piątek, 19 lipca 2019

Hamulec na walec



Może i wasz Sejm, ale nasz Senat - takie hasło pojawia się w kręgach opozycyjnych po przegranych wyborach. Miałaby się powtórzyć historia sprzed 30 lat, kiedy zjednoczona solidarnościowa opozycja obsadziła 99 miejsc w stuosobowym Senacie, podczas gdy w Sejmie większość miały siły dawnego reżimu.

Senat wygrać łatwiej, bo okręgi są jednomandatowe, więc rywali­zują nie tyle partie, ile osobowo­ści. Podobnie jak w wyborach na prezydentów miast. W wyborach samorządowych w zdecydowanej więk­szości miast wygrał niePiS. Teraz ugrupo­wania, które tworzyły zwycięską „miejską koalicję” chcą powtórzyć - ponownie jako wyborczy sojusz - podobny sukces w Se­nacie. Ma być jeden kandydat zjednoczo­nej opozycji, o ile taka się utrzyma, prze­ciw jednemu kandydatowi Zjednoczonej Prawicy. Kampanię mieliby wspomóc po­pularni prezydenci i burmistrzowie miast - albo sami startując, albo udzielając po­parcia. Czyli powtórka z wyborów 1989 r.: wtedy było zdjęcie z Lechem Wałęsą, teraz - z popularnym samorządowcem.
   Gdyby Koalicji udało się zdominować Senat, na pewno podniosłoby to na du­chu elektorat niePiSu, przytłoczony dziś porażką w wyborach do Parlamentu Euro­pejskiego. I podtrzymało poparcie wybor­ców dla partii tworzących Koalicję, jeśli w wyborach do Sejmu zdarzy się powtórka sytuacji z wyborów do PE, a więc kolejna kadencja rządów Zjednoczonej Prawicy.
A więc wygrany Senat - to ważny efekt psychologiczny. Ale czy daje realny wpływ na władzę?

30 dni na pracę
Przez ostatnie cztery lata politycy opo­zycji mogli sobie w parlamencie najwy­żej pogadać. A i to nie bardzo, bo - szcze­gólnie w Sejmie - odbierano im głos, uniemożliwiano składanie wniosków formalnych, dawano na wypowiedź 10 sekund, wykluczano z obrad. To nie­zwykle frustrujące nie tylko dla nich samych, ale i dla wyborców: bo co to za parlamentarzysta, który nic nie może, nic od niego nie zależy?
   Gdyby opozycja przejęła Senat, przynajmniej tam mogłaby korzystać z uprawnień parlamentarzysty. Mogłaby przyjmować poprawki do ustawi uchwa­lać własne projekty. Tyle że jeśli Sejm zdominowany byłby przez PiS choćby w tej proporcji co dzisiaj, bez trudu od­rzucałby senackie poprawki czy projek­ty. Nie można też skutecznie zablokować ustawy w Senacie, bo konstytucja stano­wi, że jeśli Senat nie zajmie stanowiska w ciągu 30 dni - jest to równoznaczne z niewniesieniem poprawek.
   Ale opozycja mogłaby przystopować legislacyjny walec PiS, który dzisiaj działa na zasadzie: wczoraj ustawę przyjął Sejm, dziś, bez poprawek - Se­nat, jutro podpisuje ją prezydent. Senat mógłby wykorzystać swoje 30 dni na rzetelną pracę, nie po nocach, na realną debatę, konsultacje. To się liczy. Także propagandowo. Nie byłyby już możliwe takie historie jak przyjęcie 23 grudnia 2015 r. nowej ustawy o Trybunale Kon­stytucyjnym „na gwiazdkę” dla prezesa Kaczyńskiego. W polityce liczą się też teatralne gesty. Tamten był demonstra­cją siły, miał przekonać, że opozycja nic nie może, tylko jątrzy, zatem jest zbęd­na. Nie byłyby też możliwe inne błyska­wiczne pisowskie nowelizacje, jak antystrajkowe uchwalenie zmiany w ustawie oświatowej, dzięki której o dopuszcze­niu do matury może decydować wójt.

Dla obywateli
Większość w Senacie oznacza własnego marszałka i wicemarszałków. Od marszał­ka zależy porządek obrad, a więc to, nad czym i kiedy Senat pracuje.
   Marszałkowie Sejmu i Senatu mają dużą władzę. Widać to po poczynaniach marszałka Kuchcińskiego - gdy prze­niósł obrady do Sali Kolumnowej, żeby wykluczyć z obrad opozycję, jak wyklu­czał poszczególnych posłów opozycji, jak zamknął Sejm dla obywateli.
   Oczywiście nie chodzi o to, żeby mar­szałek Senatu szedł w jego ślady. Ale kiedy np. marszałek Sejmu wyraźnie zamyka swoją izbę parlamentu przed „obcymi” - on może otwierać Senat. Np. na młodzież - żeby uczyła się parla­mentaryzmu, a w przyszłości chodziła na wybory. I na obywateli - żeby uspo­łeczniać rządzenie. Marszałek może wyrażać zgodę na rozmaite społeczne wydarzenia w Senacie. Na wystawy, na konferencje o tematyce „wyklętej” przez PiS. Może stworzyć z Senatu miejsce przyjazne dla obywateli, demokratyczną rzeczywistość alternatywną.
   W ramach czynienia z Senatu przestrze­ni przyjaznej obywatelom opozycyjny Se­nat mógłby się zgadzać na wysłuchania publiczne - które PiS w Sejmie praktycznie zablokował. Takie wysłuchanie to obywa­telski udział w stanowieniu prawa, danie obywatelom poczucia podmiotowości.
   Senat zajmuje się kontaktami z Polonią. Może dawać dotacje organizacjom poza­rządowym, a więc np. instytucjom kultu­ralnym czy mediom polonijnym - dbając o ich poziom, a przede wszystkim o to, by przekazywały informacje, a nie propagandę, i organizowa­ły pluralistyczne debaty. Zmiana w świecie zaczyna się od zmiany w głowie.
   Senat utrzymuje też stosunki bilateralne ze swoimi odpowied­nikami w innych krajach, a więc prowadzi swego rodzaju politykę zagraniczną, która może jakoś ła­godzić czy równoważyć nierzadko konfrontacyjną postawę polskiego rządu.
   Skoro ważne są symboliczne gesty, to Senat może przyjmować własne rezolucje, oświadczenia, apele i opi­nie - np. mógłby przyjąć rezolucję w sprawie historycznego znaczenia wyborów 4 czerwca. Takie akty nie są prawem, ale mają wymiar moralny. Są też sygnałem dla wyborców, że istnieje alter­natywna siła polityczna.

Realna władza
Senat może zablokować zmianę konsty­tucji, i to może się okazać najważniejszą prerogatywą, gdyby PiS udało się zbliżyć po wyborach do granicy 307 mandatów w Sejmie. Nawet jeśliby PiS miał cały Sejm, nie uchwali takiej zmiany bez Senatu, bo - w identycznym brzmieniu - uchwalić mu­szą ją i Sejm, i Senat. Partia Jarosława Ka­czyńskiego co prawda nie musi zmieniać konstytucji - pokazała, że może uchwalać, co zechce, i bez takiej zmiany, bo ma po­słuszny Trybunał Konstytucyjny, który to podżyruje, odpowiednio reinterpretując konstytucję. Ale PiS chciałby sytuacji węgierskiej, gdzie premier Orban może odpowiadać na krytykę ze strony Unii, że postępuje w zgodzie z konstytucją, więc demokracja nie jest zagrożona.
   Dlatego nie można wykluczyć, że PiS zechce konstytucję zmieniać. Odkrę­cenie tej zmiany w przyszłości byłoby trudne. A jeśli będzie dawać więcej wła­dzy rządowi - nowa władza może nie zechcieć tego zmieniać, wprowadzając z powrotem mechanizmy kontrolne i blokujące jednowładztwo.
   Dzięki przejęciu Senatu można by też nie dopuścić, żeby PiS obsadził na urzędzie Rzecznika Praw Obywatelskich posłusznego aparatczyka. Adam Bodnar kończy kadencję we wrześniu przyszłego roku. Ale jest zasada, że RPO - podob­nie jak Rzecznik Praw Dziecka czy oso­by sprawujące inne kadencyjne urzędy - pełni obowiązki do czasu wyboru na­stępcy. Wynika to z orzecznictwa Try­bunału Konstytucyjnego: nie może być wakatu w konstytucyjnym organie. RPO wybiera Sejm „za zgodą Senatu”. A więc jeśli PiS uchwali w Sejmie nie­odpowiedniego kandydata, Senat może zablokować jego nominację. RPO nie ma realnej władzy, ale może badać sprawy, mając dostęp do dokumentów, i swoje wnioski upubliczniać. Może tworzyć ra­porty. A przede wszystkim ma autorytet. A Adam Bodnar ma też mocną pozycję za granicą jako w najwyższym stopniu profesjonalny i wiarygodny. Ma dobre kontakty m.in. z Europejskim Rzeczni­kiem Praw Obywatelskich i Komisarzem Praw Człowieka UE. Jego opinia liczy się w Unii, Radzie Europy i Komitecie Praw Człowieka ONZ. Dzięki Senatowi mógł­by pozostać na stanowisku do czasu uchwalenia godnego następcy.
   Senat musi się też zgodzić na wybór szefa NIK. Jednak Krzysztof Kwiat­kowski kończy sześcioletnią kadencję w sierpniu tego roku, więc przejęcie Senatu w listopadzie nie będzie miało wpływu na wybór nowego szefa NIK. Za to Senat może nie zgodzić się na wybór prezesa Urzędu Ochrony Danych Oso­bowych, prezesa IPN i prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Jednak to nie są urzędy konstytucyjne, więc PiS może zmienić ustawy o UODO, IPN i UKE i wykreślić z procedury nomina­cyjnej rolę Senatu.
Senat wybiera własnych przedstawi­cieli do KRRiT, Krajowej Rady Sądow­nictwa, Rady Polityki Pieniężnej. A także do Rady Mediów Narodowych, ale ona nie jest organem konstytucyjnym, więc PiS i tu może zmienić ustawę, wykreśla­jąc przedstawicieli Senatu. Posiadanie swoich ludzi w tych instytucjach nie bę­dzie miało zasadniczego wpływu na ich działalność, ale zawsze daje możliwość debaty, a przede wszystkim społecznej kontroli działalności tych organów.
   Senat może zablokować referendum wnioskowane przez prezydenta. Według konstytucji to Senat zatwierdza - lub nie - zarówno samo referendum, jak i pyta­nia, które mają być w nim zadane. Zatem jeśli prezydent znowu - jak w 2018 r. - bę­dzie chciał zaistnieć na scenie politycz­nej jako inicjator referendum, musi się dogadać z Senatem, co zawsze dodaje tej izbie politycznej siły.
   Senat wybiera i odwołuje ławników do Sądu Najwyższego. Ale znowu: to nie jest kompetencja konstytucyjna, tylko ustawowa - wystarczy zmienić ustawę i przerzucić to uprawnienie na Sejm.

Nasz prezydent - wasz premier
Z tej wyliczanki wynika, że przejęcie Senatu nie daje opozycji władzy, która mogłaby być realną polityczną przeciw­wagą dla PiS. Miałoby przede wszystkim znaczenie propagandowe i symboliczne, co też jest nie do pogardzenia.
   Poważny wpływ na władzę dałoby opozycji wygranie wyborów prezydenc­kich. Przede wszystkim - możliwość skutecznego wetowania ustaw, jeśli PiS nie będzie miał większości 276 głosów w Sejmie do odrzucenia weta. Po drugie, prezydent mógłby zastopować zmiany kadrowe w sądownictwie, odmawiając zaprzysiężenia sędziów nominowanych przez neo-KRS. A także pokrzyżować plany PiS zmiany ustroju sądów po­wszechnych, które mają być pretekstem do powołania na nowo sędziów, a więc do ich weryfikacji. Choć, licząc się z ry­zykiem utraty prezydenckiego fotela, PiS może tę reformę przeprowadzić przed końcem kadencji Andrzeja Dudy.
   Prezydent ma wpływ na resort obrony, w tym na generalskie nominacje - przez dwa lata widzieliśmy starcia prezydenta Andrzeja Dudy z ministrem obrony Anto­nim Macierewiczem. I na politykę zagra­niczną. Bez ratyfikacji przez prezydenta nie da się zawierać ani wypowiadać umów międzynarodowych - w tym przynależ­ności do Unii Europejskiej. Ta władza po­woduje, że jest partnerem do poważnych negocjacji politycznych z rządem. Może stawiać warunki.
   Ma inicjatywę ustawodawczą i moż­liwość animowania i wspierania akcji społecznych i edukacyjnych, a także wspierania organizacji społeczeństwa obywatelskiego, który to temat zawłasz­czył PiS, tworząc Narodowy Instytut Wolności Centrum Rozwoju Społe­czeństwa Obywatelskiego. Objęcie zaś prezydentury przez kandydata opozycji w połączeniu z kontrolą niePiSu nad Se­natem pozwalałoby na organizowanie referendów.
   Hasło „Wasz Sejm - nasz Senat” jest zatem sensowne, gdyby nie dało się osią­gnąć więcej.
Ewa Siedlecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz