Setki tysięcy
frankowiczów mają nadzieję, że unijny Trybunał Sprawiedliwości rozwiąże ich
problemy. PiS po cichu wprowadziło przepis korzystny dla banków, który
zadłużonych może tej nadziei pozbawić
Radosław Omachel, Wojciech Cieśla
Wyrok Trybunału
Sprawiedliwości Unii Europejskiej spodziewany jest jeszcze latem. Wiele wskazuje,
że otworzy frankowiczom drogę do przewalutowania ich kredytów - nie dość, że po kursie z dnia zaciągnięcia, to
prawdopodobnie przy zachowaniu korzystnego oprocentowania. Dla setek tysięcy
spłacających byłby to dar niebios - mieliby szansę udowodnić w sądzie, że
spłacili przez lata nie cząstkę, ale zdecydowaną większość swoich zobowiązań.
Za to dla wielu polskich banków taki wyrok TSUE oznaczałby koszmar.
Mógłby być to koszmar, gdyby nie poprawka w artykule 95 znowelizowanej
ustawy Prawo bankowe, określająca zasady dokonywania wpisów do hipotek. - Ta
zmiana oznacza, że bank będzie mógł sprzedać wierzytelność dowolnemu
podmiotowi, a zmiany w księdze wieczystej będzie można przeprowadzić bez
wiedzy kredytobiorcy - twierdzi prawnik, prof. Marek Chmaj.
Banki będą mogły więc sprzedać wierzytelności np. firmom windykacyjnym
albo funduszom sekurytyzacyjnym bez zgody, ba, nawet bez wiedzy kredytobiorców.
Arkadiusz Szczęśniak, prezes zrzeszającego
frankowiczów stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu: - To poprawka szyta pod
banki. Dzięki niej będą mogły swobodnie sprzedawać wierzytelności kredytowe,
także podmiotom w rodzaju GetBack.
Szczegóły uchwalonej w styczniu ustawy frankowicze odkryli dopiero w
maju.
I szybko dodali dwa do dwóch: z
jednej strony wyrok TSUE, który może zmienić reguły gry w sądach, z drugiej
drobna zmiana w przepisach, która przechodzi niezauważona, a w teorii pozwala
wytransferować niektóre kłopotliwe wierzytelności do podmiotów nieobjętych
nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego.
Działacze stowarzyszenia przez
kilka miesięcy próbowali ustalić, kto jest autorem nowego artykułu. Bez skutku.
- Nikt się nie chce do tego przyznać. A to jest odpowiednik historii z
dopisaniem „lub czasopisma” w aferze Rywina - alarmuje Szczęśniak.
Resort finansów, który pilotował prace nad ustawą, odpowiadając na
pytania „Newsweeka” o autora spornego artykułu, pisze ogólnie, że był on
konsultowany osiem miesięcy i nikt nie zgłaszał do niego uwag. Do resortu nie
wpłynęło też żadne zgłoszenie lobbingowe. „Zaproponowana zmiana miała na celu
wyeliminowanie wątpliwości interpretacyjnych” - pisze ministerstwo.
Owszem, kilkanaście miesięcy temu PKO BP, który przejął spory portfel
wierzytelności banku Nordea, miał kłopoty z przeprowadzeniem zmian w zapisach
ksiąg wieczystych. Po rynku krąży opinia, że sporną zmianę inspirował właśnie
PKO BP - bank kierowany przez Zbigniewa
Jagiełłę, czyli dobrego znajomego Mateusza Morawieckiego jeszcze z lat 80.
Gdy projekt znowelizowanej ustawy
trafił do Sejmu, podpisany był pod nim premier Morawiecki, były prezes banku,
który udzielał frankowych kredytów.
BŁĄDZĄCA TEMIDA
Już teraz w polskich
sądach jest grubo ponad 20 tys. pozwów, w których frankowicze próbują
udowadniać, że ich kredyty tak naprawdę były kredytami złotówkowymi, jedynie
indeksowanymi do franka. Ponadto banki, rezerwując sobie w umowach prawo do
dowolnego kształtowania kursu przeliczenia franka na złotego - zarówno przy
udzielaniu kredytu, jak i rozliczaniu rat - naruszyły interesy konsumentów.
Wśród tysięcy orzeczeń sądów zdarzały się wyroki unieważniające umowy,
co oznacza, że strony muszą się uczciwie rozliczyć. - Jeśli klient zaciągnął
kredyt na 30 lat wart 300 tys. złotych i w ciągu 15 lat spłacił 250 tys. zł, to
musi dopłacić bankowi 50 tys. zł. Bank zwalania hipotekę i na tym sprawa się
kończy - tłumaczy Dariusz Wółkiewicz, który prowadzi kancelarię prawną
specjalizującą się w obsłudze frankowiczów. W ubiegłym roku wygrał prawomocnie
spór z Getin Bankiem, od którego jego klient pożyczył 2 mln zł, a w ciągu
sześciu lat spłacił aż 4,1 mln zł. Bank musiał mu oddać wraz z odsetkami 3 mln
zł.
Ale najczęściej sądy mają z tymi pozwami wielki kłopot. Większość oddalała
powództwo, inne nakazywały wykreślenie z umów klauzul abuzywnych
(niedozwolonych). Zdarzały się także prawomocne już wyroki nakazujące
„odfrankowienie” umów, czyli powrót do daty zaciągnięcia kredytu i naliczenie
wszystkich rat tak, jakby chodziło o kredyt zlotowy, tyle że według zapisanej w
umowie stawki LIBOR. To niezwykle korzystne dla frankowiczów rozwiązanie, bo
oprocentowanie liczone według LIBOR jest znacznie niższe niż dla kredytów
zlotowych, gdzie podstawą jest inna stawka - warszawski WIBOR.
Największy problem sędziowie mieli jednak z zastąpieniem klauzul
abuzywnych. Nie byli pewni, co w ich miejsce mogą wpisać. Ba, nie mieli nawet
pewności, czy sąd cokolwiek może do umowy kredytowej arbitralnie wpisywać. W
kwietniu 2018 roku jeden z warszawskich sędziów, rozpatrujący pozew rodziny
Dziubaków przeciw bankowi Raiffeisen, zwrócił się o rozstrzygnięcie
tego dylematu do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE). I to
zmieniło reguły gry.
TRZĘSIENIE ZIEMI
Trybunał nie zajął
jeszcze stanowiska, ale w
połowie maja głos zabrał rzecznik generalny TSUE Giovanni Pitruzzella. W dużym skrócie: według jego opinii sądy
nie mogą samodzielnie uzupełniać umów po wykreśleniu niedozwolonych klauzul,
chyba że kredytobiorcy zaakceptują proponowane uzupełnienia. - W praktyce
opinia rzecznika TSUE mówi, że sąd rozpatrujący sprawę klientów Raiffeisena
może unieważnić umowę albo przeliczyć kredyt po kursie z dnia jego zaciągnięcia
i rozłożyć jego spłatę na raty oprocentowane według zapisanej w umowie stawki
LIBOR - tłumaczy Dariusz Wółkiewicz.
Nie ma pewności, że wyrok TSUE będzie brzmiał słowo w słowo jak opinia
rzecznika generalnego, jednak zwykle wyroki i opinie są ze sobą spójne.
Rodzina Dziubaków może zacierać ręce. Ale na korzystny efekt orzeczenia liczą
także pozostali frankowicze.
Formalnie wyrok TSUE będzie
dotyczył konkretnej sprawy i nie będzie wiążący dla innych sądów. Ale w
praktyce będzie miał kolosalny wpływ na polskie orzecznictwo. - Nie wyobrażam
sobie, żeby polskie sądy ignorowały orzeczenie TSUE - mówi Włodzimierz Głowacki, wspólnik w poznańskiej kancelarii
Głowacki i Wspólnicy. A jeśli tak, to banki i frankowiczów czeka trzęsienie
ziemi.
Anna Kaczmarczyk z Warszawy w 2004 roku kupiła dom w jednej z zielonych
dzielnic Warszawy. Na sfinansowanie inwestycji zaciągnęła kredyt indeksowany
do franka szwajcarskiego. Równe 440 tys. zł. Początkowo była klientką GE
Money. Ale w wyniku fuzji i przejęć na rynku bankowym jej kredyt zmieniał
właściciela. - Przy każdej takiej zmianie kredyt był refinansowany, czyli
przeliczany ze złotych na franki i z powrotem. Po niekorzystnym dla mnie
kursie - mówi Anna Kaczmarczyk. - W ciągu 15
lat z 440 tys. zł kredytu spłaciłam 430 tys. Do zapłaty mam nadal ponad 800 tys.
- wylicza warszawianka. Osób w podobnej sytuacji nadal jest około miliona.
Samych kredytów frankowych jest ponad 440 tys. Ich łączna wartość przekracza
107 mld zł.
Anna Kaczmarczyk czeka z niecierpliwością na orzeczenie TSUE, zaraz po
wyroku zamierza złożyć pozew przeciwko swoim kredytodawcom. Podobnie zrobi
spora część frankowiczów, więc sądy czeka potężna fala pozwów i już dziś można
przewidzieć jej skutki.
KTO ZYSKA, KTO STRACI
Trudno sobie
wyobrazić, żeby sądy po
orzeczeniu Trybunału masowo unieważniały umowy. Za każdym razem musiałyby bowiem
ważyć korzyści obydwu stron. Wzoru do wyliczania takiego balansu nie ma, sądy
zakopałyby się w sprawach frankowych na długie lata.
Dlatego bardziej prawdopodobne jest, że sędziowie będą się skłaniać do
„odfrankowienia” kredytów. Taki scenariusz oznaczałby spektakularne zwycięstwo
frankowiczów i potężną falę pozwów. Ale i poważne problemy banków, które już
teraz drżą o potencjalne skutki orzeczenia
TSUE.
Jerzy Bańka, wiceprezes Związku Banków Polskich: - Tezy zawarte w
opinii rzecznika Trybunału idą za daleko. Jeśli skutkiem usunięcia klauzul
uznanych za abuzywne będzie przeistoczenie kredytów frankowych w złotówkowe
oprocentowane według stawki LIBOR, to będzie ekonomicznym absurdem i deformacją
stosunku umownego.
Skutki wdrożenia orzeczenia TSUE w wersji zbliżonej do opinii rzecznika
generalnego mogą kosztować sektor bankowy od kilkunastu do nawet
kilkudziesięciu miliardów złotych.
Wśród sporej części frankowiczów radość ze spodziewanego orzeczenia TSUE
tłumi jednak fakt, że w międzyczasie PiS, które idąc po władzę cztery lata
temu, obiecywało im pomóc, wprowadziło przepisy mogące sprawić, że ludzie od
lat walczący w sądach będą równie bezradni co dotychczas.
JAK SPRZEDAĆ
WIERZYTELNOŚĆ, KTÓREJ NIE BYŁO?
Maj 2018 roku,
miesiąc po złożeniu zapytania do
TSUE w sprawie klientów Raiffeisena. Resort finansów pracuje nad nowelizacją
ustawy o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, bo Unia Europejska domaga się
dostosowania polskich przepisów do unijnych dyrektyw.
Opublikowana 14 maja wersja noweli o BFG opatrzona jest komentarzem
wskazującym, że projekt zawiera uwagi przedstawione i uzgodnione na
konferencji uzgodnieniowej z udziałem kilkudziesięciu podmiotów, urzędów i instytucji
finansowych. Projekt przewiduje, że przy okazji zmian w ustawie o BFG dojdzie
też do korekty ustawy Prawo bankowe. Zmianie ulega m.in. artykuł 95 tej ustawy,
określający zasady dokonywania wpisów do hipotek. Według nowego brzmienia do
dokonania wpisu do hipoteki nie będzie już niezbędna zgoda kredytobiorcy.
Czy art. 95 może budzić niepokój frankowiczów? Jerzy Bańka z ZBP: -
Cesja wierzytelności to naturalny element obrotu gospodarczego. Zmiana w
artykule 95 ma jedynie ujednolicić orzecznictwo
i ułatwić ujawnianie w księdze wieczystej zapisów hipoteki.
Teoretycznie cesja wierzytelności z banku na inny podmiot nie dotyka
zapisów umowy - kredytobiorca nadal musi spłacać dług według ustalonego
harmonogramu. Także po spodziewanym orzeczeniu TSUE ta sytuacja nie ulegnie
zmianie. Frankowicze nie kryją jednak obaw.
Prawnik Włodzimierz Głowacki: - Można sobie wyobrazić scenariusz, w
którym banki przenoszą ryzyko związane z kredytami walutowymi do różnej maści
funduszy czy zewnętrznych firm windykacyjnych. A czym innym jest dochodzenie
swoich praw względem banku, czyli instytucji zaufania publicznego,
kontrolowanej przez Komisję Nadzoru Finansowego, a czym innym w stosunku do
funduszu czy firmy windykacyjnej.
Pozostaje jeszcze pytanie, na które na razie nikt nie zna odpowiedzi:
co będzie, jeśli bank sprzeda wierzytelność wynikającą z umowy indeksowanej do
franka, a sąd uzna potem, że ta umowa była niezgodna z prawem i jest nieważna?
Czy bank może sprzedać wierzytelność, której faktycznie nie było?
[ FRANKOWA BOMBA I PIS ]
W czasie globalnej
hossy z połowy poprzedniej dekady kurs złotego się umacniał, a stopy
procentowe Szwajcarskiego Banku Narodowego były o połowę niższe niż w NBP.
Dzięki temu rata kredytu indeksowanego do franka była o 30-40
proc. niższa niż kredytu zaciągniętego w złotych.
Zdecydowanie wyższa była też zdolność kredytowa liczona w
CHF niż złotówkach. Balansując na granicy zdolności kredytowej, Polacy masowo
zaciągali wiec kredyty w walutach obcych. W 2007 roku średnia wartość kredytu
hipotecznego indeksowanego do franka wynosiła 260 tys. zł, w złotówkach -
tylko 150 tys. zł. Nic dziwnego, że blisko trzy czwarte kredytów mieszkaniowych
zaciągaliśmy w walutach obcych.
Komisja Nadzoru Bankowego, przewidując ryzyko walutowe,
próbowała te trendy hamować. W 2006 roku wprowadziła tzw. rekomendacje S,
która odcinała od tanich kredytów walutowych najgorzej sytuowane rodziny. Nie w
smak było to ówczesnemu rządowi Jarosława Kaczyńskiego. „Klub Parlamentarny
Prawo Sprawiedliwość z niepokojem przyjmuje zalecenia Komisji Nadzoru Bankowego
tzw. »Rekomendacje S«, wprowadzające ograniczenia w dostępności do kredytów
walutowych, których głównym skutkiem będzie zmniejszenie możliwości nabywania
przez obywateli (szczególnie przez młode osoby) własnych mieszkań” - głosi
komunikat prasowy z 1 lipca 2007 r. Franki podgrzewały koniunkturę także w sektorze
bankowym - menedżerowie i handlowcy kosili potężne premie za sprzedaż
walutowych kredytów. Jednym z niewielu banków, które oparły się pokusie
handlowania ryzykownymi instrumentami, był BZ WBK. Kiedy kierował nim
wieloletni prezes Jacek Kseń, takie kredyty były dostępne tylko dla osób
zarabiających w walutach. W czerwcu 2007 roku w fotelu prezesa zasiadł Mateusz
Morawiecki. A już jesienią jego bank przystąpił do intensywnej sprzedaży
kredytów walutowych.
Jesienia 2008 roku wybuchł kryzys finansowy, a szwajcarska
waluta zaczęła rosnąć z 2 do ponad 3 zł. W styczniu 2015 roku, kiedy szwajcarski
bank centralny przestał bronić kursu, frank „urwał się ze smyczy”,
przekraczając nawet 5 zł.
Wiosna 2015 roku, w trakcie prezydenckiej kampanii, PiS
łajało ówczesny rząd za bezczynność w sprawie kredytów walutowych.
- Kredyty frankowe były pomysłem, jak ściągnąć skórę z
polskich obywateli - grzmiał Jarosław Kaczyński. Gra szła o głosy blisko
milionowej rzeszy kredytobiorców. - Te kredyty powinny być przewalutowane
według kursu, po jakim były brane. Będę starał się w tej sprawie interweniować
- mówił Andrzej Duda.
Obiecywane przed wyborami przewalutowanie kredytów po
korzystnym kursie przepadło jeszcze w 2015 roku. Podobnie jak pomysł stworzenia
funduszu konwersji, na który banki mające portfele kredytów walutowych miałyby
co roku przekazywać pół procenta wartości tychże portfeli. Z funduszu
finansowane miałyby być operacje przewalutowania. Uchwalona właśnie prezydencka
ustawa frankowa rozszerza nieco działanie już istniejącego mechanizmu pomocy
dla frankowiczów w najtrudniejszej sytuacji finansowej. Ale ma się nijak do
przedwyborczych obietnic.
Dziś frank kosztuje ok. 3,8 zł. I choć główna stopa
procentowa jest w Szwajcarii ujemna, sprowadzając oprocentowanie kredytów do rekordowo
niskich poziomów, to jednak wyrażony w złotych kapitał, który pozostał
frankowiczom do spłacenia, wzrósł drastycznie.
Rozliczenie wartych 107 mld zł kredytów na nowych zasadach,
nawet jeśli nie wszyscy frankowicze po wyroku TSUE będą szukać sprawiedliwości
w sadach, oznaczać będzie dla banków utratę miliardów złotych. Nie ma pewności,
że wszystkie banki umoczone w kredyty indeksowane do walut wyszłyby z takiego
prawnego tsunami bez szwanku. Największe portfele trefnych kredytów maja
państwowy PKO BP, mBank, Millennium i Getin Noble Bank.
Sytuacja jest bardzo dynamiczna jak widać.
OdpowiedzUsuńSam mam kredyt we frankach i na bieżąco śledzę wszelkie informacje w tym temacie na wyrokifrankowiczow.pl . Artykuły na tej stronie zawsze są aktualne i rzetelne. Cechuje je również prostota języka, przez co są one do zrozumienia dla przeciętnego Kowalskiego..
OdpowiedzUsuńGdyby wszystkie obietnice rządu i polityków się sprawdzały, życie byłoby niemal kolorowe… Tymczasem jako jeden z frankowiczów borykam się ze spłatą kredytu. Kilka razy zdarzyło mis się korzystać z takiego rozwiązania jak pożyczka bez dochodów na raty. Ten rodzaj pożyczki poza dłuższym okresem spłaty nie różni się diametralnie od chwilówek. Koszty są podobne, procedura wciąż jest szybka i wygodna – wszystkie formalności załatwimy za pośrednictwem Internetu, a decyzję i gotówkę przeważnie otrzymuje się od ręki.
OdpowiedzUsuń