czwartek, 11 lipca 2019

Może i kradną, ale się dzielą



Wyborca zawsze ma rację. To definicja demokracji. Jednak to na klasie politycznej skupione są media. Tymczasem wyborcy zmienili się równie głęboko jak politycy. Pojawił się nowy fenomen: wyborca cyniczny.

Jeden z najważniejszych polityków po 1989 r. Aleksander Kwaśniew­ski po odejściu z bieżącej polityki dawał wyraz swojemu zbulwer­sowaniu. Najpierw krytykował negatywny wpływ powstania telewizji informacyjnych, takich jak TVN24, Polsat News czy TVP Info, które przez cały dzień chodzą za politykami, relacjonują wszyst­ko i natychmiast wyciągają i wyolbrzymiają każde słowo czy reakcję. W efekcie znik­nęła tajemnica w polityce, bez której nie da się zawierać kompromisów i dotrzy­mywać umów ponad barykadami w imię wspólnego interesu kraju.
   Kolejną epokę - mediów społecznościowych - Kwaśniewski uznawał za zejście jeszcze poziom niżej: „Niestety, Facebook i Twitter wymuszają na polity­ku, by mówił sloganami, a one tylko cza­sem trafiają w punkt, bo to rzadkie, jak genialny wiersz. W większości te hasła robią człowiekowi wodę z mózgu”.
   Publikowane co kilka dni sondaże mają nas poinformować, co Polacy „mają w mózgu”, co myślą. Budujemy nasze wy­obrażenie na podstawie trzech typów py­tań: na którą partię głosowaliby, któremu politykowi ufają, a któremu nie, oraz jaką mają opinię w podanej przez ankietujące­go sprawie, będącej najczęściej tym, czym ekscytują się w danej chwili media. Son­daży jest tak dużo i tak dużą wagę przykła­dają do nich media i politycy, że przestały być już tylko narzędziem badania społe­czeństwa, ale zaczęły na nie wpływać. Na poparcie dla partii duży wpływ ma to, ja­kie ma poparcie w sondażach. Partie się w tym zorientowały i zaczęło im zależeć na publikowaniu danych, które mogłyby im pomóc.
   Mechanizm jest prosty: partia zama­wia sondaż i płaci za niego. Agencja stara się zadowolić klienta, więc wybiera taką metodologię albo sposób prezentacji badania, żeby wyszło korzystniej dla za­mawiającego. Następnie daje je za darmo gazecie i wszyscy są zadowoleni: sondaże się dobrze czytają i podnoszą tytułowi cytowalność, partia może się pochwalić poparciem, a agencja zarobkiem. Stąd tak odmienne ich wyniki.
   Żeby nie dać się ogłupić, eksperci próbują temu zaradzić, uśredniając np. dziesięć ostatnich sondaży (tzw. poll of polls). Średnia z oszukiwania się przez wszystkich ma pozwolić dojść do praw­dy. Takie desperackie próby wynikają z tego, że sondaże są nieporównanie tańsze niż prawdziwe badania społecz­ne i stały się atrakcyjnym formatem me­dialnym. W Polsce są to bieda-sondaże. Nikt nie ma interesu w tym, żeby zamó­wić poważniejsze.
   Tymczasem pod tą pofałdowaną po­wierzchnią dzieją się bardzo ciekawe rzeczy bo wyborca zmienia się równie szybko jak media i klasa polityczna. Styl życia, światopogląd, moralność i wszyst­kie inne wymiary życia człowieka jako jednostki społecznej nie stoją w miejscu. Ewoluować muszą więc kryteria, jakimi Polak kieruje się przy wyborze partii po­litycznych. Media zalewają nas codzien­nie deszczem hipotez, dlaczego kiedyś wygrywało PO, a teraz niezwyciężony jest PiS, albo dlaczego Razem czy Wiośnie nie udało się rozwinąć skrzydeł, a PSL traci wyborców wiejskich. Wnioskują głównie po tym, jakie propozycje przedstawili politycy, jakich liderów mają, jakie gafy się im przytrafiły. Poważniejsze media wezmą jeszcze pod uwagę wskaźniki gospodarcze, demograficzne albo dane o praktykach społecznych Polaków (np. religijnych). Taki Polak skonstruowany ze statystyki i odpowiedzi w sondażach nie ma jednak wnętrza: emocji, pamięci, prio­rytetów, spontaniczności, nadziei i lęków.
   Stąd właśnie wielkie zaskoczenia 2015 r. i kolejne. Jak PO mogło przegrać wybory, mając najlepsze wyniki gospodarcze w ca­łej Europie? Jak PiS mogło nie spaść popar­cie po permanentnej wojnie na wszystkich frontach, łamaniu prawa, arogancji władzy, oczywistej niekompetencji i prymitywnej propagandzie? Przecież poprzednicy byli za podobne próby natychmiast karani. Jak PiS mógł wygrać najtrudniejsze dla niego wybory europejskie, w których wieś nigdy nie głosowała, a nagle poszła liczniej niż miasta? Można odnieść wrażenie, że to nie jest to samo społeczeństwo, co przed 2015 r. Dlaczego wcześniej wolało zupełnie inną politykę niż dziś?
   Że politycy są cwani i cyniczni, wszyscy wiemy. Idealistów lat 90. zastąpili skrajnie pragmatyczni politycy, a następnie otwar­cie cyniczni. Pierwszym symbolicznym przejściem były słowa w TVP Tadeusza Mazowieckiego do wyraźnie zakłopotane­go Donalda Tuska, że wyrządził mu „wielką przykrość”, odchodząc z UW i powołując tego dnia do życia Platformę Obywatelską. Kolejnym symbolem przejścia do następ­nej epoki była scena, gdy rzeczniczka PiS Beata Mazurek, a więc polityk raczej niski rangą, nazwała „grupą kolesi” sędziów Sądu Najwyższego, a więc największe bez­partyjne autorytety w Polsce, bo PiS nie spodobało się ich orzeczenie.

Dlaczego jednak wyborcy pozwala­ją na upadek obyczajów? Przecież mogliby zareagować choćby w son­dażach. Czy to możliwe, że standardy publiczne nigdy ich nie obchodziły, więc politycy sami z siebie wcześniej się krępowali postępować tak, jak robi
to dziś PiS? To nie jest przecież wojna, podczas której zawsze dochodzi do roz­kładu moralności publicznej. Przeciw­nie - pierwszy raz w naszej nowożytnej historii mamy tak długi okres wolności politycznej i wzrostu gospodarczego. Stale rośnie liczba ludzi wykształconych, obeznanych ze światem, przestępczość maleje i poziom zadowolenia z życia ro­śnie. W przyspieszonym tempie stajemy się częścią Zachodu.
   Ale i Zachód wybiera coraz bardziej pry­mitywnych polityków. Dopiero co wybory europejskie wygrał Nigel Farage, a zaraz przywódcą Wielkiej Brytanii, ojczyzny oświecenia, racjonalizmu, liberalizmu, ka­pitalizmu, stanie się Boris Johnson, jeden z liderów brexitu i polityk okłamujący wy­borców z jeszcze większą częstotliwością niż Donald Trump. Czy wyborcy mogą tego nie wiedzieć? A czy polscy mogą nie wie­dzieć, jak się zachowują politycy PiS albo na przykład Jacek Kurski w TVP?

Populizm niszczy nam demokrację, ale paradoksalnie pokazuje, że jeste­śmy częścią Zachodu. Tylko że na niż­szym poziomie rozwoju, no i graniczy­my z Rosją, a nie Oceanem Atlantyckim, więc koszty populizmu dla nas mogą być zabójcze. Jako część Zachodu mamy do czynienia z tym samym zjawiskiem, które niemiecki filozof Peter Sloterdjik opisał jako nadejście rozumu cynicznego. Odrobiliśmy lekcję oświecenia, ale zdo­bytej wiedzy używamy nie w interesie społecznym, jak marzyliśmy wcześniej, ale we własnym, cynicznie pojętym in­teresie. Człowiek kiedyś sądził, że spo­łeczne problemy, takie jak zniewolenie, bieda, nierówności, egoizm, niszczenie środowiska, biorą się z tego, że ludzie nie wiedzą, jak je rozwiązać. Teraz wiedzą, co robią źle, i robią to dalej.
   Jesteśmy oświeconymi egoistami. Nie­równości dalej rosną, z biedą radzi sobie lepiej autorytaryzm (chiński czy rosyjski) niż demokracja, a wojna i dramat uchodźców niewiele wzruszają znacznie bogatsze społeczeństwa. Postęp naukowy, zamiast rozwiązywać problemy, zaczyna je tworzyć, czego symbolem stał się Czarnobyl, Fukuszima, przemysł samochodowy, chemiczny czy energetyczny, genetycznie modyfiko­wana żywność, ocieplenie klimatu. Wszel­kie wielkie idee obiecujące wielką zmianę społeczną, takie jak socjaldemokracja czy chrześcijańska demokracja, poruszają już tylko weteranów. Populizm bierze się stąd, że te przeciwieństwa się zasymilowały. Ża­den z takich liderów, jak Trump czy Orban, nie reprezentuje poglądów, których nie jest gotów następnego dnia zmienić.
    „Krytyka cynicznego rozumu”, która wstrząsnęła Niemcami w latach 80., doty­czyła elit. „Powszechny cynizm od dawna opanowuje tych, którzy obsadzają kluczo­we stanowiska w społeczeństwie: w zarzą­dach, parlamentach, radach nadzorczych, w dyrekcjach przedsiębiorstw, wydawnic­twach, na wydziałach uczelni, kancelariach i redakcjach. (...) Cynicy nie są bowiem głupcami i na wskroś przejrzeli nicość, do której wszystko zmierza”.
   Upadek wielkich narracji dokonał się najpierw wśród elit, a teraz w społeczeń­stwie. PiS to dowód, że wiara w postęp - czytaj w transformację - umarła. Trzy de­kady zaciskania pasa i czekania na lepsze jutro skończyły się utratą zaufania do de­mokracji liberalnej. Nikt nie będzie dalej się o nią zarzynał. Populiści dokonali kopernikańskiego przewrotu w polityce: zatrzymali zaciskanie pasa i poruszyli budżet.
   Krótko po rekordowym zwycięstwie PiS w wyborach europejskich dzięki poparciu 45,5 proc. serwis OKO.press zapytał Po­laków: „Czy obecny rząd PiS bardziej niż poprzednie rządy PO-PSL zabiega o par­tyjny interes?”. Aż 68 proc. odpowiedziało, że bardziej, a jedynie 24 proc., że mniej. Nawet 38 proc. wyborców PiS przyznaje, że upartyjnienie państwa jest dalej posu­nięte, niż było za rządów PO i PSL. Inne pytanie: „Czy obecny rząd PiS bardziej niż poprzednie rządy PO-PSL zabiega o osobi­ste korzyści finansowe członków rządu?”. Stosunkiem 58 proc. do 35 proc. uznano, że uczciwszy był rząd PO i PSL (w tym 20 proc. wyborców PiS). I ta opinia o PiS się pogarsza, bo w 2016 r. w analogicznym sondażu partia Jarosława Kaczyńskiego wypadła lepiej.

Reputacja PiS jest więc odwrotnie proporcjonalna do poziomu jego poparcia. Im gorzej ludzie oceniają PiS, tym lepiej wypada w wyborach. Przede wszystkim jednak spora część wyborców PiS ma krytyczną opinię o swojej partii. Lepszą ma o partiach opozycji. To dla­czego głosuje odwrotnie?
   Niedawno (POLITYKA 23) opisałem inny paradoks. Wielkie afery, którymi żyła cała Polska przed wyborami europejskimi, nie przyniosły partii rządzącej szkód. Prze­ciwnie - pomogły bo dla wyborców PiS były przede wszystkim informacją, że ich partia ma kłopoty i trzeba stawić się przy urnach wyborczych. Wówczas też badania pokazywały że znaczna część wyborców zgadza się z krytyką, jaka spadła na PiS i na Kościół katolicki (np. 85 proc. Polaków chciało powołania świeckiej komisji do wyjaśnienia pedofilii, w przeciwieństwie do PiS). Dowodem, jak trudno uwierzyć publicystom i politykom, że wyborca może być cyniczny, jest to, jak wszyscy w opo­zycyjnych partiach i mediach po przegra­nych wyborach wstrzymali nagle oddech w sprawie wyjaśnienia pedofilii w Koście­le. Zapanowało przekonanie, że Polacy nie zgadzają się na krytykę Kościoła. Film braci Sekielskich tak szybko zniknął z de­baty publicznej, jak się w niej pojawił. PSL uznało wręcz, że trzeba teraz udowadniać przywiązanie do Kościoła i wycofać się z Koalicji Europejskiej.
   Trochę więcej niż z sondaży można o wy­borcach dowiedzieć się z tzw. zognisko­wanych wywiadów grupowych, zwanych potocznie fokusami. Moderujący zaprasza kilku wyborców jednej lub drugiej strony (albo konfrontuje się ich ze sobą) i rozma­wia, próbując poznać ich poglądy i moty­wacje. Niemal we wszystkich powtarza się dziś jeden motyw: „wiem, że PiS kradnie, ale przynajmniej się dzieli”.

Skąd u wyborców ten materializm i odpuszczenie innych wartości, takich jak konstytucja, moralność czy uczciwość rządzących, a więc w skrócie prawo i spra­wiedliwość? Wyborcy wybierają Prawo i Sprawiedliwość ze świadomością, że par­tia zaprzecza i jednemu, i drugiemu. Uwa­żają jednak, że nie stać ich na odsunięcie od władzy ludzi, którzy im wpłacają pienią­dze na konto. To najczęściej nie jest wybor­ca, który ma oszczędności, bogatą rodzinę, szerokie kontakty albo mieszka tam, gdzie nie ma problemu ze znalezieniem pracy. Nie bez powodu PiS pokonał opozycję tyl­ko we wsiach i w małych miastach.
   Jeszcze większym błędem jest założe­nie, że wyborca dokonuje swoich wybo­rów racjonalnie. Czyżby nie mieli racji ci, którzy porównują jego zachowanie do zachowania konsumenta na rynku? Mają, tylko że już nawet w ekonomii odeszło do przeszłości przekonanie, że w gospodar­ce ludzie podejmują decyzje racjonalnie. Psychologia behawioralna pokazała, jak ludzie podejmują wybory w sytuacji ryzy­ka. „Teoria perspektywy” noblisty Daniela Kahnemana i Anatola Tverskiego wywodzi, że człowiek dużo bardziej ceni to, co już ma, niż to, co mógłby zaryzykować i zdo­być. Autorzy dowodzą, że stawka musiała­by być (średnio) ponad dwukrotnie wyższa, żeby człowiek podjął ryzyko. Lepszy wróbel w garści niż dwa na dachu. Skłonność do ryzyka zwiększa się dopiero wtedy, gdy do wyboru są tylko złe możliwości.

Co z tego wszystkiego wynika? Sloterdijk pokazuje, dlaczego w ponowoczesnym kapitalizmie najpierw elity fi­nansowe i polityczne, a za nimi wyborcy pozbyli się ideałowi skrupułów. I posta­wili na swój materialny interes. Oczeki­wanie od ludzi, że wybiorą reformę dla wszystkich zamiast gotówki dla siebie, jest naiwne. Nawet wtedy, gdyby reforma przyniosła jednostce więcej korzyści niż gotówka wypłacana przez rząd. Zaś teorie Kahnemana i Tverskiego wyjaśniają, dlaczego wyborcy przywiązali się do PiS.
   Szczególnie biedni wyborcy wolą zary­zykować wybór tak niebezpiecznych dla państwa opcji, jak Donald Trump, brexit czy PiS. Zdają sobie sprawę z brutalno­ści i bezwzględności tych polityków, ich interesowności i wywoływanych ciągle konfliktów (kochający UE Polacy akcep­tują walki PiS z Brukselą). Jednak biedni są bardziej skłonni do ryzyka, bo z punk­tu widzenia tego, co posiadają, a raczej swoich aspiracji, do wyboru mieli tylko złe opcje. Mają więc niewiele do strace­nia. Takie ideały, jak konstytucja czy nie­zależność mediów, nie wydają się warte poświęcenia doraźnych korzyści. Biznes­meni nie postąpiliby przecież inaczej. Zachodnie firmy handlują z Rosją czy Chinami bez kręcenia nosem i w komple­cie żądają zniesienia sankcji nałożonych na Moskwę.
   Kahneman i Tverski tłumaczą też, dla­czego, gdy już wyborca wejdzie w posia­danie czegoś (w tym wypadku np. 500 plus i innych korzyści materialnych oferowa­nych przez PiS), tak bardzo boi się ryzyko­wać zmianę. Opozycja musiałaby być dwa razy lepsza, żeby ich przechwycić.
   Wniosek: polski wyborca głosujący na PiS na ogół nie jest ślepym miłośnikiem władzy. Jest nie mniej wyrobionym po­litykiem niż ci, którzy do niego kierują propozycje. Kolejne piątki Kaczyńskiego pokazują, jak dobrze wyborca potrafi się targować i jak się cenić. Zachowuje się jak działacz polityczny. Podczas fokusów, wi­gilii, w mediach społecznościowych jedne tematy uwypukla, innych unika, uczy się linii partii i jej używa w sporach. Partia nie reprezentuje już wyborców, tylko wy­borcy partię. Bo nie chcą już ustępować politykom w cynizmie. Ale Kahneman i Tverski pokazują też, że z czasem punkt odniesienia dla wyborców się zmienia, pojawiają się nowe oczekiwania i potrze­by. A dotychczasowi „dobroczyńcy” są porzucani bez żalu.
Sławomir Sierakowski
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz