czwartek, 25 lipca 2019

PSL



Czy jesienią będzie jeszcze co zbierać?

Albo mamy kręgosłup, jaja i od­wagę stanąć na własnych no­gach i idziemy podmiotowo, albo stoczymy się w toksyczny spór PiS z PO. Tymi słowami Waldemar Pawlak namawiał 1 czerwca li­derów PSL, by odrzucili ofertę PO i szli do wyborów parlamentarnych samodzielnie. Głos byłego prezesa Stronnictwa został na posiedzeniu Rady Naczelnej PSL przyjęty chłodno. Jeszcze wtedy w szeregach zda­wało się panować przekonanie, że sojusz z Platformą na wybory do Sejmu to najlep­sze rozwiązanie dla ludowców.

Władysław Kosiniak-Kamysz, żeby mieć pewność w tej sprawie, zarządził wewnętrzne konsultacje - za koalicją z PO wypowiedziało się 14 spośród 16 struktur regionalnych (przeciwne temu były tylko regiony podlaski i kujawsko-pomorski). A jednak negocjacje z Platformą zakoń­czyły się fiaskiem i ludowcy startują sami jako PSL - Koalicja Polska. Dlaczego tak się stało?
   Po stronie opozycji toczy się gra po­legająca na tym, kto zostanie uznany za winnego za brak wspólnego bloku na wybory do Sejmu. - Grzegorz Schetyna planował to od samego początku i w ten sposób prowadził negocjacje, żeby to się nie udało - słyszymy od jednego z lide­rów PSL. - Władysław Kosiniak-Kamysz zdecydował tuż po wyborach europej­skich, że ludowcy pójdą sami - mówi nam poseł PO. Nie brak opinii, że ma­jowe wybory przekonały PSL, że z PiS wygrać się nie da, dlatego trzeba się z tą partią ułożyć.
   Negocjacje toczyły się jednak przez kilka tygodni. Atmosfera rozmów nie była najlepsza. Lu­dowcy twierdzą, że Schetyna w ostatniej chwili odwoływał spotkania i zamiast zakuliso­wych rozmów z liderem PSL organizował konferencje wzywa­jące Stronnictwo do akceptacji szerokiego bloku z lewicą. Polity­cy Platformy twierdzą zaś, że to ludowcy od­woływali spotkania, a na kilka dni przed umówionym finałem rozmów zwerbowali do Koalicji Polskiej dwóch by­łych posłów PO, mając świadomość, że to musi być odczytane jako wrogi akt.
   Działacze PSL podkreślają, że ich je­dynym warunkiem współpracy z Plat­formą była nieobecność Wiosny i SLD. Z kolei nasi rozmówcy z PO mówią, że Platforma zaoferowała Kosiniakowi-Kamyszowi wspólny start bez partii lewico­wych, ale on to odrzucił i unikał dalszych negocjacji.

Ostatecznie rozmowy załamały się w piątek 12 lipca - w dniu, w którym PO zorganizowała forum programowe. Kosiniak-Kamysz po rozmowie ze Schetyną oświadczył, że nie widzi w Platformie chęci budowy centrowego bloku, a jego zdaniem tylko start opozycji w dwóch blokach - centrowym i lewicowym - dałby możliwość pokonania PiS. - Decyzja PSL
budowaniu na wybory Koalicji Polskiej oznacza, że PSL wybiera PiS - komentował potem rzecznik PO Jan Grabiec.
   Działacze Platformy uważają, że brak współpracy PSL z PO to m.in. efekt zakuli­sowych gier Artura Balazsa, który jest prze­ciwnikiem koalicji tych partii i ma dobre relacje z byłym ministrem rolnictwa z PSL Markiem Sawickim.
   Artur Balazs to jedna z wpływowych, choć niedoświetlonych, postaci pol­skiej polityki. Od 2005 r. pozostaje poza parlamentem, utrzymuje jednak relacje z politykami różnych partii, ostatnio najbliżej mu było do Porozumienia Jarosława Gowina. W latach 90. i 2000. działał w Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym (w latach 2002-03 był jego prezesem). Współpracował tam z politykami, którzy w następnych latach rozeszli się w różne strony sceny poli­tycznej - m.in. Sławomirem Nitrasem (dziś PO), Bronisławem Komorowskim, Markiem Zagórskim (PiS) i Adamem Bielanem (Porozumienie). W 2006 r. związał się z Samoobroną i wspierał budowę koali­cji tej partii z PiS. Obecnie prowadzi duże gospodarstwo na wyspie Wolin, politycy mówią o nim książę pomorski.
   O tym, jak szerokie wpływy ma Balazs, świadczy działalność fundacji Europej­ski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej, której był pierwszym prezesem. Fundacja co roku organizuje konferencję Europejskie Forum Rolnicze - w 2019 r. uczestniczyli w niej m.in. premier Mateusz Morawiecki, minister rolnictwa Jan Ardanowski, Włady­sław Kosiniak-Kamysz, a także europoseł PO Jerzy Buzek.
   - Ma pieniądze i nic mu nie potrzeba, ale lubi zadawać się z politykami, którzy są na zakręcie. Teraz na takim zakręcie znalazł się PSL i Balazs postanowił wkroczyć do gry - mówi nasz rozmówca z zachodnio­pomorskiej PO.
   Teza o tym, że prezes PSL od początku nie chciał się dogadać, jest popularna w szeregach PO. - Tak się u nas mówi. je­stem przekonany, że zerwane negocjacje nie były winą Schetyny, on naprawdę bar­dzo chciał koalicji - mówi członek zarządu PO Artur Gierada. - Kosiniak-Kamysz od początku dążył do tego, żeby iść samemu. Nie mówię, że to był jego osobisty cel, ale uległ presji Sawickiego i Pawlaka. A także innych środowisk wewnątrz partii, które chciałyby w przyszłości stworzyć koalicję z PiS - uważa szef klubu PO Sławomir Neumann.
   Rzeczywiście dwaj główni partyjni orę­downicy samodzielnego startu - Pawlak i Sawicki - w publicznych wystąpieniach nie wykluczają scenariusza koalicji z PiS. Jednak zdecydowana większość liderów PSL odrzuca taką opcję. - Nie ma żadnej możliwości współpracy z PiS. Nie wiem, ile razy można temu zaprzeczać - mówi POLITYCE członkini władz Stronnictwa
Urszula Pasławska. Taką ewentualność wy­kluczył też w rozmowie z nami Władysław Kosiniak-Kamysz.
   Joanna Lichocka, posłanka PiS: - Dla ­nas koalicja z PSL jest wykluczona. Nie jest tajemnicą, że Stronnictwo to nasz największy rywal na wsi i będziemy robić wszystko, żeby odebrać im jak najwięcej wyborców. Jesteśmy w tym coraz bardziej skuteczni. Jednak polityka PiS wobec PSL i prezesa tej partii wyraźnie złagodniała, a propaganda obozu rządzącego namawia ludowców do samodzielnego startu. Czy zatem jest plan jakiegoś „porozumienia”, o którym mówił niedawno enigmatycznie Jarosław Kaczyński, skoro Kosiniak-Kamysz też ostatnio wspomina o „burzeniu murów”?
   Scenariusz ewentualnej współpracy z partią Kaczyńskiego prędzej wyobrażają sobie partyjne doły w PSL niż liderzy. Więk­szość posłów i członków Rady Naczelnej widzi raczej, że partia znalazła się w klesz­czach PiS. Dobrze pokazuje to sytuacja ludowców w regionach, w których po wyborach samorządowych w 2018 r. stra­cili władzę na rzecz PiS. W województwie lubelskim partia Jarosława Kaczyńskiego przejęła nie tylko urząd marszałkowski i wszystkie podległe mu instytucje, ale też prawie wszystkie powiaty. Do 2018 r. PSL rządził w 20 lubelskich powiatach, teraz zostały im dwa. Według polityka PO z Lubelszczyzny, obserwującego sytuację w terenie, działacze Stronnictwa stracili przez to kilkaset stanowisk.
   Nowe władze lokalne nie wyrzuciły jednak wszystkich. W urzędzie marszał­kowskim i podległych mu instytucjach posady stracili tylko ci na stanowiskach kierowniczych, reszta w większości zosta­ła. Szczególnie pracownicy merytoryczni, nawet jeśli byli z PSL. Nowy marszałek Jarosław Stawiarski z PiS niedługo po objęciu urzędu rozdał wszystkim, którzy zostali, dodatki. - Tak chciał zaskarbić so­bie ich lojalność - mówi nasz rozmówca z PO. - To wielki kłopot dla Stronnictwa, bo dotąd - popularność PSL bazowała na tych wszystkich ludziach, którym partia zapewniła stanowiska, i ich rodzinach.
   Teraz nie wiadomo, czy pozostaną wobec ludowców lojalni - dodaje.

Czy możliwa jest koalicja z PiS w regionie? - Nie wyobrażam so­bie tego. PSL nawet starał się o taką współpracę jesienią 2018r., gdy stra­cił władzę w sejmiku. PiS nie chciał.
Walka między tymi partiami jest tutaj niesłychanie zażarta. A głównym celem PiS jest połknięcie ludowców. Idzie im to coraz lepiej. Nie potrzebują do tego koali­cji - przekonuje lubelski działacz PO. Po­dobnie uważa Ludwik Dorn, którego PSL namawia do startu z list Koalicji Polskiej; według niego między PiS a Stronnictwem występuje egzystencjalna wrogość, która uniemożliwia koalicję tych partii.
   Słabnięcie PSL na wsi obserwuje też so­cjolog Przemysław Sadura, który prowadzi na terenach wiejskich pogłębione bada­nia. - PSL na wsi jest mocno zagrożony marginalizacją. Z jednej strony ludowcom nie pomaga bliska, współpraca, z PO, któ­ra kojarzy się z lewicą. A z drugiej lokalni działacze PSL coraz częściej reorientują się na PiS ze względów pragmatycznych - mówi w rozmowie z Polityką Insight.
   PiS stosuje sprawne metody, by margi­nalizować Stronnictwo na prowincji. Kilka dni temu Sejm przyjął ustawę, dzięki któ­rej jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej otrzymają 82 mln zł na krzewienie kul­tury i sportu. Wcześniej partia rządząca wzmocniła finansowo koła gospodyń wiejskich. W obu tych środowiskach ludowcy byli kiedyś bardzo popularni i mocni, teraz rozpycha się w nich PiS.
   Teoretycznie można sobie wyobrazić scenariusz, w którym PiS z PSL wchodzą w taktyczną koalicję na poziomie sejmi­ków. Ludowcy, w zamian za odzyskanie części wpływów w agencjach rolnych i po­sady kluczowych dla siebie marszałków lu­belskiego, świętokrzyskiego i podlaskiego, zrywają układ z PO w zachodniej Polsce i pozwalają PiS współrządzić nie w ośmiu, jak obecnie, ale w 14 województwach. Taka opcja mogłaby wyglądać szczegól­nie kusząco dla lokalnych działaczy wo­jewództw, w których Stronnictwo straciło władzę. Ale byłaby trudna do wprowadze­nia w życie nie tylko ze względu na wspo­mnianą już wzajemną wrogość obu partii. Kosiniak-Kamysz wie, że między współ­pracą a byciem wchłoniętym jest bardzo cienka granica, o czym przekonała się kiedyś Samoobrona. Nie jest jednak pew­ne, czy przekonanie to podzielają Sawicki i Pawlak. A jeśli nie, to czy będą w stanie wpływać w tej sprawie na prezesa.
   - Koalicje w sejmikach na sto procent zostają takie, jakie były. Na pewno nie bę­dziemy współpracować z PiS. Gdybyśmy mieli takie plany, już dawno byśmy to zrobili i moglibyśmy rządzić w 14 woje­wództwach, a nie w ośmiu z PO - za­pewnia POLITYKĘ Kosiniak-Kamysz.

Czy PSL, startując samodzielnie, będzie w stanie przekroczyć jesienią próg wyborczy? To będzie trudne.
W 2015 r. zdobyli 780 tys. głosów i led­wo udało im się prześliznąć: dostali 5,13 proc., wprowadzili 16 posłów. Tyle że próg w tamtych wyborach był stosunkowo niski, bo frekwencja nie była duża (51 proc.). Te­raz jeśli utrzyma się ponadprzeciętna mo­bilizacja widoczna w wyborach samorzą­dowych i europejskich, frekwencja może dobić nawet do 60 proc., co podniesie próg wyborczy do ponad 900 tys. głosów. A nic nie wskazuje, by od 2015 r. PSL szczegól­nie urosło. Według badania exit poll firmy IPSOS w maju 2019 r. na wybory euro­pejskie poszedł tylko co trzeci wyborca PSL z 2015 r., reszta została w domu (o ile wierzyć deklaracjom z sondażu, bo w tego typu badaniach wyborcy nie zawsze przy­znają się i nie zawsze pamiętają, jakie były ich wybory w poprzednich głosowaniach).
   Możliwe, że jesienią wyborcy Stron­nictwa znów się zmobilizują, jednak sam elektorat z 2015 r. nie wystarczy. Dlatego Kosiniak-Kamysz stara się poszerzyć ofer­tę, zapraszając do Koalicji Polskiej polity­ków konserwatywnych i centrowych spoza PSL. Z list ludowców wystartuje byty poli­tyk PO Marek Biernacki, trwają rozmowy z Bogdanem Zdrojewskim (i podobno z jego żoną Barbarą), a także z Ludwikiem Dornem. Podobno na finiszu są rozmowy z Kukiz’15. Chętni do współpracy z PSL mają być posłowie Piotr Apel, Agnieszka Ścigaj i Grzegorz Długi, a także sam Pa­weł Kukiz.
   Większość naszych rozmówców z PSL jest jednak sceptyczna w tej sprawie.
- Nasze elektoraty są kompletnie różne. Oni są antysystemowi, a nasi wyborcy to ultraprosystemowcy. Te dwie grupy wza­jemnie się zniechęcają - mówi łódzki poli­tyk PSL. Jednym z głównych orędowników koalicji z Kukizem jest Sawicki.

Niechęć do współpracy ze Stronnictwem widać też zresztą w szeregach działa­czy i zwolenników Kukiz’ 15. W ogłoszonej przez Pawła Kukiza ankiecie internetowej tylko 3 proc. głosujących poparło opcję startu razem z ludowcami. (Najwięcej en­tuzjastów, 38 proc. głosujących, zebrała opcja współpracy z nową maleńką partią Mariusza Maxa Kolonki Revolution). Nie można jednak wykluczyć, że część wy­borców Kukiz’15 poprze mimo wszystko ludowców - zwłaszcza jeśli na ten so­jusz zdecyduje się lider ruchu Paweł Ku­kiz. W majowych eurowyborach zdobyli 500 tys. głosów. Nawet gdyby 20 proc. z nich jesienią poparło Stronnictwo, było­by to spore wzmocnienie dla partii.
   Kolejnym środowiskiem są Bezpartyjni Samorządowcy, z nimi też ludowcy toczą rozmowy. Jest to jednak grupa mocno po­dzielona. Są trzy główne ośrodki: Lubin, gdzie liderem jest prezydent miasta Robert Raczyński, Wrocław z marszałkiem dolno­śląskim Cezarym Przybylskim oraz Szcze­cin z prezydentem Piotrem Krzystkiem. I z tym trzecim PSL ma najlepsze układy. Krzystek - co podkreślają nasi rozmów­cy z Pomorza Zachodniego - ma bardzo dobre relacje z Balazsem, co też może tłu­maczyć jego przychylność wobec projektu PSL - Koalicja Polska.
   Nie jest jednak pewne, jak dużym wzmocnieniem będą Bezpartyjni. Krzy­stek sam nie wystartuje, bo bałby się stracić mandat prezydenta. Podobnie Raczyński. Mogą promować swoich lu­dzi, ale siłą rzeczy nie będą to mocne nazwiska.
   Jest jeszcze inny kłopot: ci sami kandy­daci, którzy na listach dużych partii mie­wali świetne wyniki, startując z PSL mogą wypaść znacznie gorzej. - Spadochroniarze z innych partii mają u nas zwykle słabe wyniki - przyznaje jeden z działaczy PSL.
- W 2011 r. John Godson zdobył z piątego miejsca w Łodzi 30 tys. głosów na liście PO. W 2015 r. był u nas dwójką i dostał tylko 1,5 tys. Bogdan Zdrojewski jako je­dynka PO zdobyłby ponad 100 tys. głosów, a u nas ile będzie miał? Pewnie kilka tysięcy - dodaje. Mimo to ludowcy liczą na lepsze niż zazwyczaj wyniki w miastach. Oprócz Zdrojewskiego ma im w tym pomóc Wła­dysław Teofil Bartoszewski w Warszawie czy Marek Biernacki w Gdyni.
   - PSL bardzo dobrze wypadł w miastach w ostatnich wyborach europejskich - mówi POLITYCE Ludwik Dorn. - Bartoszewski sam zdobył w Warszawie 35 tys. głosów, a w 2014 r. cała lista Stronnictwa mia­ła w tym okręgu 19 tys. Adam Jarubas miał świetne wyniki w miastach w re­gionie świętokrzyskim i bardzo dobre w Krakowie.

Jednak nawet jeśli teza o wzmocnie­niu PSL w miastach jest prawdziwa, nie wiadomo, czy ten wzrost zrówno­waży spadek notowań Stronnictwa na prowincji. - PiS mocno pracuje nad wy­borcami na wsi i w dużym stopniu udało mu się przedstawić w tym elektoracie PSL jako sojusznika PO i lewicy. Sam widzia­łem memy, które przekonały iluś dawnych wyborców Stronnictwa do głosowania na PiS. Na jednym z tych memów był Kosi­niak-Kamysz na Paradzie Równości, uma­lowany, z podpisem „rolnik szuka męża" - mówi Sadura.
   W ostatnich sondażach PSL dostawał między 3 a 4 proc. głosów. To za mało, żeby przekroczyć próg, ale poparcie dla ludo­wców zwykle było w badaniach niższe niż w prawdziwym głosowaniu. Publicyści od lat powtarzają, że każde kolejne wybory to dla PSL „być albo nie być”. Teraz wygląda na to, że przekroczenie progu będzie jesz­cze trudniejsze niż poprzednio. Ludowcy podjęli duże ryzyko.
   Gdyby tym razem im się nie udało, próba przeżycia na pisowskiej kroplówce - w postaci jakichś stanowisk czy odstą­pienia części lokalnej władzy - mogłaby być dla niektórych w Stronnictwie opcją kuszącą. Ale też byłaby to przy okazji re­cepta na ostateczną klęskę PSL i podzie­lenie losów Samoobrony.
Joanna Sawicka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz