niedziela, 16 grudnia 2018

Paragrafy na artykuły



PiS po podporządkowaniu sobie - tak mu się przynajmniej wydaje - porządku prawnego wzięło się za medialny. Stosując różne formy prawnej przemocy.

Nie będzie na razie zapowia­danej przez PiS ustawy wpro­wadzającej „ład medialny”. Bo PiS przed wyborami zno­wu lubi konstytucję i Unię Europejską. I pragnie narodowej zgody. Media „uładzi” ustawowo po kolejnym wyborczym zwycięstwie. Ale to nie zna­czy, że im teraz odpuszcza.
   Ujawnienie przez „Gazetę Wyborczą” afery KNF sprowokowało PiS do użycia prawnej przemocy przeciw niezależnym mediom. Najpierw uruchomiono po­licję i prokuraturę, czyli procedurę karną. Prorządowe media oskarżyły TVN o podżeganie do publicznego po­chwalania faszyzmu przez zamówienie i opłacenie inscenizacji urodzin Hitlera. Potem wszczęto dochodzenie w sprawie podania przez dziennikarza „Newsweeka” miejsca zamieszkania dublera sędziego TK Mariusza Muszyńskiego. To na razie postępowania „w sprawie”, a nie „przeciwko”, ale warto pamiętać, że umożliwiają sięganie po działania operacyjne - w wersji light np. po billingi i kontrolę aktywności dziennikarza
a może też redaktorów - w internecie. W ostatnią sobotę przeszukano mieszka­nia dziennikarzy niezależnego portalu OKO.press, szukając nagrania z wtar­gnięcia na scenę podczas koncertu Chó­ru Aleksandrowa aktywistów protestu­jących przeciw działaniom Rosji wobec Ukrainy. W sprawie o wykroczenie mamy drastyczne naruszenie prywatności, zastraszenie, złamanie zasad ochrony tajemnicy dziennikarskiej.
   Uruchomiono też sądy i procedurę cy­wilną: ochrony dóbr osobistych. Szef NBP Adam Glapiński zażądał nałożenia przez sąd zakazu publikacji łączących go z afe­rą KNF. Marszałek Senatu Stanisław Kar­czewski zapowiedział podawanie do sądu każdego, kto będzie łączył PiS z aferą KNF! PiS złożył w sądzie żądanie przeprosin od prof. Wojciecha Sadurskiego za wpis na Twitterze, w którym nazwał tę partię „zorganizowaną grupą przestępczą”.
   Metodą takiego blokowania próbowa­ły się już wcześniej posłużyć także SKOK, po serii artykułów śledczych Bianki Mi­kołajewskiej, próbując uniemożliwić POLITYCE publikację jakichkolwiek tek­stów o Kasach. Ostatnio presję na nas miała wywrzeć sprawa karna z oskarżenia prywatnego Krajowej SKOK przeciwko Joannie Solskiej dotycząca notki z 2014 r., „Bardzo drogi parasol”. Sprawa, wygrana przez POLITYKĘ w dwóch instancjach, to­czyła się ponad cztery lata.
   W sądzie jest też sprawa wytoczona przez Krajową SKOK przeciwko kolejne­mu dziennikarzowi POLITYKI Cezare­mu Kowandzie - za porównanie w lipcu 2017 r. afery SKOK z aferą Amber Gold. Wyrok ma zapaść w lutym 2019 r.

Kolekcja straszaków
„Gazeta Wyborcza” podsumowała, że od początku rządów PiS partia, organy państwa - w tym minister sprawiedliwości prokurator generalny - i zależne od nich instytucje, np. TVP czy Polska Grupa Zbrojeniowa, wszczęły już (za pieniądze podat­ników) przeciw „Wyborczej” i jej dzienni­karzom 19 spraw o krytyczne publikacje.
Można zapytać: cóż z tego? Skoro jest po­dejrzenie przestępstwa, nie ma powodu, by prokuratura zaniechała działania tylko dlatego, że dotyczy dziennikarzy. Skoro po­litycy czy instytucje czują się obrażeni - nie powinno się im odmawiać prawa do ochro­ny prawnej. Przedtem też po nią sięgano.
   Rzeczywiście, choć nie w takim natę­żeniu. Np. prokurator generalny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro za swo­ich poprzednich rządów słynął z wyta­czania procesów mediom. Był też proces prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego przeciwko dziennikowi „Życie” za artykuł „Wakacje z Agentem”, w którym żądał ruj­nującego gazetę 2,5-milionowego zadość­uczynienia. Władze lokalne non stop gnę­bią procesami lokalne media. I też potrafią uruchamiać policję i prokuraturę. Za rzą­dów PO-PSL było słynne przeszukanie w redakcji „Wprost” po ujawnieniu przez nią nagrań „afery taśmowej”. I wyrywanie laptopa dziennikarzowi (notabene w tej akurat sprawie jest dziś pełna wolność: TVP emituje coraz to nowe „taśmy kelne­rów” i nikt jej za to nie ściga).
   Słowem, przez lata III RP było wiele kontrowersyjnych zdarzeń na linii władza-media związanych z krytyką władzy. Ale nigdy jeszcze żadna władza w Pol­sce - nawet PRL (pomijając czasy stali­nowskie) - nie podporządkowała sobie w takim stopniu prokuratury i sądów.
Prokuratura jest podległa rządowi, wy­mieniono ludzi na wszystkich funkcjach kierowniczych. Bez konkursu, na pole­cenie prokuratora ministra Zbigniewa Ziobry. A sam prokurator Ziobro jest superprokuratorem, który może - jawnie albo za pomocą zakulisowych nacisków, do których ma narzędzia prawne - pchnąć każdą sprawę w dowolnym kierunku. Ma też prawo do manipulowania informacja­mi ze śledztwa.
   W sądach zaś, oprócz wymiany kadry kierowniczej, zabezpieczył sobie możli­wość wpływania na to, jaki sędzia będzie sądził sprawy, na których zależy rządowi, partii czy konkretnym ludziom władzy. Umożliwia to system losowania spraw, którego „końcówka” jest w ministerstwie, a którego zasady działania i prawidłowość samego procesu losowania nie podlegają niezależnej kontroli. Do tego dochodzi możliwość odbierania sędziom spraw przez prezesów sądów, na mocy nowych przepisów o „zmianie zakresu obowiąz­ków” sędziego. No, i uruchomiony już straszak w postaci odpowiedzialności dys­cyplinarnej, także za treść orzeczeń.
   Tak przygotowane organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości mogą być sku­tecznym narzędziem do wyciszania nar­racyjnych zakłóceń, czyli krytyki jedynie słusznych poczynań PiS przez niezależne media. Do czasu aż, w drugiej kadencji, PiS wprowadzi zapowiadany „ład medial­ny”, który owe zakłócenia wyciszy defini­tywnie. Jak na Węgrzech.
   Czy poza politycznym podporząd­kowaniem aparatu ścigania i wymiaru sprawiedliwości, jest w ostatnich zderze­niach władzy PiS z mediami coś prawnie wątpliwego?

Przestępstwo TVN
Prokuratura wszczęła postępowanie przeciwko dziennikarzom „Superwizjera” TVN za „zamówienie” urodzin Hitle­ra, bez żadnych dowodów, na podstawie pomówienia jednej osoby. W dodatku ta­kiej, która odnosi z tego bezpośrednią, osobistą korzyść: blokuje własny proces za organizację tego wydarzenia.
   Po drugie, wcześniej prokuratura usta­liła, że dziennikarze niczego nie zama­wiali, tylko przeniknęli do grupy neofa­szystów i sfilmowali jeden z ich rytuałów. Na tej podstawie jeden z uczestników tej imprezy już poddał się karze.
   Po trzecie, „Gazeta Wyborcza” ujawni­ła, że akt oskarżenia wobec uczestników „urodzin”, którzy nie poddali się dobro­wolnie karze, był już gotowy w paździer­niku, a roli dziennikarzy TVN nie uznano w nim za wykraczającą poza standardy dziennikarstwa śledczego. Jednak w spra­wę zaingerowała Prokuratura Regionalna w Katowicach (najbardziej zaufana pro­kuratura Zbigniewa Ziobry). Nakazała wstrzymanie się z aktem oskarżenia i zba­danie roli dziennikarzy TVN pod kątem podżegania do przestępstwa.
   Po czwarte, „Wyborcza” ujawniła, że prokuratura łamie prawo wobec ope­ratora „Superwizjera” Piotra Wacowskiego, który, biorąc udział w reportażu, dał się sfotografować w hitlerowskim geście na tle flagi ze swastyką. Prokuratura posta­wiła mu zarzut propagowania faszyzmu, a po protestach - m.in. liście ambasador USA Georgette Mosbacher- ogłosiła, że za­rzut wycofała jako przedwczesny. W rze­czywistości jednak nie wycofała. Ale też nie przedstawiła go podejrzanemu. A więc operator ma status podejrzanego, ale nie może korzystać ze swoich praw: poznać dokładnej treści zarzutu, złożyć wyjaśnień, mieć dostępu do akt sprawy. Prokuratura łamie 313 par. 1 Kodeksu postępowania karnego, który nakazuje „niezwłoczne” ogłoszenie zarzutów podejrzanemu.
   Bez dowodów, wbrew ustaleniom wie­lomiesięcznego śledztwa, z naruszeniem prawa - naprawdę trudno uznać, że pro­kuratura w tej sprawie po prostu ruty­nowo wyjaśnia doniesienie o rzekomym zamówieniu imprezy przez TVN.

Przestępstwo ujawnienia
W środku afery KNF pojawia się kolejna informacja: o wezwaniu na przesłuchanie dziennikarza „Newsweeka” Wojciecha Cieśli. Przestępstwo z prawa prasowego (obowiązek zachowania w tajemnicy informacji mogących naruszać „chro­nione prawem interesy osób trzecich”), w związku z ustawą o ochronie danych osobowych. W tekście „Dubler”, kreślą­cym sylwetkę mianowanego wicepreze­sem Trybunału Konstytucyjnego Mariusza Muszyńskiego, dziennikarz ujawnił jego miejsce zamieszkania, pisząc: „W miejscu, w którym ulica Sybiraków kończy się szu­trem, przed obrośniętym domem parkuje terenowy samochód. Muszyńscy mieszka­ją w piętrowej willi z dwójką dzieci”.
   Zawiadomienie o przestępstwie złożył sam Muszyński. Co w tym złego, że pro­kuratura się nim zajęła? W tym, że się za­jęła - nic. Ale w tym, że wprowadza opinię publiczną w błąd - już tak. Po oświadcze­niu Press Club Polska, w którym to sto­warzyszenie uznało zachowanie proku­ratury w sprawach TVN i „Newsweeka” za „brutalną i niedopuszczalną próbę zastraszenia, zapewne w celu wymusze­nia zaniechania tego typu publikacji”, prokuratura wydała swoje oświadczenie. Twierdzi w nim, że dziennikarz ujaw­nił dane „wrażliwe”, co nie jest prawdą, bo adres zamieszkania taką informacją nie jest. Podobną sprawę o rzekome ujaw­nienie miejsca zamieszkania wytoczył POLITYCE poseł Arkadiusz Mularczyk. Sprawa toczy się już cztery lata w róż­nych instancjach.
   Po drugie, prokuratura twierdzi, że była zmuszona wszcząć dochodzenie. Nieprawda. Obowiązkiem jest wszcząć postępowanie wyjaśniające, które może dopiero doprowadzić do śledz­twa czy dochodzenia, jeśli popełnienie przestępstwa okaże się wystarczają­co uprawdopodobnione.
   Przestępstwo to czyn społecznie szko­dliwy w stopniu większym niż znikomy. Czy podanie informacji o miejscu za­mieszkania osoby publicznej, funkcjona­riusza państwa, jest społecznie szkodli­we? Czy kontekst podania tej informacji stwarzał jakieś niebezpieczeństwo dla Muszyńskiego i jego rodziny? Czy np. tekst o nim był nienawistny, czy jedynie krytycz­ny? Wreszcie: rządząca partia wprowadziła przepisy nakazujące sędziom ujawnianie majątków w internecie, co jest niezwykle głęboką ingerencją w prywatność. Czy w takim kontekście ściganie za podanie nazwy ulicy, przy której mieszka sędzia, nie jest nadmiarowe? Szczególnie jeśli sta­ło się to w ramach realizacji przez media ich kontrolnej roli? Nie przesądzamy, ale są to okoliczności, które prokuratura po­winna była zbadać, zanim zdecydowała o wszczęciu dochodzenia.
   Wreszcie last, but not least: prokura­tura łamie prawo do obrony. Wezwała Wojciecha Cieślę „w charakterze świad­ka”, by zdecydować, czy ma zostać po­dejrzanym. Jak wiadomo, świadek ma obowiązek zeznawać, a podejrzany - ma prawo milczeć. Więc prokuratura chce wymusić na dziennikarzu samooskarżenie, co jest naruszeniem ustawowego i konstytucyjnego prawa do obrony.
   Prokuratura gra nie fair. I tak się skła­da, że działa na niekorzyść mediów opozycyjnych, sama będąc ramieniem partii rządzącej.
Kolejny przykład: od 8 listopada toczy się sprawa z powództwa prokuratorów Anny Hopfer i Przemysława Hopfera przeciwko Grzegorzowi Rzeczkowskie­mu o naruszenie dóbr osobistych w jego tekście „Zaskakujące kariery prokurato­rów od taśm” (POLITYKA 43).

Kneblowanie przez zabezpieczenie
Wobec mediów uruchomiono też prawo cywilne: szef NBP żąda zakazu publikacji i wycofania siedmiu publikacji już istnie­jących. Zabezpieczenie powództwa przez zakaz publikacji do czasu rozpatrzenia sprawy o ochronę dóbr osobistych to od lat krytykowana praktyka polskich sądów. Mówi się nawet, że to cenzura surowsza niż ta uprawiana w PRL przez Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, bo tam była możliwość zaznaczenia w tekście faktu ingerencji cenzury. Do tego sądy szafują przepisem o zabezpieczeniu. A „areszto­wanie” publikacji przedłuża się latami, tak jak proces. Słynny film o korporacji Amway był zaaresztowany przez 18 lat.
   Ale przepis jest. Na czym więc polega nadużycie prawa przez szefa NBP Ada­ma Glapińskiego? Po pierwsze na tym, że o zabezpieczenie wniósł jako NBP, a więc jako funkcjonariusz państwa tłumi kry­tykę pod swoim adresem, argumentując, że szkodzi instytucji.
   Po drugie, ani sam Adam Glapiński, ani służby prasowe NBP nie odpowiedziały na żadne pytanie dziennikarzy przed publikacją tekstów, których usunięcia teraz żądają. A więc mieli okazję odnieść się do - ich zdaniem - nieprawdziwych treści, ale z tego zrezygnowali, wybiera­jąc żądanie cenzury prewencyjnej.
   I tu dochodzimy do trzeciego i najważ­niejszego nadużycia, dotyczącego nie tylko Adama Glapińskiego, ale też partii PiS, spółek Skarbu Państwa czy wszel­kich innych instytucji i organizacji wła­dzy, które uruchamiają sądy i prokuratu­rę przeciw opozycyjnym mediom. Otóż władza publiczna i jej funkcjonariusze mają skuteczną broń przeciw niesłusz­nej krytyce i pomówieniom: możliwość publicznego zadania kłamu oszczer­com. A obecna władza ma te możliwości znacznie szersze niż jakakolwiek dotąd. Ma bowiem dyspozycyjne media zwane publicznymi, z telewizją o największym zasięgu w Polsce. I sieć popierających ją mediów prywatnych - papierowych i elektronicznych. Ma wreszcie media społecznościowe, w których do kreowa­nia swojej „narracji” zatrudnia m.in. ar­mię trolli i boty.
   Mimo tych wszystkich środków wła­dza używa prawa i przejętych wcześniej instytucji państwa do uciszania krytyki. Przemoc w sztafażu prawa.
Ewa Siedlecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz