Zawsze odcinał się od
polityki. Jako ekonomista rygorystycznie domagał się stabilności finansów
państwa. I nagle Andrzej Rzońca przygotowuje dla PO program, który kosztować ma
kolejne 30 mld zł, a z podwyżką dla nauczycieli nawet 40. Liberał przebrał się
za populistę?
Rzońca
obiecuje to wszystko w programie „Niższe podatki - wyższe płace”. Każdy inny byłby w tej roli bardziej wiarygodny.
Ale on? - Chcieliśmy, aby autor naszego programu dawał rękojmię, że wie, co
trzeba zrobić, żeby zapewnić Polsce rozwój. Bo to o rozwój chodzi, nie
o rozdawnictwo. Transfery nie zapewnią Polsce bogactwa - zapewnia Izabela Leszczyna, posłanka PO. I dodaje językiem
PiS: - To nie koszt, to inwestycja.
Swoje polityczne zaangażowanie sam Andrzej Rzońca komentuje
tak: - Gdyby PiS był normalną partią, z którą się nie zgadzam, ale która
przestrzega reguł gry, to nawet życzyłbym jej, żeby musiała zmierzyć się z tym
bałaganem, który naszemu krajowi zafundowała w niemal każdej sferze. Spokojnie
patrzyłbym, jak zasłużenie tonie. Ale PiS nie jest normalną partią. W kolejne
cztery lata domknie swój autorytarny przewrót: do końca przejmie sądy i
rozprawi się z wolnymi mediami. Dlatego każdy, kto może sobie na to pozwolić, a ja szczęśliwie mogę, powinien się temu
aktywnie przeciwstawić.
Czy to ma znaczyć, że za każdą cenę? Także za cenę ruiny
finansów państwa?
- Jestem wśród ostatnich osób,
które byłyby gotowe przyłożyć rękę do destabilizacji finansów publicznych - zapewnia. - Cała moja działalność zawodowa i naukowa
o tym świadczy. Moja przygoda z polityką jest tylko epizodem. Reguły
wydatkowej, trzymającej na wodzy wydatki państwa, zapowiada strzec jak
niepodległości.
Rzońca tak gra, jak przeciwnik
pozwala. Więc powtarza zapewnienia, że „nic, co dane, nie będzie odebrane”,
ale dorzuca drastyczną obniżkę podatków PIT dla wszystkich pracujących, z
obecnych 18 i 32 proc. na 10 i 24 proc. Zapewnia, że bardziej poprawi to
sytuację finansową ubogich niż bogatych, bo bogatym nawet w biednym kraju żyje
się dobrze. Biednych zaś wypycha do szarej strefy potężny klin podatkowy, czyli
różnica między tym, co dostają na rękę, a faktycznym kosztem dla pracodawców.
Obecnie ten klin wynosi ponad 40 proc., a realizacja
programu Rzońcy ma go obniżyć do 35 proc. Akurat w kwestii klina godzą się ze
sobą politycy wszystkich partii.
Program Rzońcy zmniejsza klin i ma spowodować, że ludziom
będzie chciało się pracować. Także tym kilku milionom obecnie nieaktywnym, choć
w wieku produkcyjnym. I matkom, które z powodu 500 zł zrezygnowały z pracy. To
sedno programu.
Na kolorowej ulotce PO każdy pracujący może odnaleźć
siebie w tabeli i porównać rubrykę „Dziś zarabiasz na rękę” z drugą „Twoja
pensja na rękę po zmianie”. Najwięcej zyskają zarabiający pensję minimalną -
614 zł miesięcznie. To premia za aktywność. Nie ominie ona nawet osób w wieku
emerytalnym. Gdyby chciały dłużej pracować, nie będą musiały płacić składek na
ZUS, bo zrobi to za nich państwo. Zamiast zmuszać, wydłużając wiek emerytalny,
państwo stworzy potężną finansową pokusę.
Mocno lewicowy prof. Ryszard Bugaj uważa, że to
rozdawnictwo, a państwo takich wydatków nie udźwignie. Ale sam Rzońca upiera
się, że poglądów nie zmienił, z ekonomisty nie stał się ekonomistą partyjnym,
nie ma takiego zamiaru. O zadłużaniu państwa nie ma mowy, realizacja jego
programu zarobi na olbrzymie wydatki.
Prawica ma kłopot: z tej strony konkurencji się nie
spodziewała. Platforma jako „partia obrońców budżetu” była przeciwnikiem
łatwiejszym. Polskie Radio 24 program opozycji kwituje krótko - nie przygotowywał go ekonomista, tylko piarowiec. Rządowa
telewizja straszy - PO uważa, że płaca
minimalna rośnie za szybko. O dopłatach do pensji milczy.
O merytorycznej dyskusji nie ma
mowy. Zamiast z programem Rzońcy PiS woli się boksować z „ideologią LGBT”. A
jeśli już, to nie mówi o programie, ale o wiarygodności PO. Skoro teraz chce
dawać, to dlaczego nie zrobiła tego wcześniej?
Odpowiedź Rzońcy może wydać się jeszcze bardziej szokująca
niż jego program. - Tylko realizacja programu Koalicji Obywatelskiej
gwarantuje, że na pisowski program 500 plus nie zabraknie pieniędzy. Jest
gwarancją, że będziemy w stanie na niego zarobić - mówi.
Kariera bez parcia
Nawet teraz, jako autor
ekonomicznej części „szóstki Schetyny”, Andrzej Rzońca spokojnie może jeździć
metrem, nie jest jeszcze rozpoznawalny. Czterdziestolatek (urodził się w 1977
r.), w garniturze, nie różni się od pracowników korporacji zmierzających do
Mordoru.
Zawsze unikał mediów
elektronicznych. Jeśli wypowiadał się publicznie, to tylko w prasie, gdzie
pozwalano mu wyłuszczyć poglądy. W telewizyjnej setce to niemożliwe, więc po
prostu odmawia. Nie ma parcia na szkło, jest introwertykiem. Niektórzy używają
określenia „wsobny”, więc i zaproszenia od mediów się nie sypią.
Od studenckich lat
związany z prof. Leszkiem Balcerowiczem, pod jego kierunkiem napisał pracę
magisterską, a potem doktorską w SGH, oczywiście związaną z problematyką
finansów publicznych. W 2005 r. został adiunktem w Katedrze Międzynarodowych
Studiów Porównawczych SGH, którą kierował Balcerowicz.
Rzońca miał ją po nim objąć, co było jego marzeniem, interesowała go
działalność naukowa. Stracił tę szansę w 2017 r., gdy przyjął propozycję
Schetyny, aby zostać głównym ekonomistą PO. Ale o tym potem.
Jako pracownik naukowy SGH towarzyszył Balcerowiczowi
także w karierze politycznej. Był stażystą w gabinecie politycznym, gdy
profesor został wicepremierem i ministrem finansów, potem społecznym
asystentem i doradcą, kiedy Balcerowicz został prezesem NBP. Zawsze w cieniu
profesora, na obrzeżach polityki. - Poza rodziną nie ma dla mnie nikogo
ważniejszego - deklaruje nawet dzisiaj.
Jego naukową pasją są finanse publiczne. Tej tematyce
poświęcone są jego staże zarówno w Europejskim Banku Centralnym, jak i funkcja
konsultanta w Banku Światowym. W 2002 r. został kierownikiem Wydziału Międzynarodowych
Studiów Porównawczych w Departamencie Zagranicznym NBP. A w 2012 r. członkiem
Rady Polityki Pieniężnej, z polecenia senatorów PO. Do rady trafia w doborowym
towarzystwie, m.in.
prof. Jerzego Hausnera. Prezesem NBP został
wtedy Marek Belka.
Andrzej Rzońca szybko zyskał opinię największego jastrzębia w
radzie. Był zwolennikiem twardej polityki pieniężnej i trudnego pieniądza.
Martwił się - krytycy uważali, że niepotrzebnie - ryzykiem powrotu inflacji, więc częściej niż inni głosował
za podwyżkami stóp procentowych. Podobnie jak Adam Glapiński, wtedy także
członek Rady, ale z opozycji. O pomaganiu rządowi koalicji PO-PSL w
podtrzymywaniu wzrostu gospodarczego nie było mowy. Rzońca zachował pełną
niezależność. Taka postawa często irytowała Jacka Rostow- skiego, ówczesnego
ministra finansów. Rzońca nie należał do jego faworytów.
Lewica z kolei krytykowała jego liberalne poglądy i
związek z Balcerowiczem. Rzońca współpracował z założoną przez profesora
fundacją Forum Odpowiedzialnego Rozwoju. Rozdrażnił Platformę, instalując w
centrum Warszawy licznik długu publicznego pokazujący, jak szybko rośnie
zadłużenie państwa. Z prawej strony też obrywał. „Nasz Dziennik” zastanawiał
się: „Czy członek RPP, która decyduje o bezpieczeństwie naszego systemu
monetarnego, może uczestniczyć w seminariach sponsorowanych przez niemiecką
fundację”. Pytał też: „Czyje poglądy członek RPP prezentuje podczas takich
seminariów”. I za ile? Chodzi o to, że Rzońca wziął udział w Wiosennej Szkole
Leszka Balcerowicza, a jednym ze sponsorów FOR jest Fundacja Naumanna, związana
z niemiecką partią FDP. Zaatakowany Rzońca zaprzeczył, aby otrzymał
jakiekolwiek wynagrodzenie za udział w seminarium.
Trudna decyzja
Reformę OFE, przeprowadzoną przez
Jacka Rostowskiego, Rzońca uznał za błąd. Balcerowicz publicznie głosił, że „to
skok na nasze pieniądze”. Pojawienie się na scenie politycznej nowej partii
Ryszarda Petru, także ucznia Balcerowicza, nie obyło się bez wsparcia profesora.
Cezary Grabarczyk z PO namawiał wcześniej premier Ewę Kopacz, żeby wzięła Petru
do rządu, co mogłoby go zneutralizować. Ostatecznie do tego nie doszło,
Rostowski ostrzegł: „Po moim trupie”. O ugrupowaniu Petru mówiło się, że to
„partia obrońców OFE”. Rzońca jednak z nią nie współpracował.
Wtedy jeszcze nikt w Platformie nie przypuszczał, że
wkrótce człowiek Balcerowicza może stać się głównym ekonomistą partii. - Zresztą
ciągle był członkiem RPP - przypomina Cezary Grabarczyk. A jednak pod
koniec 2016 r. Grzegorz Schetyna zwrócił się do Rzońcy, już po zakończeniu
kadencji RPP.
Rozmowy trwały pół roku, zanim
Rzońca przyjął propozycję PO. Nie wszyscy platformersi byli zachwyceni. - Przyjęliśmy
go z pewną taką nieufnością - wspomina Izabela Leszczyna, obecnie w zespole
programowym partii, ściśle współpracująca z Rzońcą.
Dlaczego się zgodził? Sam przyznaje, że nie była to łatwa
decyzja. - Naraziła na szwank moje relacje z prof. Balcerowiczem, kosztowała mnie utratę przyrzeczonego mi
przejęcia Katedry Międzynarodowych Studiów Porównawczych, no i ucięła moją współpracę
z sektorem prywatnym - wylicza.
Było jeszcze coś, o czym wspomina dość zawile. - O
swojej bezpośredniej pomocy dla opozycji zdecydowałem, kiedy odniosłem
wrażenie, być może mylne, wynikające z nadmiernego poczucia własnego
znaczenia, że obecna władza próbuje mnie skorumpować, oferując współpracę z
jedną ze spółek Skarbu Państwa. Nie ujawnia jednak konkretów.
FOR Balcerowicza natychmiast podziękował Rzońcy za współpracę.
- Nie było w tym niczego dziwnego, wcześniej tak samo potraktowano Pawła
Dobrowolskiego, gdy zdecydował się na współpracę z Jarosławem Gowinem -
przypomina Aleksander Łaszek, kolega Rzońcy z katedry, a teraz jego następca w
roli głównego ekonomisty FOR.
Program zarobi
Kiedy Grzegorz Schetyna potulnie
znosił połajanki za brak programu PO, Rzońca usilnie już nad nim pracował.
Lista nazwisk uznanych ekonomistów, którzy z nim współdziałali, jest imponująca,
a w niektórych przypadkach - zaskakująca.
Ponieważ jednak związani są z międzynarodowymi korporacjami albo z sektorem
publicznym, a jeden nawet pracował dla rządu PiS, Rzońca woli ich nazwisk nie
wymieniać. TVPiS wytropiła na razie prof. Macieja
Kisilowskiego.
- Żyjemy w czasach, że mało kto chce, żeby było głośno o jego
wsparciu dla opozycji - przyznaje Rzońca.
Szczegóły programu konsultowane są z organizacjami biznesowymi, a także z
Towarzystwem Ekonomistów Polskich.
Prof. Elżbieta Mączyńska, deklarująca lewicowe poglądy szefowa
konkurencyjnego Polskiego Towarzystwa Ekonomistów, krytykuje Rzońcę za to, że
wpisuje się w walkę przedwyborczą i przystąpił do licytacji. Martwi ją, że tak
obfite dopłaty do zarobków osób mniej zarabiających pozbawią budżet sporych
wpływów, że nas na to nie stać. Podoba jej się natomiast propozycja, żeby pracujący
seniorzy nie płacili ZUS. Chociaż opłacanie im
składek przez państwo uważa za przesadę.
Politycy partii rządzącej,
zarzucający PO brak programu, fragmenty ujawnione przez Rzońcę, już w formie
projektu ustawy, wyrzucają do kosza. Zero merytorycznej dyskusji. - Tak
samo jak przy projekcie ustawy o odpartyjnieniu spółek Skarbu Państwa -
przypomina Izabela Leszczyna. - Pokazywał, co zrobić, żeby kontrolowane
przez państwo wielkie przedsiębiorstwa przynosiły dywidendy o kilka miliardów złotych większe niż obecnie. Sejm się nim nie zajął, bo odpartyjniać
zarządów wielkich firm nie zamierza. Ani stawiać murów między politykami a
spółkami. Tymczasem według Międzynarodowego Funduszu Walutowego płace Polaków
mogłyby być o prawie jedną dziesiątą wyższe,
gdyby spółki państwowe były zarządzane profesjonalnie. Ale nie są. Zamiast rachunku
ekonomicznego króluje w nich polityka i marnotrawstwo.
Rzońcy marzy się, by akcje profesjonalnie zarządzanych
spółek, kontrolowanych przez państwo, mogły wrócić do osób, które kiedyś były
w OFE, za pieniądze zapisane na ich subkoncie w ZUS. W sprawie OFE, jak widać,
Rzońca też nie zmienił poglądów.
A jednak zaskoczył wszystkich. Wrażliwością, z którą
pochylił się nad najmniej zarabiającymi i gotowością dopłacania im do pensji
z budżetu państwa, której ani Platforma, ani jego mentor do tej pory nie
wykazywali. Może też wiarą, że uda mu się przywrócić wyborcom chęć i szacunek
do pracy, choć obecnie pieniądze zarobione są gorsze od darowanych przez
państwo, bo opodatkowane. Czy to wystarczy, żeby jego program na siebie
zarobił? Przywrócenie praworządności oraz trójpodziału władzy pieniędzy nie
wymaga.
Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Instytutu Nauk
Ekonomicznych UW zarzuca jednak programowi, że beneficjentami są wyłącznie
pracownicy, a przedsiębiorcy zostali pominięci.
- Tymczasem program powinien
jakoś nagradzać również pracodawców, jeśli będą inwestować, także w
kwalifikacje ludzi - uważa Krzysztoszek.
Andrzej Rzońca chroni swoją prywatność, o rodzinie nie
rozmawia. Ale bardzo chciałby swoim dwojgu dzieciom zapewnić dobrą edukację, a
w przyszłości dobre zarobki. I zapewnia, że wie, jak to zrobić. Położył na
szalę cały swój autorytet. Ekonomisty, a nie polityka.
Joanna Solska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz