wtorek, 18 grudnia 2018

Jak niszczyć dziennikarzy i jeszcze na tym zarobić



Władza ma nadzieję, że składając przeciw dziennikarzom dziesiątki pozwów sądowych i nasyłając na nich prokuraturę, zdoła ich zastraszyć i zniechęcić do opisywania w roku wyborczym kolejnych pisowskich afer

Z jednej strony PiS boi się Amerykanów, którzy są właścicielami TVN, i boi się też Niemców, do których należy u nas część wydaw­nictw prasowych. Jednak z drugiej stro­ny Kaczyński, Morawiecki, Glapiński wydali już wyrok na wolne media w Pol­sce i każdy przypadek krytyki traktują jako atak, którego silna władza tolero­wać nie może.
   I dlatego - mimo całej opowieści o „ła­godzeniu wizerunku rządu Morawieckiego przed wyborami” - zdecydowano się na frontalne zaatakowanie polskich dziennikarzy. Władza ma nadzieję, że składając przeciw nim dziesiątki po­zwów sądowych i uruchamiając prokura­turę, zdoła ich zastraszyć i zniechęcić do opisywania w roku wyborczym kolejnych pisowskich afer. Natomiast z kapitałową oraz instytucjonalną „dekoncentracją” w mediach - czyli z faktycznym zbudo­waniem w Polsce węgierskiego czy ro­syjskiego „ładu medialnego” - Kaczyński kazał poczekać na drugą kadencję.

WIELKA POMYŁKA KACZYŃSKIEGO
Ten scenariusz wydawał się lu­dziom prezesa PiS szatańsko genialny. W rzeczywistości okazał się pułapką. Ka­czyński uwierzył w swoje własne wyob­rażenie o „cynicznych i pozbawionych wszelkich zasad zachodnich kapitali­stach”, którzy nie będą bronić zatrud­nionych przez siebie dziennikarzy. Stało się zupełnie odwrotnie. Uderze­nie w dziennikarzy TVN skończyło się wizerunkową katastrofą rządu, czyli in­terwencją administracji Trumpa zaalar­mowanej przez amerykański biznes, że Kaczyński i Morawiecki rozpoczęli Puti- nowską fazę szantażowania prywatnego kapitału - w tym kapitału zaangażowa­nego w media.
   List interweniującej w obronie TVN przyjaciółki Trumpa i nowej ambasa­dor USA w Warszawie Georgette Mosbacher do premiera Morawieckiego okazał się dla PiS groźniejszy niż kryzys w stosunkach polsko-amerykańskich wywołany nowelizacją ustawy o IPN. Samego Kaczyńskiego upokorzył bar­dziej niż wcześniejsze „danie mu po ła­pach” przez Amerykanów i Niemców w 2016 roku, kiedy to jego ludzie po raz pierwszy testowali możliwość spacyfikowania lub zniszczenia me­diów z udziałem kapitału zagranicz­nego. Wtedy Ameryką rządził jeszcze Obama, teraz jednak Kaczyńskie­mu wydawało się, że Trump i jego lu­dzie pozwolą mu na rozprawienie się z polskimi dziennikarzami. Bardzo się pomylił. W dodatku kryzys spo­wodowany ujawnieniem listu pani ambasador do Morawieckiego do­piero się rozkręca. Ambasador USA ogłosiła, że spotka się z Grzegorzem Schetyną. W ten sposób Amerykanie dali publicznie do zrozumienia, że liczą się ze zmianą władzy w Warszawie po przyszłorocznych wyborach. Pisowska propaganda już przygotowuje się do od­powiedzi na tę „prowokację”, co jeszcze podniesie poziom konfliktu.
   Jednak cały ten skandal rozpoczął się właśnie od ataku rządu Mateusza Mo­rawieckiego - a dokładniej prokuratu­ry zarządzanej przez Zbigniewa Ziobrę - na dziennikarzy TVN. Za to, że w swoim materiale na temat urodzin Hitlera, zor­ganizowanych przez polskich narodow­ców, pokazali ich neonazistowską twarz. Ten materiał uderzał pośrednio we wła­dzę, której przedstawiciele chętnie poka­zywali się w towarzystwie narodowców, zapewniali im bezkarność, traktowali ich jako zaplecze kadrowe i narzędzie do ata­kowania opozycji (napaści narodowców na działaczy KOD czy Obywateli RP).
   Mimo porażki w starciu z TVN pi­sowska machina uruchomiona do walki z dziennikarzami nie dała się już zatrzy­mać. Zasypywani są oni pozwami mi­nisterstw, urzędów państwowych oraz innych instytucji związanych z pisowską władzą, a także składanymi przez samo PiS. Rekordzistą w liczbie pozwów prze­ciw dziennikarzom są SKOK-i, wśród li­derów znalazło się także Ministerstwo Obrony Narodowej. Samo PiS składa po­zwy zarówno w sprawach tekstów do­tyczących jego finansów czy działań organizacyjnych, jak też w dotyczących Jarosława Kaczyńskiego. Pytani o to, cze­mu prywatnych pozwów w swoich spra­wach nie składa sam prezes, pokrywając koszty sądowe z własnej kieszeni, działa­cze rządzącej partii odpowiadają, że „Ka­czyński to organ partii”, zatem partia opłaca te wydatki ze środków przeznacza­nych z budżetu państwa na prowadzenie jej statutowej działalności politycznej.
   Jeden z wniosków PiS skierowany przeciwko dziennikarzom „Gazety Wy­borczej”: Wojciechowi Czuchnowskiemu oraz Iwonie Szpali, którzy w cyklu artykułów opisali biznesową aktywność pisowskiej spółki Srebrna, dotyczy nie tylko zakazu dystrybucji ponad 20 opub­likowanych już tekstów, ale zawiera też wniosek o rozszerzenie tego zakazu na teksty obojga autorów, które „mogą się ukazać w przyszłości”. Podobną pró­bę wprowadzenia cenzury prewencyjnej widzieliśmy też przy okazji sprawy wy­toczonej dziennikarzowi „Newsweeka” Wojciechowi Cieśli, autorowi tekstu po­święconego pisowskiemu dublerowi w Trybunale Konstytucyjnym Mariu­szowi Muszyńskiemu. W piśmie proce­sowym pojawił się kuriozalny zarzut, że dziennikarz nie miał stosownej „zgody Mariusza Muszyńskiego do opublikowa­nia artykułu”.
   Najnowszą próbą uciszenia dzienni­karzy jest cała seria pozwów Narodowe­go Banku Polskiego przeciwko autorom opisującym aferę KNF. Wstępny wnio­sek o „zabezpieczenie roszczeń proceso­wych”, przez wycofanie siedmiu tekstów na temat afery KNF opublikowanych w „Gazecie Wyborczej” i dwóch opubli­kowanych w „Newsweeku”, też zawiera sugestie, aby autorom zabronić pisania na temat najgłośniejszej pisowskiej afery.
   W tej ostatniej sprawie dziennika­rzy broni opozycja. Klub Parlamentar­ny Platformy Obywatelskiej złożył do prokuratury wniosek przeciwko NBP i Adamowi Glapińskiemu, oskarżając go o „utrudnianie dozwolonej krytyki praso­wej”, co jest przestępstwem w świetle pol­skiego prawa. Rzecznik PO Jan Grabiec mówi „Newsweekowi”, że w tej sprawie „opozycja jedzie na tym samym wózku co dziennikarze”. „Glapiński jeszcze nas nie pozwał, choć formułowaliśmy podobne pytania dotyczące odpowiedzialności PiS za aferę KNF” - mówi Grabiec, przypomi­nając zarazem, że wcześniej członkowie jego partii byli - podobnie jak dzien­nikarze - zastraszani przez powiązane z PiS SKOK-i. Ośmioro posłów i posłanek Platformy ma sprawy za to, że domaga­li się wyjaśnienia patologii SKOK-ów. To m.in. sam Grabiec (jedna sprawa w toku), a także Izabela Leszczyna (jedna sprawa wygrana), Joanna Mucha (dwa pozwy), Krzysztof Brejza czy Sławomir Nitras. Jak mówi Jan Grabiec: - Kluczem nie jest tu w dodatku wcale interes Kas, ale obrona wizerunku oraz interesów sena­tora PiS Grzegorza Biereckiego. Wiele naszych wystąpień na temat SKOK-u Wo­łomin czy kłopotów innych Kas pozostawało bez reakcji, wystarczyło jednak, aby w naszych wypowiedziach pojawi­ło się nazwisko Biereckiego, a pozwy ruszały.
   W ten sposób SKOK-i osłaniają czło­wieka, który najpierw zbudował cały system Kas i uczynił z niego narzędzie wspierania PiS, a teraz - już jako wice­szef senackiej komisji budżetu i finan­sów publicznych - maje nadzorować.

UWŁASZCZENIE PISOWSKICH ADWOKATÓW
Większość procesów z dziennika­rzami i politykami opozycji pisowska władza przegrywa. Pomimo to dzien­nikarze i media są zasypywani coraz większą liczbą pozwów i w przypadku przegranej ryzykują własne pieniądze na pokrycie niebagatelnych kosztów procesowych oraz jeszcze większych kosztów ewentualnej kary czy publikacji przeprosin. Tymczasem składający po­zwy PiS-owcy nie ryzykują niczego. Za ewentualną przegraną NBP nie zapła­ci bowiem Adam Glapiński, ale wszyscy Polacy - łącznie z tymi, którzy też chcie­liby wyjaśnienia afery KNF i ujawnienia prawdziwych zleceniodawców jej byłe­go prezesa. Podobnie to my, podatnicy, opłaciliśmy koszty pozwów składanych przez MON, a ludzie lokujący swoje pie­niądze w SKOK-ach płacą za pozwy osła­niające Grzegorza Biereckiego.
   PiS nie tylko niczego nie ryzykuje, skła­dając pozwy przeciwko dziennikarzom, ale też na nich zarabia. Sprawy wytaczane przez różne instytucje pisowskiej władzy są obsługiwane przez kancelarie prawi­cowych adwokatów, którzy często działa­ją w PiS, startują w wyborach z list Prawa i Sprawiedliwości albo są po prostu za­trudniani w instytucjach władzy.
   Rekordzistą jest tu firma adwoka­cka z Wybrzeża - Gotkowdcz, Kosmus, Kuczyński. Pod jej adresem mieści się także słynna spółka Solvere, która za­robiła majątek na obsłudze propagan­dowej akcji PiS przeciwko niezawisłym sądom. Obsługujący PiS-owskie zlece­nia prawnik Maciej Świrski był do nie­dawna wiceprezesem powołanej przez partię Kaczyńskiego Polskiej Fundacji Narodowej.
   Jak mówi przedstawiciel jednej ze znanych warszawskich kancelarii ad­wokackich, „pisowskie kancelarie są za­trudniane na stałe zlecenia, otrzymują za to gigantyczny ryczałt, ale dodatko­wo są też płacone od poszczególnych spraw”. Nic dziwnego, że adwokaci sami zgłaszają się do zaprzyjaźnionych mini­strowi polityków, żeby ich przekonywać, że warto złożyć kolejny pozew przeciw dziennikarzowi, nawet jeśli wiedzą, że nie ma szans na wygraną. Jedna duża sprawca (w rodzaju zbiorowego pozwu NBP), przeprowadzona przez wszyst­kie instancje i nawet wszędzie przegra­na, pozwoli prowadzącej ją kancelarii zarobić nawet 100 tysięcy złotych. Nasz informator w adwokaturze twierdzi, że w ciągu trzech lat rządów PiS bliskie władzy prawicowe kancelarie zainkasowały miliony. Chwalą się tym nawet w rozmowach kwalifikacyjnych z mło­dymi adwokatami.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz