piątek, 28 grudnia 2018

Penis Zorro



Prokuratura twierdzi, że było to 12 grudnia 2005 r. Jacek Nowak nie pamięta, jaki to był dzień tygodnia. Wracał z pracy. Padał gęsty śnieg.

   W pewnej chwili przed jedną z wio­sek na Lubelszczyźnie poczuł, że musi się wysikać. Zatrzymał samochód w pobliżu przystanku autobusowego, gdyż tylko tam mógł zjechać z zasy­panej śniegiem drogi. Nie zauważył nikogo na przystanku. Wysikał się w krzakach i gdy wracał do samocho­du, zobaczył mężczyznę, który mu się przyglądał.
   Siedząc już w aucie, zapytał, czy droga do wsi jest przejezdna.
   - Jest. Ja tam mieszkam - odpowie­dział zagadnięty mężczyzna. - Pod­rzuci mnie pan?
   Nowak się zgodził. Ruszyli. Jadąc, Nowak zauważył, że mężczyzna ma rozchylony płaszcz, a na wierzchu penisa i masturbuje się. Wystraszył się, gdyż wydawało mu się, że w rę­kawie kurtki mężczyzna ukrywa jakiś podłużny przedmiot. Zawrócił i gdy zobaczył na innym przystanku ludzi, zatrzymał się. Kazał pasażerowi wy­siąść.

Brandzlującym się mężczyzną był Arkadiusz S., uczeń szkoły specjal­nej. W tamtym czasie miał 26 lat. Biegli raz stwierdzili umiarkowany stopień upośledzenia umysłowego, innym razem znaczny. Arek „pochwa­lił” się w domu, że miał przygodę. Ja­kiś pan wsadził mu od tyłu.
   Rodzina zawiozła Arka na komisa­riat. Policjantowi, który go przesłuchiwał, Arek powiedział, że wciągnął go do samochodu potężny pan w okularach, w masce i w pelerynie. Na rękach miał długie rękawiczki. Skuł mu dłonie różowymi kajdankami, po czym przejechał kilka kilometrów, zatrzymał się na poboczu i tam zgwałcił. Podczas gwałtu przykładał mu do gardła biały nieduży nożyk.
Arek zapamiętał również, że pan miał wąsy i brodę, które wystawały spod maski.
   Policjant wysłuchał tej zajmującej historii, a ponieważ Arek nie wyglą­dał jak osoba po gwałcie, wysłał go na obdukcję do miejsco­wego szpitala. Badanie wykluczyło stosunek seksualny, również analny. Ponieważ Arek mówił, że został prze­mocą wciągnięty do samochodu i po­jazdu, sprawdzono również, czy ma ja­kieś otarcia lub siniaki. Nie miał. Na szczęście dla tej historii i na nieszczę­ście dla pana Jacka Arek zapamiętał numer rejestracyjny samochodu, z któ­rego został wyrzucony na śnieg.
   Arek był na tyle mocno upośledzo­ny intelektualnie, że samodzielnie nie mógł złożyć doniesienia o tym, iż stał się ofiarą przestępstwa. W jego imie­niu doniesienie takie złożyła jego na­uczycielka. Potem nauczycielka była przesłuchiwana najpierw w charakte­rze świadka, a następnie powołana na biegłą psycholog.

Śledztwo podjęła Prokuratura Rejonowa w Janowie Lubelskim.
3 miesiące później pan Jacek został za­trzymany. Dowiedział się, że jest po­dejrzewany o gwałt homoseksualny. Wyjaśnił, że przecież ma żonę i dzieci. Pani prokurator zleciła badanie pod tym kątem.
   Badanie potem śniło się Jackowi po nocach. Biegła, nazywana przez pro­
kuratorów i adwokatów z Zamościa „ciocią”, pozwoliła pozostać w poko­ju badań policjantce i policjantowi, którzy pilnowali groźnego zboczeńca. Mógłby przecież zechcieć zgwałcić też „ciocię”.

- Wali pan konia? - zapytała.
Następnie pytała, kiedy ostatnio to czynił. Rozmawiała też z nim o praw­dziwych koniach, wypytywała o ich umaszczenie. Przed sądem wyjaśniła, że chodziło jej o to, aby badany się odprężył.
   Przy policjantach kazała mu spu­ścić spodnie i majtki. Długopisem od­sunęła napletek.
   - Śmierdzi panu - orzekła.
   Przed sądem zaprzeczyła temu. Stwierdziła, że osoba na tym poziomie dobrze dba o higienę.
   Przed zatrzymaniem Jacek Nowak pełnił kierownicze funkcje w Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą oraz w Agencji Modernizacji
Restrukturyzacji Rolnictwa. Jak podejrzewa, jego kłopoty mogły się wiązać z pracą w tych instytucjach. Kontrolował m.in. firmę J.B., znanego polityka PSL, i wykrył tam nieprawidłowości, które następnie zgłosił.
   Nowak wykrył pewną sieć powiązań mających łączyć bliskiego współpra­cownika J.B. z prokuraturą w Janowie Lubelskim w czasach, gdy mu przed­stawiano zarzuty. Być może myli się po prostu wpadł w tryby kafkowskiej machiny.

Biegła kazała Jackowi naszkico­wać żonę. Następnie wraz z prokuratorką stwierdziły, że żonę też trzeba przebadać. Poprosiły Jacka o telefon do niej. Zadzwoniły i raz jedna, raz druga namawiały ją do przyjazdu do prokuratury. Żona się wystraszyła. Mówiła, że nie chce. Nie jest świad­kiem ani nie otrzymała oficjalnego wezwania. Prokuratorka powiedziała, że wyśle po nią policję. Żona Jacka przeraziła się jeszcze bardziej. Spa­kowała najbardziej potrzebne rzeczy, wzięła dzieci, uciekła z domu i przez jakiś czas się ukrywała.
   W sądzie biegła „ciocia” zeznała, że podczas badania Nowak wykazy­wał „postawę obronną”. Poproszona o uzasadnienie tego stwierdzenia wy­jaśniła, że Nowak przedstawił własną wersję zdarzenia, a jego żona nie po­zwoliła się przebadać. Nie wiadomo więc, czy jej wagina również śmier­działa.
   Wynik szpitalnej obdukcji dla śledztwa nie miał najmniejszego zna­czenia. Arka traktowano jako ofiarę gwałtu. Jacek powędrował za kratki.
   Po kilku miesiącach sąd rozpa­trywał zażalenie na postanowienie prokuratury o przedłużeniu aresztu. Sędzia przeglądał akta, a jego brwi podnosiły się coraz wyżej i wyżej. Za­interesował się m.in. miejscem popeł­nienia czynu. Z akt śledztwa wynika­ło, że mogło to stać się jednocześnie w kilku różnych miejscach: na jed­nym końcu wsi Lipsko, na drugim jej końcu lub na jej środku. A ponieważ człowiek nie może naraz znajdować się w trzech różnych miejscach, osta­tecznie więc przyjęto, że gwałt został popełniony przy głównej szosie, na tzw. Grabniaku. Przeprowadzono tam wizję lokalną. Znaleziono wyłącznie ślady kół furmanek. Przyjęto, że Jacek mógł gdzieś indziej przerzucić ofia­rę na wóz drabiniasty i zawieźć ją na miejsce gwałtu.
   Sędzia nie dał wiary zeznaniom je­dynego świadka (czyli Arka) i zwolnił Jacka do domu. Powiedział, że Arek nie jest wiarygodny.

- To ja w takim razie coś dołożę - stwierdziła prokuratorka. I dołożyła.
W śledztwie prowadzonym w spra­wie homoseksualnego gwałtu popeł­nionego na Arkadiuszu S. nagle poja­wił się 16-letni Grzegorz P Jacek miał go podwozić jakieś 4-5 km do Toma­szowa Lubelskiego.
   Z ustaleń prokuratury wynika­ło, że Grzegorz miał znajdować się w samochodzie Jacka nie dłużej niż ok. 3 minut. Auto jechało z prędko­ścią 80 km/h. Jacek prowadził, mając spodnie i majtki spuszczone do kostek. Prawą ręką trzymał kierownicę i zmie­niał biegi. Lewą zaś - choć musiało mu być niewygodnie - sięgał w stronę pa­sażera siedzącego po jego prawej stro­nie i dotykał jego miejsc intymnych.
   Podczas pierwszego przesłuchania 16-latek powiedział, że to nie Jacek obmacywał go w aucie. Po roku już sobie go przypominał. Wcześniej jednak pytano go o szczegóły wyglą­du gwałciciela. I Grzegorz je podał. Opisywał kogoś zupełnie innego niż Jacek Nowak. Nie zgadzały się nie tylko wzrost i budowa ciała, ale na­wet kolor włosów i brzmienie gło­su. Uznano, że są to na tyle istotne szczegóły, iż rozbieżność między nimi a wyglądem Jacka trzeba jakoś wyjaśnić. Powołano biegłego psycho­loga do oceny wiarygodności zeznań chłopaka. Biegły wytłumaczył je warkotem samochodu, oślepiającym słońcem oraz stresem.
   W sądzie 16-letni Grzegorz powie­dział, że jego mamę wzywano do pro­kuratury. Tam uzgadniano z nią, jak chłopak ma w sądzie zeznawać. Ani sędzia, ani adwokat Jacka nie zwrócili na ten fakt uwagi. Udali, że tego wy­znania nie słyszą.

Jacek wynajął detektywów. Ci nagrali 26-letniego Arka, gdy ten publicznie się obnażał. Sąd orzekł, że seksualne upodobania rzekomej ofia­ry gwałtu dla samej sprawy nie mają najmniejszego znaczenia. Znaczenie miała natomiast opinia sądowo-psy- chiatryczna. Dwoje biegłych psy­chiatrów stwierdzało w niej, że Jacek Nowak może mieć skłonności homo­seksualne. Teoretycznie więc mógł też być homoseksualnym gwałcicielem.
   Dokument wyglądał podejrzanie. Częściowo sporządzono go na maszy­nie do pisania, częściowo na kompute­rze. Biegły (który wkrótce po przystą­pieniu do sporządzania opinii zmarł) posługiwał się wyłącznie maszyną do pisania. Zaś biegła ze względu na kło­poty ze wzrokiem pisała jedynie od­ręcznie. Zachodziło więc podejrzenie fałszerstwa.
   Powstały 3 ekspertyzy. Jedną spo­rządził profesor - ekspert od doku­mentów z Krakowa. Stwierdził, że rzekomy dokument najprawdopo­dobniej jest kompilacją. Z kolei we­dług Polskiego Towarzystwa Kry­minalistycznego przynajmniej jeden z podpisów jest falsyfikatem. Co do drugiego - nie wiadomo. Brakowało materiału porównawczego. Kolejna ekspertyza potwierdzała to samo.
   Mimo to przez długi czas sfałszo­wana opinia - która czyniła z Nowaka homoseksualnego gwałciciela - brana była pod uwagę zarówno przez proku­raturę, jak i przez sąd.
   Jacek i jego adwokat złożyli donie­sienie o możliwości popełnienia prze­stępstwa. Śledztwa w sprawie sfał­szowanej opinii nigdy nie wszczęto. Odpowiedzią na skargi dotyczące od­mowy wszczęcia śledztwa był bełkot prawniczy. Wreszcie Nowakowi odpi­sano, że przestępstwo poświadczenia nieprawdy się przedawniło. Zaś sąd postanowił nie brać pod uwagę tej sfałszowanej opinii przy wydawaniu wyroku.
   Proces toczył się w Zamościu. Wy­rok zapadł w kwietniu 2008 r. W stycz­niu sąd ponownie kazał przebadać Nowaka i sprawdzić, czy podobają mu się chłopcy, czy jednak dziewczynki. Badanie to przeprowadzono w Zakła­dzie Psychiatrii w Jarosławiu. Wyklu­czyło ono jakiekolwiek skłonności homoseksualne Nowaka: „Preferuje dojrzałe kobiety, nie stwierdzono dewiacji, zdecydowanie jest on he­teroseksualny, homoseksualizm wy­kluczony, ewentualnie na wolności nie będzie wymagał leczenia seksu­ologicznego”.
   Nowak nie miał tego jedynego po­wodu, żeby 16-letniego Grzesia obma­cywać, a 26-letniego Arka zgwałcić. Mimo to został skazany. Otrzymał łączny wyrok 5 lat więzienia.

Wiadomo, co w puszcze robią z osadzonymi za gwałty. Toteż w trosce o swoje życie Jacek uciekł za granicę. Zatrzymano go w Anglii. W kajdankach, które różowe nie były, sprowadzono go do kraju i wsadzono do więzienia.
   I stał się cud. Mimo że skazani wie­dzą, za co Jacek siedzi, bynajmniej nie dybią na jego życie. Z dokumentów, które trzyma pod siennikiem, wyni­kają takie absurdy, że więźniowie krę­cą nad nimi głowami. Zachwycają się np. odpowiedzią, którą Jacek Nowak w tym roku otrzymał z Prokuratury Krajowej: „W oparciu o tak ukształ­towany materiał dowodowy nie może pan twierdzić, że został skaza­ny na podstawie sfałszowanej opinii sądowo-psychiatrycznej i brak jest podstaw do wznowienia postępo­wania przez sąd czy też podjęcia umorzonego śledztwa Ds 1055/11 przez prokuraturę. W sprawie II K 215/06 Sąd Rejonowy w Zamościu z własnej inicjatywy powołał bie­głego seksuologa i 2 innych lekarzy psychiatrów, którzy wydali stosowne opinie i chociażby z tego powodu nie może pan twierdzić, że został skaza­ny na podstawie sfałszowanej opinii. Sąd wykazał się dużą dozą obiek­tywizmu, ocenił zebrany materiał dowodowy bardzo szczegółowo, co znalazło swój wyraz w uzasadnieniu wyroku”.
   Jacek nie walczy już o zwolnienie z więzienia. Za kilka miesięcy kończy mu się wyrok. Walczy o swoje dobre imię. Na razie prosi, aby pisać o nim, używając innego imienia i nazwiska. Nie ze względu na strach przed inny­mi więźniami. Ze względu na córki, które nie chcą żyć z piętnem ojca-gwałciciela.
Oczywiście żadnej maski, peleryny, małego białego noża czy różowych kajdanków nigdy nie znaleziono.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz