu (o ile wierzyć deklaracjom z sondażu, bo w tego typu badaniach
wyborcy nie zawsze przyznają się i nie zawsze pamiętają, jakie były ich wybory
w poprzednich głosowaniach).
Możliwe, że
jesienią wyborcy Stronnictwa znów się zmobilizują, jednak sam elektorat z 2015
r. nie wystarczy. Dlatego Kosiniak-Kamysz stara się poszerzyć ofertę,
zapraszając do Koalicji Polskiej polityków konserwatywnych i centrowych spoza
PSL. Z list ludowców wystartuje byty polityk PO Marek Biernacki, trwają
rozmowy z Bogdanem Zdrojewskim (i podobno z jego żoną Barbarą), a także z
Ludwikiem Dornem. Podobno na finiszu są rozmowy z Kukiz’15. Chętni do
współpracy z PSL mają być posłowie Piotr Apel, Agnieszka Ścigaj i Grzegorz
Długi, a także sam Paweł Kukiz.
Większość naszych
rozmówców z PSL jest jednak sceptyczna w tej sprawie.
- Nasze elektoraty są kompletnie różne. Oni są
antysystemowi, a nasi wyborcy to ultraprosystemowcy. Te dwie grupy wzajemnie
się zniechęcają - mówi łódzki polityk PSL. Jednym z głównych orędowników
koalicji z Kukizem jest Sawicki.
Niechęć do współpracy ze Stronnictwem widać
też zresztą w szeregach działaczy i zwolenników Kukiz’ 15. W ogłoszonej przez
Pawła Kukiza ankiecie internetowej tylko 3 proc. głosujących poparło opcję
startu razem z ludowcami. (Najwięcej entuzjastów, 38 proc. głosujących,
zebrała opcja współpracy z nową maleńką partią Mariusza Maxa Kolonki Revolution).
Nie można jednak wykluczyć, że część wyborców Kukiz’15 poprze mimo wszystko
ludowców - zwłaszcza jeśli na ten sojusz zdecyduje się lider ruchu Paweł Kukiz.
W majowych eurowyborach zdobyli 500 tys. głosów. Nawet gdyby 20 proc. z nich
jesienią poparło Stronnictwo, byłoby to spore wzmocnienie dla partii.
Kolejnym
środowiskiem są Bezpartyjni Samorządowcy, z nimi też ludowcy toczą rozmowy.
Jest to jednak grupa mocno podzielona. Są trzy główne ośrodki: Lubin, gdzie
liderem jest prezydent miasta Robert Raczyński, Wrocław z marszałkiem dolnośląskim
Cezarym Przybylskim oraz Szczecin z prezydentem Piotrem Krzystkiem. I z tym
trzecim PSL ma najlepsze układy. Krzystek - co podkreślają nasi rozmówcy z
Pomorza Zachodniego - ma bardzo dobre relacje z Balazsem, co też może tłumaczyć
jego przychylność wobec projektu PSL - Koalicja Polska.
Nie jest jednak
pewne, jak dużym wzmocnieniem będą Bezpartyjni. Krzystek sam nie wystartuje,
bo bałby się stracić mandat prezydenta. Podobnie Raczyński. Mogą promować
swoich ludzi, ale siłą rzeczy nie będą to mocne nazwiska.
Jest jeszcze inny
kłopot: ci sami kandydaci, którzy na listach dużych partii miewali świetne
wyniki, startując z PSL mogą wypaść znacznie gorzej. - Spadochroniarze z innych
partii mają u nas zwykle słabe wyniki - przyznaje jeden z działaczy PSL.
- W 2011 r. John Godson zdobył z piątego miejsca w Łodzi 30
tys. głosów na liście PO. W 2015 r. był u nas dwójką i dostał tylko 1,5 tys.
Bogdan Zdrojewski jako jedynka PO zdobyłby ponad 100 tys. głosów, a u nas ile
będzie miał? Pewnie kilka tysięcy - dodaje. Mimo to ludowcy liczą na lepsze niż
zazwyczaj wyniki w miastach. Oprócz Zdrojewskiego ma im w tym pomóc Władysław
Teofil Bartoszewski w Warszawie czy Marek Biernacki w Gdyni.
- PSL bardzo dobrze
wypadł w miastach w ostatnich wyborach europejskich - mówi POLITYCE Ludwik
Dorn. - Bartoszewski sam zdobył w Warszawie 35 tys. głosów, a w 2014 r. cała
lista Stronnictwa miała w tym okręgu 19 tys. Adam Jarubas miał świetne wyniki
w miastach w regionie świętokrzyskim i bardzo dobre w Krakowie.
Jednak nawet jeśli teza o wzmocnieniu PSL
w miastach jest prawdziwa, nie wiadomo, czy ten wzrost zrównoważy spadek
notowań Stronnictwa na prowincji. - PiS mocno pracuje nad wyborcami na wsi i w
dużym stopniu udało mu się przedstawić w tym elektoracie PSL jako sojusznika PO
i lewicy. Sam widziałem memy, które przekonały iluś dawnych wyborców
Stronnictwa do głosowania na PiS. Na jednym z tych memów był Kosiniak-Kamysz
na Paradzie Równości, umalowany, z podpisem „rolnik szuka męża" - mówi
Sadura.
W ostatnich
sondażach PSL dostawał między 3
a 4 proc. głosów. To za mało, żeby przekroczyć próg, ale
poparcie dla ludowców zwykle było w badaniach niższe niż w prawdziwym
głosowaniu. Publicyści od lat powtarzają, że każde kolejne wybory to dla PSL
„być albo nie być”. Teraz wygląda na to, że przekroczenie progu będzie jeszcze
trudniejsze niż poprzednio. Ludowcy podjęli duże ryzyko.
Gdyby tym razem im
się nie udało, próba przeżycia na pisowskiej kroplówce - w postaci jakichś
stanowisk czy odstąpienia części lokalnej władzy - mogłaby być dla niektórych
w Stronnictwie opcją kuszącą. Ale też byłaby to przy okazji recepta na
ostateczną klęskę PSL i podzielenie losów Samoobrony.
Joanna Sawicka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz