poniedziałek, 3 grudnia 2018

"Partia szachów Giertycha" i "Mecenas dyżurny"

Partia szachów Giertycha

Roman Giertych rozgrywa mecz życia. Liczy, że afera w KNF wywróci rząd, a jemu pomoże wrócić do polityki. Jak ustalił „Newsweek”, jedno z nagrań złożonych w prokuraturze może obciążać szefa NBP


Jest niedzielne popołudnie 4 listopada. Miliar­der Leszek Czarnecki, właściciel Getin Noble Banku, ląduje w Warszawie. Prosto z lotniska jedzie do Józefowa do willi Romana Giertycha, niegdyś polityka, dziś znanego adwokata. Za­mykają się w gabinecie Giertycha i Czarnecki puszcza mu nagranie swojej rozmowy z sze­fem Komisji Nadzoru Finansowego Markiem Ch., które dwa tygodnie później zatrzęsie rządem PiS.
   Na nagraniu Ch. przedstawia słynny już „plan Zdzisława” dotyczący przejęcia banków Czarneckiego przez państwo za symboliczną złotówkę. Deklaruje, że państwo może dać spo­kój biznesmenowi, jeśli ten zatrudni jego znajomego praw­nika. Wynagrodzenie miało wynieść 1 procent od wartości banków za trzy lata, co miliarder wyliczył na 40 milionów złotych. Czarnecki ma wątpliwości, czy to można uznać za korupcyjną propozycję, bo szef KNF miał zapisać ów 1 pro­cent na kartce, a on tej kartki nie ma, bo nie zabrał jej z jego gabinetu.
   - To jest czysta korupcja - odpowiada mecenas. Jednak, żeby uspokoić miliardera, dzwoni po prawnika ze swojej kancelarii.
Puszcza nagranie jemu oraz żonie Barbarze, także adwokatce. Cała trójka jest zgodna, że to była propozycja korupcji.
   Giertych wie o sprawie od lata. To wtedy Czarnecki powie­dział mu, że ma nagranie rozmowy z szefem KNF. Oryginał na­grania trzymał w swoim domu we Francji. To stamtąd przywiózł je do Giertychów. Przez całe spotkanie Giertych się zastanawia, czy Czarnecki zdecyduje się złożyć zawiadomienie do prokura­tury, bo jeśli tak, to - jak uprzedza swojego klienta - „będzie bu­rza na cztery fajerki”. Dla Giertycha to wymarzony scenariusz. Znowu będzie na pierwszej linii frontu w swojej ulubionej roli pogromcy PiS, którego szczerze nie cierpi, odkąd wypadł z po­lityki w 2007 r.

TRZY NAGRANIA
Dwa tygodnie później Czarnecki przez 11 godzin zezna­je w katowickiej prokuraturze. Towarzyszy mu Giertych. Poli­tycy PiS przekonują, że po odwołaniu Marka Ch. ze stanowiska szefa KNF afera się wypala. Ale nie wiedzą jeszcze, że Czarne­cki złożył w prokuraturze nie tylko nagranie rozmowy z sze­fem KNF. W sumie - jak ustalił „Newsweek” - są trzy nagrania. Jedno z nich - według źródła znającego sprawę - może obciążać szefa NBP Adama Glapińskiego. To jest nagranie spotkania Leszka Czarneckiego z członkami KNF, które odbyło się pod ko­niec kwietnia, trzy tygodnie po rozmowie biznesmena z Markiem Ch. Szef KNF nie wiedział jeszcze, czy miliarder przyjmie korupcyjną propozycję.
   - Marek Ch. z jednej strony naciskał Czarneckiego, żeby uzupełnił rezerwy w bankach, a z drugiej zapewniał, że Glapiński obiecał mu pomoc w restrukturyza­cji. To może oznaczać, że panowie działali razem - zaznacza mój rozmówca. To był­by poważny problem dla PiS. Bo szefa NBP nie można tak po prostu odwołać. Sześcio­letnią kadencję gwarantuje mu konstytu­cja i sam musiałby się podać do dymisji. A Glapiński wierzy, że się uratuje.
   Katowiccy prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie afe­ry w KNF potwierdzają, że Czarnecki złożył w prokuraturze na­grania rozmów i dyktafony. Jednak o szczegółach nagrań nie chcą mówić. Badają je biegli, a ekspertyzy będą gotowe w ciągu kilkunastu dni.
ŻAL 0 MATURĘ Z MATEMATYKI
Wtorek 27 listopada. Spotykam się z Romanem Gier­tychem w jego kancelarii przy Nowym Świecie w War­szawie. Gabinet mecenasa jest na pierwszym piętrze na końcu kilkudziesięciometrowej amfilady. Na ścianach zdjęcia z rodzinnych audiencji u papieży Jana Pawła II i Benedykta XVI. Brakuje zdjęcia z papieżem Fran­ciszkiem, bo Giertych jeszcze go nie odwiedził.
   Siadamy na kanapach dla gości, ale Gier­tych po chwili przesiada się do ciężkiego eleganckiego biurka, żeby przy kompute­rze śledzić wiadomości. Akurat tego dnia CBA zatrzymuje byłego szefa KNF. Na sto­liku obok leżą szachy. Giertych jest zapa­lonym szachistą, podobnie jak Czarnecki.
Razem rozegrali niejedną partię w gabine­cie mecenasa. Poznali się w 2013 r. Czarne­cki przyszedł do kancelarii z jakąś sprawą biznesową. Jednak pierwsze, co usłyszał od niego Giertych, to wyrzuty za to, że zlikwi­dował maturę z matematyki. Giertych był w szoku. Kazał sekretarce drukować z inter­netu, że było odwrotnie - to on jako minister edukacji maturę z matematyki przywrócił.
   Jeden z moich rozmówców mówi wprost, że Czarnecki poprosił Giertycha o pomoc w sprawie afery KNF, bo chciał, żeby zo­stała ona odpowiednio nagłośniona w me­diach. Giertych jak żaden inny adwokat gwarantuje to, że sprawa nie będzie scho­dzić z czołówek serwisów. Ma świetne kon­takty z dziennikarzami i regularnie gości w ogólnopolskich telewizjach.
   Gdy został pełnomocnikiem Czar­neckiego, od razu zaatakowały go pro- rządowe „Wiadomości”. Zarzucono mu koniunkturalizm, homofobię oraz to, że - według niektórych mediów - próbował stworzyć grupę, która będzie szantażo­wać najbogatszych Polaków i wymuszać od nich pieniądze. Odgrzano ujawnione cztery lata temu przez „Wprost” nagranie, na którym Giertych podczas mocno za­krapianej alkoholem imprezy, okraszonej homofobicznymi żartami, negocjował od­kupienie od dziennikarza Piotra Nisztora praw do nieukończonej książki o Janie Kulczyku. W rozmowie padły też propozycje szantażowania znanych biznesmenów, w tym Czarneckiego. Giertych mówi mi, że wtedy blefował. Wy­stępował w imieniu biznesmena Ryszarda Krauzego, który był przyjacielem Kulczyka i chciał w jego imieniu odkupić książkę. A rozmowę ujawniono, bo po aferze podsłuchowej został pełno­mocnikiem szefa MSZ Radosława Sikorskiego i ministra fi­nansów Jacka Rostowskiego.
   Rządowej telewizji Giertych nie zamierza odpuścić. Gdy zapowiedział, że złoży pozew przeciwko Danucie Holeckiej z „Wiadomości”, TVP nazwała go „prawni­kiem banksterów i skompromitowanych polityków”. Giertych chce za te słowa pozwać zarząd spółki. Dla prezesa Jacka Kurskiego będzie się domagał 40 godzin prac społecznych miesięcznie przez rok. Mówi, że naj­lepiej by było, gdyby sprzątał Warszawę.
Po zapowiedzi pozwu TVP ujawniła nagranie sta­rej rozmowy Czarneckiego z zarządem Getin Banku, w której miliarder mówi, że Giertych będzie prze­ciągał spór banku z frankowiczami nawet o dzie­sięć lat. Czarnecki chwali Giertycha, że już 16 lat prowadzi Krauzemu sprawę o egzekucję i kobie­cie walczącej o odszkodowanie powiedział: „Pani umrze i nie zobaczy ani złotówki”. Ale Giertych zaprzecza, by kiedykolwiek mówił tej kobiecie o śmierci.
   Chociaż przyznaje, że od tej sprawy zaczęła się jego dobra passa w adwokaturze. Zakwe­stionowanie 60-milionowego zobowiązania Prokomu, związanego z upadkiem Telewi­zji Familijnej, było jego pierwszym dużym sukcesem. Dziś wśród jego klientów są spół­ki giełdowe, banki, celebryci.

JAK NARKOMAN NA ODWYKU
W ciągu jedenastu lat Giertych stał się bardzo majętnym człowiekiem. Gdy wypadł z polityki w 2007 r., miał 200-metrowy dom w Łomiankach i zadłużoną hipotekę. Dziś z żoną i czwórką dzie­ci mieszka w ponad 800-metrowej willi z wielkim ogrodem, jeź­dzi mercedesem klasy S, a część roku spędza pod Rzymem w willi z gajem oliwnym i basenem. O pieniądzach nie chce rozmawiać, chociaż przyznaje, że gdyby wrócił do polityki, to największym problemem byłoby dla niego wypełnianie oświadczenia mająt­kowego.
   Odkąd PiS doszło do władzy, uczestniczy w protestach prze­ciwko łamaniu praworządności i wyrasta na głównego adwo­kata opozycji. Broni sekretarza generalnego PO Stanisława Gawłowskiego, podejrzanego o przyjmowanie korzyści ma­jątkowych, reprezentował m.in. byłego ministra transportu Sławomira Nowaka, Radosława Sikorskiego, a także Donalda Tuska i jego dzieci. Dobre kontakty ma także z liderem Plat­formy Grzegorzem Schetyną. Bo Giertych marzy o tym, żeby wrócić do polityki. Jego żona Barbara mówi wprost, że jest jak narkoman na odwyku.
   - Jestem uzależniony od polityki. To jest taka długa gra, w któ­rą się gra całe życie. Nie wykluczam startu do Senatu w wybo­rach w 2019 r., co nie oznacza, że porzucę pracę adwokata - zastrzega Giertych. Ale już raz kandydował do Senatu w okręgu podwarszawskim w 2015 r. i chociaż PO nie wystawiła przeciw­ko niemu kandydata, nie zdobył mandatu. Zlecił nawet badania, żeby wiedzieć, które miejsca są bardziej platformerskie, a któ­re pisowskie, i wydrukował dwa rodzaje ulotek. Dla wyborców bardziej liberalnych miał takie, w których przedstawiał się jako wróg ciemnogrodu, a przed kościołami rozdawał ulotki z napi­sem „Roman Giertych - były wicepremier w rządzie Jarosława Kaczyńskiego”.
   - To była porażka, a nie klęska. Zdobyłem ponad 50 tysięcy głosów - mówi o swoim starcie sprzed trzech lat. Jego zdaniem w 2015 r. wyborcy byli zmęczeni rządami PO, a teraz trend się zmienił. Zamówione przez niego badania - bo Giertych jest ma­niakiem sondaży, na które potrafi wydać nawet kilkanaście tysię­cy złotych miesięcznie - pokazują, że w elektoracie PO popiera go 75 procent wyborców, a w elektoracie SLD nawet 80 procent.

NAWET ZGWAŁCONE POWINNY RODZIĆ
Jednak wśród polityków PO panuje przekonanie, że Gier­tych byłby trudny do zaakceptowania dla wyborców tej partii czy szerzej zjednoczonej opozycji, ze względu na swoją prze­szłość. Wciąż ktoś mu przypomina, że to on reaktywował Mło­dzież Wszechpolską i że jest de facto ojcem ideowym skrajnych narodowców, maszerujących dziś z neonazistowskimi hasłami. Był liderem antyunijnej partii Ligi Polskich Rodzin, a o trakta­cie lizbońskim krzyczał: „Zdrada, zdrada, zdrada!”. O Paradzie Równości w 2007 r. Giertych mówił tak: „Popieram rodzinę i uważam, że trzeba przeciwstawiać się temu, że wstrętni pede- raści przyjechali z wielu krajów i próbowali narzucić nam swo­ją propagandę”. Jako minister edukacji wyciął z kanonu lektur „Trans-Atlantyk” Gombrowicza, bo - jak tłumaczył - książka „jest o tym, jak główny bohater poszukuje kochanka w Argen­tynie, nie wiem, czy tego typu literatura musi być obowiązkowa. Jeżeli premier chce wziąć na swoje sumienie wprowadzenie do kanonu lektur książki promującej pederastię, niech to robi”.
   Gdy w internecie zaczął krążyć pomysł, że Giertych zostanie ministrem spra­wiedliwości, jeśli opozycja wygra wybory, w Platformie zawrzało. Barbara Nowacka, która przystąpiła niedawno do Koalicji Obywatelskiej, mówi mi, że dla niej to jest sytuacja niewyobrażalna. - Giertych już raz był ministrem edukacji i zrobił wie­le złego - argumentuje. Jej zdaniem kon­serwatywne skrzydło KO powinno się kończyć na Kazimierzu Michale Ujazdow­skim, a dla Giertycha nie ma tam miejsca.
   Bliski współpracownik Grzegorza Schetyny przecina te spekulacje, mówiąc, że nikt kandydatury Giertycha na ministra sprawiedliwości nie bierze pod uwagę.
Platforma może najwyżej pomóc mu w ten sposób, że ponownie nie wystawi przeciwko niemu kontrkandydata do Senatu.
   Sam mecenas co jakiś czas udziela wywiadów-spowiedzi, w których kaja się za dawne polityczne grzechy. Jego znajomi mówią, że przygotowuje w ten sposób wyborców na swój powrót. Mnie zapewnia, że przeszedł ewolucję i dojrzał.
   - Największym błędem, jaki popełniłem w polityce, było to, że występowałem przeciwko wejściu Polski do Unii Europejskiej - mówi mi Giertych. Dodaje, że trze­ba było wejść do Unii, i zrozumiał to już po referendum.
Dzięki stryjowi Wojciechowi, dominikaninowi i doktorowi teologii moralnej, z kolei doszedł do wniosku, że należy wprowadzić ścisły rozdział Kościoła od państwa. A PiS i ojciec Tadeusz Rydzyk, dawny promotor Gierty­cha, są zakładnikami katolickiego pań­stwa narodu polskiego. Taką koncepcję miękkiej dyktatury, podbudowanej ka­tolicyzmem, forsowali skrajni nacjona­liści z ONR „Falangi” w Polsce w latach 30., a teraz PiS w pewnym sensie do niej wraca. Ale według Giertycha zadaniem katolika nie jest budowanie katolickiego państwa jakiegokolwiek narodu. Mecenas zapewnia, że z Młodzieżą Wszechpolską łą­czy go tylko hasło w Wikipedii, a sam żałuje, iż nie zlikwidował jej, będąc ministrem. Już wtedy widział, że idą tam nacjonaliści. A on sam nacjonalistą nigdy nie był.
   Za to w sprawach światopoglądowych zdania nie zmienił. Co prawda odżegnuje się od swoich homofobicznych wypowie­dzi, cytując słowa papieża Franciszka: „kim jestem, by ich oceniać”, ale wciąż jest przeciwko związkom partnerskim i za zakazem aborcji. Nawet zgwałconym kobietom kazałby rodzić, co łączy go z naj­bardziej radykalnymi politykami PiS.
   - Aborcja jest złem w każdym wydaniu - mówi mi Giertych.
   - A gdyby pańska córka została zgwałco­na i zaszłaby w ciążę, też kazałby pan jej ro­dzić? - dopytuję.
   - Jeżeli córka pytałaby mnie o radę, tobym jej powiedział, że aborcja jest złem większym lub porównywalnym do tego, co jej się stało - odpowiada mecenas.
   - Może pan jest cynikiem, który założy każdą maskę, żeby tylko wrócić do polity­ki? - pytam na koniec Giertycha.
   - Nie. Bo cynik to jest człowiek, który w nic nie wierzy. A ja robię to, w co wierzę. Jak mówię, że chcę, żeby PiS zniknęło ze sceny politycznej, bo to są szkodnicy, to w to wierzę - zapewnia Giertych. Liczy, że mimo swoich ultrakonserwatywnych prze­konań w kwestiach światopoglądowych ostrymi atakami na PiS w końcu się uwiarygodni w oczach liberalno-demokra­tycznych wyborców. Gdyby udało mu się przy okazji afe­ry KNF wywrócić rząd PiS, szanse na to z pewnością by wzrosły.
   - To byłby już drugi raz, gdy Giertych przyłożył­by rękę do upadku ekipy PiS. Właśnie on doprowa­dził do wcześniejszych wyborów w 2007 r., w których PiS straciło władzę. Dzień po wybuchu afery grunto­wej Kaczyński, który był wówczas premierem, wezwał do siebie Giertycha. Namawiał go, żeby przejął część posłów Samoobro­ny i zrobił nową koalicję z PiS, już bez Andrzeja Leppera. Giertych odpowie­dział Kaczyńskiemu, że musi mu poka­zać materiały świadczące o tym, że lider Samoobrony popełnił przestępstwo, po czym wyjechał z rodziną na wakacje do Chorwacji. Jednak na urlopie doszedł do wniosku, że jeśli przyjmie propozy­cję prezesa PiS, to zostanie jego zakład­nikiem i w końcu podzieli los Leppera. Dlatego po powrocie do kraju propozycję odrzucił. PiS musiało ogłosić przedtermi­nowe wybory. Jednak razem z PiS przepadł w nich także Giertych.
   Część moich rozmówców uważa, że Gier­tych tak zaciekle walczy z PiS, bo liczy, że kiedy PiS upadnie, to na jego gruzach po­wstanie nowa prawicowa partia. A wtedy on mógłby zostać jej liderem. Bo to raso­wy polityk i toga adwokacka go uwiera.



Mecenas dyżurny

Roman Giertych ewoluuje. I choć dziś jest zagorzałym obrońcą praworządności, bywalcem antyrządowych manifestacji oraz prawnikiem wielu polityków opozycji, ciągnie za sobą ogon - dawnych wypowiedzi, działań, poglądów. Czy utrudni mu to powrót do polityki?

Nowy Świat. Klasycystyczna kamienica w centrum War­szawy, zadbane podwórze z posągiem jelenia pośrodku i wartą kilkaset tysięcy złotych czarną limuzyną nieopodal. W oficynie urzędują myśliwi, na pierwszym piętrze - Roman Giertych. To tu, równo kilometr od Sejmu, otworzył swą kancelarię adwo­kacką. Na końcu przedzielonej szklanymi drzwiami amfilady, w eleganckim gabine­cie, obszernym na tyle, że nie przytłaczają go skórzane fotele i ciężkie drewniane me­ble, powiesił zdjęcia z audiencji rodziny u kolejnych papieży. Nad biurkiem zaś - ramę z modlitwą: „Św. Tomaszu Moru­sie, Ty wiesz co to znaczy czekać na wyrok. Daj mi cierpliwość czekania, pokorę przy zwycięstwach, radość przy porażkach, ale daj mi też wygrać sprawę o którą pro­szę!” [pis. oryg.]. Średniowieczny praw­nik, pisarz i poseł - męczennik obwołany patronem polityków - jest dla Romana Giertycha wzorem. Słowa modlitwy, jak mówi, adwokat powtarza przed wyrokami w trudnych sprawach.
   Do zawodu wrócił po nieudanym ko­alicyjnym romansie z PiS, kiedy jesienią 2007 r. wylądował na politycznym mar­ginesie. I nie bieduje. Postawił okazałą willę pod Warszawą; dwa razy do roku - na powitanie i pożegnanie lata - urządza wystawne przyjęcia, na których goszczą znani politycy, prawnicy i biznesmeni; jest stałym bywalcem mediów. Na co dzień także obraca się wśród polityków - z jego usług korzystają lub korzystali m.in.: Donald Tusk, Jan Krzysztof Bielecki, Ra­dosław Sikorski, Jacek Rostowski, Killion Munyama czy Stanisław Gawłowski. Mu­szą mieć do niego zaufanie, ponieważ powierzają mu nie tylko swoje tajemnice, ale i sprawy swoich bliskich - jak choćby w przypadku obojga dzieci szefa RE czy żony Mirosława Drzewieckiego. Problemy są różne: od komisji śledczych, przez hejt w internecie, rasistowskie ataki, po oskar­żenia o korupcję.
   Sam Giertych twierdzi jednak, że gło­śne sprawy z polityką w tle to niewielka część jego aktywności zawodowej. A tej prawdziwej polityki wciąż mu brakuje. Nie kryje, że chciałby do niej wrócić.
- Nie wykluczam startu w nadcho­dzących wyborach, najprawdopodobniej do Senatu. Wszystko inne to spekulacje medialne, które nie ja wypuszczam - pod­kreśla adwokat. - Przez te kilkanaście lat zarobiłem dostatecznie dużo, żeby po­święcić się służbie publicznej. Chociaż, nawet jeżeli zostałbym senatorem, nadal prowadziłbym kancelarię. Czynnik finan­sowy nie będzie więc tu grał roli, bardziej względy rodzinne, ponieważ mam jeszcze dwoje małych dzieci.

Kodeks postępowania
Buduje nowy wizerunek i znajomości, które powrót na Wiejską mogą ułatwić. Wśród polityków parlamentarnej opozycji jest raczej lubiany. Nasi rozmówcy często wskazują na jego „angielskie poczucie hu­moru” i błyskotliwość, a przede wszyst­kim na ogromną determinację do walki z PiS. Bywa autoironiczny, ale i złośliwy - co zresztą pokazał już na finiszu swojej ostatniej kadencji w Sejmie.
   Polowano na Leppera, koalicja PiS-Samoobrona-LPR się rozpadła, posłowie dyskutowali o samorozwiązaniu izby. Ówczesny szef Ligi Polskich Rodzin, uzbrojony w sejmowe statystyki, wkroczył na mównicę i zaczął punktować Jacka Kurskiego, który chwilę wcześniej chwalił się dokonaniami PiS. „Przypisał pan swoje­mu klubowi reformę edukacji, mundur­ki. A ja mam tutaj głosowanie.” - drwił Giertych i odczytywał wyniki kolejnych głosowań, w których spora część posłów PiS, w tym sam Kurski, nie głosowała albo opowiadała się przeciwko: mundurkom, becikowemu i uldze prorodzinnej. Kurski z nietęgą miną, skubiąc nerwowo podbró­dek, wysłuchiwał uszczypliwości Gierty­cha, śmiechów z sali i okrzyków: „oszust!”, „kłamca!”.
   W jednym tylko próbujący się odciąć Kurski miał rację: „Pan Giertych prze­mawiał tak, jakby to był jego ostatni raz”. Przyspieszone wybory zmiotły LPR z poli­tycznej sceny. Partia, która dwa lata wcze­śniej weszła do Sejmu z 8-proc. popar­ciem, w 2007 r. uzbierała raptem 1 proc. głosów. Już się nie podniosła.
   Tamte czasy pozostawiły zadrę. Tak przynajmniej tłumaczą to teraz poli­tycy znający Giertycha, w tym Tadeusz Cymański, którego podczas pamiętnej debaty Giertych również punktował.
- Oprócz kwalifikacji wkłada w to serce, bo ma zadawnione porachunki i żywi do nas bardzo negatywne uczucia. Był przecież szefem partii, którą wielu okre­ślało „przystawką", a po 2007 r. ta partia przepadła. Taka trauma zostawia trwały ślad - tłumaczy. - Gdybym potrzebował adwokata i widział, że jest taki, który pała jakąś żądzą, tobym brał go w ciemno!
Bo to przecież gwarancja, że zrobi wszyst­ko, aby osiągnąć swój cel - dodaje.

Normy
Ta determinacja do walki z państwem PiS i aparatem jego władzy jest rzeczywi­ście jedną z przyczyn, dla których czołowi politycy opozycji decydują się korzystać z usług mecenasa Giertycha.
   - Zna metody PiS, widział je z bliska - mówi jeden z polityków Platformy. Ale nie tylko to ma znaczenie, zwłaszcza dla ludzi spoza politycznego świecznika. - Jest wielu świetnych prawników, jednak rzad­ko który ma takie „publiczne branie”, czyli taką szeroko rozpoznawalną twarz. Profe­sjonalizm i rozpoznawalność przydają się w tym zawodzie - mówi senator Bogdan Klich. Inny z polityków PO, któremu zresz­tą niedawno Giertych proponował swoje usługi, tłumaczy: - On jest najbardziej „politycznie” zbudowanym adwokatem.
Ale Leszek Czarnecki sprawę ujawnienia nagrań z KNF na pewno konsultował wcze­śniej ze swoimi prawnikami. Giertych po­jawił się dlatego, że Czarnecki potrzebował frontmana. Przecież żaden z prawników, który obsługuje interesy Czarneckiego, nie załatwiłby mu takiego dojścia do telewizji czy radia. Roman gwarantuje, że sprawa zostanie nagłośniona i nie przycichnie.
   A PiS, nie mając najwyraźniej dobrej od­powiedzi na aferę KNF, usilnie stara się wy­ciszyć temat i przekierować uwagę na inne sprawy. Jak w ubiegłym tygodniu kolejną nowelą dotyczącą Sądu Najwyższego. Ale i po prawej stronie mają świadomość, że Giertych nie odpuści. Stąd rządowe media przypuściły na niego atak. Dziennik TVP, w dniu, w którym przez ponad 11 go­dzin Czarnecki zeznawał w katowickiej prokuraturze, połowę wydania poświęcił nie tylko echom „budzących kontrower­sje” publikacji „Gazety Wyborczej” oraz „kreującemu się na ofiarę” miliarderowi, ale także jego pełnomocnikowi. W mate­riale „Kontrowersyjny mecenas i polityk” wytykano Giertychowi koniunkturalizm i „obrażanie homoseksualistów”, sugero­wano też, że „mógł chcieć stworzyć grupę, która będzie wymuszała pieniądze najbo­gatszych Polaków”. Chodzi o ujawnione cztery lata temu przez „Wprost” nagranie, w którym Giertych negocjował odkupie­nie od Piotra Nisztora (specjalizującego się w publikowaniu podsłuchów) praw do nieukończonej książki o Janie Kulczyku.
   Był alkohol, homofobiczne żarty i pro­pozycje szantażowania biznesmenów (w tym Leszka Czarneckiego). Giertych twierdzi, że wówczas blefował; że działał w imieniu tajemniczego klienta, przyjacie­la Kulczyka, który chciał zdobyć książkę, a ujawnienie rozmowy z 2011 r. miało być zemstą, ponieważ po wybuchu tzw. afery podsłuchowej został pełnomocnikiem ministrów Sikorskiego i Rostowskiego. „Atak na adwokata, który prowadzi sprawy przeciwko tygodnikowi »Wprost«, wygląda na prywatę i akt desperacji” - twierdził ów­czesny szef MSZ.
   Dziś Giertych przyznaje, że Nisztorowi się upiekło: - Nie mogę go skarżyć prywat­nie, ponieważ oskarżam go jako oskarżyciel subsydiarny w imieniu Radka Sikorskiego za sprawę afery podsłuchowej. To byłoby sprzeczne z zasadami etyki zawodowej. Ale mam nadzieję, że sprawa niedługo wejdzie na wokandę i sąd go skaże.
   Pozwem grozi za to Danucie Holeckiej - od prowadzącej „Wiadomości” TVP żąda przeprosin i 200 tys. zł na Caritas lub WOŚP za „czarny piar” we wspomnianym materiale. W odpowiedzi TVP oświadczyła, że groźby „prawnika banksterów i skom­promitowanych polityków” nie powstrzy­mają jej dziennikarzy w wypełnianiu misji. No to Giertych zapowiedział również pozwy przeciwko członkom zarządu telewizji - bę­dzie domagał się zasądzenia im prac spo­łecznych, w tym 40 godz. miesięcznie przez rok dla prezesa Kurskiego. Kilka godzin póź­niej funkcjonariusze TVP odpalili kolejne taśmy, popłuczyny po aferze podsłuchowej. Na nagraniach Czarnecki opowiada o rze­komym dealu z Giertychem, który miał obiecać przeciąganie sprawy z frankowiczami domagającymi się odszkodowania od Getin Banku.

Wokanda
- Ostatnie ataki rządowych mediów tylko dowodzą tego, że mec. Giertych sia­da PiS na karku i żądli jak osa. A to wy­nika z jego szkoły politycznej - uważa senator Klich. - Swoją ewolucją udo­wodnił, że potrafi być człowiekiem my­ślącym szeroko. Walczy teraz o wartości europejskie, demokrację, rządy prawa i prawa obywatelskie. Czynnie występu­je po stronie opozycji, daje świadectwo, że do tych wartości jest przekonany, choć wcześniej tak nie było.
   Ale nie wszystkich przekonał do siebie. Nie brakuje ludzi, którzy wciąż pamiętają mu skrajne, radykalnie prawicowe poglądy i dyskryminującą retorykę. Dlatego, kiedy ostatnio w mediach zaczęto spekulować, że po odsunięciu PiS od władzy Giertych mógłby zostać ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, także lewa strona zaatakowała. I Giertycha, i PO. Rzecz­niczka SLD, która ledwie kilka dni wcześniej chwaliła się porozumieniem koalicyjnym Sojuszu z Platformą i PSL w sejmikach i pi­sała o „dobrej woli głównego koalicjanta, czyli PO” (dzięki której przedstawiciele jej partii znaleźli się w zarządach województw, w których nie mają radnych), obruszała się: „I ja mam z PO wspólnie startować?”. Zapowiadała też: „Będziemy mieli pewne warunki brzegowe współpracy. Poparcie Giertycha odpada”.
   Plotka jeszcze mocniej rozemocjonowała sympatyków Roberta Biedronia, którzy drwili, że Giertych jest dowodem na „progresywność” PO. Rykoszetem dostało się także Barbarze Nowackiej, choć ta w prze­ciwieństwie do niektórych kolegów z Koali­cji Obywatelskiej nie widzi w jej szeregach miejsca dla Giertycha. Szeroki front: tak, ale na prawej flance granicę wyznacza Ka­zimierz Michał Ujazdowski. - Poglądowo Roman Giertych jest bardzo daleko od KO, on nie zmienił swojego światopoglądu, jak to np. zrobił Stefan Niesiołowski. Jest an- typisowski, ale nie widzę, aby cenił sobie np. prawa kobiet, wolności osobiste i świeckość państwa. Ciężko także zapomnieć jego ministrowanie. Nasza koalicja musi być jak najszersza, ale też spójna programowo i oparta na pewnych wartościach. Samo nielubienie PiS to za mało - mówi Nowacka.
   I choć część polityków PO podchwyciła temat i podobnie jak Sikorski przyznawa­ła, że Giertych jako prokurator generalny „dałby radę”, to władze Platformy dystan­sują się od tych dywagacji. - Nie ma takiego tematu - ucina Grzegorz Schetyna. - Na­prawdę ktoś wierzy, że my teraz układamy rząd? Oczywiście, nie mam wątpliwości, że Roman byłby bardzo chętny, żeby PiS ści­gać i rozliczyć, ale na rok przed wyborami dyskusja o stanowiskach jest niepoważna - wtóruje mu inny członek zarządu partii, przekonany, że plotkę wypuszczono, aby odwrócić uwagę od afery KNF i dać lewicy pretekst do ataku na KO.

Apelacja
Bo Giertychowi wciąż ciąży przeszłość: wskrzeszenie na przełomie lat 90. Mło­dzieży Wszechpolskiej, antysemicka (nawet jeśli zawoalowana) retoryka LPR, antyunijne i homofobiczne wypowie­dzi oraz radykalizm w kwestiach abor­cji, in vitro czy związków partnerskich. Do tego „zasługi” z czasów szefowania MEN: mundurki, Gombrowicz, religia wliczana do średniej i amnestia matu­ralna. Nawet dziś musi się tłumaczyć z wykreślenia „Transatlantyku” z listy lektur. I choć wprowadzenie obowiąz­kowych jednolitych strojów dla uczniów wywołało w 2006 r. protesty młodzieży (słynne hasło: „Giertych do wora, wór do jeziora”), jest z tego pomysłu dum­ny. Jak i z przywrócenia obowiązkowej matury z matematyki.
   Ile zostało z tamtego Giertycha?
   - Światopoglądowo się nie zmieniłem, natomiast uleciał ze mnie cały radyka­lizm. Wracając do adwokatury, wyzby­łem się także skłonności do oceniania ludzi - mówi. Nadal jest przeciwnikiem aborcji i sprzeciwia się legalizacji związ­ków homoseksualnych; zmienił jednak swój stosunek do UE - sprzeciw wobec Unii uważa za swój „największy politycz­ny błąd”.
   Czy formuła szerokiej opozycyjnej koalicji jest jednak na tyle pojemna, aby i on się w niej pomieścił? - To oczywiste, że moje poglądy różnią się od poglądów Joanny Muchy. Ale nie przeszkadzało nam to objeżdżać Lubelszczyznę, spoty­kać się z ludźmi i przekonywać do gło­sowania na KO. Dlaczego to robiliśmy? Bo nasze różnice poglądów w kontekście zawłaszczania państwa, które widzimy każdego dnia, są bez znaczenia. To takie różnice, jak pomiędzy ekologiem a myśli­wym w sytuacji, kiedy płonie las. Ratuje się las, a spory odkłada na dalszy plan i działa razem - podkreśla.
   Może więc ten radykalizm nie tyle z niego uleciał, co diametralnie zmienił kierunek. Dziś z niemal równą zacię­tością Giertych walczy o to, aby PiS nie demolował dalej państwa.

Przedawnienie
Radykalizm to także kwestia domu. Ma­ciej Giertych, profesor dendrologii, endek, zasłynął nie tylko kwestionowaniem teo­rii ewolucji i dowodzeniem, że dinozaury żyły wśród ludzi (co uwiarygadniać mają m.in. legendy o Smoku Wawelskim i po­tworze z Loch Ness), ale publikacjami o zabarwieniu rasistowskim i antysemic­kim. Jędrzej, dziadek Romana, współpra­cownik Dmowskiego, jeden ze skrajnych ideologów przedwojennej endecji, był zdeklarowanym antysemitą; fascynował się włoskim faszyzmem i tropił masońskie spiski. Młody Giertych zapewnia jednak, że z antysemickimi poglądami nie ma nic wspólnego. - Ja w tej chwili reprezentuję wiele tradycyjnych środowisk żydowskich w Polsce. Przyjaźnię się z Żydami, byłem gościem prezydenta Izraela, odwiedzałem najwybitniejszych rabinów w Tel Awiwie i Jerozolimie - podkreśla. Bliżej mu pod tym względem do stryja, o. Wojciecha, dominikanina, od 2005 r. Teologa Domu Papieskiego, jednego z ośmiorga rodzeń­stwa Macieja.
   Sam Roman dochował się czwórki dzie­ci. Najstarsza córka ma 18 lat, najmłodsza Alicja Antonina - 4,5. Z żoną Barbarą - rów­nież prawniczką, pracującą w jego kancela­rii - poznali się 25 lat temu na zjeździe MW. Były jej imieniny, siedem lat starszy rosły wszechpolak, który czujnie złożył jej życze­nia, na wstępie miał plus. O małżeństwie, dzieleniu się obowiązkami i wychowywa­niu dzieci chętnie opowiadali w ubiegłym roku prowadzącym „Dzień Dobry TVN”.

Aplikacja
Giertych stara się odciąć od wize­runku wyklętego narodowca. W dobrze skrojonym garniturze, z hollywoodzkim uśmiechem, ważący słowa nie przypo­mina siebie sprzed raptem dekady. Jed­nak to nie o twarz idzie. Bo choć pamięć w polityce bywa ulotna, jego radykalne przekonania i decyzje wryły się w najnow­szą historię polskiego parlamentaryzmu. Powrót do polityki już raz mu się nie udał - w 2015 r. startował do Senatu; formalnie nie miał poparcia PO, jednak partia nie wy­stawiła w jego okręgu kandydata. Wszedł inny konserwatysta - Konstanty Radziwiłł.
   - Jeżeli poprzez aferę KNF uda mu się po­grążyć obóz władzy, to dominować będzie opinia, że to „facet, który zatopił PiS”, cała reszta, te słynne mundurki nie będą miały już takiego znaczenia. A on sam zyska bar­dzo mocne podstawy, żeby wrócić do poli­tyki - uważa Ludwik Dorn.
   Ćwierć wieku temu 22-letni Roman Giertych napisał „Kontrrewolucję mło­dych” - biblię ówczesnych wszechpolaków, z przebitą szczerbcem unijną flagą na okładce. Dziś wydaje kolejny zbiór swoich fejsbukowych felietonów, w któ­rych rozprawia się z metodami państwa PiS. Te dwie pozycje to dobry dowód na ewolucję.
Malwina Dziedzic


1 komentarz: