Naród z partią
Jednym z najważniejszych powodów
powodzenia, ale i moralnej deprawacji PiS, jest bezdyskusyjny sukces jej
lidera. Sformatował on grupę wyborców, którzy uwierzą w każdą bzdurę.
Od kilku lat
PiS-owski elektorat poddawany był przez partię testom bezwzględnej lojalności.
Kazano mu wierzyć, że PO odpowiada za jakąś gigantyczną kradzież mierzoną setkami
miliardów złotych, to uwierzył i w najmniejszym stopniu nie osłabił jego wiary
brak skazanych czy aktów oskarżenia. Kazano mu wierzyć, że dopiero za rządów
PiS świat zaczął się z Polską liczyć, to uwierzył, choć wszystko tej
groteskowej tezie przeczy. Kazano mu wierzyć, że największym zagrożeniem dla
Polski jest podobno niemiecka UE, to uwierzył, tak jak potem uwierzył, że
sukcesem Polski jest wybór Niemki na stanowisko szefa Komisji Europejskiej.
Kazano mu wierzyć w smoleński zamach, to uwierzył; przestano mówić o zamachu,
to przestał się tym przejmować, w końcu, jak partia przestaje o czymś mówić,
to znaczy, że to coś ważne już nie jest.
Można oczywiście bronić suwerena, twierdząc,
że jest on ofiarą propagandy TVP. Jej prymitywizm można jednak stwierdzić, nie
korzystając nawet z innych źródeł informacji. Wystarczy, przepraszam, ruszyć
głową.
TVP jest więc dla
PiS narzędziem niezwykle pomocnym, nawet niezbędnym, ale jej działaniem wciąż
nie da się wytłumaczyć owej niezwykłej więzi między partią Kaczyńskiego a jej
elektoratem. Lider PiS idealnie rozszyfrował po prostu mentalność
wielomilionowej grupy wyborców. Trzeba mu ten sukces oddać. 500 + odwołanie się
do frustracji + gra na resentymentach, pragnieniu prestiżu, woli zemsty na
nielubianych elitach + gra na niechęci wobec Zachodu, Niemców, Francuzów i kogo
tam jeszcze. Wszystko to dało politycznie efekt wręcz fenomenalny.
Skutek tej
niezwykłej operacji formatowania suwerena, dla PiS błogosławiony, dla Polski
jest fatalny. Nie tylko dlatego, że daje PiS upragnione poparcie. Przede
wszystkim dlatego, że unicestwia najrealniejszy mechanizm kontroli społecznej,
w sumie dla kontroli władzy istotniejszy niż Trybunał Konstytucyjny, który PiS
de facto zniszczyło, czy wolne media, które zniszczyć próbowało. Przez ćwierć
wieku wolnej Polski wyborcy uważnie przyglądali się władzy i surowo ją recenzowali.
AWS zdobyła w 1997 roku 33 procent głosów, ale za arogancję i pazerność
zapłaciła wielką karę, tracąc w cztery lata 85 procent wyborców. SLD w roku
2001 zyskał 40 procent poparcia, by po czterech latach, aferach Rywina czy
starachowickiej, zostało z tego procent 11. Za nadużycia, nieudolność,
pazerność i głupotę władza zawsze płaciła niezwykle wysoką cenę. Aż do teraz.
Łamanie konstytucji - żaden problem, skrajna nieudolność - żaden problem, niezliczone przypadki
kumoterstwa i pazerności - żaden problem, upadek pozycji Polski - żaden problem.
Myślę, że po latach nawet polityków PiS czasem wciąż zaskakuje, jak odporny
jest PiS-owski elektorat na afery i klęski, jak obojętny jest na oczywiste
kłamstwa i manipulacje, jak elastyczny w przyjmowaniu coraz to bardziej
kuriozalnych tłumaczeń kolejnych zdarzeń, często sprzecznych z tłumaczeniami
poprzednimi.
Bezwarunkowe
poparcie własnego elektoratu powoduje, że PiS może bez obaw ignorować opinie, a
nawet interesy ponad połowy Polaków. Wystarczy przemawiać do swoich, wystarczy
działać w ich interesie, dla nich robić za pieniądze wszystkich odpowiednio
skrojoną telewizję. 40 procent poparcia daje w praktyce władzę niemal
absolutną. A ponieważ miłość i elektoratu wydaje się bezwarunkowa, władza może
wszystko.
Dynamikę procesu
politycznego mogłaby oczywiście dramatycznie zmienić aktywność reszty
elektoratu, ale ta reszta zdaje się być w stanie swoistej hibernacji. „New York
Times” opublikował właśnie tekst o ludziach, którzy masowo wychodzą na ulice,
żądając od rządzących uczciwości albo dymisji - od Czech po Hongkong, od
Kazachstanu po Algierię. W tekście padają wypowiedzi wybitnych ekspertów,
twierdzących, że nawet w krajach autorytarnych widać dużą aktywność
społeczeństw. Doskonale wiemy, że nie we wszystkich, prawda? Bierność
społeczeństwa władzę oczywiście dodatkowo rozzuchwala.
Kaczyński nie jest
jedynym autokratą, który głosy swego elektoratu ma jak w banku. Tak samo jest
z Erdoganem, Putinem czy Trumpem, który swego czasu stwierdził, że będzie
kandydował na prezydenta jako republikanin, bo „wyborcy republikanów to
kretyni, którzy uwierzą we wszystko, co im się powie”. Gwarancja poparcia
kiedyś oczywiście mija i wtedy lud od swych idoli się odwraca. Problemem jest
niestety owo „kiedyś”. Często jest tak odległe, że państwa doznają uszkodzeń
trwałych, a społeczeństwa ponoszą straty nieodwracalne. Całe społeczeństwa, a
nie tylko 40 procent tych, którzy we wszystko wierzą i kupują wszystko, co im
się powie.
Tomasz Lis
Mów do mnie Wiktor
Nie daj Boże wjechać po nich na stację
benzynową, gdy szukasz toalety. Już pielgrzymki emerytów są lepsze, jakieś
bardziej zdyscyplinowane. Koloniści, ech, koloniści. Zablokują kibelki na pół
godziny, nad wyborem gumy do żucia każdy jeden i każda jedna będzie się
zastanawiać przez kwadrans, paraliżując funkcjonowanie kas. Gdy zobaczą
lodziarnię, plażę, karuzelę, wydadzą dźwięki, które ostatnio chyba słyszeli
mieszkańcy starożytnego Rzymu, gdy ich mury szturmowali Wandalowie. Koloniści,
ech, koloniści.
Czasem na szyjach
identyfikacyjne chusty, czasem plakietki czy koszulki, zawsze umordowane
spojrzenie opiekunów, które mówi nam: „Tak wygląda piekło”. Choć jak płynąłem
kajakiem z Sorkwit szlakiem mazurskiej Krutyni, minąłem fajowe duże czółna, na
których małolaty dzielnie przebierały indiańskimi krótkimi wiosłami, a z tyłu,
podpierając się założonymi za głowę rękami, kontemplował przyrodę hipstersko
wyglądający młody opiekun. „Niezła fucha!” - zawołałem radośnie przez wodę.
„Nie narzekam!” - odkrzyknął z uśmiechem.
Mój siedmioletni
syn bardzo już chce jechać na kolonie. Nasłuchał się od kolegów, nasłuchał od
taty. Umówiliśmy się, że za rok, po pierwszej klasie. Ciekaw jestem, czy łezka
zakręci mi się w oku, gdy będę machał ręką za oddalającym się autokarem lub
pociągiem, czy raczej zanucę „Wyjechali na wakacje wszyscy nasi
podopieczni...”. No nie, to dopiero, gdy do Gucia dołączy na kolonijne wyprawy
jego o dwa lata młodsza siostra Basia.
Z pierwszych
kolonii rodzicie musieli mnie zabierać. Miałem sześć, maksimum siedem lat i
ciągle płakałem. Ale rok później poszło już z górki i przez kolejne lata
uwielbiałem wyjeżdżać. Ciekaw jestem, czy rodzice nie mieli mieszanych uczuć,
że tak bardzo lubię się wyrywać z domu? Funkcja „szwendaczek” włączyła się na
całe dekady. A na koloniach pierwsze fajki, pocałunki, nie- pierwsze bójki,
epickie mecze w letniej kurzawie i na zamarzniętych jeziorach.
Bywały kolonie,
które zapadły mi głęboko w psychikę, jak te w Jarosławiu w piątej klasie. To
była pełnia czasów tzw. niedoboru, czyli że niczego nie było w sklepach. Realny
socjalizm w szczytowej formie. No i wychowawcy zabrali nas do miejscowej
fabryki ciastek San, tej samej, która robiła te podłużne lukrowane cudeńka
biszkoptowe w czerwonych pudełkach. Dostaliśmy zgodę na kosztowanie
wszystkiego z kartonów i - najlepsze! - prosto z taśmy, kiedy wypieki były
jeszcze ciepłe. No cóż, jak pokaże później życie, umiar nigdy nie był moją
najmocniejszą stroną. Nażarłem się tak potwornie, że rzygałem całą noc, mało
duszy nie zwróciłem, słabowałem parę dni i przez następne 20 lat nie mogłem
nawet spojrzeć na szlachetne jarosławskie ciastka i biszkopty oraz produkty
podobne. Na szczęście mi przeszło. Skądinąd bliźniaczą akcję miałem na
koloniach zuchowych, a może to już był obóz harcerski nad jakimś jeziorem latem
1980 roku. Drużynowi podekscytowani opowiadali, że Władysław Kozakiewicz
pokazał wała Ruskim na igrzyskach olimpijskich w Moskwie, a do pobliskiego
wiejskiego sklepu rzucili nie wiedzieć czemu rodzynki. Kupiłem torbę, zjadłem
wszystko, udałem się do Rygi i do dzisiaj nie wyprostowałem sobie do końca relacji
z suszonymi winogronami i dlatego z „mieszanki studenckiej” zawsze wybieram
orzechy.
Najdziwniejsze z
dzisiejszej perspektywy były kolonie w pienińskich Sromowcach. Dopóki nie
znajdę, a trzymam je cały czas, listów od rodziców, nie przypomnę sobie, czy
były to Sromowce Niżne, czy Wyżne. Chyba Wyżne. Może ktoś z was wtedy był i
podpowie? Otóż w ramach badań zdrowotnych dzieci w warszawskich podstawówkach
wybierano te, które niedomagały na to i owo (ja chyba na płuca) i wysyłano je
na półtora miesiąca w piękne Pieniny, by podreperowały organizm. Państwo ludowe
płaciło. Byłem dwa razy, w trzeciej i czwartej klasie. Mieliśmy dwie godziny
polskiego i jedną matematyki dziennie (po południu, kiedy było już ciemno),
atak cały dzień goniono nas po górach, spławiano Dunajcem, katowano przyrodą.
Raz w tygodniu wieczorem organizowano potańcówkę, do dzisiaj pamiętam wstyd,
gdy trzeba było (no nie trzeba było, ale wiadomo, że trzeba było) poprosić
dziewczynę do tańca.
Byłem wtedy
zamroczony „Księgą urwisów” Edmunda Niziurskiego i po przyjeździe poprosiłem
wychowawczynię, by nazywano mnie Wiktor jak głównego bohatera powieści. Co
udawało się do pierwszego telefonu rodziców, który odebrał ktoś niezorientowany
i zapytany o Marcinka odpowiedział szczerze, że takiego tu nie ma. Panika rodziców
zapewne bezcenna.
Marcin Meller
Polska sercem Europy
Nie tak dawno spędziłem urocze godziny na
dancingu z okazji urodzin Jana Kochanowskiego. Geniusze Masecki i Młynarski w
swingowym wydaniu połączyli Polki i Polaków. Miło było patrzeć, jak ludzie
różnych wyznań i różnych orientacji seksualnych tańczą razem przy
przedwojennych niewyklętych przebojach. Tam też zdziwił mnie miły chłopczyk,
który podszedł do mnie i zapytał, cytuję: „Czy może sobie pan zrobić ze mną
zdjęcie, bo moja babcia jest pana idolem”. Zdziwiony z przyjemnością się sfotografowałem.
Zdziwiła mnie też reporterka TVN24, która obrazując niski stan wody w Nami,
powiedziała: „Mówię do państwa z powietrza, czyli z wysoka”. Permanentny stan
zdziwienia dotyczy nas wszystkich. Zdziwiona niszczycielka polskiej edukacji,
była minister Pani Zalewska, wraz ze słynnym z refleksu byłym ministrem spraw
zagranicznych zdziwili się, że euro posłowie wstają, żeby uczcić uroczyste
wykonanie „Ody do radości” w Parlamencie Europejskim. W tym miejscu chciałbym
wyrazić radość, że minister Zalewska opuściła nasz kraj i co najważniejsze, że
nie uczy już naszych dzieci. Nie jestem zdziwiony kolejnym wielkim zwycięstwem
naszego kiedyś bogatego w grunty premiera, który tak się ucieszył ze swojego
zwycięstwa, że pogratulował Ewie Kopacz nowego stanowiska, za co na pewno
oberwie na Nowogrodzkiej. Jak znaczące jest to stanowisko, możemy się
zorientować po poprzednikach Panu Czarneckim czy też Panu Protasiewiczu,
którzy swoimi ekscesami udowodnili, że może je piastować obojętnie kto.
W kraju susza.
Słynny z braku równowagi psychicznej poseł Nitras zakupił dla Jarosława Kaczyńskiego
najdroższe dziecięce buciki na świecie. Okazało się, że ci, którzy wygrali
wybory europejskie w Polsce, w parlamencie Europy nic nie znaczą, a reszta się
ich wstydzi. Idąc do wyborów, mówili, że Polska jest sercem Europy, ale w
praktyce okazało się, że Europa ma ich serce w przysłowiowej...
Krzysztof Materna jest satyrykiem,
aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym
Brak słów
Zdarza się, że brakuje mi słów. Polonistka
w liceum uczyła nas, jak sobie radzić z tym problemem. Kiedyś kazała nam opisać
podwórkowy trzepak, nie używając słowa „trzepak”, innym razem napisać
streszczenie fragmentu „Białego kła” Jacka Londona, tyle że z punktu widzenia
zwierzęcia, nie używając określeń „człowiek”, „wilk” czy „pałka”, bo takich
słów wilk znać nie mógł. Boskie wyzwania Pani Zuzanny Gliksman.
Niedawno
potrzebowałem słowa, które nowatorsko określi grupę ludzi. Zajrzałem do
internetowego słownika synonimów i stanąłem jak wryty. Na hasło „grupa”
dostałem w oczy strugą literackiego gazu pieprzowego. Obok partii, ruchu,
stowarzyszenia czy stronnictwa wypisano: awanturnicy, bandyci, barachło,
bojówka, bydło, hołota, draństwo, dzicz, ferajna, gang, kanalie, mafia,
menelstwo, męty, motłoch, recydywa, szumowiny, tałatajstwo, wyrzutki, żulia.
Zacząłem dla zabawy zmieniać nazwy znanych partii: Polskie Menelstwo Ludowe,
Recydywa Lewicy Demokratycznej, Żulia Obywatelska, Draństwo Biedronia.
Korzystając z synonimów dla haseł „prawo” i „sprawiedliwość”, wyszło mi Bezład
i Bezgrzeszność. Autorzy słownika sięgnęli głęboko do swojego jądra
migdałowatego, gdy go tworzyli. Ta tajemnicza część mózgu odpowiada za odruchy
pierwotne, negatywne emocje, agresję. Jak chcesz komuś strzelić z liścia -
polecenie idzie stamtąd.
I tak doszliśmy do
okładki szmaty o tytule „Sieci”, która insynuowała, że Paweł Adamowicz,
Aleksandra Dulkiewicz i Donald Tusk to ukryci Niemcy, w sumie cały Gdańsk i
Sopot też - chcą do Niemiec i tyle. W takiej sytuacji następuje tytułowy brak
słów, którego nie da się uzupełnić słownikiem. Człowiek staje się bezradny. Co
się dzieje w amygdalach Karnowskich, gdy tworzą swoje wyziewy z kloaki,
powinni zbadać psychiatrzy. Tak dzielić naród, tak znieważać miliony ludzi, tak
ich celowo poniżać i degradować w oczach wylęknionego ludu pisowskiego, może
jedynie ktoś niespełna rozumu, pozbawiony instynktów samozachowawczych
sprzedajny cynik, mistrz niekontrolowanej pogardy.
I tu uruchomił się
we mnie strumień świadomości. Poniższe napisałem ciurkiem, z rozpaczy. Przez
całe życie zmagałem się w walce o prawo do różnorodności. Do noszenia długich
kudłów w szkole, co było zakazane, do spodni dzwonów w kwiatki, które sobie sam
uszyłem z zasłon w domu, do łańcuszków i dzwonków przy butach z czubem,
kolczyka w uchu, do mówienia swoim językiem, wyrażania swoich niedopasowanych
poglądów. Kłopoty miałem przez to bezustannie, w domu, w szkole, na podwórku.
Wolność do Parady
Równości, którą jej przeciwnicy nazywają wulgarną manifestacją seksualną, jest
tą samą wolnością co procesje w Boże Ciało, które są manifestacją wiary. Nigdy
nie potępiłbym żadnej. Prawo do adopcji przez pary jednopłciowe nie jest niczym
zdrożnym, skoro istnieją sierocińce prowadzone przez bestialskie siostry
zakonne albo wdowiec z dzieckiem może z męskim partnerem wychowywać to
dziecko. Świat jest nieprzewidywalny, nikt tu nie ma prawa mienić się bogiem i
wyznaczać innym ludziom sposobów na życie. A kiedy to czyni, staje się
współsprawcą zbrodni na 9-miesięcznych dzieciach.
Więc mnie nie
przeszkadza usunięcie flagi Unii przez panią Szydło - tak została wychowana.
Podobnie jak pani Zalewska, która ostentacyjnie siedzi podczas hymnu Unii.
Niech sobie siedzi. Do dziś podziwiam Tommiego Smitha i Johna Carlosa, którzy w
trakcie hymnu USA podnieśli zaciśnięte pięści, symbol Czarnych Panter, na
podium olimpijskim w Meksyku. Podziwiam śmiałe dziewczyny z Femenu, które na
oczach kamer nago wbiegają w tłum polityków i wykrzykują, o co im chodzi: są
przeciwne prostytucji, męskiej przemocy wobec kobiet, walczą z naruszaniem praw
obywatelskich. Gdyby Zalewska zerwała w Parlamencie Europejskim bluzkę i
zawołała, że Unia to zło, że jest tu po to, by zwrócić oczy świata przeciwko
niej - nabrałbym szacunku. Ale moje myśli od razu biegną w stronę jej sławnej
wypowiedzi o Jedwabnem, że w sumie nie wiadomo, kto tych Żydów tam spalił w
tej stodole, być może sami się podpalili. Ona nie walczy o naprawę świata, ona
niszczy jego delikatne tkanki. Odbiera ludziom godność, szacunek, podobnie
jak Karnowscy swoimi okładkami czy arogancki Horała, uczący Polaków pogardy dla
ludzi i prawa w nadziei, że tego nie widać, bo ludzie są głupi. Nie są. Stosowne
słowa na to wszystko się znajdą. Kwestia dni.
Zbigniew Hołdys
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz