piątek, 2 sierpnia 2019

Jastrząb chowa pazury



Zawsze odcinał się od polityki. Jako ekonomista rygorystycznie domagał się stabilności finansów państwa. I nagle Andrzej Rzońca przygotowuje dla PO program, który kosztować ma kolejne 30 mld zł, a z podwyżką dla nauczycieli nawet 40. Liberał przebrał się za populistę?

Rzońca obiecuje to wszystko w programie „Niższe podatki - wyższe płace”. Każdy inny byłby w tej roli bardziej wiary­godny. Ale on? - Chcieliśmy, aby autor naszego programu dawał rękojmię, że wie, co trzeba zrobić, żeby zapewnić Polsce rozwój. Bo to o rozwój chodzi, nie o rozdawnictwo. Transfery nie zapew­nią Polsce bogactwa - zapewnia Izabela Leszczyna, posłanka PO. I dodaje języ­kiem PiS: - To nie koszt, to inwestycja.
   Swoje polityczne zaangażowanie sam Andrzej Rzońca komentuje tak: - Gdyby PiS był normalną partią, z którą się nie zgadzam, ale która przestrzega reguł gry, to nawet życzyłbym jej, żeby musia­ła zmierzyć się z tym bałaganem, który naszemu krajowi zafundowała w niemal każdej sferze. Spokojnie patrzyłbym, jak zasłużenie tonie. Ale PiS nie jest normal­ną partią. W kolejne cztery lata domknie swój autorytarny przewrót: do końca przejmie sądy i rozprawi się z wolnymi mediami. Dlatego każdy, kto może sobie na to pozwolić, a ja szczęśliwie mogę, po­winien się temu aktywnie przeciwstawić.
   Czy to ma znaczyć, że za każdą cenę? Także za cenę ruiny finansów państwa?
- Jestem wśród ostatnich osób, które były­by gotowe przyłożyć rękę do destabilizacji finansów publicznych - zapewnia. - Cała moja działalność zawodowa i naukowa o tym świadczy. Moja przygoda z polityką jest tylko epizodem. Reguły wydatkowej, trzymającej na wodzy wydatki państwa, zapowiada strzec jak niepodległości.
Rzońca tak gra, jak przeciwnik pozwa­la. Więc powtarza zapewnienia, że „nic, co dane, nie będzie odebrane”, ale do­rzuca drastyczną obniżkę podatków PIT dla wszystkich pracujących, z obecnych 18 i 32 proc. na 10 i 24 proc. Zapewnia, że bardziej poprawi to sytuację finanso­wą ubogich niż bogatych, bo bogatym nawet w biednym kraju żyje się dobrze. Biednych zaś wypycha do szarej strefy potężny klin podatkowy, czyli różnica między tym, co dostają na rękę, a fak­tycznym kosztem dla pracodawców.
   Obecnie ten klin wynosi ponad 40 proc., a realizacja programu Rzońcy ma go obniżyć do 35 proc. Akurat w kwestii klina godzą się ze sobą politycy wszyst­kich partii.
   Program Rzońcy zmniejsza klin i ma spowodować, że ludziom będzie chciało się pracować. Także tym kilku milionom obecnie nieaktywnym, choć w wieku produkcyjnym. I matkom, które z po­wodu 500 zł zrezygnowały z pracy. To sedno programu.
   Na kolorowej ulotce PO każdy pra­cujący może odnaleźć siebie w tabeli i porównać rubrykę „Dziś zarabiasz na rękę” z drugą „Twoja pensja na rękę po zmianie”. Najwięcej zyskają zarabiający pensję minimalną - 614 zł miesięcznie. To premia za aktywność. Nie ominie ona nawet osób w wieku emerytalnym. Gdy­by chciały dłużej pracować, nie będą musiały płacić składek na ZUS, bo zrobi to za nich państwo. Zamiast zmuszać, wydłużając wiek emerytalny, państwo stworzy potężną finansową pokusę.
   Mocno lewicowy prof. Ryszard Bugaj uważa, że to rozdawnictwo, a państwo takich wydatków nie udźwignie. Ale sam Rzońca upiera się, że poglądów nie zmienił, z ekonomisty nie stał się ekonomistą partyjnym, nie ma takiego zamiaru. O zadłużaniu państwa nie ma mowy, realizacja jego programu zarobi na olbrzymie wydatki.
   Prawica ma kłopot: z tej strony kon­kurencji się nie spodziewała. Platforma jako „partia obrońców budżetu” była przeciwnikiem łatwiejszym. Polskie Ra­dio 24 program opozycji kwituje krótko - nie przygotowywał go ekonomista, tyl­ko piarowiec. Rządowa telewizja straszy - PO uważa, że płaca minimalna rośnie za szybko. O dopłatach do pensji milczy.
O merytorycznej dyskusji nie ma mowy. Zamiast z programem Rzońcy PiS woli się boksować z „ideologią LGBT”. A jeśli już, to nie mówi o programie, ale o wia­rygodności PO. Skoro teraz chce dawać, to dlaczego nie zrobiła tego wcześniej?
   Odpowiedź Rzońcy może wydać się jeszcze bardziej szokująca niż jego pro­gram. - Tylko realizacja programu Ko­alicji Obywatelskiej gwarantuje, że na pisowski program 500 plus nie zabraknie pieniędzy. Jest gwarancją, że będziemy w stanie na niego zarobić - mówi.

Kariera bez parcia
Nawet teraz, jako autor ekonomicznej części „szóstki Schetyny”, Andrzej Rzoń­ca spokojnie może jeździć metrem, nie jest jeszcze rozpoznawalny. Czterdzie­stolatek (urodził się w 1977 r.), w gar­niturze, nie różni się od pracowników korporacji zmierzających do Mordoru.
Zawsze unikał mediów elektronicznych. Jeśli wypowiadał się publicznie, to tylko w prasie, gdzie pozwalano mu wyłuszczyć poglądy. W telewizyjnej setce to niemożliwe, więc po prostu odmawia. Nie ma parcia na szkło, jest intrower­tykiem. Niektórzy używają określenia „wsobny”, więc i zaproszenia od mediów się nie sypią.
   Od studenckich lat związany z prof. Leszkiem Balcerowiczem, pod jego kierunkiem napisał pracę magister­ską, a potem doktorską w SGH, oczywi­ście związaną z problematyką finansów publicznych. W 2005 r. został adiunktem w Katedrze Międzynarodowych Studiów Porównawczych SGH, którą kierował Balcerowicz. Rzońca miał ją po nim ob­jąć, co było jego marzeniem, intereso­wała go działalność naukowa. Stracił tę szansę w 2017 r., gdy przyjął propozycję Schetyny, aby zostać głównym ekono­mistą PO. Ale o tym potem.
   Jako pracownik naukowy SGH towa­rzyszył Balcerowiczowi także w karie­rze politycznej. Był stażystą w gabinecie politycznym, gdy profesor został wice­premierem i ministrem finansów, po­tem społecznym asystentem i doradcą, kiedy Balcerowicz został prezesem NBP. Zawsze w cieniu profesora, na obrzeżach polityki. - Poza rodziną nie ma dla mnie nikogo ważniejszego - deklaruje nawet dzisiaj.
   Jego naukową pasją są finanse pu­bliczne. Tej tematyce poświęcone są jego staże zarówno w Europejskim Banku Centralnym, jak i funkcja konsultanta w Banku Światowym. W 2002 r. został kierownikiem Wydziału Międzyna­rodowych Studiów Porównawczych w Departamencie Zagranicznym NBP. A w 2012 r. członkiem Rady Polityki Pie­niężnej, z polecenia senatorów PO. Do rady trafia w doborowym towarzystwie, m.in. prof. Jerzego Hausnera. Preze­sem NBP został wtedy Marek Belka.
   Andrzej Rzońca szybko zyskał opi­nię największego jastrzębia w radzie. Był zwolennikiem twardej polityki pie­niężnej i trudnego pieniądza. Martwił się - krytycy uważali, że niepotrzebnie - ryzykiem powrotu inflacji, więc czę­ściej niż inni głosował za podwyżkami stóp procentowych. Podobnie jak Adam Glapiński, wtedy także członek Rady, ale z opozycji. O pomaganiu rządowi koali­cji PO-PSL w podtrzymywaniu wzrostu gospodarczego nie było mowy. Rzońca zachował pełną niezależność. Taka po­stawa często irytowała Jacka Rostow- skiego, ówczesnego ministra finansów. Rzońca nie należał do jego faworytów.
   Lewica z kolei krytykowała jego libe­ralne poglądy i związek z Balcerowi­czem. Rzońca współpracował z założoną przez profesora fundacją Forum Odpo­wiedzialnego Rozwoju. Rozdrażnił Plat­formę, instalując w centrum Warszawy licznik długu publicznego pokazujący, jak szybko rośnie zadłużenie państwa. Z prawej strony też obrywał. „Nasz Dziennik” zastanawiał się: „Czy członek RPP, która decyduje o bezpieczeństwie naszego systemu monetarnego, może uczestniczyć w seminariach sponso­rowanych przez niemiecką fundację”. Pytał też: „Czyje poglądy członek RPP prezentuje podczas takich semina­riów”. I za ile? Chodzi o to, że Rzońca wziął udział w Wiosennej Szkole Leszka Balcerowicza, a jednym ze sponsorów FOR jest Fundacja Naumanna, zwią­zana z niemiecką partią FDP. Zaatako­wany Rzońca zaprzeczył, aby otrzymał jakiekolwiek wynagrodzenie za udział w seminarium.

Trudna decyzja
Reformę OFE, przeprowadzoną przez Jacka Rostowskiego, Rzońca uznał za błąd. Balcerowicz publicznie głosił, że „to skok na nasze pieniądze”. Pojawie­nie się na scenie politycznej nowej partii Ryszarda Petru, także ucznia Balcero­wicza, nie obyło się bez wsparcia profe­sora. Cezary Grabarczyk z PO namawiał wcześniej premier Ewę Kopacz, żeby wzięła Petru do rządu, co mogłoby go zneutralizować. Ostatecznie do tego nie doszło, Rostowski ostrzegł: „Po moim trupie”. O ugrupowaniu Petru mówiło się, że to „partia obrońców OFE”. Rzońca jednak z nią nie współpracował.
   Wtedy jeszcze nikt w Platformie nie przypuszczał, że wkrótce człowiek Balcerowicza może stać się głównym ekonomistą partii. - Zresztą ciągle był członkiem RPP - przypomina Cezary Grabarczyk. A jednak pod koniec 2016 r. Grzegorz Schetyna zwrócił się do Rzoń­cy, już po zakończeniu kadencji RPP.
Rozmowy trwały pół roku, zanim Rzoń­ca przyjął propozycję PO. Nie wszyscy platformersi byli zachwyceni. - Przy­jęliśmy go z pewną taką nieufnością - wspomina Izabela Leszczyna, obecnie w zespole programowym partii, ściśle współpracująca z Rzońcą.
   Dlaczego się zgodził? Sam przyznaje, że nie była to łatwa decyzja. - Naraziła na szwank moje relacje z prof. Balcero­wiczem, kosztowała mnie utratę przyrze­czonego mi przejęcia Katedry Międzyna­rodowych Studiów Porównawczych, no i ucięła moją współpracę z sektorem pry­watnym - wylicza.
   Było jeszcze coś, o czym wspomina dość zawile. - O swojej bezpośredniej po­mocy dla opozycji zdecydowałem, kiedy odniosłem wrażenie, być może mylne, wynikające z nadmiernego poczucia wła­snego znaczenia, że obecna władza pró­buje mnie skorumpować, oferując współ­pracę z jedną ze spółek Skarbu Państwa. Nie ujawnia jednak konkretów.
   FOR Balcerowicza natychmiast podziękował Rzońcy za współpra­cę. - Nie było w tym niczego dziwnego, wcześniej tak samo potraktowano Pawła Dobrowolskiego, gdy zdecydował się na współpracę z Jarosławem Gowinem - przypomina Aleksander Łaszek, kolega Rzońcy z katedry, a teraz jego następca w roli głównego ekonomisty FOR.

Program zarobi
Kiedy Grzegorz Schetyna potulnie znosił połajanki za brak programu PO, Rzońca usilnie już nad nim pracował. Lista nazwisk uznanych ekonomistów, którzy z nim współdziałali, jest impo­nująca, a w niektórych przypadkach - zaskakująca. Ponieważ jednak zwią­zani są z międzynarodowymi korpo­racjami albo z sektorem publicznym, a jeden nawet pracował dla rządu PiS, Rzońca woli ich nazwisk nie wymieniać. TVPiS wytropiła na razie prof. Macieja Kisilowskiego.
   - Żyjemy w czasach, że mało kto chce, żeby było głośno o jego wsparciu dla opo­zycji - przyznaje Rzońca. Szczegóły programu konsultowane są z organizacjami biznesowymi, a także z Towarzystwem Ekonomistów Polskich.
   Prof. Elżbieta Mączyńska, deklaru­jąca lewicowe poglądy szefowa kon­kurencyjnego Polskiego Towarzystwa Ekonomistów, krytykuje Rzońcę za to, że wpisuje się w walkę przedwyborczą i przystąpił do licytacji. Martwi ją, że tak obfite dopłaty do zarobków osób mniej zarabiających pozbawią budżet sporych wpływów, że nas na to nie stać. Podoba jej się natomiast propozycja, żeby pra­cujący seniorzy nie płacili ZUS. Chociaż opłacanie im składek przez państwo uważa za przesadę.
Politycy partii rządzącej, zarzucający PO brak programu, fragmenty ujawnio­ne przez Rzońcę, już w formie projektu ustawy, wyrzucają do kosza. Zero mery­torycznej dyskusji. - Tak samo jak przy projekcie ustawy o odpartyjnieniu spółek Skarbu Państwa - przypomina Izabela Leszczyna. - Pokazywał, co zrobić, żeby kontrolowane przez państwo wielkie przedsiębiorstwa przynosiły dywidendy o kilka miliardów złotych większe niż obecnie. Sejm się nim nie zajął, bo odpartyjniać zarządów wielkich firm nie zamierza. Ani stawiać murów między politykami a spółkami. Tymczasem według Międzynarodowego Funduszu Walutowego płace Polaków mogłyby być o prawie jedną dziesiątą wyższe, gdy­by spółki państwowe były zarządzane profesjonalnie. Ale nie są. Zamiast ra­chunku ekonomicznego króluje w nich polityka i marnotrawstwo.
   Rzońcy marzy się, by akcje profesjo­nalnie zarządzanych spółek, kontrolo­wanych przez państwo, mogły wrócić do osób, które kiedyś były w OFE, za pie­niądze zapisane na ich subkoncie w ZUS. W sprawie OFE, jak widać, Rzońca też nie zmienił poglądów.
   A jednak zaskoczył wszystkich. Wraż­liwością, z którą pochylił się nad naj­mniej zarabiającymi i gotowością dopła­cania im do pensji z budżetu państwa, której ani Platforma, ani jego mentor do tej pory nie wykazywali. Może też wia­rą, że uda mu się przywrócić wyborcom chęć i szacunek do pracy, choć obecnie pieniądze zarobione są gorsze od daro­wanych przez państwo, bo opodatkowa­ne. Czy to wystarczy, żeby jego program na siebie zarobił? Przywrócenie prawo­rządności oraz trójpodziału władzy pie­niędzy nie wymaga.
   Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Instytutu Nauk Ekonomicznych UW zarzuca jednak programowi, że be­neficjentami są wyłącznie pracowni­cy, a przedsiębiorcy zostali pominięci.
- Tymczasem program powinien jakoś nagradzać również pracodawców, jeśli będą inwestować, także w kwalifikacje ludzi - uważa Krzysztoszek.
   Andrzej Rzońca chroni swoją prywat­ność, o rodzinie nie rozmawia. Ale bar­dzo chciałby swoim dwojgu dzieciom zapewnić dobrą edukację, a w przyszłości dobre zarobki. I zapewnia, że wie, jak to zrobić. Położył na szalę cały swój autorytet. Ekonomisty, a nie polityka.
Joanna Solska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz