PiS po
podporządkowaniu sobie - tak mu się przynajmniej wydaje - porządku prawnego
wzięło się za medialny. Stosując różne formy prawnej przemocy.
Nie
będzie na razie zapowiadanej przez PiS ustawy wprowadzającej „ład medialny”.
Bo PiS przed wyborami znowu lubi konstytucję i Unię Europejską. I pragnie
narodowej zgody. Media „uładzi” ustawowo po kolejnym wyborczym zwycięstwie. Ale
to nie znaczy, że im teraz odpuszcza.
Ujawnienie przez „Gazetę Wyborczą” afery KNF sprowokowało
PiS do użycia prawnej przemocy przeciw niezależnym mediom. Najpierw uruchomiono policję i prokuraturę, czyli
procedurę karną. Prorządowe media oskarżyły TVN o podżeganie
do publicznego pochwalania faszyzmu przez zamówienie i opłacenie inscenizacji
urodzin Hitlera. Potem wszczęto dochodzenie w sprawie podania przez
dziennikarza „Newsweeka” miejsca zamieszkania dublera sędziego TK Mariusza
Muszyńskiego. To na razie postępowania „w sprawie”, a nie „przeciwko”, ale
warto pamiętać, że umożliwiają sięganie po
działania operacyjne - w wersji light np. po billingi i kontrolę
aktywności dziennikarza
a może też redaktorów - w
internecie. W ostatnią sobotę przeszukano mieszkania dziennikarzy niezależnego
portalu OKO.press, szukając nagrania z wtargnięcia na scenę podczas koncertu
Chóru Aleksandrowa aktywistów protestujących przeciw działaniom Rosji wobec
Ukrainy. W sprawie o wykroczenie mamy drastyczne naruszenie prywatności,
zastraszenie, złamanie zasad ochrony tajemnicy dziennikarskiej.
Uruchomiono też sądy i procedurę cywilną: ochrony dóbr
osobistych. Szef NBP Adam Glapiński zażądał nałożenia przez sąd zakazu
publikacji łączących go z aferą KNF. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski
zapowiedział podawanie do sądu każdego, kto będzie łączył PiS z aferą KNF! PiS
złożył w sądzie żądanie przeprosin od prof. Wojciecha
Sadurskiego za wpis na Twitterze, w którym nazwał tę partię „zorganizowaną
grupą przestępczą”.
Metodą takiego blokowania próbowały się już wcześniej
posłużyć także SKOK, po serii artykułów śledczych Bianki Mikołajewskiej,
próbując uniemożliwić POLITYCE publikację jakichkolwiek tekstów o Kasach.
Ostatnio presję na nas miała wywrzeć sprawa
karna z oskarżenia prywatnego Krajowej SKOK przeciwko Joannie Solskiej
dotycząca notki z 2014 r., „Bardzo drogi parasol”. Sprawa, wygrana przez
POLITYKĘ w dwóch instancjach, toczyła się ponad cztery lata.
W sądzie jest też sprawa wytoczona przez Krajową SKOK
przeciwko kolejnemu dziennikarzowi POLITYKI Cezaremu Kowandzie - za
porównanie w lipcu 2017 r. afery SKOK z aferą Amber Gold. Wyrok
ma zapaść w lutym 2019 r.
Kolekcja straszaków
„Gazeta Wyborcza” podsumowała, że
od początku rządów PiS partia, organy państwa - w tym minister sprawiedliwości
prokurator generalny - i zależne od nich instytucje, np. TVP czy Polska Grupa Zbrojeniowa, wszczęły już (za pieniądze
podatników) przeciw „Wyborczej” i jej dziennikarzom 19 spraw o krytyczne
publikacje.
Można zapytać: cóż z tego? Skoro
jest podejrzenie przestępstwa, nie ma powodu, by prokuratura zaniechała
działania tylko dlatego, że dotyczy dziennikarzy. Skoro politycy czy
instytucje czują się obrażeni - nie powinno się im odmawiać prawa do ochrony
prawnej. Przedtem też po nią sięgano.
Rzeczywiście, choć nie w takim natężeniu. Np. prokurator
generalny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro za swoich poprzednich
rządów słynął z wytaczania procesów mediom. Był też proces prezydenta
Aleksandra Kwaśniewskiego przeciwko dziennikowi „Życie” za artykuł „Wakacje z Agentem”, w którym żądał rujnującego gazetę
2,5-milionowego zadośćuczynienia. Władze lokalne non stop gnębią procesami
lokalne media. I też potrafią uruchamiać policję i prokuraturę. Za rządów
PO-PSL było słynne przeszukanie w redakcji „Wprost” po ujawnieniu przez nią
nagrań „afery taśmowej”. I wyrywanie laptopa dziennikarzowi (notabene w tej
akurat sprawie jest dziś pełna wolność: TVP emituje coraz
to nowe „taśmy kelnerów” i nikt jej za to nie ściga).
Słowem, przez lata III RP było wiele kontrowersyjnych
zdarzeń na linii władza-media związanych z krytyką władzy. Ale nigdy jeszcze
żadna władza w Polsce - nawet PRL (pomijając czasy stalinowskie) - nie
podporządkowała sobie w takim stopniu prokuratury i sądów.
Prokuratura jest podległa rządowi,
wymieniono ludzi na wszystkich funkcjach kierowniczych. Bez konkursu, na polecenie
prokuratora ministra Zbigniewa Ziobry. A sam prokurator Ziobro jest superprokuratorem,
który może - jawnie albo za pomocą zakulisowych nacisków, do których ma
narzędzia prawne - pchnąć każdą sprawę w dowolnym kierunku. Ma też prawo do
manipulowania informacjami ze śledztwa.
W sądach zaś, oprócz wymiany kadry kierowniczej,
zabezpieczył sobie możliwość wpływania na to, jaki sędzia będzie sądził
sprawy, na których zależy rządowi, partii czy konkretnym ludziom władzy.
Umożliwia to system losowania spraw, którego „końcówka” jest w ministerstwie, a
którego zasady działania i prawidłowość samego procesu losowania nie podlegają
niezależnej kontroli. Do tego dochodzi możliwość odbierania sędziom spraw przez
prezesów sądów, na mocy nowych przepisów o „zmianie zakresu obowiązków”
sędziego. No, i uruchomiony już straszak w postaci odpowiedzialności dyscyplinarnej,
także za treść orzeczeń.
Tak przygotowane organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości
mogą być skutecznym narzędziem do wyciszania narracyjnych zakłóceń, czyli
krytyki jedynie słusznych poczynań PiS przez niezależne media. Do czasu aż, w
drugiej kadencji, PiS wprowadzi zapowiadany „ład medialny”, który owe
zakłócenia wyciszy definitywnie. Jak na Węgrzech.
Czy poza politycznym podporządkowaniem aparatu ścigania i
wymiaru sprawiedliwości, jest w ostatnich zderzeniach władzy PiS z mediami coś
prawnie wątpliwego?
Przestępstwo TVN
Prokuratura wszczęła postępowanie
przeciwko dziennikarzom „Superwizjera” TVN za
„zamówienie” urodzin Hitlera, bez żadnych dowodów, na podstawie pomówienia
jednej osoby. W dodatku takiej, która odnosi z tego bezpośrednią, osobistą
korzyść: blokuje własny proces za organizację tego wydarzenia.
Po drugie, wcześniej prokuratura ustaliła, że dziennikarze
niczego nie zamawiali, tylko przeniknęli do grupy neofaszystów i sfilmowali
jeden z ich rytuałów. Na tej podstawie jeden z uczestników tej imprezy już
poddał się karze.
Po trzecie, „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że akt oskarżenia
wobec uczestników „urodzin”, którzy nie poddali się dobrowolnie karze, był już
gotowy w październiku, a roli dziennikarzy TVN nie uznano w
nim za wykraczającą poza standardy dziennikarstwa śledczego. Jednak w sprawę
zaingerowała Prokuratura Regionalna w Katowicach (najbardziej zaufana prokuratura
Zbigniewa Ziobry). Nakazała wstrzymanie się z aktem oskarżenia i zbadanie roli
dziennikarzy TVN pod kątem podżegania do przestępstwa.
Po czwarte, „Wyborcza” ujawniła, że prokuratura łamie prawo
wobec operatora „Superwizjera” Piotra Wacowskiego, który, biorąc udział w
reportażu, dał się sfotografować w hitlerowskim geście na tle flagi ze
swastyką. Prokuratura postawiła mu zarzut propagowania faszyzmu, a po
protestach - m.in. liście ambasador USA Georgette Mosbacher-
ogłosiła, że zarzut wycofała jako przedwczesny. W rzeczywistości jednak nie
wycofała. Ale też nie przedstawiła go podejrzanemu. A więc operator ma status
podejrzanego, ale nie może korzystać ze swoich praw: poznać dokładnej treści
zarzutu, złożyć wyjaśnień, mieć dostępu do akt sprawy. Prokuratura łamie 313
par. 1 Kodeksu postępowania karnego, który nakazuje „niezwłoczne” ogłoszenie
zarzutów podejrzanemu.
Bez dowodów, wbrew ustaleniom wielomiesięcznego śledztwa, z naruszeniem
prawa - naprawdę trudno uznać, że prokuratura w tej sprawie po prostu rutynowo
wyjaśnia doniesienie o rzekomym zamówieniu imprezy przez TVN.
Przestępstwo ujawnienia
W środku afery KNF pojawia się kolejna
informacja: o wezwaniu na przesłuchanie dziennikarza „Newsweeka” Wojciecha
Cieśli. Przestępstwo z prawa prasowego (obowiązek zachowania w tajemnicy
informacji mogących naruszać „chronione prawem interesy osób trzecich”), w
związku z ustawą o ochronie danych osobowych. W tekście „Dubler”, kreślącym
sylwetkę mianowanego wiceprezesem Trybunału Konstytucyjnego Mariusza
Muszyńskiego, dziennikarz ujawnił jego miejsce zamieszkania, pisząc: „W
miejscu, w którym ulica Sybiraków kończy się szutrem, przed obrośniętym domem
parkuje terenowy samochód. Muszyńscy mieszkają w piętrowej willi z dwójką
dzieci”.
Zawiadomienie o przestępstwie złożył sam Muszyński. Co w
tym złego, że prokuratura się nim zajęła? W tym, że się zajęła - nic. Ale w
tym, że wprowadza opinię publiczną w błąd - już tak. Po oświadczeniu Press
Club Polska, w którym to stowarzyszenie uznało zachowanie prokuratury w
sprawach TVN i „Newsweeka” za „brutalną i niedopuszczalną próbę
zastraszenia, zapewne w celu wymuszenia zaniechania tego typu publikacji”,
prokuratura wydała swoje oświadczenie. Twierdzi w nim, że dziennikarz ujawnił
dane „wrażliwe”, co nie jest prawdą, bo adres zamieszkania taką informacją nie
jest. Podobną sprawę o rzekome ujawnienie miejsca zamieszkania wytoczył
POLITYCE poseł Arkadiusz Mularczyk. Sprawa toczy się już cztery lata w różnych
instancjach.
Po drugie, prokuratura twierdzi, że była zmuszona wszcząć
dochodzenie. Nieprawda. Obowiązkiem jest wszcząć postępowanie wyjaśniające,
które może dopiero doprowadzić do śledztwa czy dochodzenia, jeśli popełnienie
przestępstwa okaże się wystarczająco uprawdopodobnione.
Przestępstwo to czyn społecznie szkodliwy w stopniu
większym niż znikomy. Czy podanie informacji o miejscu zamieszkania osoby
publicznej, funkcjonariusza państwa, jest społecznie szkodliwe? Czy kontekst
podania tej informacji stwarzał jakieś niebezpieczeństwo dla Muszyńskiego i jego rodziny? Czy np. tekst o nim był nienawistny, czy jedynie krytyczny? Wreszcie:
rządząca partia wprowadziła przepisy nakazujące sędziom ujawnianie majątków w
internecie, co jest niezwykle głęboką ingerencją w prywatność. Czy w takim
kontekście ściganie za podanie nazwy ulicy, przy której mieszka sędzia, nie
jest nadmiarowe? Szczególnie jeśli stało się to w ramach realizacji przez
media ich kontrolnej roli? Nie przesądzamy, ale są to okoliczności, które
prokuratura powinna była zbadać, zanim zdecydowała o wszczęciu dochodzenia.
Wreszcie last, but not least: prokuratura łamie prawo do obrony.
Wezwała Wojciecha Cieślę „w charakterze świadka”, by zdecydować, czy ma zostać
podejrzanym. Jak wiadomo, świadek ma obowiązek zeznawać, a podejrzany - ma
prawo milczeć. Więc prokuratura chce wymusić na dziennikarzu samooskarżenie, co
jest naruszeniem ustawowego i konstytucyjnego
prawa do obrony.
Prokuratura gra nie fair. I tak się
składa, że działa na niekorzyść mediów opozycyjnych, sama będąc ramieniem
partii rządzącej.
Kolejny przykład: od 8 listopada
toczy się sprawa z powództwa prokuratorów Anny Hopfer i Przemysława Hopfera
przeciwko Grzegorzowi Rzeczkowskiemu o naruszenie dóbr osobistych w jego
tekście „Zaskakujące kariery prokuratorów od taśm” (POLITYKA 43).
Kneblowanie przez
zabezpieczenie
Wobec mediów uruchomiono też prawo
cywilne: szef NBP żąda zakazu publikacji i wycofania siedmiu publikacji już
istniejących. Zabezpieczenie powództwa przez zakaz publikacji do czasu
rozpatrzenia sprawy o ochronę dóbr osobistych to od lat krytykowana praktyka
polskich sądów. Mówi się nawet, że to cenzura surowsza niż ta uprawiana w PRL
przez Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i
Widowisk, bo tam była możliwość zaznaczenia w tekście faktu ingerencji cenzury.
Do tego sądy szafują przepisem o zabezpieczeniu. A „aresztowanie” publikacji
przedłuża się latami, tak jak proces. Słynny film o korporacji Amway był
zaaresztowany przez 18 lat.
Ale przepis jest. Na czym więc polega nadużycie prawa przez
szefa NBP Adama Glapińskiego? Po pierwsze na tym, że o zabezpieczenie wniósł jako NBP, a więc jako funkcjonariusz
państwa tłumi krytykę pod swoim adresem, argumentując, że szkodzi instytucji.
Po drugie, ani sam Adam Glapiński, ani służby prasowe NBP
nie odpowiedziały na żadne pytanie dziennikarzy przed publikacją tekstów,
których usunięcia teraz żądają. A więc mieli okazję odnieść się do - ich zdaniem
- nieprawdziwych treści, ale z tego zrezygnowali, wybierając żądanie cenzury
prewencyjnej.
I tu dochodzimy do trzeciego i najważniejszego nadużycia,
dotyczącego nie tylko Adama Glapińskiego, ale też partii PiS, spółek Skarbu
Państwa czy wszelkich innych instytucji i organizacji władzy, które
uruchamiają sądy i prokuraturę przeciw opozycyjnym mediom. Otóż władza
publiczna i jej funkcjonariusze mają skuteczną broń przeciw niesłusznej
krytyce i pomówieniom: możliwość publicznego zadania kłamu oszczercom. A
obecna władza ma te możliwości znacznie szersze niż jakakolwiek dotąd. Ma
bowiem dyspozycyjne media zwane publicznymi, z telewizją o największym zasięgu
w Polsce. I sieć popierających ją mediów prywatnych - papierowych i elektronicznych. Ma wreszcie media społecznościowe, w
których do kreowania swojej „narracji” zatrudnia m.in. armię trolli i boty.
Mimo tych wszystkich środków władza używa prawa i
przejętych wcześniej instytucji państwa do uciszania krytyki. Przemoc w
sztafażu prawa.
Ewa Siedlecka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz