Niemal we wszystkich
krajach Unii istnieje coś w rodzaju 500 plus, ale nigdzie nie wywołuje takich
emocji ani nie zapewniło nikomu takiej hegemonii jak Prawu i Sprawiedliwości w
Polsce.
Prawo
i Sprawiedliwość to oczywiście nie tylko 500 plus, ale to właśnie ten socjalny
transfer zrewolucjonizował polską politykę i stał się punktem odniesienia dla
wszystkiego, co dziś polityczne. Ma być jeszcze raz głównym sposobem na
wygranie wyborów parlamentarnych. Bo tak jak tuż przed wyborami (26 maja)
wypłacono trzynastą emeryturę (21 maja), tak teraz w październiku wyborcy
dostaną 500 plus na pierwsze dziecko z wyrównaniem za cztery miesiące.
Trzynasta emerytura to przecież nic innego jak
500 plus, tylko że dla emerytów. Przeciwników PiS do dzisiaj irytuje
świadomość, jakie to banalnie proste rozwiązanie, jeśli się już na nie wpadnie.
Tym razem jednak jest jedno „ale”: gotówka w znacznie większym stopniu popłynie
do bogatych niż biednych. Czy to się wyborcom PiS spodoba?
Mikołaj Fidziński z portalu Gazeta.pl przedstawił
wyliczenie, z którego wynika, że 10 proc. z najwyższymi dochodami będzie w
skali roku otrzymywać łącznie prawie 5 mld zł, z kolei 10 proc. najuboższych -
tylko ok. 2,5 mld zł. Już sama reforma 500
plus (likwidacja progu dochodowego) będzie bardzo korzystna dla najbogatszych.
O ile np. 20 proc. rodzin z najniższymi dochodami zyska na tej zmianie ok. 800
mln zł, o tyle 20 proc. rodzin najlepiej zarabiających prawie 6 mld zł. Gdyby
PiS chciał po prostu jeszcze raz zmobilizować swój elektorat, łatwo mógłby
odwrócić te proporcje, utrzymując lub wprowadzając nowy próg finansowy przy
wypłatach „na pierwsze dziecko” albo różnicując wsparcie. Czyżby zatem PiS
chodziło o coś więcej?
Władza doskonale wie, że 500 plus, także dla lepiej zarabiających,
nie jest im obojętne. Nie muszą głosować na PiS, wystarczy, że nie zagłosują na
opozycję. To się nazywa asymetryczna demobilizacja, która jest
najskuteczniejszym sposobem na wygrywanie wyborów w kraju podzielonym na pół i
silnie zantagonizowanym. Mistrzyni tej strategii Angela Merkel
na przestrzeni kilkunastu lat odebrała poparcie i zmarginalizowała głównego
rywala, czyli SPD. Przejmując kolejne fundamenty polityki przeciwnika, wyrwała
mu duszę i język. To partia kanclerz Merkel przegłosowała wprowadzenie
małżeństw homoseksualnych czy zamknięcie elektrowni nuklearnych.
Wrażliwość społeczna akurat
długo była bezpańska na polskiej scenie politycznej, choć późna Platforma Obywatelska coraz bardziej skręcała w
tę stronę; ale robiła to w stylu PO, czyli minimalistycznym.
Podniósł ją z ziemi PiS i dlatego
mógł zaoferować wyborcom lewicowy i prawicowy program jednocześnie. Obniżyć
podatki i podwyższyć wydatki. Nie bardzo musi się też martwić o to, co będzie
później, bo wcześniej zdąży z domknięciem węgierskiego modelu władzy „niemożliwej
do odwołania”.
Powszechnie podzielane jest przekonanie, że dopóki
opozycja nie wymyśli swojego 500 plus, to nie ma szans wygrać.
I to ją wpycha w pułapkę: jeśli
zaproponuje swoje 500, a
tym bardziej 600 plus, to przestanie się od PiS różnić. Przegra, bo będzie
tylko mniej wiarygodną kopią oryginału. Jeśli tego nie zrobi, też może
przegrać, bo wszystko, co bardziej ambitne niż 500 plus, będzie dla masowego
wyborcy mniej przekonujące niż prosty transfer gotówki. Czy jest z tego wyjście
inne niż stare angielskie powiedzenie, że wybory się przegrywa, a nie wygrywa,
a więc trzeba czekać, aż PiS się sam pogrąży?
Koalicja Obywatelska zaproponowała „szóstkę Schetyny”,
zawierającą spory komponent socjalny. Celem ma być podniesienie dochodów nie
przez transfery socjalne, ale przez pensje: „Niech państwo wreszcie zacznie
szanować człowieka, który pracuje. Niech państwo przestanie dokładać mu ciężarów.
Bogacą się partyjni działacze, tylko pensja zwykłego pracownika nie rośnie.
Gwarantuję, że ci, którzy zarabiają poniżej 4,5 tys. zł brutto, dostaną
specjalną premię za aktywność” - ogłosił Grzegorz Schetyna. Koalicja dobrze
identyfikuje problem, bo polska gospodarka opiera się na niskich pensjach i
polityka gospodarcza stymulująca ich podnoszenie nie grozi dziś wzrostem
bezrobocia. Zmusza natomiast polskie firmy do szukania sposobów podnoszenia
wydajności, a nie taniej siły roboczej.
W programie KO niewiele jest jednak prezentów podobnych do
500 plus. Koalicja chce podnieść zarobki nauczycielom o obiecane już wcześniej
i bardzo potrzebne 1 tys. zł,
a także utrzymać trzynastą
emeryturę. Pozostałe zmiany wymagają aktywności państwa, a nie księgowych:
ograniczenie kolejek do lekarzy specjalistów i na SOR; centra rehabilitacji i
domy seniora; ograniczenie stosowania węgla, wprowadzenie związków
partnerskich i przywrócenie państwowego programu in vitro; zakaz
wwozu śmieci do Polski i program „Dzika rzeka”; pakiet demokratyczny:
wprowadzenie głosowania przez internet i obligatoryjne referenda, gdy jakiejś
inicjatywie uda się zebrać milion podpisów. KO nie posłuchała więc tych,
którzy wzywali do podjęcia rękawicy i licytacji na transfery. Czy nie zabierze
zatem swojego ambitnego programu do grobu?
Czar 500 plus to coś znacznie
więcej niż pieniądze. To trzy w jednym:
więcej pieniędzy, więcej godności i więcej skuteczności. W 500 plus jest
ukryta podwójna redystrybucja dochodów. Zasilenie portfeli jest relatywnie tym
większe, im niższe zarobki i niższe ceny panują w miejscu zamieszkania, czyli
na wsiach i w małych miastach. Powyżej granicy głodu bieda jest zawsze
relatywna i skutkuje uczuciem poniżenia, kiedy się patrzy na zamożniejszych.
Redystrybucja dochodów oznacza więc zawsze redystrybucję godności, przynajmniej
w tym podstawowym wymiarze. PiS od dawna zajmuje się redystrybucją godności na
poziomie propagandy (ma być zaprzeczeniem „pedagogiki wstydu”), a 500 plus jest
tylko jej uzupełnieniem, które podnosi wiarygodność tego przekazu.
Różnica między bardziej wyrafinowaną polityką społeczną,
jaką prowadził na przykład Władysław Kosiniak-Kamysz, a 500 plus polega właśnie
na tym, że tę drugą w odróżnieniu od pierwszej widać we własnym poczuciu
godności. Budowa żłobków i przedszkoli albo Karta Dużej Rodziny nie działają
tak samo jak 500 plus, a budowa domów seniora nie działa tak jak trzynasta
emerytura. Nawet gdyby dawały większe korzyści, a tak mówią eksperci od
polityki społecznej.
Nie do końca prawdziwa jest więc teza, że taka gotówkowa
polityka społeczna jest mniej efektywna niż ta bardziej wyrafinowana.
Finansowo (nie mówiąc o wpływie na demografię)
może mieć mniejszy sens, ale społecznie większy: ogranicza poczucie niższości.
W takim poharatanym społeczeństwie jak polskie, z nagromadzonym przez wieki
poczuciem skrzywdzenia i poniżenia (narodowego, klasowego, regionalnego, płciowego
i każdego innego) to waży więcej niż tysiące kilometrów autostrad. Zauważmy
przy okazji, że osiągnięcia PO (jak autostrady i koleje wysokich prędkości)
miały w sporej mierze klasowy charakter, pośredni i techniczny. Dla bogatych
pendolino, dla pozostałych tańsze pociągi, przepełnione i wiecznie spóźnione.
500 plus miało wpływ nawet na poczucie godności imigrantów z
Ukrainy, znajdujących się oczko dalej w łańcuchu pokarmowym Polski. I to mimo
że świadczenia nie otrzymują. Jak to możliwe? Opisuje to w poprzednim numerze
POLITYKI anonimowa Ukrainka, z którą rozmawia Katarzyna Zdanowicz: „Teraz
Ukrainiec, wykształcony, niepijący, pracowity, coraz więcej znaczy i ma
silniejszą pozycję. 500 plus w Polsce wszystko zmieniło. Skończyła się
możliwość zatrudniania miejscowych na sezon z przypadku, na śmieciówkach,
którym można było zapłacić grosze. Tę lukę wypełniamy my, Ukraińcy”. To jedyny
pozytywny przykład w żenującym obrazie tego, na co stać Polaków w stosunku do
imigrantów z Ukrainy. Oczywiście ten efekt 500 plus jest niezamierzony
W fokusowych badaniach elektoratów Polacy o 500 plus mówią
jak o udowodnionym cudzie: „Jest wreszcie władza, która coś obiecuje i to się
naprawdę dzieje”. Pieniądze zdają się wzięte z niczego, rozmnożone przez
dobrych ludzi z partii Kaczyńskiego. Ten quasi-religijny status
PiS mobilizuje zwolenników i daje partii przewagę nie tylko liczebną, ale i
symboliczną nad opozycją, która na tle PiS wydaje się taka rozczarowująco
zwykła. A partia w opozycji nie bardzo ma jak udowodnić skuteczność w
realizowaniu obietnic. Weźmy dla przykładu sprawę służby zdrowia.
We wszystkich możliwych
badaniach Polacy jako największą bolączkę wskazują stan opieki medycznej. Tymczasem pieniądze, które rząd będzie wydawał na 500 plus
(40 mld), mogłyby podnieść wydatki na zdrowie z 4,5 proc. do wymarzonego
poziomu 6,2 proc., które zaplanował rząd (wyliczenie ekonomisty Aleksandra
Łaszka z FOR). Jak wynika z niedawnego sondażu IPSOS dla OKO.press, Polacy
uważają, że pieniądze z budżetu państwa powinny być przeznaczane np. na
likwidację kolejek do lekarzy (57 proc. odpowiedzi) albo wyższą jakość edukacji
(34 proc.) niż na 500 plus niezależnie od zamożności rodziny (18 proc.
wskazań).
Jaką wadę miałoby zgodne z tymi sugestiami rozwiązanie?
Otóż, efekt poprawy byłby odłożony długo na czas po wyborach. No i trudno o
większą komunikacyjną abstrakcję niż „reforma służby zdrowia”, choć dotyczy
nas wszystkich i to tak bezpośrednio, że bardziej się nie da. 500 plus zresztą
mogło częściowo rozładować problem dostępu do usług medycznych, bo te pieniądze
można przecież wydać na lekarzy pracujących w prywatnej służbie zdrowia.
A na co Polacy deklarują, że wydadzą 500 plus? Badanie
przeprowadzone przez Santander
Consumer Bank pokazało, że 42 proc.
rodziców-beneficjentów 500 plus zdobyte pieniądze chce wydać na zajęcia
pozalekcyjne dla dzieci i naukę języków obcych. „W dalszej kolejności
odpowiadano, że kwoty te zostaną przeznaczone na wakacje i podróże (22 proc.)
oraz wycieczki szkolne lub tzw. zielone szkoły (niemal 18 proc.). Niecałe 15
proc. rodziców otrzymane środki wyda na zajęcia sportowe dziecka, a 13 proc. na
ubrania” - czytamy w raporcie. Oczywiście w takim sondażu trudno ocenić
prawdomówność (rozrywkę wybrało 4 proc. badanych), ale wydaje się, że dominuje
edukacja dzieci.
Państwo PiS nie podnosi więc do cywilizowanego poziomu
wydatków na publiczną służbę zdrowia i publiczną edukację, zamiast tego dofinansowuje
prywatną służbę zdrowia i prywatną edukację, przenosząc do niej pieniądze z
budżetu rękami zadowolonych wyborców. Płaci ten sam wyborca, składając się na
budżet. PiS pobiera rentę wyborczą.
Rzeczywiście cud, tylko nie ten sam, który widzi wyborca.
Gdyby 500 plus dostawali tylko ubożsi, to moglibyśmy powiedzieć, że płacą
jedni, żeby dostać mogli drudzy. Ale to właśnie zmieniono. Czy biedni dowiedzą
się kiedykolwiek, że teraz popłynie do nich dodatkowo tylko strumyk, a do
bogatych rzeka? I że są faktycznie wypychani do płatnej edukacji i prywatnej
służby zdrowia (ubezpiecza się w niej już 2,5 mln Polaków)?
W tym samym czasie PiS wprowadził 500 plus dla osób dorosłych
niezdolnych do samodzielnej egzystencji, ale z kryterium dochodowym. Dlaczego
nie zrobił odwrotnie: nie wprowadził progu dochodowego na 500 plus dla dzieci
i nie zniósł go dla osób niepełnosprawnych? Jak to możliwe, że jedna i ta sama
partia jednocześnie potrafi ulżyć milionom Polaków, dając im 500 plus, i wydać
na to kilkadziesiąt miliardów złotych, a jednocześnie zignorować, a nawet
poniżać strajkujące matki niepełnosprawnych dzieci w Sejmie? Czy protest niepełnosprawnych
zdemaskował PiS jako partię, która nie ma nic wspólnego z empatią? Nic bardziej
mylnego.
Warto poświęcić chwilę kwestii empatii w polityce, bo używamy
tego kryterium nieustannie. Dla opozycji nie ma bardziej zajadłej i bezdusznej
partii niż PiS. Ta zaś mówi o „elitach”, „gorszym sorcie”, a jej wyborcy nie
szczędzą PO jeszcze ciekawszych określeń. Nie popełniajmy tego błędu, sądząc,
że wyborcy PiS to zajadli ludzie pozbawieni współczucia albo racjonalności.
Różnią nas interesy, a nie racjonalność czy współczucie. Kluczowe pytanie nie
brzmi: kto jest empatyczny, tylko: komu współczuje?
Paul Bloom, wybitny psycholog społeczny z Uniwersytetu Yale, dowodzi
wręcz na podstawie licznych badań empirycznych, że związek między empatią a
dobrym zachowaniem jest wątpliwy albo wręcz negatywny, bo empatia może
prowadzić do złych zachowań. Przede wszystkim jednak empatia nie jest wcale
najlepszym moralnym drogowskazem. Bardzo często odzwierciedla nasze uprzedzenia:
nie przypadkiem ludzie współczują bardziej swoim sąsiadom i rodakom niż masom
anonimowych uchodźców.
Zdarza się, że empatia zaburza rozumowanie i prowadzi do
złych konsekwencji. Przykładem choćby walka z globalnym ociepleniem. Gdybyśmy
podejmowali decyzje motywowani przede wszystkim przez empatię, wybralibyśmy
raczej dobro górników i ich rodzin niż abstrakcyjne liczby i „przyszłe
pokolenia”.
Odwoływanie się do racjonalności nie wydaje się dziś w
Polsce równie przekonujące jak stałe deklarowanie współczucia, ale wobec
wybranych grup i osób. Na przykład: Polaków obrażanych przez Żydów, polskich
rodzin i katolików atakowanych przez LGBT, dzieci narażonych na seksualizację
i egoizm nauczycieli etc. Jeśli więc istnieje „partia empatii”, to jest nią
raczej PiS, ale to wcale nie jest powód do zachwytu.
PiS zmonopolizował
„empatię" (godność, wrażliwość społeczną i miłość do ojczyzny), opozycja
mocno trzyma się „racjonalności" (prawa, konstytucji i Unii Europejskiej).
Rozwiązaniem jest wyjście poza ten
tradycyjny polski spór. Ani racjonalność, ani empatia nie są najlepszymi
drogowskazami w życiu społecznym. 500 plus z pewnością ulży, rozwiąże część problemu,
ale dużym kosztem efektywności. Nie zmniejszy ścisku w szkołach, nie skróci
kolejek do lekarzy, nie ochroni środowiska, nie podniesie poziomu edukacji.
Rozdźwięk między polityką rządu a potrzebami modernizacyjnymi polskiego
społeczeństwa będzie się powiększał. Opozycja musi jednak pokazać głębszy niż
tylko racjonalny wymiar tych potrzeb i rozwiązań, jakie przygotowała.
Sławomir Sierakowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz