Coraz wyższe ceny
usług i towarów biją nas po kieszeni, ale dla rządu wzrost inflacji wcale nie
jest zły. Pomoże dopiąć napięty budżet. Czy to dlatego w ostatnich tygodniach
rekordowo wzrosła ilość gotówki w obiegu?
Radosław Omachel
La
Bonnotte to najdroższa odmiana ziemniaków na świecie.
Uprawiane na francuskiej wyspie Ile de Noirmoutier w ilości ledwie stu ton
rocznie, podlewane wodą morską warzywa mają słona- wy smak z lekkim cytrusowym
aromatem. Znane restauracje skłonne są płacić plantatorom nawet po 600-700
euro za kilogram.
Polskie ziemniaki
odmian Vineta, Irga czy Owacja to zupełnie inna półka, ale niejeden Kowalski na
widok cen w warzywniakach też ostatnio przecierał oczy. Kilogram jeszcze rok
temu kosztował nieco ponad złotówkę. Ale ubiegłoroczne zbiory były aż o jedną
piątą niższe. Już w listopadzie ceny zaczęły rosnąć. Teraz na co lepszych
bazarach i w delikatesach kilogram ziemniaków kosztuj e blisko 3 zł.
Statystyczny Polak zjada 60 kg
rocznie. Łatwo policzyć, że z powodu zwyżki cen tego jednego warzywa wyda w
ciągu roku o około 100 zł więcej.
Ziemniaki to tylko
przykład. W górę znacząco poszły ceny większości wrażliwych na pogodę warzyw i
owoców. W ubiegłym roku w Holandii, która jest największym producentem cebuli
w Europie, z powodu pogody załamała się produkcja. W efekcie w Polsce w ciągu
roku ceny cebuli w detalu wzrosły przeszło dwukrotnie.
Jeszcze niedawno
można było zakładać, że ten cenowy szok jest krótkotrwały. Zwykle przecież w
okolicach czerwca na rynek trafia największa fala zbiorów, a ceny zaczynają
pikować. Bywa, że w okresie wakacyjnym spadek cen żywności jest tak głęboki, że
zbija inflację (żywność to w Polsce 25 proc. koszyka inflacyjnego) do minimum,
a czasem wręcz poniżej zera. W tym roku tak jednak nie będzie. Susza nadal
przetrzebia plony. Na obniżki średnich cen na bazarach i w warzywniakach nie
ma na razie co liczyć.
W mięsnych też
wyraźniej drożej niż przed rokiem. Wołowina wprawdzie nie drożeje, tu i ówdzie
jej ceny nawet spadły, ale od kiedy rozmiłowani w wieprzowinie Chińczycy
ogołocili światowe giełdy z zapasów, ceny wzrosły. W Polsce nawet o 20-25
proc.
Główny Urząd
Statystyczny szacuje, że ceny żywności wzrosły w czerwcu o 5,7 proc. Na
pierwszy rzut oka to wyraźnie mniej niż odczuwalna w portfelu drożyzna, ale
wagi inflacyjne GUS uwzględniaj ą przecież tysiące artykułów spożywczych. Te,
które kupujemy najczęściej, drożeją i to zauważalnie. I to właśnie za sprawą
skokowego wzrostu cen żywności inflacja CPI, czyli podstawowy, najbardziej
znany wskaźnik poziomu cen, poszedł mocno w górę.
Jeszcze jesienią wydawało się, że inflacja jest stabilna. Po
okresie wyjątkowo niskiej dynamiki cen, a nawet deflacji, przez długie
miesiące wskaźnik CPI utrzymywał się na neutralnym dla gospodarki poziomie 1-2
proc. Ba, nieoczekiwanie jesienią inflacja zaczęła nawet spadać. - Ten spadek
był efektem wpływu z zewnątrz. Na światowych rykach potaniała ropa, a i ceny
żywności na międzynarodowych rynkach były umiarkowane, równoważąc sytuację na
krajowym rynku - tłumaczy prof. Dariusz Filar, ekonomista, były członek Rady
Polityki Pieniężnej.
Efekt zewnętrzny
okazał się jednak przejściowy. Od wiosny inflacja znów zaczęła rosnąć. W maju
wyniosła 2,4 proc. W czerwcu, jak wskazują szacunki GUS, doszła do 2,6 proc.
Skutki już teraz odczuwamy w swoich portfelach, ale uwagę analityków bardziej
przykuwa inny wskaźnik mierzący zmiany cen. Równo dekadę temu NBP wprowadził
nową miarę, inflację bazową. Tym różni się od CPI, że nie uwzględnia
ulegających silnym i niezależnym od decyzji RPP wahaniom cen paliw i żywności.
Taka odarta z narzutów inflacja bazowa najlepiej obrazuje trendy w gospodarce i
łatwiej pozwala przewidzieć, co z inflacją będzie się działo w nieodległej
przyszłości. Inflacja bazowa przez długi okres pozostawała na niskim poziomie,
0,6-0,9 proc. Ale od lutego zaczęła rosnąć. W maju doszła do 1,7 proc., a w
czerwcu, jak prognozuje między innymi Bank Millennium (bo danych oficjalnych
jeszcze nie ma), zbliżyła się do 2 proc. To najszybszy kwartalny wzrost inflacji
bazowej od początku jej pomiarów. - Wygląda na to, że kotwica inflacji bazowej
puściła. A to niebezpieczny sygnał - dodaje prof. Filar.
Wzrost inflacji
bazowej przeczy też oficjalnej linii rządu, który winą za wzrost cen obarcza
drożejącą żywność. Wzrost inflacji bazowej ma bowiem charakter fundamentalny.
NAJPIERW PŁACE, TERAZ CENY
Ekonomiści od
dłuższego czasu zapowiadali przyspieszenie tempa wzrostu cen. Przecież od
dwóch lat przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw rośnie po 5-8
proc. rocznie. W dodatku rząd nasypał do tej pory do kieszeni konsumentów około
70 mld zł z programu 500+. Zaś produktywność pracowników rośnie symbolicznie.
- Inwestycje po długim okresie zastoju drgnęły w I kwartale. Ale to przede
wszystkim zasługa wydatków samorządów, spółek skarbu państwa i firm z kapitałem
zagranicznym - mówi Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady
Biznesu.
A skoro
wynagrodzenia rosną tu i ówdzie jak na drożdżach, a produktywność pracowników
poprawia się nieznacznie albo wcale, to siłą rzeczy marże firm maleją. Przez
kilka kwartałów przedsiębiorcy akceptowali tę sytuację, na polskim rynku wciąż
rządzi cena i podnoszenie cen wymaga zwykle odwagi. Ale w końcu zaczęli bronić
swoich marż i ceny podnosić. - Dwa lata temu płaciłem pracownikom 20 zł za
godzinę, teraz nie znajdę nikogo do pracy za mniej niż 30 zł - mówi Hubert
Teska, właściciel działającej na Mazowszu firmy budowlanej specjalizującej się
w kładzeniu tynków. - W tej branży robocizna to większa część kosztów, a że
producenci tynków też podnieśli ceny, to i usługi są droższe - dodaje pan
Hubert. Dwa lata temu można było zamówić u niego roboty za 28 zł za mkw. Teraz
cena wynosi 42 zł. Pierwsze wolne terminy są na wrzesień.
EFEKT DOMINA
Procesy ekonomiczne
są nieubłagane i jeśli wierzyć ekonomistom, gospodarkę czeka wkrótce
rodzaj efektu domina. Jak wiadomo, po pierwszej fali podwyżek wynagrodzeń
producenci i usługodawcy są zmuszeni podnieść ceny. Ten efekt właśnie trwa.
Tyle że wzrost cen powoduje, że niedawne podwyżki pensji stają się realnie
niewiele warte. Więc pracobiorcy ponownie wyciągną ręce po podwyżki. W polskich
warunkach, gdzie w wielu branżach brakuje pracowników, może to oznaczać kolejną
falę podwyżek. Łatwo przewidzieć, że konsekwencją będą kolejne podwyżki cen. -
Tak się nakręca inflacyjna spirala - mówi Dariusz Filar.
Za powstrzymanie
tego zjawiska formalnie odpowiada Rada Polityki Pieniężnej. W ubiegłym tygodniu
po raz kolejny pozostawiła koszt pieniądza bez zmian. Od marca2015 roku, czyli
jeszcze za poprzedniej kadencji RPP, stopy procentowe pozostają na najniższym
poziomie w historii. Główna stopa ma wartość 1,5 proc. Z wypowiedzi członków
Rady wynika, że w dającej się przewidzieć perspektywie nie zanosi się na
podwyżki stóp. Chyba że inflacja rzeczywiście urwie się z łańcucha i wskaźnik
CPI przekroczy trwale 3,5 proc. Celem inflacyjnym NBP jest 2,5 proc. z możliwym
zakresem odchyleń od celu o 1 pkt proc. Tego akurat wykluczyć nie można.
Dynamika płac nie słabnie, a w przyszłym roku czekają nas przecież drastyczne
podwyżki cen energii elektrycznej. Ekonomiści, między innymi z Banku
Millennium, obstawiają, że bariera 3,5 proc. w przyszłym roku pęknie, choć
będzie to zjawisko krótkotrwałe.
Ale Rada Polityki
Pieniężnej, która odpowiada za politykę monetarną, nie jest jedynym organem,
który steruje poziomem cen. Mniejszy, co nie oznacza mały, wpływ na ceny ma
przecież także rząd, a ściślej prowadzona przez niego polityka fiskalna. Jeśli
rząd zaciska pasa i ogranicza wydatki albo przynajmniej hamuje ich nadmierny
wzrost, do obiegu trafia mniej pieniędzy. Co w konsekwencji moderuje wzrost
gospodarczy, ale i inflację. Jeśli władze pieniędzmi szastają, ot choćby na
programy socjalne, kieszenie konsumentów puchną. Wydają więcej, co zwykle
prowadzi do podkręcenia wskaźników inflacji. Dopiero sensowne skoordynowanie
polityki monetarnej i fiskalnej, czyli tak zwany policy mix, przynosi efekty,
czyli utrzymuje inflację na zdrowym dla gospodarki poziomie. Szkopuł w tym, że
interesy rządu i RPP rzadko są tożsame.
RACJE FISKUSA
Konsumentów rosnące
ceny irytują, ale dla ministra finansów kontrolowany wzrost cen nie jest
problemem. Wprost przeciwnie. Im ceny są wyższe, tym więcej podatku VAT fiskus
nalicza od zakupu towarów czy usług. - Wzrost inflacji zawsze sprzyja dopinaniu
budżetu, to tak zwana renta senioralna - tłumaczy Joanna Tyrowicz, ekonomistka
zarządzająca instytutem badawczym GRAPE, która przez dekadę do 2017 roku była
doradcą ekonomicznym zarządu NBP.
Tyle że ów
kontrolowany wzrost inflacji to igranie z ogniem. Sprzyja bowiem wzrostowi
oczekiwań inflacyjnych. Czyli subiektywnych opinii konsumentów na temat tego,
jak będą się zmieniać ceny w nieodległej przyszłości. - Oczekiwania inflacyjne
są silnie adaptacyjne, konsumenci szybko przyzwyczajają się do wzrostu cen i
łatwiej akceptują kolejne podwyżki - mówi Dariusz Filar. A to już dla
gospodarki niebezpieczne. Czy ostatnie wzrosty cen wpłynęły na oczekiwania
inflacyjne?
TISZE JEDIESZ...
Stare powiedzenie
głosi, że w tym, że internat dla dziewcząt stoi przez płot z internatem dla
chłopców, nie ma nic złego. Ale może być. Przez lata Narodowy Bank Polski
gromadził i publikował dane o oczekiwaniach inflacyjnych. Nie odpowiadał za to
zespół analityczny, tylko badawczy, odrębna jednostka w strukturach NBP.
Wiosną 2017 r. zarząd NBP pod wodzą Adama Glapińskiego oddzielił badania od
analiz, a zespół badawczy dostał nieformalny zakaz publikowania wyników badań.
Z czasem NBP wyraźnie zmniejszył liczbę publikacji. Dostęp do informacji -
oczekiwaniach inflacyjnych z NBP mają teraz nieliczni, między innymi członkowie
RPP. Jerzy Osiatyński, członek Rady: - Po posiedzeniu RPP obowiązuje nas
embargo na udzielanie informacji.
Wiadomo, że jednym
z tematów obrad na ostatnim posiedzeniu RPP były dane o podaży pieniądza. NBP w
wynikach za maj podał, że podaż pieniądza Ml wyniosła 1,036 bln zł. To suma
obrazująca ilość gotówki w obrocie i wartość środków, które zgromadziliśmy na
ROR-ach. W maju ubiegłego roku było to 912 mld zł. W ciągu roku w obrocie
pojawiło się aż 124 mld zł dodatkowych środków. To bodaj najwyższy nominalny
wzrost w historii. Skąd tak potężna dynamika?
NBP nie
odpowiedział na pytanie „Newsweeka” w tej sprawie. Co bardziej sceptycznie
nastawiona część rynku zaczęła podejrzewać, że to celowe działanie NBP, który
wykorzystuje mechanizmy rynkowe do wpuszczania do obrotu większej ilości
gotówki. Podaż pieniądza jest bowiem ściśle skorelowana z dynamiką PKB. Im
więcej gotówki w obrocie, tym większe nadwyżki finansowe konsumentów i tym
więcej wydają oni na zakupy. A wzrost gospodarczy, po części także wzrost
inflacji, jest na rękę rządowi. Prezes NBP Adam Glapiński jest od lat związany
z PiS. Ale to nadmiernie uproszczona wersja rzeczywistości.
Z jednej strony
wiadomo, że część zagranicznych instytucji finansowych rezygnuje z polskich
papierów skarbowych, które odkupują od nich polskie, także państwowe banki.
Gros uwolnionych w ten sposób środków pozostaje na polskim rynku. Poza tym w
maju, tuż przed wyborami do europarlamentu, ruszyły nowe potężne transfery
socjalne, czyli wypłaty wartych w sumie 10,7 mld zł trzynastych emerytur. Teraz
rusza rozszerzony program 500+, który wpompuje w kieszenie beneficjentów
dodatkowo po 700-800 min zł miesięcznie. Tym zastrzykom gotówki towarzyszy
dodatkowo wzrost wartości udzielanych kredytów detalicznych, co podkręca
konsumpcję. A w konsekwencji także ceny. Rząd na tym skorzysta tak finansowo,
jak i politycznie.
No chyba że wzrost
cen okaże się szybszy niż wzrost finansowanych przecież w dużej mierze długiem
transferów socjalnych. W ubiegłym roku mimo potężnych środków pompowanych w
socjal w Polsce po raz pierwszy od lat wzrosły wskaźniki ubóstwa. Najbiedniejsi
Polacy może i skorzystali z 500+, waloryzacji rent
emerytur. Ale wzrost cen bieżących wydatków, ogrzewania,
czynszów, usług i przede wszystkim żywności, na którą najubożsi wydają prawie
połowę domowego budżetu, z nawiązką zniweczył efekt dodatkowych dochodów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz