Policjanci, celnicy,
personel Lotu, nauczyciele, handlowcy, górnicy, energetycy, pracownicy
budżetówki; przybywa niezadowolonych grup zawodowych. Solidarność ma problem:
solidaryzować się z pracownikami czy ze swoim rządem?
Zwracamy się do
Pani Poseł, jako przedstawiciele załogi Jastrzębskiej Spółki Węglowej, firmy,
jak mniemamy, ważnej dla Pani, gdyż wielu z nas to Pani wyborcy” - tak zaczyna
się list, który kilka tygodni temu Zakładowa Organizacja Koordynacyjna NSZZ
Solidarność JSW skierowała do Ewy Malik, śląskiej posłanki PiS. List, wbrew
pozorom, nie dotyczy spraw pracowniczych, podwyżek czy warunków pracy. To donos
na wiceprezesa JSW do spraw ekonomicznych, „który nie tylko na przekór innym
członkom zarządu, ale zwykłej gospodarności nie podejmuje wielu kluczowych
decyzji dotyczących finansowania bieżącej działalności spółki”.
Autorzy nie wdają się jednak w szczegóły „obstrukcyjnej
działalności wiceprezesa Ostrowskiego”, który „chwali się naokoło, że cieszy
się zaufaniem Pani Poseł”. Wytaczają za to poważniejsze zarzuty. „Mamy obawy,
czy aby na pewno wiceprezes Ostrowski kieruje się interesem JSW, strategicznej
spółki Skarbu Państwa. W życiorysie zawodowym Roberta Ostrowskiego pojawiają
się bowiem niepokojące dla nas wątki. Otóż, dziwnym zbiegiem okoliczności
zajmował on ważne stanowiska m.in. w Polskich Hutach Stali, kiedy przechodziły
one w ręce hinduskiego inwestora, jakim jest Lakshmi Mitall, a nieco później
był prezesem Polskich Kolei Linowych, które zbywały majątek narodowy na rzecz
inwestora zagranicznego z Luksemburga”.
Na sugestii, że wiceprezes mógłby doprowadzić do prywatyzacji
także JSW, się nie kończy. „Posiadamy sprawdzone informacje, iż wiceprezes
Ostrowski spotkał się z posłem Gadowskim” - donoszą
związkowcy. Krzysztof Gadowski to śląski poseł PO. „Kilka dni temu posłowie PO,
ze wspomnianym Krzysztofem Gadowskim na czele urządzili pod siedzibą
Jastrzębskiej Spółki Węglowej spektakl medialny przekonując, że Jastrzębska
Spółka Węglowa »sponsoruje PiSowską propagandę«. W znanym sobie stylu posłowie
PO próbowali zmanipulować opinię publiczną wykorzystując półprawdy i zwykłe
kłamstwa”. Problem - zdaniem związkowców - polega jednak na tym, że do
manipulacji użyli wielu precyzyjnych liczb. Skąd je mieli? Tropy prowadzą
wiadomo do kogo. „Kilka dni wcześniej dokładnie o te same informacje w spółce
wypytywał to tu, to tam wiceprezes Robert Ostrowski”.
Ozona nie oddamy
List zredagowany w
charakterystycznym dobrozmianowym stylu związkowcy na wszelki wypadek
skierowali też do prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Bo choć deklarują się jako
wyborcy posłanki Malik, to nie mają do niej zaufania. Była szefowa
sosnowieckiego biura poselskiego Jarosława Kaczyńskiego ma ambicje bycia śląską
kadrową i jest z górniczą Solidarnością w ostrym konflikcie.
Związkowcy górniczej „S” są natomiast w sojuszu z obecnym
prezesem JSW Danielem Ozonem i postanowili nie dopuścić do jego odwołania. Dąży
do tego nie tylko posłanka Malik, która ma w JSW swoich faworytów (wiceprezes
Ostrowski nie jest jedyny), ale przede wszystkim minister energii Krzysztof
Tchórzewski. Minister ma za złe Ozonowi, że ten odmówił wyłożenia pieniędzy z
kasy JSW na dofinansowanie upadającego siedleckiego Mostostalu. A Siedlce to
polityczny matecznik ministra, stolica okręgu PiS, którym kieruje, i miasto, o
którego prezydenturę ubiegał się Karol Tchórzewski, jego ukochany syn. Junior
prezydentem nie został, być może dlatego, że tata minister sprawy dofinasowania
w porę nie załatwił. Trudno się więc dziwić
emocjom ministra, który, jak relacjonują związkowcy, miał zapowiedzieć, że
jeszcze się z Ozonem policzy.
A na razie, wobec twardego oporu
Solidarności i słabnącej własnej pozycji (mówi się dużo o jego konflikcie z
premierem), sprawę musiał odłożyć.
Konflikt w JSW to jedna z wojen o łupy w spółkach Skarbu
Państwa. Dotychczas toczyli je co znaczniejsi politycy Zjednoczonej Prawicy,
dziś jednak coraz częściej głos decydujący chcą mieć związkowcy z Solidarności.
Portal Solidarność Górnicza bez skrupułów wytyka posłance Malik, że usiłowała
wymienić nie tylko prezesa JSW, ale też doprowadziła do zmian w zarządzie
Tauron Wytwarzanie SA. „Tylko dzięki interwencji działaczy Solidarności udało
się zapobiec powołaniu na to stanowisko faworyzowanego przez panią kandydata
(dostał na pocieszenie stanowisko wiceprezesa), negatywnie ocenianego przez
środowisko branżowe” - komentuje portal, ubolewając, że „działacze
Solidarności (...) skarżą się na coraz większe próby wpływania lokalnych
polityków PiS na rozdania kadrowe w ich spółkach”. Jednak samej Solidarności
także udaje się lokować swoich ludzi na stanowiskach prezesów. Przykładem
Zakłady Mechaniczne Tarnów należące do Polskiej Grupy Zbrojeniowej, jeden z
większych producentów uzbrojenia, którymi od 2016 r. kieruje Henryk Łabędź, były
szef zakładowej Solidarności.
Solidarność walcząca (o stołki)
Rola Solidarności jako rządowego
koalicjanta systematycznie rośnie. Związkowcy są dziś w stanie nie tylko
obronić przed politykami PiS swojego prezesa, ale także strącić ze stanowiska
politycznego nominata, jeśli ten im zajdzie za skórę. Najnowszym przykładem
jest dymisja prezesa PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna SA (to
najważniejsza spółka koncernu PGE) - Sławomira Zawady. Formalnie Zawada sam
podał się do dymisji, ale po długiej wojnie, jaką prowadziła przeciw niemu
Solidarność. Początkowo zakładowa, a potem przy wsparciu Krajowego Sekretariatu
Górnictwa i Energetyki, a nawet Komisji Krajowej. Kiedy energetycy
zorganizowali pikietę pod siedzibą PGE, a przewodniczący Piotr Duda ostrzegł:
„jeśli PiS chce podtrzymać bardzo dobre relacje z »S«, musi rozwiązać problem
PGE”, zapachniało strajkiem. Zawada musiał się spakować.
Wcześniej wydawał się nie do ruszenia, choć ciągnęło się za
nim masę podejrzanych spraw jeszcze z czasów, kiedy był dyrektorem w Gminnym
Przedsiębiorstwie Oczyszczania w Bogatyni. POLITYKA opisywała te sprawy już w
lutym 2017 r., wywołując sejmową burzę. Zawada jako szef powiatowych struktur
PiS w Zgorzelcu był jednak pod ochroną samego Adama Lipińskiego, bliskiego
współpracownika prezesa Kaczyńskiego. Dziś to jednak zbyt słaba protekcja. Na
celowniku Solidarności pozostaje wciąż prezes PGE Henryk Baranowski. Jego
odwołania także domagają się związkowcy. Rosnąca siła „S” sprawia, że i to
może się udać.
Coraz liczniejsze wystąpienia Solidarności w sprawach kadrowych
formułowane są według wzoru dobrze znanego tym, którzy pamiętają czasy PRL:
dobra zmiana - tak, wypaczenia - nie. Związkowcy podkreślają zawsze, jak bliska
jest im polityka partii i rządu, by po
deklaracji lojalności skrytykować tych, którzy ich zdaniem tej polityki nie
rozumieją lub ją sabotują. Wiedzą dobrze, że częścią DNA PiS jest gen
podejrzliwości, dlatego zawsze starają się ją podsycić.
Rola politycznego satelity ma jednak też złą stronę, bo w
wielu przypadkach wiąże związkowcom ręce. Konkurencyjne organizacje związkowe
oskarżają działaczy „S”, że dają się korumpować i bardziej dbają o własne
interesy niż pracowników.
Są na to liczne dowody, z których
najsłynniejszy dotyczy przyznania etatowym działaczom związkowym w górnictwie
przywilejów, jakie mają górnicy dołowi.
Tych wspólnych interesów jest zresztą więcej, bo spółki górnicze
otoczone są wianuszkiem zewnętrznych firm, z których część to spółki związkowe.
To właśnie z tego powodu Solidarność starała się zablokować uchwały
antysmogowe, a przepisy ustalające normy jakości węgla nazywała sabotażem gospodarczym
i lobbowaniem na rzecz zagranicznych producentów węgla. Chodziło o muły
węglowe i flotokoncentraty, czyli odpady węglowe.
Tylko w Polskiej Grupie Górniczej powstaje ich ok. 2,5 mln
ton rocznie. - Handel odpadami opanowały - choć nie w całości - firmy
powiązane różnymi nićmi z organizacjami związkowymi, z działaczami byłymi i
obecnymi - tłumaczy nam były prezes węglowej spółki. - To są wielkie
pieniądze, to jest rynek szacowany dzisiaj na miliardy złotych.
Psia grypa i inne choroby
Nieformalna koalicja z rządem
sprawiała, że Solidarność o niektóre sprawy
ważne dla pracowników walczyć nie może. A czasem nie chce, tak jak w Locie,
gdzie burzliwą walkę z zarządem o warunki pracy i płacy podjęły konkurencyjne
związki.
Zwycięstwa nie odniosły, ale
nagłośniły problemy pracowników i są nadal w grze.
Solidarność się nie przyłączyła, bo rząd ma ograniczone
pole manewru dla ratowania Lotu, więc związek nie chciał władzy robić
kłopotu.
Solidarność handlowców długo i bezskutecznie
dobijała się o wolne niedziele, bo rząd miał pomysł, jak dobrać się do
wielkich zagranicznych sieci handlowych, wyciskając przy okazji z nich
pieniądze. Bardziej interesowały go więc wysokie obroty, które chciał
opodatkować, a mniej problemy związkowców. Dopiero kiedy okazało się, że
podatku handlowego wprowadzić się nie da (znów został odroczony do 2020 r.),
przypomniano sobie o postulacie Solidarności.
- Ograniczenie handlu w
niedziele jest rodzajem podatku zastępczego. Ma wspierać mały polski handel, a
ograniczać możliwości działania sieci wielkopowierzchniowych. Jednak korzyści
z tego budżet nie ma, bo choć sprzedaż detaliczna utrzymuje się na wysokim
poziomie, to radykalnie spadła rentowność w handlu - wyjaśnia dr Andrzej Faliński, ekspert w dziedzinie
handlu, dodając, że dziś pracownicy sieci handlowych są w stanie uzyskiwać
podwyżki bez wsparcia związków (choć w niektórych sieciach trwają akcje
protestacyjne), bo sytuacja na rynku pracy wymusza to na pracodawcach.
Poczucie upokorzenia przeżywają związkowcy z KGHM, którzy
nie wymogli na PiS rezygnacji z podatku miedziowego, choć była to jedna z
obietnic wyborczych. Podatek obniża zysk koncernu, a to przekłada się na nieco
niższe dochody pracowników. Ale kiedy Bezpartyjni Samorządowcy postawili
sprawę podatku jako warunek koalicji z PiS w dolnośląskim sejmiku, rząd
natychmiast zgodził się na obniżkę.
To policyjni związkowcy, a nie działacze Solidarności pokazali
innym grupom zawodowym, jak skutecznie docisnąć rząd do ściany. Masowo zapadli
na epidemię „psiej grypy” przed Świętem Niepodległości i minister Brudziński
musiał przystać na warunki, jakie mu postawił NSZZ Policjantów. Teraz podobny
scenariusz próbują powtarzać inne grupy mundurowe. Wśród strażaków już grasuje
choroba zwana przez nich czerwonką.
Do walki o swoje prawa szykują się funkcjonariusze Służby
Ochrony Kolei, celnicy, służba więzienna. Bo policjanci dostali nie tylko
podwyżki, rząd zmienił im też przepisy emerytalne, przywracając utracone
niedawno przywileje. Inni też tak by chcieli, a zbliżające się wybory dają
szansę na sukces. - Zrezygnowano z wymogu ukończenia 55 lat, kiedy
funkcjonariusz może przejść na emeryturę. Obecnie wystarczy, jeśli ma 25 lat
służby niezależnie od wieku. To oznacza, że w wieku 45 lat policjanci będą
przechodzić na emeryturę. To nie tylko spore obciążenie dla budżetu, z którego
finansowane są świadczenia służb mundurowych, ale też okropne marnotrawstwo. W
wieku, kiedy policjant osiąga szczyt możliwości, bo ma już doświadczenie, a
jeszcze jest sprawny fizycznie, będzie przechodził na emeryturę - ubolewa Jeremi Mordasewicz, doradca Konfederacji Lewiatan, członek
Rady Dialogu Społecznego.
Sukces policyjnych związkowców i próby powtarzania go przez
inne grupy, zwłaszcza budżetówkę i służbę zdrowia, to poważny problem dla
Solidarności. Związek już dziś musi się zmagać z zarzutem stawianym przez
konkurencyjne organizacje - OPZZ, Forum ZZ, Sierpień 80 - że rozpiął parasol
ochronny nad rządem. - Rzeczywiście, to widać w czasie prac nad niektórymi
ustawami, że Solidarność ma związane ręce. OPZZ nie ma takiego skrępowania
- przyznaje Mordasewicz, podkreślając, że czasem „S” potrafi się jednak z tej
dyscypliny wyłamać, jak ostatnio, kiedy wraz z przedsiębiorcami wystąpiła
przeciw rządowej ustawie o zniesieniu górnego limitu składek emerytalnych
i rentowych. Solidarność poczuła się wystawiona do wiatru,
bo poparła projekt Pracowniczych Planów Kapitałowych (OPZZ była przeciw) w
zamian za obietnicę rezygnacji z likwidacji limitu składek. Rząd obietnicy nie
dotrzymał, ale Trybunał Konstytucyjny uznał, że zniesienie limitu byłoby
niezgodne z ustawą zasadniczą. Zgodnie z postulatem Solidarności limit
zostanie utrzymany.
50 zł do ręki
Przewodniczącego Piotra Dudę
irytują porównania z OPZZ. Bo oni tylko udają takich radykalnych, ale nic nie
mogą. „Solidarność szukając bardziej skutecznych narzędzi, zdecydowała się
wspierać tych polityków, którzy chcą realizować postulaty pracownicze. I to
jak na razie daje bardzo dobre efekty”- przekonuje i wylicza długą listę osiągnięć; w tym m.in. obniżenie wieku
emerytalnego, ograniczenie handlu w niedzielę, klauzule społeczne w
zamówieniach publicznych, minimalną stawkę godzinową, szybszy wzrost płacy
minimalnej. Solidarności ciąży jednak budżetówka, bo to setki tysięcy
pracowników, których wynagrodzenia były zamrożone od wielu lat. Związek stale
deklaruje, że będzie o nich walczył, ale efekty nie są powalające. „S” przekonuje,
że wywalczyła, ile mogła - procentowy wzrost nakładów na podwyżki w budżetówce
zamiast kwotowego i o kolejne dwa lata odmrożona kwota bazowa naliczania
funduszu socjalnego. Nie wszystkich to zadowala. „Chwalić się, że dostaniemy
2,3 proc. podwyżki po 10 latach zamrożenia to trzeba nie mieć rozumu. My
dostaniemy ok. 50-60 zł do ręki podczas gdy reszta po 500-700 zł. No naprawdę
wielki sukces” - komentuje wypowiedź Piotra Dudy internauta na portalu tysol.pl. Z takimi nastrojami związek musi się coraz bardziej liczyć,
by jego flirt z władzą nie zakończył się tak jak w czasach Akcji Wyborczej
Solidarność. Utrzymywanie parasola ochronnego nad rządem dla związków
zawodowych zwykle kończy się źle.
Adam Grzeszak, Współpraca Jan Dziadul
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz