niedziela, 28 lipca 2019

Węgry, państwo mafijne



Zaszliśmy znacznie dalej niż Polska. Do punktu, z którego trudno wręcz wyobrazić sobie powrót. Dla Polski wciąż istnieje plan B - mówi Balint Magyar, autor znakomitej książki poświęconej systemowi Viktora Orbana

Rozmawia Maciej Nowicki

NEWSWEEK: Dlaczego Orban postanowił przejąć kontrolę nad Węgierska Akademia Nauk? Autonomia badań naukowych wydaje się czymś świętym.
BALINT MAGYAR: To jest absolutna no­wość na skalę Unii Europejskiej. Jako pierwsze autonomię instytucji nauko­wych zlikwidowały dawne sowieckie re­publiki środkowoazjatyckie, potem to samo zrobiła Rosja.
Orban chce pokazać, że wszystko mu wolno?
- Przede wszystkim jest to charakte­rystyczne postępowanie dla tego typu autokracji, który nazywam państwem mafijnym. Takie państwa nie toleru­ją żadnych form autonomii społecz­nej, chcą ją zniszczyć, gdzie tylko się da. Wszelkie samoograniczenia byłyby dla Orbana jedynie oznaką słabości.
Druga przyczyna jest natury finansowej. W kolejnym budżecie Unia zamierza przeznaczyć znacznie więcej środków na wspieranie badań naukowych. Prze­jęcie instytucji, która zatrudnia 5 tysięcy badaczy, ma sprawić, że fundusze unij­ne będą sponsorowały premiera i jego przybocznych.
W przeciwieństwie do innych państw mafijnych - Rosji czy dawnych republik środkowoazjatyckich - Węgry nie mają żadnych bogactw naturalnych, które mo­głyby zaspokoić potrzeby ludzi na szczy­cie i ich klientów. Tę funkcję spełniają właśnie pieniądze europejskie. To one są głównym źródłem rabunku. Mniej wię­cej 90 proc. swoich pieniędzy oligarcho­wie związani z Orbanem zawdzięczają finansowanym przez UE zamówieniom publicznym. To się odbywa w dziecinnie prosty sposób - wartość tych zamówień jest z reguły zawyżana. Od 1,7 do 10 razy – jak pokazuje raport Corruption Research Center w Budapeszcie.
Jest jeszcze jakiś powód?
- Orban chce stworzyć zupełnie nowy ka­non kulturowy. Znacjonalizowano i scen­tralizowano szkoły - zostały wyjęte spod kontroli samorządów. To ministerstwo edukacji mianuje dyrektorów, a nauczy­ciel stał się urzędnikiem państwowym. W ten sposób udało się spacyfikować gru­pę, która wcześniej często była krytyczna wobec władzy. Zlikwidowano również ry­nek podręczników. Przedtem zyskiwały akceptację ministerstwa, a potem jeden z nich był wybierany przez nauczycieli. Dziś mamy jeden podręcznik, który po­wstaje w ministerstwie i służy w oczy­wisty sposób celom propagandowym. Orban jest tam niejednokrotnie cytowa­ny i przedstawiany jako wielki polityk. Przejęcie Węgierskiej Akademii Nauk jest kolejnym elementem pisania kano­nu kulturowego od nowa - ponieważ to w ramach tej instytucji tworzy się punk­ty odniesienia. To akademia w ogromnym stopniu decyduje, co ma istotną wartość w węgierskiej historii czy literaturze.
Na Węgrzech nie ma już niezależnych mediów, wypowiedziano wojnę organizacjom pozarządowym, niszczona jest niezależność sadów, teraz przyszła kolej na naukę. Kto jeszcze funkcjonuje poza objęciami systemu?
- Sądownictwo jeszcze walczy, ale tak na­prawdę są tylko dwie grupy, które funk­cjonują w miarę niezależnie od systemu. To emeryci, bo wysokość emerytur nie była do tej pory zmieniana za pomo­cą ustanawianych ad hoc nowych praw.
I studenci - oni również nie są częścią sieci patron - klient, która charakteryzu­je dziś większość grup społecznych.
Trzeba rozumieć, czym jest w prakty­ce „państwo mafijne”. Elita panująca to klan polityczno-gospodarczy. Wła­dzy nie sprawuje partia Fidesz, ale nie­formalna grupa polityków i oligarchów, nad którą absolutne zwierzchnictwo ma Orban. Aby wiedzieć, kto naprawdę rządzi krajem, wystarczy zobaczyć, kto przebywa w loży VIP w czasie meczów na stadionie w Felcsucie, rodzinnym miasteczku premiera: będzie tam sam Orban, jacyś ministrowie, kilku oligar­chów i paru nieformalnych doradców. Fidesz, rząd czy parlament mają jedynie wcielać w życie decyzje tej grupy. Słu­żą jako pas transmisyjny - to ich jedyna kompetencja.
Klan władzy lub - jak kto woli - „adop­cyjna rodzina polityczna” traktują pań­stwo jako prywatną własność. Absolutna większość społeczeństwa jest szantażo­wana za pomocą różnego rodzaju środ­ków przymusu. Ma poczucie zależności i nieraz utraciła własną moralność. Ci lu­dzie są przekonani, że znaleźli się w sytu­acji bez wyjścia, bo opozycja niemal nie istnieje, i nie widzą żadnej realnej alter­natywy. Część z nich dochodzi do wnio­sku, że musi być tak, jak jest, bo jeśli panująca klika straciłaby władzę, na Wę­grzech zapanowałby chaos...

Jak w praktyce wygląda zależność od władzy?
- W szeroko rozumianej biurokracji nikt nie ma poczucia, że ma być sługą pań­stwa. Jedynym zadaniem jest forsowanie rozkazów Orbana i jego najważniejszych klientów. Jeśli chodzi o gospodarkę, już nikt się nie bawi w zakładanie nowych firm, jak za pierwszych rządów Fideszu. Przejmuje się te, które są, szantażując właścicieli, by sprzedali lub przekazali całość albo część. Odwiedzają ich praw­nicy i powołując się na klan władzy, skła­dają odpowiednią propozycję. Jeśli nie zostanie przyjęta, pojawi się urząd skar­bowy, którego jedynym zadaniem bę­dzie zniszczenie tego przedsiębiorstwa. Albo prokuratura. W ten sposób przeję­to już kilkaset firm. W kulturze też to nie wygląda najlepiej - wszelkie niezależ­ne instytucje systematycznie pozbawia się finansowania. Teraz teatry. Dota­cje są przyznawane na zasadzie czysto uznaniowej tym, nad którymi pieczę sprawują klienci Orbana.
Reżimowi w najbliższym czasie coś zagraża?
- Wszyscy kiedyś umrzemy. I ten reżim też pewnie upadnie, ale na razie zupeł­nie nie wiadomo kiedy. Władza Orbana ma pieniądze, które zapewniają jej sta­bilność, i sprzyja jej koniunktura mię­dzynarodowa. Dodatkowych funduszy dostarczają reżimy autokratyczne, np. 10 miliardów rosyjskiej pożyczki na rozbu­dowę elektrowni atomowej w Paks, mi­liardy od Chin na wybudowanie szybkiej kolei czy współpraca w zakresie przemy­słu zbrojeniowego z Turcją. Przy okazji Węgry stają się koniem trojańskim Rosji czy Chin w Unii.
UE nic nie osiągnie, dopóki nie zrozumie, że po drugiej stronie jest reżim natury kryminalnej. Co prawda Komisja Euro­pejska formułowała już zalecenia anty- korupcyjne dla rządu w Budapeszcie. Ale to tak jakby przekonywać lwa, żeby został wegetarianinem. Korupcja ma tu skalę państwową, stanowi istotę systemu. Poza tym sankcje nie mają sensu, jeśli miałyby zostać spłacone z pieniędzy podatnika. A konta bankowe ludzi, którzy ukradli te fundusze - Orbana i jego kliki - pozosta­ną nienaruszone.
Orban ma w tym sporze broń - nieustannie mówi o próbach naruszenia węgierskiej suwerenności przez Unię.
- Nie jest to reżim ideologiczny. Ideo­logia jest jedynie narzędziem. Wytwa­rza się ją wyłącznie po to, żeby uzasadnić działania. Cynizmu węgierskich elit nie sposób sobie wręcz wyobrazić. One są zupełnie bezideowe.
Ujmę to tak: państwo mafijne zapewni­ło sobie bezkarność, przejmując policję, prokuraturę czy Trybunał Konstytucyj­ny. Nikt nie będzie przyglądał się z bliska przedziwnym karierom, jak ta Lórinca Meszarosa, który montował insta­lacje gazowe, a dziś jest najbogatszym człowiekiem w kraju. Został nim dzięki zamówieniom publicznym, bo jest czło­wiekiem Orbana.
Ale reżimowi potrzebna jest również bez­karność na skalę UE. Dlatego Orban roz­począł tzw. narodową walkę o wolność, która ma uzasadnić odmowę przyłą­czenia się Węgier do prokuratury euro­pejskiej. I gdy tylko pojawia się sprawa korupcji w jego kraju, mówi o „narusze­niu suwerenności”. Ta nacjonalistyczna poza to jedynie zasłona dymna - chodzi o to, żeby UE nie mogła się skutecznie przeciwstawić państwu mafijnemu.
Jesienią odbędą się wybory w Budapeszcie. Sondaże wskazują na to, że może je wygrać kandydat opozycji - Gergely Karać sony.
Co by to zmieniło?
- Po raz pierwszy udało się wystawić jed­nego kandydata przeciwko człowiekowi Fideszu. Jeśli Budapeszt zostanie od­bity z rąk Fideszu, nie twierdzę, że będzie to początek końca Orbana. Ale na Węgrzech nie ma nawet pozorów plu­ralizmu. Absolutna większość społe­czeństwa jest zależna od klanu władzy. Dlatego władza lokalna jest tak niebywa­le ważna. Jej zdobycie to przynajmniej jakaś pozycja startowa.
Polskie wydanie pana książki o węgierskim państwie mafijnym nosi podtytuł „Czy taka przyszłość czeka Polskę?”.
- Deklarowanym celem obu reżimów jest wymiana całego systemu. Zmia­ny po 1989 r. przedstawiają jako zmo­wę elit. Mocno akcentowany jest nacjonalizm i w obu przypadkach jest on wymierzony nie tylko przeciw in­nym państwom, ale przede wszystkim przeciw Węgrom czy Polakom z innego obozu politycznego.
Ale są też poważne różnice. Przede wszystkim Kaczyński dąży do konser­watywnej autokracji, a nie państwa mafijnego jak Orban. Mimo wszystko w Polsce decyzje podejmowane są w ra­mach sformalizowanych instytucji.
Kaczyński jest tylko zwykłym posłem.
- Ale na Węgrzech kilka osób z loży VIP prowincjonalnego stadionu piłkarskiego decyduje o wszystkim. U nas ludzie wła­dzy nie tylko zdobyli gigantyczne ma­jątki, ale się z nimi obnoszą. Kaczyński w przeciwieństwie do Orbana, który na­śladuje tu Putina, nie buduje klasy włas­nych oligarchów. W Polsce ludzie PiS są nagradzani stanowiskami w państwo­wych firmach, a nie czyjąś firmą. Na Wę­grzech korupcja stanowi istotę systemu. W Polsce istnieje, ale mimo wszystko PiS z nią walczy, choć oczywiście z większym zapałem, gdy dotyczy to ludzi opozycji. Dużymi miastami w Polsce rządzi opo­zycja, na Węgrzech władza ma absolutny monopol terytorialny. No i na Węgrzech nie ma nawet śladu pluralizmu mediów. Zaszliśmy znacznie, znacznie dalej niż Polska. Do punktu, z którego trudno wręcz wyobrazić sobie powrót.
Krótko mówiąc, Polska nadal ma szansę?
- Tak sądzę. Wciąż istnieje plan B. Ale partie opozycyjne muszą być nie tylko zjednoczone, aby przeciwstawić się Ka­czyńskiemu. Muszą mieć także wyraź­nego przywódcę. To jest dziś sprawa dla Polski kluczowa. Tusk musi wrócić do Polski.
Wiele wskazuje na to, że się waha...
- Tym bardziej proszę zapisać moje sło­wa... Dlaczego reżimy autokratyczne sta­rają się zdyskredytować potencjalnych liderów opozycji, dlaczego to dla nich taka kluczowa sprawa? Bo nie jest wcale łatwo znaleźć osobę, która może odgry­wać taką rolę.
Mówię to wprost: jeśli Tusk nie wró­ci, żeby przewodzić opozycji, będzie to wielki grzech na jego sumieniu. Tu nie chodzi jedynie o jego decyzję osobistą. Tylko on ma odpowiednią przeszłość i wiarygodność, żeby stanąć na czele opozycji. I dlatego nie może swobodnie dysponować swoją osobą. To jest jego powinność wobec Polski i Polaków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz