wtorek, 30 lipca 2019

500 plus co?



Niemal we wszystkich krajach Unii istnieje coś w rodzaju 500 plus, ale nigdzie nie wywołuje takich emocji ani nie zapewniło nikomu takiej hegemonii jak Prawu i Sprawiedliwości w Polsce.

Prawo i Sprawiedliwość to oczywiście nie tyl­ko 500 plus, ale to właśnie ten socjalny trans­fer zrewolucjonizował polską politykę i stał się punktem odniesienia dla wszystkiego, co dziś polityczne. Ma być jeszcze raz głów­nym sposobem na wygranie wyborów parla­mentarnych. Bo tak jak tuż przed wyborami (26 maja) wypłacono trzynastą emeryturę (21 maja), tak teraz w październiku wyborcy dostaną 500 plus na pierwsze dziecko z wyrównaniem za cztery miesiące. Trzynasta emerytura to przecież nic innego jak 500 plus, tylko że dla emerytów. Prze­ciwników PiS do dzisiaj irytuje świadomość, jakie to banalnie proste rozwiązanie, jeśli się już na nie wpadnie. Tym razem jednak jest jedno „ale”: gotówka w znacznie większym stopniu popłynie do bogatych niż biednych. Czy to się wyborcom PiS spodoba?
   Mikołaj Fidziński z portalu Gazeta.pl przedstawił wylicze­nie, z którego wynika, że 10 proc. z najwyższymi dochoda­mi będzie w skali roku otrzymywać łącznie prawie 5 mld zł, z kolei 10 proc. najuboższych - tylko ok. 2,5 mld zł. Już sama reforma 500 plus (likwidacja progu dochodowego) będzie bardzo korzystna dla najbogatszych. O ile np. 20 proc. rodzin z najniższymi dochodami zyska na tej zmianie ok. 800 mln zł, o tyle 20 proc. rodzin najlepiej zarabiających prawie 6 mld zł. Gdyby PiS chciał po prostu jeszcze raz zmobilizować swój elektorat, łatwo mógłby odwrócić te proporcje, utrzymując lub wprowadzając nowy próg finansowy przy wypłatach „na pierwsze dziecko” albo różnicując wsparcie. Czyżby zatem PiS chodziło o coś więcej?
   Władza doskonale wie, że 500 plus, także dla lepiej za­rabiających, nie jest im obojętne. Nie muszą głosować na PiS, wystarczy, że nie zagłosują na opozycję. To się nazywa asymetryczna demobilizacja, która jest najskuteczniejszym sposobem na wygrywanie wyborów w kraju podzielonym na pół i silnie zantagonizowanym. Mistrzyni tej strategii An­gela Merkel na przestrzeni kilkunastu lat odebrała poparcie i zmarginalizowała głównego rywala, czyli SPD. Przejmując kolejne fundamenty polityki przeciwnika, wyrwała mu duszę i język. To partia kanclerz Merkel przegłosowała wprowadze­nie małżeństw homoseksualnych czy zamknięcie elektrowni nuklearnych.

Wrażliwość społeczna akurat długo była bezpańska na polskiej scenie politycznej, choć późna Platforma Obywatelska coraz bardziej skręcała w tę stronę; ale robiła to w stylu PO, czyli minimalistycznym.
Podniósł ją z ziemi PiS i dlatego mógł zaoferować wyborcom lewicowy i pra­wicowy program jednocześnie. Obniżyć podatki i podwyższyć wydatki. Nie bar­dzo musi się też martwić o to, co będzie później, bo wcześniej zdąży z domknię­ciem węgierskiego modelu władzy „nie­możliwej do odwołania”.
   Powszechnie podzielane jest przeko­nanie, że dopóki opozycja nie wymyśli swojego 500 plus, to nie ma szans wygrać.
I to ją wpycha w pułapkę: jeśli zapropo­nuje swoje 500, a tym bardziej 600 plus, to przestanie się od PiS różnić. Przegra, bo będzie tylko mniej wiarygodną kopią oryginału. Jeśli tego nie zrobi, też może przegrać, bo wszystko, co bardziej am­bitne niż 500 plus, będzie dla masowego wyborcy mniej przekonujące niż prosty transfer gotówki. Czy jest z tego wyjście inne niż stare angielskie powiedzenie, że wybory się przegrywa, a nie wygrywa, a więc trzeba czekać, aż PiS się sam pogrąży?
   Koalicja Obywatelska zaproponowała „szóstkę Schetyny”, zawierającą spory komponent socjalny. Celem ma być pod­niesienie dochodów nie przez transfery socjalne, ale przez pensje: „Niech państwo wreszcie zacznie szanować człowie­ka, który pracuje. Niech państwo przestanie dokładać mu cię­żarów. Bogacą się partyjni działacze, tylko pensja zwykłego pracownika nie rośnie. Gwarantuję, że ci, którzy zarabiają poniżej 4,5 tys. zł brutto, dostaną specjalną premię za ak­tywność” - ogłosił Grzegorz Schetyna. Koalicja dobrze iden­tyfikuje problem, bo polska gospodarka opiera się na niskich pensjach i polityka gospodarcza stymulująca ich podnoszenie nie grozi dziś wzrostem bezrobocia. Zmusza natomiast pol­skie firmy do szukania sposobów podnoszenia wydajności, a nie taniej siły roboczej.
   W programie KO niewiele jest jednak prezentów podob­nych do 500 plus. Koalicja chce podnieść zarobki nauczy­cielom o obiecane już wcześniej i bardzo potrzebne 1 tys. zł,
a także utrzymać trzynastą emeryturę. Pozostałe zmiany wy­magają aktywności państwa, a nie księgowych: ograniczenie kolejek do lekarzy specjalistów i na SOR; centra rehabilitacji i domy seniora; ograniczenie stosowania węgla, wprowadze­nie związków partnerskich i przywrócenie państwowego programu in vitro; zakaz wwozu śmieci do Polski i program „Dzika rzeka”; pakiet demokratyczny: wprowadzenie głoso­wania przez internet i obligatoryjne referenda, gdy jakiejś ini­cjatywie uda się zebrać milion podpisów. KO nie posłuchała więc tych, którzy wzywali do podjęcia rękawicy i licytacji na transfery. Czy nie zabierze zatem swojego ambitnego progra­mu do grobu?

Czar 500 plus to coś znacznie więcej niż pieniądze. To trzy w jednym: więcej pieniędzy, więcej godności i więcej skutecz­ności. W 500 plus jest ukryta podwójna redystrybucja docho­dów. Zasilenie portfeli jest relatywnie tym większe, im niższe zarobki i niższe ceny panują w miejscu zamieszkania, czyli na wsiach i w małych miastach. Powyżej granicy głodu bieda jest zawsze relatywna i skutkuje uczuciem poniżenia, kie­dy się patrzy na zamożniejszych. Redystrybucja dochodów oznacza więc zawsze redystrybucję godności, przynajmniej w tym podstawowym wymiarze. PiS od dawna zajmuje się redystrybucją godności na poziomie propagandy (ma być zaprzeczeniem „pedagogiki wstydu”), a 500 plus jest tylko jej uzupełnieniem, które podnosi wiarygod­ność tego przekazu.
   Różnica między bardziej wyrafinowa­ną polityką społeczną, jaką prowadził na przykład Władysław Kosiniak-Kamysz, a 500 plus polega właśnie na tym, że tę drugą w odróżnieniu od pierwszej widać we własnym poczuciu godności. Budowa żłobków i przedszkoli albo Karta Dużej Rodziny nie działają tak samo jak 500 plus, a budowa domów seniora nie działa tak jak trzynasta emerytura. Nawet gdyby dawały większe korzyści, a tak mówią eksperci od polityki społecznej.
   Nie do końca prawdziwa jest więc teza, że taka gotówkowa polityka społecz­na jest mniej efektywna niż ta bardziej wyrafinowana. Finansowo (nie mówiąc o wpływie na demografię) może mieć mniejszy sens, ale społecznie większy: ogranicza poczucie niższości. W takim poharatanym społeczeństwie jak polskie, z nagromadzonym przez wieki poczuciem skrzywdzenia i poniżenia (narodowego, klasowego, regionalnego, płcio­wego i każdego innego) to waży więcej niż tysiące kilome­trów autostrad. Zauważmy przy okazji, że osiągnięcia PO (jak autostrady i koleje wysokich prędkości) miały w sporej mierze klasowy charakter, pośredni i techniczny. Dla boga­tych pendolino, dla pozostałych tańsze pociągi, przepełnione i wiecznie spóźnione.
   500 plus miało wpływ nawet na poczucie godności imigrantów z Ukrainy, znajdujących się oczko dalej w łańcuchu pokar­mowym Polski. I to mimo że świadczenia nie otrzymują. Jak to możliwe? Opisuje to w poprzednim numerze POLITYKI anoni­mowa Ukrainka, z którą rozmawia Katarzyna Zdanowicz: „Te­raz Ukrainiec, wykształcony, niepijący, pracowity, coraz wię­cej znaczy i ma silniejszą pozycję. 500 plus w Polsce wszystko zmieniło. Skończyła się możliwość zatrudniania miejscowych na sezon z przypadku, na śmieciówkach, którym można było zapłacić grosze. Tę lukę wypełniamy my, Ukraińcy”. To jedyny pozytywny przykład w żenującym obrazie tego, na co stać Polaków w stosunku do imigrantów z Ukrainy. Oczywiście ten efekt 500 plus jest niezamierzony
   W fokusowych badaniach elektoratów Polacy o 500 plus mówią jak o udowodnionym cudzie: „Jest wreszcie władza, która coś obiecuje i to się naprawdę dzieje”. Pieniądze zdają się wzięte z niczego, rozmnożone przez dobrych ludzi z par­tii Kaczyńskiego. Ten quasi-religijny status PiS mobilizuje zwolenników i daje partii przewagę nie tylko liczebną, ale i symboliczną nad opozycją, która na tle PiS wydaje się taka rozczarowująco zwykła. A partia w opozycji nie bardzo ma jak udowodnić skuteczność w realizowaniu obietnic. Weźmy dla przykładu sprawę służby zdrowia.

We wszystkich możliwych badaniach Polacy jako naj­większą bolączkę wskazują stan opieki medycznej. Tym­czasem pieniądze, które rząd będzie wydawał na 500 plus (40 mld), mogłyby podnieść wydatki na zdrowie z 4,5 proc. do wymarzonego poziomu 6,2 proc., które zaplanował rząd (wyliczenie ekonomisty Aleksandra Łaszka z FOR). Jak wynika z niedawnego sondażu IPSOS dla OKO.press, Polacy uważają, że pieniądze z budżetu państwa powinny być przeznaczane np. na likwidację kolejek do lekarzy (57 proc. odpowiedzi) albo wyższą jakość edukacji (34 proc.) niż na 500 plus niezależnie od zamożności ro­dziny (18 proc. wskazań).
   Jaką wadę miałoby zgodne z tymi su­gestiami rozwiązanie? Otóż, efekt po­prawy byłby odłożony długo na czas po wyborach. No i trudno o większą komu­nikacyjną abstrakcję niż „reforma służby zdrowia”, choć dotyczy nas wszystkich i to tak bezpośrednio, że bardziej się nie da. 500 plus zresztą mogło częściowo rozładować problem dostępu do usług medycznych, bo te pieniądze można przecież wydać na lekarzy pracujących w prywatnej służbie zdrowia.
   A na co Polacy deklarują, że wydadzą 500 plus? Badanie przeprowadzone przez Santander Consumer Bank pokazało, że 42 proc. rodziców-beneficjentów 500 plus zdobyte pieniądze chce wydać na zaję­cia pozalekcyjne dla dzieci i naukę języ­ków obcych. „W dalszej kolejności odpowiadano, że kwoty te zostaną przeznaczone na wakacje i podróże (22 proc.) oraz wycieczki szkolne lub tzw. zielone szkoły (niemal 18 proc.). Niecałe 15 proc. rodziców otrzymane środki wyda na zajęcia sportowe dziecka, a 13 proc. na ubrania” - czytamy w rapor­cie. Oczywiście w takim sondażu trudno ocenić prawdomów­ność (rozrywkę wybrało 4 proc. badanych), ale wydaje się, że dominuje edukacja dzieci.
   Państwo PiS nie podnosi więc do cywilizowanego poziomu wydatków na publiczną służbę zdrowia i publiczną edukację, zamiast tego dofinansowuje prywatną służbę zdrowia i pry­watną edukację, przenosząc do niej pieniądze z budżetu ręka­mi zadowolonych wyborców. Płaci ten sam wyborca, składając się na budżet. PiS pobiera rentę wyborczą.
   Rzeczywiście cud, tylko nie ten sam, który widzi wyborca. Gdy­by 500 plus dostawali tylko ubożsi, to moglibyśmy powiedzieć, że płacą jedni, żeby dostać mogli drudzy. Ale to właśnie zmieniono. Czy biedni dowiedzą się kiedykolwiek, że teraz popłynie do nich dodatkowo tylko strumyk, a do bogatych rzeka? I że są faktycz­nie wypychani do płatnej edukacji i prywatnej służby zdrowia (ubezpiecza się w niej już 2,5 mln Polaków)?
   W tym samym czasie PiS wprowadził 500 plus dla osób do­rosłych niezdolnych do samodzielnej egzystencji, ale z kryte­rium dochodowym. Dlaczego nie zrobił odwrotnie: nie wpro­wadził progu dochodowego na 500 plus dla dzieci i nie zniósł go dla osób niepełnosprawnych? Jak to możliwe, że jedna i ta sama partia jednocześnie potrafi ulżyć milionom Polaków, dając im 500 plus, i wydać na to kilkadziesiąt miliardów zło­tych, a jednocześnie zignorować, a nawet poniżać strajkujące matki niepełnosprawnych dzieci w Sejmie? Czy protest nie­pełnosprawnych zdemaskował PiS jako partię, która nie ma nic wspólnego z empatią? Nic bardziej mylnego.
   Warto poświęcić chwilę kwestii empatii w polityce, bo uży­wamy tego kryterium nieustannie. Dla opozycji nie ma bar­dziej zajadłej i bezdusznej partii niż PiS. Ta zaś mówi o „eli­tach”, „gorszym sorcie”, a jej wyborcy nie szczędzą PO jeszcze ciekawszych określeń. Nie popełniajmy tego błędu, sądząc, że wyborcy PiS to zajadli ludzie pozbawieni współczucia albo racjonalności. Różnią nas interesy, a nie racjonalność czy współczucie. Kluczowe pytanie nie brzmi: kto jest empatyczny, tylko: komu współczuje?
   Paul Bloom, wybitny psycholog społeczny z Uniwersyte­tu Yale, dowodzi wręcz na podstawie licznych badań empi­rycznych, że związek między empatią a dobrym zachowaniem jest wątpliwy albo wręcz negatywny, bo empatia może prowadzić do złych zachowań. Przede wszystkim jednak empatia nie jest wcale najlepszym moralnym drogowskazem. Bardzo często odzwierciedla nasze uprze­dzenia: nie przypadkiem ludzie współ­czują bardziej swoim sąsiadom i rodakom niż masom anonimowych uchodźców.
   Zdarza się, że empatia zaburza rozumo­wanie i prowadzi do złych konsekwencji. Przykładem choćby walka z globalnym ociepleniem. Gdybyśmy podejmowali decyzje motywowani przede wszystkim przez empatię, wybralibyśmy raczej do­bro górników i ich rodzin niż abstrakcyjne liczby i „przyszłe pokolenia”.
   Odwoływanie się do racjonalności nie wydaje się dziś w Polsce równie przekonu­jące jak stałe deklarowanie współczucia, ale wobec wybranych grup i osób. Na przykład: Polaków ob­rażanych przez Żydów, polskich rodzin i katolików atakowa­nych przez LGBT, dzieci narażonych na seksualizację i egoizm nauczycieli etc. Jeśli więc istnieje „partia empatii”, to jest nią raczej PiS, ale to wcale nie jest powód do zachwytu.

PiS zmonopolizował „empatię" (godność, wrażliwość spo­łeczną i miłość do ojczyzny), opozycja mocno trzyma się „racjonalności" (prawa, konstytucji i Unii Europejskiej).
Rozwiązaniem jest wyjście poza ten tradycyjny polski spór. Ani racjonalność, ani empatia nie są najlepszymi drogowskazami w życiu społecznym. 500 plus z pewnością ulży, rozwiąże część problemu, ale dużym kosztem efektywności. Nie zmniejszy ścisku w szkołach, nie skróci kolejek do lekarzy, nie ochroni środowiska, nie podniesie poziomu edukacji. Rozdźwięk mię­dzy polityką rządu a potrzebami modernizacyjnymi polskiego społeczeństwa będzie się powiększał. Opozycja musi jednak pokazać głębszy niż tylko racjonalny wymiar tych potrzeb i rozwiązań, jakie przygotowała.
Sławomir Sierakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz