Formowanie się
kolejnej opozycyjnej koalicji wyborczej zaczyna przypominać brazylijski serial:
z nagłymi zwrotami akcji, emocjami, intrygami i miejscami absurdalną fabułą.
Najważniejszy będzie jednak finałowy odcinek
To nawet
nie wygląda na nową produkcję. Podobnie jak na przełomie roku, kiedy Grzegorz
Schetyna próbował skleić szeroką opozycyjną koalicję na eurowybory, dalszy rozwój
akcji zależy od decyzji ludowców. A ci znów hamletyzują i windują koszty
swojego udziału w wyborczym sojuszu. Podobnie jak pół roku temu zapowiadają też
powołanie Koalicji Polskiej. - Oni tam mają jakieś rodeo. Jednego dnia to Zgorzelski
nie chce koalicji, a Kosiniak jest na tak, drugiego dnia odwrotnie. Zobaczymy,
co będzie w tym tygodniu - mówi jeden z członków zarządu PO, poirytowany
przeciągającymi się negocjacjami. Także dlatego, że niepewność co do kształtu
koalicji odbija się na wewnątrzpartyjnym morale: nie wiadomo, ile miejsc
platformersi będą musieli ustąpić członkom innych partii, kto będzie startował
i powinien już przygotowywać się do walki o głosy, a także Co mówić ludziom
zaczepiającym na ulicy i pytającym „kiedy wreszcie się dogadacie?”. Bo do wyborów
raptem trzy miesiące.
Główny problem stojący na drodze do porozumienia tym razem
ma stanowić SLD, którego peeselowcy nie chcą w koalicji, a także Wiosna, choć
na razie politycy PO nawet nie przebąkują o dołączeniu
partii Biedronia do budowanego projektu. - Nie ma mowy, abyśmy poszli na
jednej liście z SLD i z Wiosną, a do tego zdaje się dąży Schetyna. Jeśli poświęci
SLD, to pójdziemy razem - powtarzają w PSL.
Czemu Sojusz zaczął nagle ludowcom przeszkadzać? Z naszych
rozmów wynika, że chodzi o doświadczenia z eurokampanii i niesłowność lidera SLD, a także o nazwiska proponowanych na
wspólne listy kandydatów z pezetpeerowskim rodowodem (m.in. Marka Dyducha,
Jerzego Jaskierni, Lecha Nikolskiego czy Joanny Senyszyn) oraz o „wyskoki ludzi
Czarzastego” - jak niedawny udział rzeczniczki jego partii w konferencji
dotyczącej prawa antyaborcyjnego i zapowiedź, że jeżeli SLD wejdzie do Sejmu
(„niezależnie od tego, w jakim komitecie”), złoży projekt ustawy
liberalizującej obowiązujące przepisy.
Ludowcy przekonują, że wbrew temu, co mówią politycy PO,
nie domagają się wykluczenia z koalicji Barbary Nowackiej i Katarzyny
Lubnauer, bo „lewicowość Nowackiej nie przykleiła się” do nich, dobrze im się z
nią współpracowało w ostatniej kampanii, a i do szefowej Nowoczesnej nic nie
mają, w końcu „ratowali jej klub” kilka miesięcy temu.
Z kolei politycy PO twierdzą, że chodzi także o liczbę
„jedynek”, podział powyborczej subwencji, a także o formę współpracy w
przyszłej kadencji - Schetyna oczekuje, że koalicjanci będą tworzyć jeden klub
parlamentarny, tymczasem ludowcy mają zgoła inne plany. Jedni obawiają się
utraty niezależności, drudzy - utraty sterowności antypisowskiej formacji.
Sąsiad Brudzińskiego
Do tego wszystkiego dochodzą
podejrzenia platformersów, że PSL po cichu dogaduje się z rządzącymi - no bo
skoro Władysław Kosiniak-Kamysz sam przyznał, że oferta PO „była bardzo atrakcyjna”,
to znaczy, że ktoś inny złożył jeszcze lepszą, rozumują. Peeselowcy sami
prowokują tego typu domysły. Kręci się wokół nich, nieco już zapomniany, Artur
Balazs, obecnie współpracujący z partią Gowina; w ich parlamentarnym klubie
gości Michał Dworczyk, któremu po wyborach samorządowych prezes PiS powierzył
układanie koalicji w sejmikach; zaś Waldemara Pawlaka widziano, jak wchodzi do
bloku, w którym mieszka Joachim Brudziński. Wszystko to oficjalnie nic
nieznaczące przypadki.
Kosiniak przekonuje: - Jakbym robił tajne deale z PiS,
to nie zapraszałbym Dworczyka do klubu. Rozmawialiśmy o Związku Dużych Rodzin
3+ i Karcie Dużej Rodziny, którą wprowadzałem. A Pawlak tłumaczy: - Oczywiście,
że spotykam się z Brudzińskim, bo obaj zajmujemy się strażą pożarną i na tym
polu mieliśmy i pozytywne, i negatywne doświadczenia. Ale nie spotykamy się
prywatnie. Byłem w mieszkaniu u Kazimierza Olesiaka [ludowiec, były
minister i wicepremier - red.] i to od niego dowiedziałem się,
że po sąsiedzku mieszka
Brudzimki. Co nie zmienia faktu, że tego
typu przypadki nadszarpują zaufanie do ludowców. Bo siłą rzeczy przywodzą na
myśl słynną maksymę mówiącą o tym, że choć nie wiadomo, kto wygra wybory, to na
pewno będzie to koalicjant PSL.
Znając prezesa Stronnictwa i jego pryncypialność, trudno
jednak zakładać, że „zaprzedał się” PiS-owi; prędzej stara się lawirować
między oczekiwaniami partyjnych kolegów. Wybory to nie tylko gra o
parlamentarne stołki (tym bardziej że po ubiegłorocznej obniżce uposażenia straciły
na wartości), ale i o miejsca w państwowych spółkach i agencjach oraz o
przychylność władzy wobec prowadzonych przez działaczy biznesów. W tym kontekście
zejście z pierwszej linii frontu walki z PiS, biorąc pod uwagę wyborcze
prognozy, wydaje się bezpieczniejszym scenariuszem. Peeselowcy - jak sami
przyznają - boją się też nagonki ze strony rządowej telewizji, bo tę ogląda ich
elektorat. Jednak założenie, że przestaną być obiektem ataku i PiS pozwoli im
spokojnie odbudowywać zaufanie na wsi, jest co najmniej wątpliwe.
Czarnowidztwo separatystów
Kosiniak liczy, że okopanie się w
centrowym bloku i odcięcie od jakichkolwiek skojarzeń z lewicą będzie
najlepszym rozwiązaniem. - Wyciągamy wnioski z Koalicji Europejskiej. Jeśli
wiosną nie udało się zjednoczonej opozycji wygrać z PiS, tym bardziej nie uda
się jesienią. Nie można robić tego samego i oczekiwać innych efektów -
podkreśla. - Po analizach prof. Flisa i innych politologów - z
których wynikało, że część wyborców została w domu, bo nie godziła się na
lewoskręt koalicji - zaproponowaliśmy budowę dwóch bloków: centrowego i
lewicowego. Dzięki temu żaden głos się nie zmarnuje. Schetyna upiera się przy
jednym. Szanujemy jego decyzję, ale my się za lewicę przebierać nie będziemy.
Zostajemy w centrum - dodaje szef PSL.
Do wyborów, jeśli nie z Platformą, prezes ludowców chce
dojechać z podebranymi PO konserwatystami, „sierotami po POPiS-ie”,
samorządowcami, może kukizowcami, ale zarazem z liberalnymi światopoglądowo
„edkami” (UED), co trochę przeczy opowieściom jego kolegów o tworzeniu
centroprawicowej konstrukcji. Zaprasza na listy Koalicji Polskiej, a w
praktyce - PSL, ponieważ nie zaryzykuje walki o obowiązujący koalicje 8-proc.
próg wyborczy. Choć, jak przekonuje, jest w stanie zebrać 8-10 proc. głosów. O
całą resztę musi już martwić się Grzegorz Schetyna, bo optymistyczny plan
prezesa PSL zakłada, że Koalicja Obywatelska zdobędzie 35-38 proc. głosów.
Tymczasem koalicyjni separatyści, jak Eugeniusz Kłopotek
czy Waldemar Pawlak (dyrektor podlegającego ministrowi rolnictwa Zakładu
Doświadczalnego Kołuda Wielka oraz prezes OSP), już pogodzili się z kolejną
wygraną PiS. - W obecnej sytuacji PiS zapracował sobie na to, żeby rządzić
drugą kadencję, bo powinien wypić piwo, którego nawarzył. Ktokolwiek by
przyszedł, byłoby mu bardzo ciężko to wszystko posprzątać - mówi Pawlak. Na
pytanie, czy może wykluczyć powyborczą koalicję PSL z PiS, odpowiada
wymijająco: - Koalicje budują wyborcy, którzy, głosując, ustalają proporcje
między ugrupowaniami i dopiero wówczas można się nad różnymi rzeczami
zastanawiać. Prawdopodobnie zresztą PiS będzie miał samodzielną większość.
O drugiej kadencji PiS Grzegorż Schetyna nie chce nawet słuchać;
podkreśla, że jest zdeterminowany, aby dopiąć szeroką opozycyjną koalicję,
wychodzącą poza partyjne szyldy i opartą na współpracy z samorządowcami oraz
aktywistami, bo tylko tak można odsunąć Kaczyńskiego od władzy. - Koalicja
Europejska była dużą wartością, ponieważ zdobyła 38,5 proc., więc teraz trzeba
dobrze przemyśleć, jaki powinien być następny krok, bo nie możemy sobie
pozwolić na żaden błąd. Oczywiście widzę te nerwowe zachowania niektórych, ale
wiem, że trzeba być cierpliwym i przede wszystkim rozmawiać: zastanawiać się,
czy rzeczywiście jakieś koalicje nie są już możliwe, czy może istnieje formuła,
która może nas połączyć - mówi szef PO. - Jeżeli ma być inny pomysł na pokonanie
PiS niż taka szeroka zjednoczona opozycja, to naprawdę trzeba to szczegółowo
przepracować. Ale im więcej bloków, tym mniejsze szanse na pokonanie PiS -
podkreśla. To kwestia wyborczej arytmetyki, d’Hondta, wzajemnej
walki i silnie spolaryzowanej kampanii, która de facto uniemożliwi przebicie
się małym formacjom. A głosy pozostawione pod wyborczym progiem przełożą się
co najwyżej na partyjne subwencje.
Ultimatum Schetyny
Nie czekając na ostateczne
zamknięcie koalicyjnych rozmów, lider Platformy w ostatnią sobotę przedstawił
zręby wyborczego programu Koalicji Obywatelskiej, tzw. szóstkę Schetyny - sześć
priorytetowych punktów, pod którymi oprócz Platformy podpisały się Nowoczesna
i Inicjatywa Polska (patrz ramka).
Szef PO na wstępie swojego programowego wystąpienia zaznaczył:
„Nie wystarczy być jedynie antyPiSem”. To wniosek, który platformersi
wyciągnęli nie tylko ze zleconych badań analizujących przyczyny przegranej w
eurowyborach, ale i z dotychczasowych objazdów po Polsce sztabu KO. - Wyborca
jest trochę inny, niż mogłoby się wydawać, patrząc na wielkie miasta i
prodemokratyczne demonstracje. Mniej radykalny, doceniający 500+, jednocześnie
jednak wymęczony tym wywołanym przez władzę konfliktem i oczekujący od
polityków konkretnych rozwiązań - zauważa Barbara Nowacka. - Ludzie,
zwłaszcza starsi, czują się opuszczeni, niezadbani przez państwo, często mówią
nam np., że mają problem z dostaniem się do lekarza. Większości nigdy nie byli
głębokim antyPiSem; chcą po prostu, żeby polityka poza wielkimi słowami była
codziennością, przyziemnością - dodaje liderka Inicjatywy Polskiej. Od
kilku tygodni wraz z innymi sztabowcami jeździ po małych ośrodkach, bo mimo iż
ostateczny kształt koalicji nie jest znany, kampanię trzeba rozkręcać.
Ubiegłotygodniowe Forum Programowe KO było jej elementem,
choć w dużej mierze zwróconym w stronę partyjnych działaczy i sympatyków -
chodziło o mobilizację oraz umocnienie poczucia wspólnoty i odpowiedzialności
za projekt. Przez dwa dni zebrani w Pałacu Kultury członkowie PO, N i IP wraz z samorządowcami, ekspertami, ludźmi kultury i
społecznymi aktywistami debatowali o pomysłach, które mają budować program KO.
Łącznie: 57 paneli, 1700 zarejestrowanych uczestników (z czego 400 „z ulicy”),
koszt (według organizatorów) ok. 300 tys. zł.
- To takie rodzinne święto ludzi opozycji. Spotykamy się ze
sobą, dyskutujemy, jest taka dobra wymiana myśli, atmosfera pikniku. A
podsumowanie prac tego Forum zaprezentujemy pod koniec lipca - tłumaczył poseł Robert Kropiwnicki. W tym czasie w kuluarach
brylował Bartosz Arłukowicz, oblegany przez chętnych do wspólnego zdjęcia
niczym niedźwiedź na Krupówkach; żartowano, że nie można spuszczać z oczu
Radosława Sikorskiego, bo zaraz zacznie kombinować, jak tu wysadzić PKiN;
załatwiano wizyty popularnych posłów w miejscowościach, z których ściągnęli do
Warszawy uczestnicy Forum. Same programowe dyskusje były jednak merytoryczne, a
niekiedy - jak w przypadku panelu poświęconego problemom osób
niepełnosprawnych - przejmujące.
„Na zewnątrz”
skierowane były wystąpienia Grzegorza Schetyny - oba dobrze przygotowane,
zwięzłe, z mocnymi punktami, ale też z chwytami retorycznymi zbliżonymi do
tych, którymi wabi wyborców Mateusz Morawiecki (przywołanie rozmowy z tzw.
zwykłym człowiekiem: starszą panią, panem Kamilem z Podlasia; wtrącanie bon
motów typu „Rządzi nami trupa cyrkowców” lub
„Jeśli ktoś wierzy, że ziemia jest płaska, Elvis Presley żyje,
a szczepienia szkodzą, to jego sprawa, niech się tylko trzyma z daleka od
leczenia ludzi”). Lider PO od razu, pierwszego dnia Forum, ogłosił, że: „Czas
partyjnych gier już minął. Nigdy nie zgodzę się na wprowadzenie do Koalicji
Obywatelskiej polityki transakcyjnej. Jeśli dla kogoś różnica między KO a
partią rządzącą dzisiaj polega tylko na tym, ile od kogo można dostać stołków,
to nie mamy o czym rozmawiać”. To ultimatum miało jednego adresata. Bo w tle
Forum równolegle trwał negocjacyjny spektakl z ludowcami.
Przyczajeni lewicowcy
Reszta aktorów opozycyjnej sceny w
napięciu przygląda się temu przedstawieniu. Włodzimierz Czarzasty nie chciał
komentować ani programu KO, ani żądań stawianych przez ludowców. Opowiadał, że
jest w Jedwabnem, potem jedzie do córki na Mazury, a wogóle to się nie
interesuje, nic nie wie i kładzie się do grobu. Ten specyficzny żart oddaje
sytuację Sojuszu. Bo platformersi, jeśli w koalicji nie będzie PSL, nie chcą
iść na listach z SLD. Rozwiązaniem może być schowanie partyjnych szyldów i
zarejestrowanie koalicyjnego komitetu wyborczego KO bez wymieniania w nawiasie
poszczególnych partii-członków - co jednocześnie dałoby możliwość dokooptowania
kolejnych koalicjantów już po zarejestrowaniu nazwy KKW.
O tym też rozmawiano w kuluarach Forum, choć wśród
szeregowych członków partii opór przed dzieleniem się miejscami z „postkomuną”
jest niewiele mniejszy niż w PSL. Schetyna musi brać to pod uwagę, bo oprócz
październikowych wyborów parlamentarnych czekaj ą go grudniowe wybory
wewnątrzpartyjne. Dla SLD może się to więc skończyć ograniczającą autonomię
propozycją rozlokowania na listach wyselekcjonowanych kandydatów.
Co ciekawe, nawet stosunek Wiosny do ewentualnej koalicji z
SLD nie jest jednoznaczny. Mimo że partia Biedronia wraz z Razem próbuje
sklecić lewicową koalicję, działacze Wiosny jednego dnia mówią, że są w stanie
porozumieć się z Sojuszem, drugiego zaś, że lepiej byłoby, gdyby Schetyna wziął
do siebie SLD, bo inaczej to oni będą mieli problem z Czarzastym - on na listy
Wiosny nie wejdzie, oni na jego także, a w koalicję nikt rozsądnie myślący po
doświadczeniach Zjednoczonej Lewicy nie będzie się pakował. No a konkurencja
dla wszystkich będzie zabójcza.
Jednocześnie z naszych informacji wynika, że politycy Biedronia
pukają do drzwi przedstawicieli KO i Zielonych. To ostatnie ugrupowanie
formalnie nie dołączyło jeszcze do budowanej przez Schetynę koalicji, nie
uczestniczyło więc też w Forum, ale - jak zapewnia Marek Kossakowski - wszystko
jest na dobrej drodze: - Chcemy wprowadzić
posłanki i posłów do Sejmu i widzimy, że w tej koalicji jest na to szansa.
Zresztą, bardzo wiele elementów tego sześciopaku Schetyny nam się podoba, o
wielu z nich. wiedzieliśmy, ale miło zaskoczyła nas np. zapowiedź programu
Dzika rzeka.
Schetynie zależy na porozumieniu z
PSL, ponieważ obawia się rozejścia koalicji z ludowcami w samorządach oraz
odcięcia od wiejskiego i małomiasteczkowego elektoratu. Poza tym bez ludowców
trudniej przekonywać, że buduje się szeroką koalicję ponad podziałami, a nie
tylko przeciążony na lewo wyborczy blok. I tylko PiS zaciera ręce, bo do
wyborów zostaje coraz mniej czasu, a opozycyjne podziały służą rządzącym.
Rozproszenie opozycji to dla Jarosława Kaczyńskiego scenariusz idealny.
Węgierski.
Malwina Dziedzic
To sześć tematów, wokół których
budowany będzie program opozycyjnej koalicji:
1.wolność i demokracja - w tym zbiór ustaw
zwany Aktem Odnowy Demokracji; obligatoryjne referenda po zebraniu miliona
podpisów; głosowanie przez internet; jawność decyzji kadrowych; zabezpieczenie
praw kobiet i związki partnerskie.
2.wyższe płace - m.in. niższy PIT i składki ZUS; premia za aktywność dla zarabiających mniej
niż 4,5 tys, zł brutto; pakiet startowy dla młodych; zniesienie zakazu handlu w
niedziele.
3.zdrowie - dostęp do specjalisty
wciągu maks. 21 dni i skrócenie oczekiwania na SOR do 60 min; program walki z
rakiem; bilans zdrowotny dla osób 50+; in vitro; pełen
kalendarz szczepień; pakiet dla niepełnosprawnych, w tym darmowe leki.
4.seniorzy - m.in. trzynasta emerytura i centra rehabilitacji,
5.edukacja -tysiąc złotych
podwyżki dla nauczycieli; zadania odrabiane w szkołach; małe szkoły wiejskie z
klasami I-III.
6.czyste powietrze i woda - docelowe
wyeliminowanie węgla; zakaz sprowadzania śmieci do Polski; ochrona wód; mała
retencja; program„Dzika rzeka"; zalesianie; budowa elektrowni wiatrowych;
ograniczenie zużycia plastiku.
- Ten
program jest urobkiem ostatnich lat. Jest liberalny, otwarty i ofensywny.
Uwzględnia to wszystko, co się przez te cztery lata w Polsce wydarzyło. Jest
życiowy i wpisany w rzeczywistość trudnej walki z partią populistyczną, która
buduje swoją politykę na ogromnych transferach socjalnych z budżetu państwa - komentuje Grzegorz Schetyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz