piątek, 22 maja 2015

Głosowałem na Kukiza...



Spowiedź wyborcy Pawła Kukiza, który pisze o tym, że platformerskiej władzy nie trawi i chce zmiany. Ale nie takiej, jaką oferuje Andrzej Duda.

Kuba Wojewódzki

Jesteście nabrani, tak bardzo nabrani, dzikie dziecia­ki... - tak przed laty wykrzykiwał Muniek Staszczyk, podobnie jak Paweł Kukiz, Kazik Staszewski czy piszący te słowa, rocznik 1963. Jesteśmy ludźmi pogranicza. Pół życia mieszkaliśmy w nienormalnej Polsce i pół życia w tej w miarę normalnej. I znowu stajemy przed wyborem, którą drogę wybrać? Nikt z nas nie jest politykiem, nawet Kukiz, o czym niżej, ale każdy jest chorobliwie polityczny i ma serce uwikłane w trudną miłość do ojczyzny. To nie będzie zatem, drogi czytelniku, tekst publicysty. To będzie tekst obywatela, emocjonalnego uczestnika rzeczywistości, którego przerosła historia. Tekst prześmiewcy, który nagle, przez chwilę, postanowił być poważny.
Nie będę ukrywał. Jestem człowiekiem w miarę zamoż­nym. Stać mnie na emigrację za świętym spokojem, a nie za pracą. Stać mnie i moją dziewczynę na ewentualne in vitro za granicą, stać mnie na zegarki Sławka Nowaka, ale nie stać mnie na jego cynizm. Stać mnie na płacenie podatków wymyślanych przez ludzi, którzy sprawiają wrażenie, że gotowi by byli opodatkować nawet biedę. Ale nie stać mnie na obojętność.
Nie stać mnie na mieszkanie w Miasteczku Wilanów, bo przypomina mi Alcatraz, ale nie stać mnie tym bar­dziej na widzenie Polski jako pola walki dwóch gangów: smoleńskiego i lemingradzkiego. Stać mnie na to, żeby być antysystemowym, nawet dla medialnej zadymy, ale już na serio - nie stać mnie na akceptację ekonomicznego wykluczania ludzi młodych. Mam bratanków w wieku typowego wyborcy Pawła Kukiza i nie chcę słyszeć roz­mów w stylu: Co jest fajnego w Warszawie? Samolot lecący do Londynu.

Tak, daliśmy się nabrać. Liberalnym przebierańcom. Daliśmy się nabrać człowiekowi, który w swoim sercu, a nie w konstytucji, powinien szukać granic aktywno­ści. Bo społeczna wrażliwość, obywatelska intuicja czy zwykła ludzka przyzwoitość to nie przywilej, tylko co­dzienny obowiązek prezydenta. W kampanii wyborczej Bronisław Komorowski sprawiał wrażenie faceta, który przyszedł za wcześnie, bo właściwie czeka tylko na finał. Nie wiadomo tylko dokładnie, czy chce być doceniony czy popularny. Czy chce dawać nadzieję wykluczonym czy ordery wybranym? Czy jest arbitrem rzeczywistości czy panem od kotylionów.
Co tu ukrywać: pan Bronisław nie jest wielkim uwo­dzicielem. Sprawia wrażenie staropolskiego łowcze­go, co to na chwilę wpadł do stolicy, aby porządzić. Trochę dopalaczami, trochę kapturami, a trochę, choć najczęściej, internetowymi rubrykami satyrycznymi. Wypracował model prezydentury piastującej swój urząd niczym królowa brytyjska. Parada plus koszty. Człowiek, który jeszcze w styczniu miał 60 proc. poparcia, nie zy­skiwał tak naprawdę akceptacji społecznej. Po prostu ludzie zapomnieli, gdzie i jaki on jest. Przypomnieli im o tym na szczęście inni kandydaci. Dziś nikt nie ma prawa powiedzieć, że tego typu zarzuty to nieprawda, uprosz­czenie czy demagogia. Bo ta nieprawda, uproszczenie i demagogia kipi i aktualnie nazywa się 20 proc. poparcia dla Pawła Kukiza. I jest tam też mój głos.
Uważam, że daliśmy aktualnej władzy srogą nauczkę. Znowu coś się w Polsce skleiło. Znowu ktoś coś zrobił razem i to za śmiesznie małe pieniądze. Wystraszyliśmy ich, a przynajmniej jednego. I to tego ciągle ważniejszego. Ruch społeczny Pawła ma impet czołgu i nie wiadomo, gdzie się zatrzyma. Wiemy natomiast, kiedy zatrzymał się prezydent. Dawno.

Panowie ze sztabu, kancelarii i Platformy: dosyć strasze­nia nas strachem. To polityczne ślepaki. Wypisujecie się z gabinetów władzy na własną prośbę. Nie zadbaliście ani o wielkomiejską klasę średnią, ani o aspirującą do bycia Europejczykami młodzież, ani o artystów. Czujecie swoją samotność? Ona ma na imię Kukiz. On jest autentyczny, chaotyczny i niespójny. Ale jest szczery i żarliwy. Przywrócił na rynku politycznym słowu wiarygodność należyty blask. Na dziś wystarczy. Kocham go jak brata. Jest patriotycznym raptusem, którego nie należy uziemiać biurkiem, biurem czy egzekutywą. Kiedy byłem dyrektorem festiwalu w Ja­rocinie, w 1993 r., na scenie wystąpi! ze swoim zespołem przebrany za Batmana. Za paskiem miał papierosy Sport, a na nogach walonki. I pokazał widzom, co to znaczy dać szoł. Powtórzył to samo w 2015 r.
Czasem martwi mnie ten jego narodowy ton wieszcza rodem ze skinowskiej kapeli. Ale nie od dziś wiemy, że je­steśmy mistrzami we własnej interpretacji takich słów jak ojczyzna, siła czy honor. Interpretacji własnej, która nam się podoba, oraz nie własnej, która podoba nam się mniej. Kukiz wiedział, że nie zasiądzie w Belwederze, ale wie­dział, że powoli zaczyna trafiać do naszych serc. A to jest miejsce nie dla polityka, tylko trybuna ludowego. Nie chciałbym go widzieć dogadującego się z tymi wszystki­mi zgranymi postaciami, miotającymi się po Sejmie jak Hofman po Madrycie. Nie chcę go widzieć negocjującego w spirytusowej enklawie czerwonych gęb postkomuny, jaką jest restauracja Lotos. Polityka brudzi ludzi, dla­tego nie chcę nazwać Pawła politykiem. To, co się stało 10 maja, to demokracja w najczystszej postaci. Czy w najlepszej, tego nie wiem.
70 proc. wyborców swój głos w tych wyborach po­dejmuje na podstawie charakteru kandydata, sympatii do niego. Empatii. Programy wyborcze, idee, gospo­darka są jak rodzina z prowincji. Nie zwraca się na nie specjalnej uwagi. Oto zarysował się nam nowy podział na my i oni, ale już nie na poziomie happeningowej za­dymy czy internetowych memów, tylko realnej siły. Oto dzieci młodych gniewnych, czyli jeszcze młodsi i jeszcze bardziej wkur...eni. Może ich jedynym programem jest wkurzenie, a grupowym spoiwem solidarny szacunek dla punkowego świra, ale to nie przeszkodzi mu być za­wiadowcą nowego pokolenia. Tak, tak, panowie politycy
- Kukiz i jego poparcie to wasze wyrzuty sumienia. Jeśli je jeszcze macie. To dzięki nim prezydent zszedł na ziemię i zaczął polować. Tym razem na wyborców.

Proponuję trudny deal na trudne czasy. Z lekkim kacem, ale za to sporym poczuciem jakże obcej mi na co dzień odpowiedzialności. Zagłosujmy w drugiej turze na Broni­sława Komorowskiego, kandydata, którego, co tu ukrywać, największym atutem jest to, że nie jest Andrzejem Dudą. Postawiliśmy mocny wykrzyknik naszego wkur... eniaprzy wizycie w lokalu wyborczym 10 maja. I to miało siłę spo­łecznego tsunami. Ale nie popełniajmy w swej niezgo­dzie na obecne rozdanie grzechu rewolucjonistów, którzy w imię negacji wszystkiego nie cieniują zagrożeń.
Owszem, czuję, że daję d..., ale daję jej sprawiedliwie. W imię przyszłości. Nie chcę, żeby moim krajem zawiadował facet zachowujący się, jakby miał wstrząśnienie mózgu od przytakiwania Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie chcę człowieka, którego kampania to polityczna opera mydlana, w której każdy widz ma być zadowolony. Nie oszukujmy się. Numer telefonu prezydenta Dudy od razu w stolicach europejskich możemy zastąpić numerem Jarosława Kaczyńskiego, bo taka jest jego prezydencko-rodzinna tradycja. Nie dam się nabrać na polityczny muppet show szukający zgody tylko po to, aby w dniu inauguracji prezydentury tę zgodę w imieniu swego pryncypała wypowiedzieć.
Boję się państwa paranoi, szukania codziennie no­wych winnych Smoleńska i boję się ewangelii tolerancji made in Toruń. Oraz nie mniej Antoniego Macierewicza z teką ministra nieufności. Oni będą władzę traktować jak odwet. Jak wieczną rozgrywkę. Zamiast ukręcić łeb społecznym problemom, będą się starali ukręcić łeb kon­kurentom. Nie skleją słowa „demokracja” ze słowem „nor­malność”, choć coraz trudniej mi uwierzyć, że to u nas ktokolwiek potrafi. Dudobus zmieni się w rydwan ognia, zaiste, powiadam wam.
Duda twierdzi, że jest kandydatem zmiany. Jeszcze ni­gdy tak bardzo nie bałem się tego słowa. Jego stosunek do referendum obywatelskiego wyraźnie mówi nam, gdzie ta zmiana ma mieć granice. Nie dla kwestii świato­poglądowych. Tu władza wie lepiej, jak nastroić sumienia elektoratu. Nie chcę prezydenta, którego program polityczny jest adjustowany w Pałacu Prymasowskim.

Ktoś powie: demagogia. Tak. Dziś trwa walka na klisze, stereotypy, lęki i obietnice. Bo to polityka. Analizami i hermetyczną publicystyką nie osiągniemy celu. Potrzebny jest alert emocji. Polityka może być narzędziem do kre­owania świata, a nie do okładania się po pyskach historią,
samolotem czy aborcją. Rozmieńmy nazwisko Kaczyń­ski na kilka terminów: nieufność, obsesja, inwigilacja, ewakuacja z nowoczesnej Europy i okupacja tak zwanych wartości chrześcijańskich. Co tu ukrywać. Panowie z PiS i zdrowia, liberalna demokracja to przelotna znajomość. Ja nie straszę. Ja wspominam nie tak odległą przeszłość.
Jeśli Bronisław Komorowski nie weźmie się do roboty - ale nie tylko na czas drugiej tury, bo tutaj akurat pobił swój życiowy rekord aktywności-jeśli środowisko obec­nego koalicjanta nie przestanie widzieć w nas jedynie elektoratu i nie zacznie dostrzegać jako zniecierpliwio­nych ludzi, to w październiku zróbmy im jesień średnio­wiecza w wyborach parlamentarnych. Przypomnijmy, że jest takie trudne słowo w polityce jak przeszłość. I od­ręcznie wypisany bilet do niej.
Nie jestem entuzjastą obecnego lokatora Belwederu. Jak ktoś mi mówi, że Komorowski to bezpieczeństwo, przewidywalność i kontynuacja, to ja chętnie zapytam: Bezpieczeństwo? Czyje? Młodych-wykształconych-bezrobotnych? Zarabiających najniższe stawki w Europie? Kontynuacja? Czego? Z dwóch nie moich kandydatów wybieram jednak tego, który mniej tu namiesza. Tylko tyle? Wystarczy.
Wyobraźmy sobie przedsiębiorcę, którego firmowe ak­cje warte są 60 zł za sztukę. Bo takie poparcie miał pre­zydent na początku roku. Po kampanii marketingowej wartość papierów spada do 30 proc. Co robimy z takim biznesmenem i jego zapleczem? Serdecznie im dzięku­jemy. Niestety, widmo wiecznie sztucznie uśmiechnię­tego przedsiębiorcy, który może przyjść po nich, bu­dzi we mnie trwogę. Nie mam dobrego wyjścia. Tylko to mniej złe.
Ojczyzna, drodzy panowie z Platformy, to nie jest bankomat, z którego przez osiem lat wyciągacie pieniądze. Stawiacie nas przed straszną alternatywą: historycz­no-histeryczne oszołomy kontra leniuchy i kombinato­rzy. Tak was widzą młodzi ludzie. I Kukiz jest symbolem takiego widzenia, udowadniającym, że młoda Polska - w przeciwieństwie do prezydenta - nie zapadła w spo­łeczną śpiączkę.
Polska demokracja za to przeżywa przedwczesny chyba kryzys wieku średniego. Lubi się puszyć statystykami, osiągnięciami, długością autostrad, cytatami z fachowej prasy i ucieczką od światowego kryzysu. A gdzieś pomię­dzy tym wszystkim jest jeszcze jedno, małe istotne sło­wo. Obywatel. Państwo gnębi ekonomicznie tych, którzy sobie jakoś radzą, ale nie chce sobie psuć nastroju tymi, którzy odstają od reszty. Im mniej polityki, tym więcej wolności. Dziś młode pokolenie nadaje temu stwierdze­niu swój sens. Panowanie jest miłe i  niestresujące, Panie Prezydencie. Może jednak czas porządzić?
Niech to będzie ostatnie ostrzeżenie. Dla prezydenta i jego zaplecza politycznego. Czy on i oni to potrafią? Nie wiem. Nie wypada tonącego pytać o kartę pływacką. Niech się starają utrzymać na powierzchni historii. I ja, w imię tej samej historii, zagłosuję 24 maja na Komorow­skiego. Przepraszam. 

ŹRÓDŁO

1 komentarz: