Mariusz Kamiński,
kiedy odbierał z rąk Andrzeja Dudy powołanie na ministra spraw wewnętrznych i
administracji, bez mrugnięcia okiem wypowiedział formułkę: „Tak mi dopomóż
Bóg”.
Ksiądz Kazimierz Sowa skomentował:
„Wzruszają mnie ludzie niewierzący kończący swoje przysięgi słowami »tak mi
dopomóż Bóg«. Czego się nie robi dla kariery i dobrego samopoczucia
kolegów”. - A może się nawrócił?! - wyraził nadzieję inny
ksiądz.
Nawrócenie w przypadku Kamińskiego jest możliwe. Mało
kto pamięta, że w 1985 r. pikietował sklepy monopolowe
z transparentem „Solidarni w trzeźwości”. Akcję organizowało Bractwo
Otrzeźwienia działające przy kościele św. Stanisława Kostki. Miał wtedy 20 lat
i być może wierzył, że tylko trzeźwość daje wolność. Wydaje się, że dzisiaj
już w tej kwestii nie jest ortodoksyjny.
Teczki Kamińskiego
Kiedy w 1993 r. zakładał Ligę Republikańską,
rozczarowany partiami politycznymi krytykował wszystkie od prawa do lewa,
łącznie z Porozumieniem Centrum. Po latach dołączył do PiS, które kontynuuje
dzieło PC. Liga robiła happeningi zabawne i mniej zabawne, np. kiedy
sympatycy tej organizacji obrzucali jajkami prof. Jerzego Wiatra, wówczas
ministra edukacji narodowej, i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego
(w Paryżu). Kamiński przekonywał wtedy, że każdy ma prawo do wyrażania
poglądów na swój sposób. Teraz jako szef resortu siłowego będzie nadzorował
ściganie osób protestujących na ulicach - bo muszą panować porządek
i bezpieczeństwo.
Od czasów
licealnych deklaruje swój pryncypialny antykomunizm, każdy były członek PZPR to
uwłaszczona nomenklatura, ale nie przeszkadza mu, że w jego własnej partii
byli pezetpeerowcy są blisko ucha prezesa.
Mariusz Kamiński, kiedyś zaliczany do młodych niepokornych
z głowami pełnymi ideałów, dzisiaj 54-latek, który potrafi dogadać się
z każdym, aby osiągnąć cel. Na zewnątrz pryncypialny,
a w gruncie rzeczy już ułożony do politycznej gry. I takie gry od
pewnego czasu prowadzi.
Przynajmniej od
momentu, kiedy decyzją oficjalnie ówczesnej premier Beaty Szydło, a de facto
prezesa Jarosława Kaczyńskiego, już 18 listopada 2015 r. jako
minister-koordynator ds. służb dostał specjalne niebywałe uprawnienia. Mało kto
o tym dzisiaj pamięta, ale Kamiński jako minister-koordynator sam może
decydować o prowadzeniu operacji specjalnych i nie informować o tym nikogo, ma
wyłączność na kontrolowanie przestrzegania prawa przez podległe mu służby oraz,
co czyni go osobą niemal stojącą ponad prawem, jego działań nie kontroluje
nikt.
Nie wiemy, jakie
operacje zlecał swoim służbom przez ostatnie prawie cztery lata, ale łatwo się
domyślić, że zgromadził niemałą wiedzę nie tylko o politykach opozycyjnych i,
to przecież jasne, o dziennikarzach krytycznych wobec PiS, ale też o
osobach z własnego obozu. Wiemy, że w resorcie sprawiedliwości
przechowywano zielone teczki z wrażliwymi informacjami o niepokornych sędziach.
Jaki kolor mają teczki Kamińskiego, na razie nie jest ujawnione, ale można być
pewnym, że ich zawartość stanowi dla właściciela znaczący kapitał. O takiej
sile rażenia, że pozycja Kamińskiego jest nie tylko niezagrożona, ale stale
wzrasta. Chociaż czasem przegrywa drobne potyczki z rywalami z PiS (czytaj: ze
Zbigniewem Ziobrą, Mariuszem Błaszczakiem i Antonim Macierewiczem), to nigdy
nie ponosi klęski i szybko się odradza.
Ostro rywalizował z
Antonim Macierewiczem, kiedy ten był ministrem obrony narodowej. Kamiński miał
projekt utworzenia Ministerstwa Ochrony Państwa - resort skupiałby służby
specjalne zarówno cywilne, jak i wojskowe, a na czele stałby rzecz jasna
osobiście Mario (jak zwą go przyjaciele). Wtedy to nie przeszło, bo sprzeciwili
się zarówno Macierewicz, jak i Mariusz Błaszczak, kierujący wówczas MSWiA, bo
miał swoje ambicje. Ale teraz Kamiński dostał resort spraw wewnętrznych i może
twórczo rozwinąć projekt schowany do szuflady.
Symbol bezprawia
Po ułaskawieniu, jakim obdarzył go w 2015 r.
prezydent Andrzej Duda, oświadczył, że pozwie każdego, kto nazwie go
przestępcą. Nie pozwał jeszcze nikogo, bo sprawa nie jest łatwa do wygrania.
Skazano go na 3 lata więzienia i 10-letni zakaz pełnienia funkcji
publicznych za nadużycie uprawnień, kiedy w latach 2006-09 był szefem CBA,
ale wyrok jest nieprawomocny, więc przestępcą nie można by go było nazywać, bo
w świetle prawa nadal pozostaje niewinny, gdyby nie prezydenckie koło
ratunkowe.
Nie czekając na
wyrok odwoławczy, prezydent Duda go ułaskawił, a niewinnych się nie
ułaskawia. W dniu powołania Kamińskiego na stołek szefa MSWiA przed
Komendą Główną Policji stanęli protestujący z banerem o treści:
„Przestępca na czele polskiej policji?”. Pytanie wydaje się zasadne.
Ułaskawienie było
mykiem, aby Kamiński mógł objąć wymarzone stanowisko koordynatora ds. służb
specjalnych. Gdyby sprawa toczyła się zwykłym trybem przed sądami, obszedłby
się smakiem. Ta historia zapoczątkowała proceder łamania prawa
i konstytucji przez rządzący PiS, bo nikt nie miał wątpliwości, że
prezydent wykonuje wolę tej formacji i osobistą prezesa Jarosława
Kaczyńskiego.
Traf chciał, że to
Mariusz Kamiński (tu do wyboru: ułaskawiony przestępca lub ułaskawiony
niewinny) stał się symbolem bezprawia. Czym się tak zasłużył, że dla ratowania
jego kariery poświęcono zasady? - Kaczyński mu ufa bezgranicznie -
uważa były działacz PiS. - Uważa go za gończego psa, który ruszy za
wskazaną zwierzyną i nie ustanie, zanim jej nie dopadnie. Tak było
z Andrzejem Lepperem, Beatą Sawicką i rzekomym domem Kwaśniewskich
w Kazimierzu. Wyczuł krew i już nie mógł się zatrzymać.
Tropienie wrogów
to, jak zauważa nasz rozmówca, specjalność Maria. Od początku lat 90. marzył
o pracy w służbach specjalnych - interesował go kontrwywiad.
Aspirował do UOP, ale nie został przyjęty. Od tamtej pory miał obsesję
stworzenia własnej służby, wolnej od wpływów funkcjonariuszy starego systemu,
bowiem uważał, że to esbeckie wpływy odcięły mu drogę do posady w Urzędzie
Ochrony Państwa. Zanim to nastąpiło, zdobywał szlify w instytucjach
przypominających profilem kontrwywiad. Najpierw w departamencie zagrożeń
wewnętrznych Biura Bezpieczeństwa Narodowego, potem w Generalnym
Inspektoracie Celnym, czyli w nieformalnym kontrwywiadzie Głównego Urzędu
Celnego, wreszcie za prezesury Wiesława Walendziaka w Biurze Kontroli TVP.
Do świata stricte
politycznego wchodzi w 1997 r., kiedy zostaje posłem z ramienia
AWS. Przedstawia wtedy projekt ustawy o powołaniu Urzędu Antykorupcyjnego,
ale nie znajduje wystarczającego poparcia. Do sprawy wraca kilka lat później,
tworząc ustawę o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Tym razem trafia
w punkt, bo dla PiS to sztandarowa instytucja. Nikogo nie dziwi, że to właśnie
Mariusz Kamiński staje na czele CBA.
W licznych
wywiadach opowiada o swojej misji walki z patologiami trawiącymi
państwo. Przeciwnicy porównują go do Dzierżyńskiego naszych czasów, zwolennicy
do Robespierre’a. Ten drugi był znakomitym mówcą, Kamińskiemu tej cechy
brakuje. - To milczek - ocenia były kolega z partii. - Woli
słuchać.
Dzisiaj Mariusz
Kamiński postrzegany jest jako ideowy człowiek prawicy, ale jeszcze niedawno
sam o sobie mówił, że w gruncie rzeczy jest lewicowcem.
W czasach transformacji sympatyzował z lewicowym ROAD (Ruch
Obywatelski Akcja Demokratyczna), a w wyborach prezydenckich
1990 r. popierał Tadeusza Mazowieckiego. Działał w Niezależnym
Zrzeszeniu Studentów.
Ma niebanalny
życiorys frontowca, człowieka walki. Przyjaciele wystawiają mu laurkę:
bezwzględnie uczciwy, nieprzekupny, gotów wszystko poświęcić dla sprawy.
Świadczyć o tym ma zgromadzony przez niego majątek. W ostatnim
oświadczeniu majątkowym ten oficjalnie zarabiający prawie 20 tys. zł
miesięcznie urzędnik państwowy podał, że posiada 5 tys. zł oszczędności,
spłaca kredyt na mieszkanie o pow. 39 m kw., nie ma żadnych działek, akcji,
a nawet auta. Politycy opozycji pytają, co w takim razie robi
z pieniędzmi? Wydaje się niemożliwe, aby ten skromnie wyglądający pan
w średnim wieku lekką ręką wydawał co miesiąc prawie 20 tys. zł. Kamiński
te pytania pomija milczeniem. W końcu nic dziwnego, skoro woli słuchać,
niż mówić.
Całowanie na dywanie
Walcząc z patologiami, jednej, dziwnym trafem, nie
zauważył. Kiedy był szefem CBA, rozhulała się, jak twierdzi teraz PiS, afera
z VAT, którą dzisiaj bada sejmowa komisja śledcza, a jej szef Marcin
Horała (PiS) rozjeżdża służby specjalne z czasów rządu PO-PSL, że nie
dopilnowały. Członek tej komisji Zbigniew Konwiński (PO) złożył wniosek
o przesłuchanie Mariusza Kamińskiego, w końcu kierował jedną z tych
służb. Komisja przegłosowała na tak, ale przewodniczący Marcin Horała (PiS) nie
wyznaczył terminu wezwania świadka Kamińskiego. Poseł Konwiński wielokrotnie
monitował w tej sprawie, a poseł Horała odpowiadał, że wątek CBA
został już w miarę dokładnie zbadany i nie ma potrzeby słuchać
Kamińskiego. Na ostatnim posiedzeniu skwitował, że niebawem komisja zakończy
pracę i już nie ma żadnych wolnych terminów na dodatkowe przesłuchania.
Zbigniew Konwiński
jest zdania, że szef komisji za wszelką cenę postanowił obronić Mariusz Kamińskiego
przed kompromitacją, bo jak inaczej skomentować fakt, iż jako szef CBA nie
zajął się z urzędu sprawą VAT.
Kamińskiego koledzy
partyjni bronią i chronią, ale nie za każdym razem im się udaje. Przed
inną komisją, badającą wątki reprywatyzacyjne w Warszawie, stanął adwokat
Robert N. (wcześniej w areszcie jako podejrzany o niezgodne
z prawem skupowanie roszczeń do kamienic) i opowiedział, że podczas
jednej z zakrapianych imprez u Jakuba R., byłego wiceszefa warszawskiego
Biura Gospodarki Nieruchomościami (dzisiaj w areszcie pod zarzutem udziału
w aferze reprywatyzacyjnej), kompletnie pijany Mariusz Kamiński, łażąc na
czworakach po dywanie, całował się z suką rasy bokser. Potwierdził to
uczestnik zabawy, brat Jakuba R. Kamiński wydarzenia nie skomentował.
Nieprzychylni
nowemu ministrowi spraw wewnętrznych rozpuszczają wieści, że delikatnie mówiąc,
nie wylewa za kołnierz i nawet na oficjalnych spotkaniach czuć od niego
alkohol. I to może być realny problem - bo przecież mamy do czynienia
z urzędnikiem od lat kierującym tajnymi służbami, a od niedawna
jednym z najważniejszych i największych resortów.
Policjanci,
z którymi rozmawialiśmy, w kwestii alkoholu zdania nie zabierają,
wyrażają natomiast nadzieję, że ich nowy szef zadba o mundurowych podobnie
jak dbał o podwładnych w CBA. Da podwyżki i będzie sowicie
nagradzał. Grupa pracująca pod przykryciem podobno zaciera ręce, bo doskonale
wiedzą, iż przykrywkowcy to oczko w głowie nowego ministra. Zapowiadają
się nowe operacje, w tym męsko-damskie, jak u agenta Tomka. Na razie
minister Kamiński milczy, nic nie obiecuje.
Od szefa resortu
siłowego oczekuje się sprawnego zarządzania. Piotr Niemczyk, ekspert
w sprawach służb, były wicedyrektor Biura Analiz UOP, mówi, że nie ufa
organizacyjnym zdolnościom Kamińskiego. Miał inklinacje do ręcznego sterowania
i osobistego wglądu w każdą prowadzoną przez CBA sprawę.
W liczącej 100 tys. funkcjonariuszy formacji tak się po prostu nie
da. Człowiek, któremu zarzucano przekroczenie uprawnień, nie powinien obejmować
funkcji ministra, szczególnie w tak wrażliwym resorcie. Niemczyk uważa, że
niebezpieczne w przypadku Kamińskiego jest łączenie funkcji koordynatora
służb i szefa resortu spraw wewnętrznych. Dostaje do ręki zbyt potężną
władzę.
Jak agent wpływu
W połowie września ma wyjść książka o Mariuszu
Kamińskim autorstwa Jana Pińskiego, redaktora m.in. periodyku „Służby
specjalne”. Jak mówi autor, będzie tam poruszony wątek lustracyjny. Twierdzi,
że posiada dokumenty świadczące, że Kamiński jako student był zarejestrowany w
„Dzienniku rejestracyjnym sieci agenturalnej” skierniewickiego Wojewódzkiego
Urzędu Spraw Wewnętrznych. Wcześniej pojawiły się w mediach informacje
o bliskich relacjach łączących Kamińskiego z pułkownikiem rosyjskiego
MSW. Poproszono koordynatora ds. służb o komentarz, ale, jak pisze
dziennikarz Grzegorz Jakubowski, nie odpowiedział na zadane pytania.
Nie wiemy, czy
Kamiński, zwolennik lustracji, faktycznie został zarejestrowany przez SB
i czy było coś nagannego w jego znajomości z rosyjskim pułkownikiem.
Wiemy natomiast, że dla celów politycznych potrafił zmieniać się w agenta,
nazwijmy tak, wpływu i uprawiał propagandę w najgorszym stylu. Kiedy
ujawniał tuż przed wyborami 2007 r. sprawę Beaty Sawickiej, posłanki PO,
napominał wyborców, aby się też dobrze zastanowili, na kogo chcą głosować.
Kiedy indziej cytował zeznania świadka koronnego Piotra K., ps. Broda, chociaż
nie miał prawa ich znać, aby skompromitować polityka PO Mirosława
Drzewieckiego. Okazało się, że albo Broda kłamał, albo Kamiński mijał się
z prawdą, bo oskarżenia wobec Drzewieckiego były fałszywe.
Zbliżają się
wybory, więc można być pewnym, że służby podległe Mariuszowi Kamińskiemu, a od
teraz dodatkowo policja, zostaną zaprzęgnięte do kampanii wyborczej. Zaczną
zatrzymywać, przeszukiwać i obrzucać błotem polityków opozycji, bo to już
sprawdzona metoda. W tej kategorii należy umieścić zarzuty, jakie CBA wysuwa
wobec prominentnego polityka PO Sławomira Neumanna, dotyczące jego oświadczenia
majątkowego - tuż przed wyborami, to przecież właściwy moment.
Ostatnio CBA
zarekwirowało komputery i twarde dyski u współpracownika posła Krzysztofa
Brejzy i u jego ojca Ryszarda, prezydenta Inowrocławia. Haki na Brejzów, ojca i
syna, szukane są od dawna. Krzysztof Brejza swoją poselską dociekliwością
napsuł krwi rządzącemu PiS. Mówiąc językiem byłego wiceministra sprawiedliwości
Łukasza Piebiaka, „trzeba mu odpłacić”.
Jak napisał Henning
Mankell, nic nie jest takie, jakie się wydaje. Mariusz Kamiński wydaje się
propaństwowcem, wyznawcą prawdy, nieposzlakowanym aż do bólu. A jaki jest
naprawdę? On sam na wszelki wypadek milczy.
Piotr Pytlakowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz