Władza ma nadzieję,
że składając przeciw dziennikarzom dziesiątki pozwów sądowych i nasyłając na
nich prokuraturę, zdoła ich zastraszyć i zniechęcić do opisywania w roku
wyborczym kolejnych pisowskich afer
Z jednej
strony PiS boi się Amerykanów, którzy są właścicielami TVN, i boi się też Niemców, do których należy u nas część wydawnictw
prasowych. Jednak z drugiej strony Kaczyński, Morawiecki, Glapiński wydali już
wyrok na wolne media w Polsce i każdy przypadek krytyki traktują jako atak,
którego silna władza tolerować nie może.
I dlatego - mimo całej opowieści o „łagodzeniu wizerunku rządu
Morawieckiego przed wyborami” - zdecydowano się na frontalne zaatakowanie
polskich dziennikarzy. Władza ma nadzieję, że składając przeciw nim dziesiątki
pozwów sądowych i uruchamiając prokuraturę, zdoła ich zastraszyć i zniechęcić
do opisywania w roku wyborczym kolejnych pisowskich afer. Natomiast z
kapitałową oraz instytucjonalną „dekoncentracją” w mediach - czyli z faktycznym
zbudowaniem w Polsce węgierskiego czy rosyjskiego „ładu medialnego” -
Kaczyński kazał poczekać na drugą kadencję.
WIELKA POMYŁKA KACZYŃSKIEGO
Ten scenariusz wydawał się ludziom prezesa PiS
szatańsko genialny. W rzeczywistości okazał się pułapką. Kaczyński uwierzył w
swoje własne wyobrażenie o „cynicznych i pozbawionych wszelkich zasad
zachodnich kapitalistach”, którzy nie będą bronić zatrudnionych przez siebie
dziennikarzy. Stało się zupełnie odwrotnie. Uderzenie w dziennikarzy TVN skończyło się wizerunkową katastrofą rządu, czyli interwencją
administracji Trumpa zaalarmowanej przez amerykański biznes, że Kaczyński i
Morawiecki rozpoczęli Puti- nowską fazę szantażowania prywatnego kapitału - w
tym kapitału zaangażowanego w media.
List interweniującej w obronie TVN przyjaciółki
Trumpa i nowej ambasador USA w Warszawie Georgette Mosbacher
do premiera Morawieckiego okazał się dla PiS groźniejszy niż kryzys w
stosunkach polsko-amerykańskich wywołany nowelizacją ustawy o IPN. Samego
Kaczyńskiego upokorzył bardziej niż wcześniejsze „danie mu po łapach” przez
Amerykanów i Niemców w 2016 roku, kiedy to jego ludzie po raz pierwszy
testowali możliwość spacyfikowania lub zniszczenia mediów z udziałem kapitału
zagranicznego. Wtedy Ameryką rządził jeszcze Obama, teraz jednak Kaczyńskiemu
wydawało się, że Trump
i jego ludzie pozwolą mu na rozprawienie się
z polskimi dziennikarzami. Bardzo się pomylił. W dodatku kryzys spowodowany
ujawnieniem listu pani ambasador do Morawieckiego dopiero się rozkręca.
Ambasador USA ogłosiła, że spotka się z Grzegorzem Schetyną. W ten sposób
Amerykanie dali publicznie do zrozumienia, że liczą się ze zmianą władzy w
Warszawie po przyszłorocznych wyborach. Pisowska propaganda już przygotowuje
się do odpowiedzi na tę „prowokację”, co jeszcze podniesie poziom konfliktu.
Jednak cały ten skandal rozpoczął się właśnie od ataku rządu Mateusza Morawieckiego
- a dokładniej prokuratury zarządzanej przez Zbigniewa Ziobrę - na dziennikarzy TVN. Za to, że w swoim materiale na
temat urodzin Hitlera, zorganizowanych przez polskich narodowców, pokazali
ich neonazistowską twarz. Ten materiał uderzał pośrednio we władzę, której
przedstawiciele chętnie pokazywali się w towarzystwie narodowców, zapewniali
im bezkarność, traktowali ich jako zaplecze kadrowe i narzędzie do atakowania
opozycji (napaści narodowców na działaczy KOD czy Obywateli RP).
Mimo porażki w starciu z TVN pisowska machina uruchomiona do
walki z dziennikarzami nie dała się już zatrzymać. Zasypywani są oni pozwami
ministerstw, urzędów państwowych oraz innych instytucji związanych z pisowską
władzą, a także składanymi przez samo PiS. Rekordzistą w liczbie pozwów przeciw
dziennikarzom są SKOK-i, wśród liderów znalazło się także Ministerstwo Obrony
Narodowej. Samo PiS składa pozwy zarówno w sprawach tekstów dotyczących jego
finansów czy działań organizacyjnych, jak też w dotyczących Jarosława
Kaczyńskiego. Pytani o to, czemu prywatnych pozwów w swoich sprawach nie
składa sam prezes, pokrywając koszty sądowe z własnej kieszeni, działacze
rządzącej partii odpowiadają, że „Kaczyński to organ partii”, zatem partia
opłaca te wydatki ze środków przeznaczanych z budżetu państwa na prowadzenie
jej statutowej działalności politycznej.
Jeden z wniosków PiS skierowany przeciwko dziennikarzom „Gazety Wyborczej”:
Wojciechowi Czuchnowskiemu oraz Iwonie Szpali, którzy w cyklu artykułów opisali
biznesową aktywność pisowskiej spółki Srebrna, dotyczy nie tylko zakazu
dystrybucji ponad 20 opublikowanych już tekstów, ale zawiera też wniosek o
rozszerzenie tego zakazu na teksty obojga autorów, które „mogą się ukazać w
przyszłości”. Podobną próbę wprowadzenia cenzury prewencyjnej widzieliśmy też
przy okazji sprawy wytoczonej dziennikarzowi „Newsweeka” Wojciechowi Cieśli,
autorowi tekstu poświęconego pisowskiemu dublerowi w Trybunale Konstytucyjnym
Mariuszowi Muszyńskiemu. W piśmie procesowym pojawił się kuriozalny zarzut,
że dziennikarz nie miał stosownej „zgody Mariusza Muszyńskiego do opublikowania
artykułu”.
Najnowszą próbą uciszenia dziennikarzy jest cała seria pozwów Narodowego
Banku Polskiego przeciwko autorom opisującym aferę KNF. Wstępny wniosek o „zabezpieczenie
roszczeń procesowych”, przez wycofanie siedmiu tekstów na temat afery KNF
opublikowanych w „Gazecie Wyborczej” i dwóch opublikowanych w „Newsweeku”, też
zawiera sugestie, aby autorom zabronić pisania na temat najgłośniejszej
pisowskiej afery.
W tej ostatniej sprawie dziennikarzy broni opozycja. Klub Parlamentarny
Platformy Obywatelskiej złożył do prokuratury wniosek przeciwko NBP i Adamowi Glapińskiemu, oskarżając go o „utrudnianie dozwolonej krytyki prasowej”, co jest
przestępstwem w świetle polskiego prawa. Rzecznik PO Jan Grabiec mówi
„Newsweekowi”, że w tej sprawie „opozycja jedzie na tym samym wózku co
dziennikarze”. „Glapiński jeszcze nas nie pozwał, choć formułowaliśmy podobne
pytania dotyczące odpowiedzialności PiS za aferę KNF” - mówi Grabiec, przypominając
zarazem, że wcześniej członkowie jego partii
byli - podobnie jak dziennikarze - zastraszani przez powiązane z PiS SKOK-i.
