środa, 31 lipca 2019

Zew lewicy



Decyzja PO o samodzielnym starcie doprowadziła do powstania sojuszu SLD, Wiosny i Razem. Partie te wiele dzieli, ale jeśli się nie pokłócą, mogą wprowadzić lewicę z powrotem do Sejmu.

Stoję tutaj z moimi przyjaciółmi, z Adrianem Zandbergiem i Wło­dzimierzem Czarzastym. I mogę powiedzieć, że się udało. Jeste­śmy gotowi nie tylko podzięko­wać PiS-owi za ich nieudolne rządy, ale sta­wić czoło Koalicji Obywatelskiej i wygrać te wybory” - powiedział Robert Biedroń na konferencji 19 lipca. Wojujące ze sobą do niedawna partie lewicowe ogłosiły, że idą do wyborów parlamentarnych razem. Na naszych oczach powstaje egzotyczna lewi­cowa koalicja, która - jeśli się nie rozpadnie - może zostać trzecią siłą w Sejmie.
   Przyjaźń Czarzastego, Biedronia i Zandberga to relacja stosunkowo świeża, wcze­śniej ich stosunki były raczej napięte. „Co to za lewica? Za parawanem z dykty cho­wa się aparat SLD, ludzie o zerowej wia­rygodności” - mówił Zandberg o Sojuszu w 2015 r. Niechęć do SLD była ważnym elementem tożsamości Razem. Jedną z większych awantur w partii wywoła­ło ogłoszenie przez jej zarząd po klęsce w wyborach samorządowych, że chce negocjować z Biedroniem i SLD. „To, co pan Biedroń proponuje, to jest od począt­ku do końca populizm, totalna ściema” - mówił zaś Czarzasty, komentując w lutym program Wiosny. Z kolei partia Biedronia swoją lewicowość jako organizacja od­kryła całkiem niedawno - wcześniej pre­ferowane było słowo „progresywizm”. Zaakceptowanie tego sojuszu wymaga więc od działaczy wszystkich partii dużej elastyczności i krótkiej pamięci.

Dwa groźne momenty
Mimo wszystko przyjaźń została zawią­zana. Jeśli szukać jej patrona, a zarazem ojca chrzestnego postępowego bloku, niewątpliwie należałoby wskazać Grze­gorza Schetynę. - Wyślemy mu kwiaty w prezencie za zjednoczenie lewicy - żar­tuje rzeczniczka SLD Anna-Maria Żukow­ska. Dla Sojuszu nie była to preferowana opcja, po wyborach europejskich Czarza­sty chciał pozostać w sojuszu z Platformą.
W kampanii do PE dobrze mu się współ­pracowało ze Schetyną, a SLD wyszło na tej współpracy świetnie - dostało pięć spośród 22 mandatów zdobytych przez Koalicję, więcej niż PSL i Wiosna (oba ugrupowania zdobyły po trzy).
   Nie jest tajemnicą, że głównym celem lidera Sojuszu jest wprowadzenie par­tii z powrotem do Sejmu, co w koalicji z Platformą wydawało się najprostsze i gwarantowane. Dlatego o swojej goto­wości Czarzasty przypominał w ostat­nich tygodniach wielokrotnie. Szef PO trzymał go w niepewności do ostatniej chwili. W końcu, gdy 18 lip­ca przedstawił swoje zamiary, nawet sło­wem nie wspomniał o SLD. Schetyna za­powiedział, że PO startuje jako Koalicja Obywatelska i nie zamierza dogadywać się z żadnymi partiami - w domyśle cho­dziło właśnie o Sojusz, bo PSL wypisało się ze współpracy już wcześniej.
   Utworzenie bloku lewicy zostało więc w zasadzie wymuszone. - Opozycja się podzieliła, dogadaliśmy się tylko my i na pewno będziemy to w kampanii podkre­ślać. Schetyna miał być kimś, kto gwaran­tuje porozumienie, a je pogrzebał - mówi nam polityk Wiosny. Jego zdaniem szef PO celowo przeciągał rozmowy, by dać lewicy jak najmniej czasu na dogadanie się.
   Machina jednak ruszyła. Nowy sojusz stworzył kilka zespołów roboczych, pra­cuje nad strategią kampanijną, bierze się za budowanie list i dyskutuje o progra­mie. Wydaje się, że najprostsze będzie to ostatnie. - Jest parę kwestii spornych, ale tu nie będzie wielkiego boju - komen­tuje Dorota Olko z Razem. - Będzie roz­bieżność w kwestii energetyki, tylko my jesteśmy za atomem. Jakoś się dogadamy z podatkami. Wiosna miała w kampanii postulat, któremu byliśmy bardzo prze­ciwni, czyli dofinansowanie prywatnej służby zdrowia, ale pewnie da się ustalić wspólne stanowisko.
   To jednak niuanse. Większym proble­mem, jak to zwykle bywa przy tworze­niu wyborczego sojuszu, będzie podział miejsc na listach. Mówi osoba z Razem: - Będą dwa groźne momenty. Pierwszy, kiedy okaże się, ile wynegocjowaliśmy i czy na przykład trzy osoby, które trzęsą partią, nie zgarną dla siebie jedynek, nie zwraca­jąc uwagi na resztę. Drugi, kiedy poznamy wszystkich kandydatów. Może się okazać, że SLD wystawi muzeum PRL, a z Wiosny znowu ktoś będzie się rozbijał czerwonym audi i nas kompromitował. To nawiązanie do Marcina W., kandydata partii Biedro­nia w eurowyborach, który okazał się mieć zarzuty o wyłudzenie 17 mln zł. Według naszych informacji Sojusz i Wiosna praw­dopodobnie dostaną po 40 proc. poten­cjalnie biorących miejsc, a Razem resztę.

Trudne rozmowy
W momencie kończenia tego tekstu wciąż niejasna była najważniejsza sprawa: w jakiej formule lewica wystartuje. Roz­strzygnięcia będą wkrótce, a opcje są trzy.
   Pierwsza to koalicja. Plusem takiego rozwiązania jest zachowanie autonomii ugrupowań uczestniczących w przedsię­wzięciu, minusem - ośmioprocentowy próg wyborczy. Partie tworzące koalicję są wymienione z nazwy na karcie do gło­sowania i mogą podzielić między siebie pieniądze z subwencji (o ile przekroczą 6 proc.). Takie rozwiązanie popierają Wiosna i Razem. Nie chce go SLD, który wciąż ma traumę z 2015 r., gdy jako koali­cja dostał 7,55 proc. głosów i nie wszedł do Sejmu.
   Forsowany przez Sojusz scenariusz to start działaczy Wiosny i Razem z jego list. Ma on jedną oczywistą zaletę: próg wynosi 5 proc. To jednak rozwiązanie trudne do zaakceptowania dla Wiosny czy Razem, których nazwy nie znalazły­by się na kartach wyborczych. SLD za­dał co prawda PKW pytanie, czy da się to obejść, ale szanse są na to niewielkie. Działacze partii Biedronia i Zandberga musieliby więc działać pod sztandarem SLD. Dla de facto nieobecnych w kampa­nii ugrupowań byłoby to zabójcze. Poja­wił się więc pomysł, aby to SLD i Wiosna wystartowały na listach Lewicy Razem. Ale to równie trudne. Dodatkowym kłopotem są pieniądze - nawet gdyby Sojusz chciał się podzielić z sojusznika­mi zdobytą subwencją, nie miałby na to prostego legalnego sposobu.
   Trzecia opcja - komitet wyborczy wy­borców - z perspektywy SLD odpada. Taka formuła oznacza bowiem brak subwen­cji. - Wiemy, jak kończą ugrupowania bez pieniędzy. Nie chcemy być jak Kukiz'15 - mówi jeden z działaczy Sojuszu. Zandberg i spółka wolą jednak to niż wejście na listy partii Czarzastego. Niespecjalnie oponuje też podobno Wiosna. Nasi rozmówcy z in­nych partii uznają, że nie przejmuje się ona brakiem pieniędzy, bo i tak zakłada, że PKW odrzuci jej sprawozdanie i odbierze ewentualną subwencję.
   Sekretarz generalny SLD Marcin Kulasek uważa, że do startu z list Sojuszu może partnerów przekonać propozycja przyszłego zjednoczenia. - Po wyborach, w razie sukcesu wspólnego projektu, chce­my stworzyć nowe ugrupowanie - Lewicę, której założycielami byliby członkowie SLD, Wiosny i Razem - mówi. Nowa par­tia przejęłaby majątek SLD, struktury byłyby mieszane, ale w praktyce - bio­rąc pod uwagę liczbę członków i ich do­świadczenie - działacze Sojuszu raczej by ją zdominowali. - Trzeba być idiotą, żeby na coś takiego się zgodzić - komentu­je propozycję obserwujący od lat polską politykę Paweł Piskorski. I rzeczywiście, entuzjazm działaczy Razem i Wiosny, z którymi rozmawialiśmy, jest w więk­szości bardzo ograniczony. Co więcej, mało kto o tej propozycji w ogóle słyszał, a źródło zbliżone do negocjatorów prze­konuje, że nie ma jej na stole.

Różne byty
Politycy SLD prezentują jednak nie­małą pewność siebie. - Bez nas ani Wio­sna, ani Razem nie mają szans wejść do Sejmu. Nie mają struktur, nie zbiorą pod­pisów. Razem ma mało pieniędzy, Wiosna nie ma wcale. Myślę, że się jednak zgodzą wejść na nasze listy - mówi POLITYCE je­den z liderów Sojuszu. SLD chce rozda­wać karty, bo jest najsilniejszy - Kulasek twierdzi, że ma 21 tys. członków. Według działaczy innych ugrupowań ta liczba jest wyolbrzymiona, ale Wiosna i Ra­zem mogą Sojuszowi zazdrościć choćby frekwencji w niedawnym wewnętrznym referendum, w którym głosowało prawie 13 tys. osób. Sojusz - w odróżnieniu od Wiosny i Razem - ma też prezydentów (Częstochowy, Dąbrowy Górniczej, Świdnicy i Będzina) i kilkoro wicepre­zydentów, a także 11 radnych sejmiko­wych i podobno blisko 2 tys. radnych gminnych, miejskich i powiatowych.
   Co więcej, członkowie SLD są dość zmobilizowani, bo karnie płacą składki członkowskie - według sprawozdania z 2018 r. na konto Sojuszu wpłynęło z tego tytułu 461 tys. zł (wpłata wynosi zaled­wie 5 zł miesięcznie, emeryci i studenci po 1 zł). Więcej w ostatnim roku zebrał tylko PiS (579 tys.), a liczący podobno 100 tys. członków PSL zgromadził jedy­nie 51 tys. zł. SLD ma roczną subwencję w wysokości 4,3 mln zł (o ponad milion wyższą niż Razem, Wiosna nie ma wca­le) i dziewięć siedzib partyjnych. Mówią na nie „ostatnie srebra rodowe” i pod ich zastaw wzięli kilka miesięcy temu kredyt 5 mln zł, który w większości ma pójść na wybory. Nieoficjalnie da się usłyszeć, że Razem planuje wydać na kampanię wię­cej niż Wiosna - ponad 2 mln zł (nie bie­rze kredytu, ale pomóc ma spływająca w sierpniu kwartalna część subwencji).
   Sklejenie trzech tak od siebie różnych partii to duże wyzwanie. - To są byty o bar­dzo różnej kulturze organizacyjnej, róż­nych logikach pracy - mówi Dorota Olko.
   - To najbardziej egzotyczna koalicja, jaką można sobie wyobrazić na polskiej scenie politycznej. Z jednej strony starzy konserwatywni i sentymentalnie nasta­wieni do PRL działacze SLD, z drugiej - młodzi lewicowi radykałowie z Razem, a z trzeciej liberalna lewica z Wiosny, którą spaja z resztą chyba tylko pozytywny sto­sunek do LGBT. Proces dogadywania się może być dla nich koszmarem - komen­tuje Piskorski.
   Nasi rozmówcy uczestniczący w negocjacjach przekonują, że jest lepiej. - Na spotkaniu sztabów ekipa eseldowska była deczko starsza, ale dobrze się rozmawiało - mówi Krzysztof Janik (l. 69), były mi­nister spraw wewnętrznych w rządzie Leszka Millera, który będzie kandy­dował do Sejmu. Działacze młodszych partii przyznają jednak, że współpraca z Janikiem czy obecnym w zespole stra­tegii Robertem Kwiatkowskim (tym od rzekomej „grupy trzymającej władzę” za czasów afery Rywina) jest dla nich trud­na do wyobrażenia.

Miłości nie będzie
Jednak wszyscy partnerzy zdają sobie sprawę, że są na siebie skazani. - To jest być albo nie być dla lewicy. Albo wszyscy pójdą razem, albo lewicy już nie będzie na scenie politycznej. Bez względu na to, czy wygra PiS czy PO - przekonuje dr Sebastian Gajewski z eseldowskiego think tanku Centrum im. Ignacego Da­szyńskiego. - My zobaczyliśmy, że ludzie z Wiosny nie są demonicznymi korpoluda- mi, a oni - że my nie jesteśmy wariatami, którzy będą biegać z sierpem i młotem - mówi z kolei osoba z Razem. - Mimo wszystko na początku było poczucie, że to wielkie wyzwanie, żeby się nie sfrajerzyć w tych negocjacjach. Nie jest tajemnicą, że SLD ma za sobą mnóstwo takich sytuacji i w grze z partnerami to nie byle macherzy.
   Podobno wszystkie partie umówiły się, że będą z szacunkiem podchodzić do rdzennych elektoratów swoich koali­cjantów. W praktyce chodzi głównie o to, że działacze Wiosny i Razem nie będą wypominać SLD prowadzenia własnej polityki historycznej, w której obecny jest sentyment do czasów komunizmu. Co jeszcze planuje blok lewicy na kam­panię? Dwa główne punkty: bycie antyPiSem i pokazywanie pozytywnych różnic między postępową koalicją a PO. Chodzi z jednej strony o kwestie świa­topoglądowe, w tym prawa mniejszości, z drugiej - o sprawy socjalne. Lewica bę­dzie konkurować z Platformą w temacie praworządności, mocno akcentowane będą kwestie klimatyczne. - Wszyst­kie dostępne nam badania pokazują, że ewentualne przepływy są między nami a resztą opozycji, a nie od PiS - mówi jeden ze sztabowców. By zatem prze­konać nowy antypisowski elektorat, lewica planuje mocniej atakować partię Kaczyńskiego niż Schetyny. - Nie będzie jednak między nami miłości. PO nie bę­dzie traktowana jak przyjaciel, bo gdyby była przyjacielem, toby się z nami doga­dała - słyszymy w Wiośnie.
   Platforma na razie nie wchodzi w kon­frontację, tylko po cichu próbuje podgry­zać lewicę. Buduje lewe skrzydło Koali­cji Obywatelskiej, namawiając bardziej rozpoznawalnych lokalnych działaczy SLD do startu z jej list. Ponadto Schetyna w publicznych wypowiedziach podkreśla, że blok ma małe szanse na przekroczenie progu. Z drugiej strony PO unika tematów światopoglądowych, na których sparzyła się w kampanii europejskiej. I na tym polu lewica będzie sta­rała się urosnąć. Dlatego, gdy narodow­cy i kibole zaatakowali marsz równości w Białymstoku, lewica szybko ogłosiła organizację w tym mieście manifestacji przeciw przemocy. Schetyna zapowie­dział, że PO tam nie będzie, bo nie chce się wpisywać w scenariusz PiS, któremu zależy na kampanii wokół LGBT.
   - W partii ta decyzja wywołała protesty, dużo osób uważa, że nie powinniśmy się od tego odwracać - mówi poseł PO. Ina­czej wypowiada się na ten temat Barba­ra Nowacka, która buduje lewe skrzydło KO: - Dużo jeżdżę po Polsce i wiem, że ludzi zazwyczaj nie interesują kwestie praw i wolności osobistych. My w kam­panii skupiamy się na innych sprawach ważnych dla lewicy: polityce społecznej, dostępności mieszkań czy edukacji.

Potencjał jest
Na lewicy też nie ma zgody w sprawie LGBT. Działaczom SLD jest bliżej do li­nii PO, a w Wiośnie i Razem oczywiste jest, że to ich temat. - Działacze Wiosny i Razem to ludzie, dla których najważ­niejsza jest problematyka światopoglą­dowa. Chcą walczyć bardziej o równość w sferze wolności osobistych niż w kwestii warunków życia. To będzie dla nas kło­pot - mówi jeden z liderów Sojuszu. Ale te rozbieżności lewica będzie raczej ukrywać.
   Do bloku dołączy kilka małych forma­cji. Zgłosiła się już m.in. Polska Partia Socjalistyczna, skłania się ku temu ponoć Unia Pracy, rozważają Zieloni i Energia Miast Jana Śpiewaka. Budowę „drugiej listy zjednoczonej lewicy” zapowiedział w imieniu trzech planktonowych partii szef Socjaldemokracji Polskiej Wojciech Filemonowicz. Wykluczył też rozmowy z SLD. O co chodzi? - To jest po prostu robienie nam na złość. Robią to samo, co chcieli zrobić w 2015 r., rejestrując dzień przed nami komitet wyborczy o nazwie Zjednoczona Lewica po to, żeby nas zaszantażować i dostać pierwsze  miejsca na listach - twierdzi polityk SLD.
   Na jaki wynik może liczyć Lewica? Do­tychczas ukazały się dwa sondaże IBRiS pokazujące poparcie dla bloku (oba przed ogłoszeniem wspólnego startu). Czerwcowy dawał 14 proc. poparcia, lipcowy - 13 proc. (bez niezdecydowa­nych). Badania te mogą być jednak na­zbyt optymistyczne. W kilku ostatnich sondażach innych pracowni sumarycz­ne notowania trzech partii oscylowały w okolicach 10 proc., a dwie większe z nich w lipcu zanotowały spadki popar­cia w porównaniu z czerwcem (Wiosna średnio o 3 pkt proc., a SLD o 1 pkt). - Le­wica ma szansę na dwucyfrowy wynik, bo w Polsce jest wystarczająca do tego liczba lewicowych wyborców. Pytanie, czy będą w stanie wypracować jednolity przekaz. Największym dla nich wyzwaniem jest zbudowanie spójnej drużyny. Jeśli będą prowadzić trzy równoległe kampanie i konkurować ze sobą, to im się to wszystko rozpadnie - mówi politolog Rafał Matyja.
   Teraz jednym ze strategicznych celów lewicy będzie przekonanie wyborców, że mają realne szanse na dwucyfrowy wynik. Inaczej wyborcy będą obawiać się głosowania na komitet, który może wylądować pod progiem. Wszystko wskazuje, że ze względu na frekwencję przekroczenie go będzie trudniejsze niż cztery lata temu. Jeśli do urn pójdzie 60 proc. uprawnionych, to partyjny próg wyniesie ok. 900 tys. wyborców, a koali­cyjny - 1,4 mln.
   Wiosna i Razem w wyborach europejskich w 2019 r. miały w sumie prawie mi­lion głosów, a kandydaci SLD - 800 tys. Potencjał zatem jest. Pytanie, jak się teraz potoczą losy nowej przyjaźni Ro­berta, Adriana i Włodzimierza. Czy przy­jaciele nie pokłócą się i czy będą potrafili ten potencjał wykorzystać, by wprowa­dzić na nowo lewicę do Sejmu.
Ryszard Łuczyn, Joanna Sawicka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz