środa, 24 lipca 2019

Jak Morawiecki wspiera banki



Setki tysięcy frankowiczów mają nadzieję, że unijny Trybunał Sprawiedliwości rozwiąże ich problemy. PiS po cichu wprowadziło przepis korzystny dla banków, który zadłużonych może tej nadziei pozbawić

Radosław Omachel, Wojciech Cieśla

Wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej spodziewany jest jeszcze latem. Wiele wskazu­je, że otworzy frankowiczom drogę do przewalutowania ich kredytów - nie dość, że po kursie z dnia za­ciągnięcia, to prawdopodobnie przy zachowaniu korzystnego oprocentowania. Dla setek tysię­cy spłacających byłby to dar niebios - mieliby szansę udowod­nić w sądzie, że spłacili przez lata nie cząstkę, ale zdecydowaną większość swoich zobowiązań. Za to dla wielu polskich banków taki wyrok TSUE oznaczałby koszmar.
   Mógłby być to koszmar, gdyby nie poprawka w artykule 95 znowelizowanej ustawy Prawo bankowe, określająca zasa­dy dokonywania wpisów do hipotek. - Ta zmiana oznacza, że bank będzie mógł sprzedać wierzytel­ność dowolnemu podmiotowi, a zmiany w księdze wieczystej będzie można prze­prowadzić bez wiedzy kredytobiorcy - twierdzi prawnik, prof. Marek Chmaj.
   Banki będą mogły więc sprzedać wierzy­telności np. firmom windykacyjnym albo funduszom sekurytyzacyjnym bez zgo­dy, ba, nawet bez wiedzy kredytobiorców.
Arkadiusz Szczęśniak, prezes zrze­szającego frankowiczów stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu: - To po­prawka szyta pod banki. Dzięki niej będą mogły swobodnie sprzedawać wierzytel­ności kredytowe, także podmiotom w ro­dzaju GetBack.
   Szczegóły uchwalonej w styczniu usta­wy frankowicze odkryli dopiero w maju.
I szybko dodali dwa do dwóch: z jednej strony wyrok TSUE, który może zmie­nić reguły gry w sądach, z drugiej drobna zmiana w przepisach, która przechodzi niezauważona, a w teorii pozwala wytransferować niektóre kłopotliwe wie­rzytelności do podmiotów nieobjętych nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego.
Działacze stowarzyszenia przez kilka miesięcy próbowali ustalić, kto jest autorem nowego artykułu. Bez skutku. - Nikt się nie chce do tego przyznać. A to jest odpowiednik historii z dopisaniem „lub czasopisma” w aferze Rywina - alarmuje Szczęśniak.
   Resort finansów, który pilotował prace nad ustawą, odpowia­dając na pytania „Newsweeka” o autora spornego artykułu, pisze ogólnie, że był on konsultowany osiem miesięcy i nikt nie zgła­szał do niego uwag. Do resortu nie wpłynęło też żadne zgłoszenie lobbingowe. „Zaproponowana zmiana miała na celu wyelimino­wanie wątpliwości interpretacyjnych” - pisze ministerstwo.
   Owszem, kilkanaście miesięcy temu PKO BP, który przejął spory portfel wierzytelności banku Nordea, miał kłopoty z prze­prowadzeniem zmian w zapisach ksiąg wieczystych. Po ryn­ku krąży opinia, że sporną zmianę inspirował właśnie PKO BP - bank kierowany przez Zbigniewa Jagiełłę, czyli dobrego znajo­mego Mateusza Morawieckiego jeszcze z lat 80.
Gdy projekt znowelizowanej ustawy trafił do Sejmu, podpisa­ny był pod nim premier Morawiecki, były prezes banku, który udzielał frankowych kredytów.

BŁĄDZĄCA TEMIDA
Już teraz w polskich sądach jest grubo ponad 20 tys. pozwów, w których frankowicze próbują udowadniać, że ich kre­dyty tak naprawdę były kredytami złotówkowymi, jedynie indeksowanymi do franka. Ponadto banki, rezerwując sobie w umowach prawo do dowolnego kształtowania kursu przeli­czenia franka na złotego - zarówno przy udzielaniu kredytu, jak i rozliczaniu rat - naruszyły interesy konsumentów.
   Wśród tysięcy orzeczeń sądów zdarza­ły się wyroki unieważniające umowy, co oznacza, że strony muszą się uczciwie rozliczyć. - Jeśli klient zaciągnął kredyt na 30 lat wart 300 tys. złotych i w ciągu 15 lat spłacił 250 tys. zł, to musi dopłacić bankowi 50 tys. zł. Bank zwalania hipo­tekę i na tym sprawa się kończy - tłuma­czy Dariusz Wółkiewicz, który prowadzi kancelarię prawną specjalizującą się w obsłudze frankowiczów. W ubiegłym roku wygrał prawomocnie spór z Getin Bankiem, od którego jego klient poży­czył 2 mln zł, a w ciągu sześciu lat spłacił aż 4,1 mln zł. Bank musiał mu oddać wraz z odsetkami 3 mln zł.
   Ale najczęściej sądy mają z tymi po­zwami wielki kłopot. Większość od­dalała powództwo, inne nakazywały wykreślenie z umów klauzul abuzywnych (niedozwolonych). Zdarzały się także prawomocne już wyroki nakazu­jące „odfrankowienie” umów, czyli powrót do daty zaciągnięcia kredytu i naliczenie wszystkich rat tak, jakby chodziło o kredyt zlotowy, tyle że według zapisanej w umowie stawki LIBOR. To niezwykle korzystne dla frankowiczów rozwiązanie, bo opro­centowanie liczone według LIBOR jest znacznie niższe niż dla kredytów zlotowych, gdzie podstawą jest inna stawka - war­szawski WIBOR.
   Największy problem sędziowie mieli jednak z zastąpieniem klauzul abuzywnych. Nie byli pewni, co w ich miejsce mogą wpi­sać. Ba, nie mieli nawet pewności, czy sąd cokolwiek może do umowy kredytowej arbitralnie wpisywać. W kwietniu 2018 roku jeden z warszawskich sędziów, rozpatrujący pozew rodziny Dziubaków przeciw bankowi Raiffeisen, zwrócił się o rozstrzyg­nięcie tego dylematu do Trybunału Sprawiedliwości Unii Euro­pejskiej (TSUE). I to zmieniło reguły gry.

TRZĘSIENIE ZIEMI
Trybunał nie zajął jeszcze stanowiska, ale w połowie maja głos zabrał rzecznik generalny TSUE Giovanni Pitruzzella. W dużym skrócie: według jego opinii sądy nie mogą samodziel­nie uzupełniać umów po wykreśleniu niedozwolonych klauzul, chyba że kredytobiorcy zaakceptują proponowane uzupełnie­nia. - W praktyce opinia rzecznika TSUE mówi, że sąd rozpatru­jący sprawę klientów Raiffeisena może unieważnić umowę albo przeliczyć kredyt po kursie z dnia jego zaciągnięcia i rozłożyć jego spłatę na raty oprocentowane według zapisanej w umowie stawki LIBOR - tłumaczy Dariusz Wółkiewicz.
   Nie ma pewności, że wyrok TSUE będzie brzmiał słowo w słowo jak opinia rzecznika generalnego, jednak zwykle wy­roki i opinie są ze sobą spójne. Rodzina Dziubaków może zacie­rać ręce. Ale na korzystny efekt orzeczenia liczą także pozostali frankowicze.
Formalnie wyrok TSUE będzie dotyczył konkretnej sprawy i nie będzie wiążący dla innych sądów. Ale w praktyce będzie miał kolosalny wpływ na polskie orzecznictwo. - Nie wyob­rażam sobie, żeby polskie sądy ignorowały orzeczenie TSUE - mówi Włodzimierz Głowacki, wspólnik w poznańskiej kance­larii Głowacki i Wspólnicy. A jeśli tak, to banki i frankowiczów czeka trzęsienie ziemi.
   Anna Kaczmarczyk z Warszawy w 2004 roku kupiła dom w jednej z zielonych dzielnic Warszawy. Na sfinansowanie inwe­stycji zaciągnęła kredyt indeksowany do franka szwajcarskie­go. Równe 440 tys. zł. Początkowo była klientką GE Money. Ale w wyniku fuzji i przejęć na rynku bankowym jej kredyt zmieniał właściciela. - Przy każdej takiej zmianie kredyt był refinansowa­ny, czyli przeliczany ze złotych na franki i z powrotem. Po nieko­rzystnym dla mnie kursie - mówi Anna Kaczmarczyk. - W ciągu 15 lat z 440 tys. zł kredytu spłaciłam 430 tys. Do zapłaty mam nadal ponad 800 tys. - wylicza warszawianka. Osób w podobnej sytuacji nadal jest około miliona. Samych kredytów frankowych jest ponad 440 tys. Ich łączna wartość przekracza 107 mld zł.
   Anna Kaczmarczyk czeka z niecierpliwością na orzeczenie TSUE, zaraz po wyroku zamierza złożyć pozew przeciwko swo­im kredytodawcom. Podobnie zrobi spora część frankowiczów, więc sądy czeka potężna fala pozwów i już dziś można przewi­dzieć jej skutki.

KTO ZYSKA, KTO STRACI
Trudno sobie wyobrazić, żeby sądy po orzeczeniu Trybunału masowo unieważniały umowy. Za każdym razem musiałyby bo­wiem ważyć korzyści obydwu stron. Wzoru do wyliczania takie­go balansu nie ma, sądy zakopałyby się w sprawach frankowych na długie lata.
   Dlatego bardziej prawdopodobne jest, że sędziowie będą się skłaniać do „odfrankowienia” kredytów. Taki scenariusz ozna­czałby spektakularne zwycięstwo frankowiczów i potężną falę pozwów. Ale i poważne problemy banków, które już teraz drżą o potencjalne skutki orzeczenia TSUE.
   Jerzy Bańka, wiceprezes Związku Banków Polskich: - Tezy za­warte w opinii rzecznika Trybunału idą za daleko. Jeśli skutkiem usunięcia klauzul uznanych za abuzywne będzie przeistoczenie kredytów frankowych w złotówkowe oprocentowane według stawki LIBOR, to będzie ekonomicznym absurdem i deformacją stosunku umownego.
   Skutki wdrożenia orzeczenia TSUE w wersji zbliżonej do opi­nii rzecznika generalnego mogą kosztować sektor bankowy od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu miliardów złotych.
   Wśród sporej części frankowiczów radość ze spodziewanego orzeczenia TSUE tłumi jednak fakt, że w międzyczasie PiS, które idąc po władzę cztery lata temu, obiecywało im pomóc, wprowa­dziło przepisy mogące sprawić, że ludzie od lat walczący w są­dach będą równie bezradni co dotychczas.

JAK SPRZEDAĆ WIERZYTELNOŚĆ, KTÓREJ NIE BYŁO?
Maj 2018 roku, miesiąc po złożeniu zapytania do TSUE w sprawie klientów Raiffeisena. Resort finansów pracuje nad nowelizacją ustawy o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, bo Unia Europejska domaga się dostosowania polskich przepisów do unijnych dyrektyw.
   Opublikowana 14 maja wersja noweli o BFG opatrzona jest komentarzem wskazującym, że projekt zawiera uwagi przedsta­wione i uzgodnione na konferencji uzgodnieniowej z udziałem kilkudziesięciu podmiotów, urzędów i instytucji finansowych. Projekt przewiduje, że przy okazji zmian w ustawie o BFG doj­dzie też do korekty ustawy Prawo bankowe. Zmianie ulega m.in. artykuł 95 tej ustawy, określający zasady dokonywania wpisów do hipotek. Według nowego brzmienia do dokonania wpisu do hipoteki nie będzie już niezbędna zgoda kredytobiorcy.
   Czy art. 95 może budzić niepokój frankowiczów? Jerzy Bań­ka z ZBP: - Cesja wierzytelności to naturalny element obrotu gospodarczego. Zmiana w artykule 95 ma jedynie ujednolicić orzecznictwo i ułatwić ujawnianie w księdze wieczystej zapisów hipoteki.
   Teoretycznie cesja wierzytelności z banku na inny podmiot nie dotyka zapisów umowy - kredytobiorca nadal musi spłacać dług według ustalonego harmonogramu. Także po spodziewa­nym orzeczeniu TSUE ta sytuacja nie ulegnie zmianie. Franko­wicze nie kryją jednak obaw.
   Prawnik Włodzimierz Głowacki: - Można sobie wyobrazić scenariusz, w którym banki przenoszą ryzyko związane z kredy­tami walutowymi do różnej maści funduszy czy zewnętrznych firm windykacyjnych. A czym innym jest dochodzenie swoich praw względem banku, czyli instytucji zaufania publicznego, kontrolowanej przez Komisję Nadzoru Finansowego, a czym in­nym w stosunku do funduszu czy firmy windykacyjnej.
   Pozostaje jeszcze pytanie, na które na razie nikt nie zna odpo­wiedzi: co będzie, jeśli bank sprzeda wierzytelność wynikającą z umowy indeksowanej do franka, a sąd uzna potem, że ta umo­wa była niezgodna z prawem i jest nieważna? Czy bank może sprzedać wierzytelność, której faktycznie nie było?

[ FRANKOWA BOMBA I PIS ]
W czasie globalnej hossy z połowy poprzed­niej dekady kurs złotego się umacniał, a stopy procentowe Szwajcarskiego Banku Narodowego były o połowę niższe niż w NBP.
Dzięki temu rata kredytu indeksowanego do franka była o 30-40 proc. niższa niż kredytu zaciągniętego w złotych.
Zdecydowanie wyższa była też zdolność kredy­towa liczona w CHF niż złotówkach. Balansu­jąc na granicy zdolności kredytowej, Polacy masowo zaciągali wiec kredyty w walutach obcych. W 2007 roku średnia wartość kredytu hipotecznego indeksowanego do franka wyno­siła 260 tys. zł, w złotówkach - tylko 150 tys. zł. Nic dziwnego, że blisko trzy czwarte kredytów mieszkaniowych zaciągaliśmy w walutach obcych.
Komisja Nadzoru Bankowego, przewidując ryzyko walutowe, próbowała te trendy hamo­wać. W 2006 roku wprowadziła tzw. rekomen­dacje S, która odcinała od tanich kredytów walutowych najgorzej sytuowane rodziny. Nie w smak było to ówczesnemu rządowi Jarosła­wa Kaczyńskiego. „Klub Parlamentarny Prawo Sprawiedliwość z niepokojem przyjmuje zalecenia Komisji Nadzoru Bankowego tzw. »Rekomendacje S«, wprowadzające ogranicze­nia w dostępności do kredytów walutowych, których głównym skutkiem będzie zmniejszenie możliwości nabywania przez obywateli (szcze­gólnie przez młode osoby) własnych mieszkań” - głosi komunikat prasowy z 1 lipca 2007 r. Franki podgrzewały koniunkturę także w sek­torze bankowym - menedżerowie i handlowcy kosili potężne premie za sprzedaż walutowych kredytów. Jednym z niewielu banków, które oparły się pokusie handlowania ryzykownymi instrumentami, był BZ WBK. Kiedy kierował nim wieloletni prezes Jacek Kseń, takie kredyty były dostępne tylko dla osób zarabiających w walutach. W czerwcu 2007 roku w fotelu pre­zesa zasiadł Mateusz Morawiecki. A już jesienią jego bank przystąpił do intensywnej sprzedaży kredytów walutowych.
Jesienia 2008 roku wybuchł kryzys finansowy, a szwajcarska waluta zaczęła rosnąć z 2 do ponad 3 zł. W styczniu 2015 roku, kiedy szwaj­carski bank centralny przestał bronić kursu, frank „urwał się ze smyczy”, przekraczając nawet 5 zł.
Wiosna 2015 roku, w trakcie prezydenckiej kampanii, PiS łajało ówczesny rząd za bezczyn­ność w sprawie kredytów walutowych.
- Kredyty frankowe były pomysłem, jak ściągnąć skórę z polskich obywateli - grzmiał Jarosław Kaczyński. Gra szła o głosy blisko milionowej rzeszy kredytobiorców. - Te kredyty powinny być przewalutowane według kursu, po jakim były brane. Będę starał się w tej sprawie interweniować - mówił Andrzej Duda.
Obiecywane przed wyborami przewalutowanie kredytów po korzystnym kursie przepadło jesz­cze w 2015 roku. Podobnie jak pomysł stworze­nia funduszu konwersji, na który banki mające portfele kredytów walutowych miałyby co roku przekazywać pół procenta wartości tychże portfeli. Z funduszu finansowane miałyby być operacje przewalutowania. Uchwalona właśnie prezydencka ustawa frankowa rozszerza nieco działanie już istniejącego mechanizmu pomocy dla frankowiczów w najtrudniejszej sytuacji finansowej. Ale ma się nijak do przedwybor­czych obietnic.
Dziś frank kosztuje ok. 3,8 zł. I choć główna stopa procentowa jest w Szwajcarii ujemna, sprowadzając oprocentowanie kredytów do re­kordowo niskich poziomów, to jednak wyrażony w złotych kapitał, który pozostał frankowiczom do spłacenia, wzrósł drastycznie.
Rozliczenie wartych 107 mld zł kredytów na nowych zasadach, nawet jeśli nie wszyscy frankowicze po wyroku TSUE będą szukać sprawiedliwości w sadach, oznaczać będzie dla banków utratę miliardów złotych. Nie ma pewności, że wszystkie banki umoczone w kredyty indeksowane do walut wyszłyby z takiego prawnego tsunami bez szwanku. Największe portfele trefnych kredytów maja państwowy PKO BP, mBank, Millennium i Getin Noble Bank.

3 komentarze:

  1. Sytuacja jest bardzo dynamiczna jak widać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sam mam kredyt we frankach i na bieżąco śledzę wszelkie informacje w tym temacie na wyrokifrankowiczow.pl . Artykuły na tej stronie zawsze są aktualne i rzetelne. Cechuje je również prostota języka, przez co są one do zrozumienia dla przeciętnego Kowalskiego..

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdyby wszystkie obietnice rządu i polityków się sprawdzały, życie byłoby niemal kolorowe… Tymczasem jako jeden z frankowiczów borykam się ze spłatą kredytu. Kilka razy zdarzyło mis się korzystać z takiego rozwiązania jak pożyczka bez dochodów na raty. Ten rodzaj pożyczki poza dłuższym okresem spłaty nie różni się diametralnie od chwilówek. Koszty są podobne, procedura wciąż jest szybka i wygodna – wszystkie formalności załatwimy za pośrednictwem Internetu, a decyzję i gotówkę przeważnie otrzymuje się od ręki.

    OdpowiedzUsuń