Ośmioro posłów i posłanek Platformy ma sprawy za to, że domagali się
wyjaśnienia patologii SKOK-ów. To m.in. sam Grabiec (jedna sprawa w toku), a
także Izabela Leszczyna (jedna sprawa wygrana), Joanna Mucha (dwa pozwy),
Krzysztof Brejza czy Sławomir Nitras. Jak mówi Jan Grabiec: - Kluczem nie jest
tu w dodatku wcale interes Kas, ale obrona wizerunku oraz interesów senatora
PiS Grzegorza Biereckiego. Wiele naszych wystąpień na temat SKOK-u Wołomin czy
kłopotów innych Kas pozostawało bez reakcji, wystarczyło jednak, aby w naszych
wypowiedziach pojawiło się nazwisko Biereckiego, a pozwy ruszały.
W ten sposób SKOK-i osłaniają człowieka, który najpierw zbudował cały
system Kas i uczynił z niego narzędzie wspierania PiS, a teraz - już jako wiceszef
senackiej komisji budżetu i finansów publicznych - maje nadzorować.
UWŁASZCZENIE PISOWSKICH
ADWOKATÓW
Większość procesów z dziennikarzami i
politykami opozycji pisowska władza przegrywa. Pomimo to dziennikarze i media
są zasypywani coraz większą liczbą pozwów i w przypadku przegranej ryzykują
własne pieniądze na pokrycie niebagatelnych kosztów procesowych oraz jeszcze
większych kosztów ewentualnej kary czy publikacji przeprosin. Tymczasem
składający pozwy PiS-owcy nie ryzykują niczego. Za ewentualną przegraną NBP
nie zapłaci bowiem Adam Glapiński, ale wszyscy Polacy - łącznie z tymi, którzy
też chcieliby wyjaśnienia afery KNF i ujawnienia prawdziwych zleceniodawców
jej byłego prezesa. Podobnie to my, podatnicy, opłaciliśmy koszty pozwów
składanych przez MON, a ludzie lokujący swoje pieniądze w SKOK-ach płacą za
pozwy osłaniające Grzegorza Biereckiego.
PiS nie tylko niczego nie ryzykuje, składając pozwy przeciwko
dziennikarzom, ale też na nich zarabia. Sprawy wytaczane przez różne instytucje
pisowskiej władzy są obsługiwane przez kancelarie prawicowych adwokatów,
którzy często działają w PiS, startują w wyborach z list Prawa i Sprawiedliwości albo są po prostu zatrudniani w
instytucjach władzy.
Rekordzistą jest tu firma adwokacka z Wybrzeża - Gotkowdcz, Kosmus,
Kuczyński. Pod jej adresem mieści się także słynna spółka Solvere, która zarobiła majątek na obsłudze propagandowej akcji
PiS przeciwko niezawisłym sądom. Obsługujący PiS-owskie zlecenia prawnik
Maciej Świrski był do niedawna wiceprezesem powołanej przez partię
Kaczyńskiego Polskiej Fundacji Narodowej.
Jak mówi przedstawiciel jednej ze znanych warszawskich kancelarii adwokackich,
„pisowskie kancelarie są zatrudniane na stałe zlecenia, otrzymują za to
gigantyczny ryczałt, ale dodatkowo są też płacone od poszczególnych spraw”.
Nic dziwnego, że adwokaci sami zgłaszają się do zaprzyjaźnionych ministrowi
polityków, żeby ich przekonywać, że warto złożyć kolejny pozew przeciw
dziennikarzowi, nawet jeśli wiedzą, że nie ma szans na wygraną. Jedna duża
sprawca (w rodzaju zbiorowego pozwu NBP), przeprowadzona przez wszystkie
instancje i nawet wszędzie przegrana, pozwoli prowadzącej ją kancelarii
zarobić nawet 100 tysięcy złotych. Nasz informator w adwokaturze twierdzi, że w
ciągu trzech lat rządów PiS bliskie władzy prawicowe kancelarie zainkasowały
miliony. Chwalą się tym nawet w rozmowach kwalifikacyjnych z młodymi
adwokatami.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz