piątek, 30 sierpnia 2019

Superminister

Mariusz Kamiński, kiedy odbierał z rąk Andrzeja Dudy powołanie na ministra spraw wewnętrznych i administracji, bez mrugnięcia okiem wypowiedział formułkę: „Tak mi dopomóż Bóg”.

Ksiądz Kazimierz Sowa skomentował: „Wzruszają mnie ludzie niewierzący kończący swoje przysięgi słowami »tak mi dopomóż Bóg«. Czego się nie robi dla kariery i dobrego samopoczucia kolegów”. - A może się nawrócił?! - wyraził nadzieję inny ksiądz.
Nawrócenie w przypadku Kamińskiego jest możliwe. Mało kto pamięta, że w 1985 r. pikietował sklepy monopolowe z transparentem „Solidarni w trzeźwości”. Akcję organizowało Bractwo Otrzeźwienia działające przy kościele św. Stanisława Kostki. Miał wtedy 20 lat i być może wierzył, że tylko trzeźwość daje wolność. Wydaje się, że dzisiaj już w tej kwestii nie jest ortodoksyjny.


Teczki Kamińskiego

Kiedy w 1993 r. zakładał Ligę Republikańską, rozczarowany partiami politycznymi krytykował wszystkie od prawa do lewa, łącznie z Porozumieniem Centrum. Po latach dołączył do PiS, które kontynuuje dzieło PC. Liga robiła happeningi zabawne i mniej zabawne, np. kiedy sympatycy tej organizacji obrzucali jajkami prof. Jerzego Wiatra, wówczas ministra edukacji narodowej, i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego (w Paryżu). Kamiński przekonywał wtedy, że każdy ma prawo do wyrażania poglądów na swój sposób. Teraz jako szef resortu siłowego będzie nadzorował ściganie osób protestujących na ulicach - bo muszą panować porządek i bezpieczeństwo.
   Od czasów licealnych deklaruje swój pryncypialny antykomunizm, każdy były członek PZPR to uwłaszczona nomenklatura, ale nie przeszkadza mu, że w jego własnej partii byli pezetpeerowcy są blisko ucha prezesa.
Mariusz Kamiński, kiedyś zaliczany do młodych niepokornych z głowami pełnymi ideałów, dzisiaj 54-latek, który potrafi dogadać się z każdym, aby osiągnąć cel. Na zewnątrz pryncypialny, a w gruncie rzeczy już ułożony do politycznej gry. I takie gry od pewnego czasu prowadzi.
   Przynajmniej od momentu, kiedy decyzją oficjalnie ówczesnej premier Beaty Szydło, a de facto prezesa Jarosława Kaczyńskiego, już 18 listopada 2015 r. jako minister-koordynator ds. służb dostał specjalne niebywałe uprawnienia. Mało kto o tym dzisiaj pamięta, ale Kamiński jako minister-koordynator sam może decydować o prowadzeniu operacji specjalnych i nie informować o tym nikogo, ma wyłączność na kontrolowanie przestrzegania prawa przez podległe mu służby oraz, co czyni go osobą niemal stojącą ponad prawem, jego działań nie kontroluje nikt.
   Nie wiemy, jakie operacje zlecał swoim służbom przez ostatnie prawie cztery lata, ale łatwo się domyślić, że zgromadził niemałą wiedzę nie tylko o politykach opozycyjnych i, to przecież jasne, o dziennikarzach krytycznych wobec PiS, ale też o osobach z własnego obozu. Wiemy, że w resorcie sprawiedliwości przechowywano zielone teczki z wrażliwymi informacjami o niepokornych sędziach. Jaki kolor mają teczki Kamińskiego, na razie nie jest ujawnione, ale można być pewnym, że ich zawartość stanowi dla właściciela znaczący kapitał. O takiej sile rażenia, że pozycja Kamińskiego jest nie tylko niezagrożona, ale stale wzrasta. Chociaż czasem przegrywa drobne potyczki z rywalami z PiS (czytaj: ze Zbigniewem Ziobrą, Mariuszem Błaszczakiem i Antonim Macierewiczem), to nigdy nie ponosi klęski i szybko się odradza.
   Ostro rywalizował z Antonim Macierewiczem, kiedy ten był ministrem obrony narodowej. Kamiński miał projekt utworzenia Ministerstwa Ochrony Państwa - resort skupiałby służby specjalne zarówno cywilne, jak i wojskowe, a na czele stałby rzecz jasna osobiście Mario (jak zwą go przyjaciele). Wtedy to nie przeszło, bo sprzeciwili się zarówno Macierewicz, jak i Mariusz Błaszczak, kierujący wówczas MSWiA, bo miał swoje ambicje. Ale teraz Kamiński dostał resort spraw wewnętrznych i może twórczo rozwinąć projekt schowany do szuflady.

Symbol bezprawia

Po ułaskawieniu, jakim obdarzył go w 2015 r. prezydent Andrzej Duda, oświadczył, że pozwie każdego, kto nazwie go przestępcą. Nie pozwał jeszcze nikogo, bo sprawa nie jest łatwa do wygrania. Skazano go na 3 lata więzienia i 10-letni zakaz pełnienia funkcji publicznych za nadużycie uprawnień, kiedy w latach 2006-09 był szefem CBA, ale wyrok jest nieprawomocny, więc przestępcą nie można by go było nazywać, bo w świetle prawa nadal pozostaje niewinny, gdyby nie prezydenckie koło ratunkowe.
   Nie czekając na wyrok odwoławczy, prezydent Duda go ułaskawił, a niewinnych się nie ułaskawia. W dniu powołania Kamińskiego na stołek szefa MSWiA przed Komendą Główną Policji stanęli protestujący z banerem o treści: „Przestępca na czele polskiej policji?”. Pytanie wydaje się zasadne.
   Ułaskawienie było mykiem, aby Kamiński mógł objąć wymarzone stanowisko koordynatora ds. służb specjalnych. Gdyby sprawa toczyła się zwykłym trybem przed sądami, obszedłby się smakiem. Ta historia zapoczątkowała proceder łamania prawa i konstytucji przez rządzący PiS, bo nikt nie miał wątpliwości, że prezydent wykonuje wolę tej formacji i osobistą prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
   Traf chciał, że to Mariusz Kamiński (tu do wyboru: ułaskawiony przestępca lub ułaskawiony niewinny) stał się symbolem bezprawia. Czym się tak zasłużył, że dla ratowania jego kariery poświęcono zasady? - Kaczyński mu ufa bezgranicznie - uważa były działacz PiS. - Uważa go za gończego psa, który ruszy za wskazaną zwierzyną i nie ustanie, zanim jej nie dopadnie. Tak było z Andrzejem Lepperem, Beatą Sawicką i rzekomym domem Kwaśniewskich w Kazimierzu. Wyczuł krew i już nie mógł się zatrzymać.
   Tropienie wrogów to, jak zauważa nasz rozmówca, specjalność Maria. Od początku lat 90. marzył o pracy w służbach specjalnych - interesował go kontrwywiad. Aspirował do UOP, ale nie został przyjęty. Od tamtej pory miał obsesję stworzenia własnej służby, wolnej od wpływów funkcjonariuszy starego systemu, bowiem uważał, że to esbeckie wpływy odcięły mu drogę do posady w Urzędzie Ochrony Państwa. Zanim to nastąpiło, zdobywał szlify w instytucjach przypominających profilem kontrwywiad. Najpierw w departamencie zagrożeń wewnętrznych Biura Bezpieczeństwa Narodowego, potem w Generalnym Inspektoracie Celnym, czyli w nieformalnym kontrwywiadzie Głównego Urzędu Celnego, wreszcie za prezesury Wiesława Walendziaka w Biurze Kontroli TVP.
   Do świata stricte politycznego wchodzi w 1997 r., kiedy zostaje posłem z ramienia AWS. Przedstawia wtedy projekt ustawy o powołaniu Urzędu Antykorupcyjnego, ale nie znajduje wystarczającego poparcia. Do sprawy wraca kilka lat później, tworząc ustawę o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Tym razem trafia w punkt, bo dla PiS to sztandarowa instytucja. Nikogo nie dziwi, że to właśnie Mariusz Kamiński staje na czele CBA.
   W licznych wywiadach opowiada o swojej misji walki z patologiami trawiącymi państwo. Przeciwnicy porównują go do Dzierżyńskiego naszych czasów, zwolennicy do Robespierre’a. Ten drugi był znakomitym mówcą, Kamińskiemu tej cechy brakuje. - To milczek - ocenia były kolega z partii. - Woli słuchać.
   Dzisiaj Mariusz Kamiński postrzegany jest jako ideowy człowiek prawicy, ale jeszcze niedawno sam o sobie mówił, że w gruncie rzeczy jest lewicowcem. W czasach transformacji sympatyzował z lewicowym ROAD (Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna), a w wyborach prezydenckich 1990 r. popierał Tadeusza Mazowieckiego. Działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów.
   Ma niebanalny życiorys frontowca, człowieka walki. Przyjaciele wystawiają mu laurkę: bezwzględnie uczciwy, nieprzekupny, gotów wszystko poświęcić dla sprawy. Świadczyć o tym ma zgromadzony przez niego majątek. W ostatnim oświadczeniu majątkowym ten oficjalnie zarabiający prawie 20 tys. zł miesięcznie urzędnik państwowy podał, że posiada 5 tys. zł oszczędności, spłaca kredyt na mieszkanie o pow. 39 m kw., nie ma żadnych działek, akcji, a nawet auta. Politycy opozycji pytają, co w takim razie robi z pieniędzmi? Wydaje się niemożliwe, aby ten skromnie wyglądający pan w średnim wieku lekką ręką wydawał co miesiąc prawie 20 tys. zł. Kamiński te pytania pomija milczeniem. W końcu nic dziwnego, skoro woli słuchać, niż mówić.

Całowanie na dywanie

Walcząc z patologiami, jednej, dziwnym trafem, nie zauważył. Kiedy był szefem CBA, rozhulała się, jak twierdzi teraz PiS, afera z VAT, którą dzisiaj bada sejmowa komisja śledcza, a jej szef Marcin Horała (PiS) rozjeżdża służby specjalne z czasów rządu PO-PSL, że nie dopilnowały. Członek tej komisji Zbigniew Konwiński (PO) złożył wniosek o przesłuchanie Mariusza Kamińskiego, w końcu kierował jedną z tych służb. Komisja przegłosowała na tak, ale przewodniczący Marcin Horała (PiS) nie wyznaczył terminu wezwania świadka Kamińskiego. Poseł Konwiński wielokrotnie monitował w tej sprawie, a poseł Horała odpowiadał, że wątek CBA został już w miarę dokładnie zbadany i nie ma potrzeby słuchać Kamińskiego. Na ostatnim posiedzeniu skwitował, że niebawem komisja zakończy pracę i już nie ma żadnych wolnych terminów na dodatkowe przesłuchania.
   Zbigniew Konwiński jest zdania, że szef komisji za wszelką cenę postanowił obronić Mariusz Kamińskiego przed kompromitacją, bo jak inaczej skomentować fakt, iż jako szef CBA nie zajął się z urzędu sprawą VAT.
   Kamińskiego koledzy partyjni bronią i chronią, ale nie za każdym razem im się udaje. Przed inną komisją, badającą wątki reprywatyzacyjne w Warszawie, stanął adwokat Robert N. (wcześniej w areszcie jako podejrzany o niezgodne z prawem skupowanie roszczeń do kamienic) i opowiedział, że podczas jednej z zakrapianych imprez u Jakuba R., byłego wiceszefa warszawskiego Biura Gospodarki Nieruchomościami (dzisiaj w areszcie pod zarzutem udziału w aferze reprywatyzacyjnej), kompletnie pijany Mariusz Kamiński, łażąc na czworakach po dywanie, całował się z suką rasy bokser. Potwierdził to uczestnik zabawy, brat Jakuba R. Kamiński wydarzenia nie skomentował.
   Nieprzychylni nowemu ministrowi spraw wewnętrznych rozpuszczają wieści, że delikatnie mówiąc, nie wylewa za kołnierz i nawet na oficjalnych spotkaniach czuć od niego alkohol. I to może być realny problem - bo przecież mamy do czynienia z urzędnikiem od lat kierującym tajnymi służbami, a od niedawna jednym z najważniejszych i największych resortów.
   Policjanci, z którymi rozmawialiśmy, w kwestii alkoholu zdania nie zabierają, wyrażają natomiast nadzieję, że ich nowy szef zadba o mundurowych podobnie jak dbał o podwładnych w CBA. Da podwyżki i będzie sowicie nagradzał. Grupa pracująca pod przykryciem podobno zaciera ręce, bo doskonale wiedzą, iż przykrywkowcy to oczko w głowie nowego ministra. Zapowiadają się nowe operacje, w tym męsko-damskie, jak u agenta Tomka. Na razie minister Kamiński milczy, nic nie obiecuje.
   Od szefa resortu siłowego oczekuje się sprawnego zarządzania. Piotr Niemczyk, ekspert w sprawach służb, były wicedyrektor Biura Analiz UOP, mówi, że nie ufa organizacyjnym zdolnościom Kamińskiego. Miał inklinacje do ręcznego sterowania i osobistego wglądu w każdą prowadzoną przez CBA sprawę. W liczącej 100 tys. funkcjonariuszy formacji tak się po prostu nie da. Człowiek, któremu zarzucano przekroczenie uprawnień, nie powinien obejmować funkcji ministra, szczególnie w tak wrażliwym resorcie. Niemczyk uważa, że niebezpieczne w przypadku Kamińskiego jest łączenie funkcji koordynatora służb i szefa resortu spraw wewnętrznych. Dostaje do ręki zbyt potężną władzę.

Jak agent wpływu

W połowie września ma wyjść książka o Mariuszu Kamińskim autorstwa Jana Pińskiego, redaktora m.in. periodyku „Służby specjalne”. Jak mówi autor, będzie tam poruszony wątek lustracyjny. Twierdzi, że posiada dokumenty świadczące, że Kamiński jako student był zarejestrowany w „Dzienniku rejestracyjnym sieci agenturalnej” skierniewickiego Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Wcześniej pojawiły się w mediach informacje o bliskich relacjach łączących Kamińskiego z pułkownikiem rosyjskiego MSW. Poproszono koordynatora ds. służb o komentarz, ale, jak pisze dziennikarz Grzegorz Jakubowski, nie odpowiedział na zadane pytania.
   Nie wiemy, czy Kamiński, zwolennik lustracji, faktycznie został zarejestrowany przez SB i czy było coś nagannego w jego znajomości z rosyjskim pułkownikiem. Wiemy natomiast, że dla celów politycznych potrafił zmieniać się w agenta, nazwijmy tak, wpływu i uprawiał propagandę w najgorszym stylu. Kiedy ujawniał tuż przed wyborami 2007 r. sprawę Beaty Sawickiej, posłanki PO, napominał wyborców, aby się też dobrze zastanowili, na kogo chcą głosować. Kiedy indziej cytował zeznania świadka koronnego Piotra K., ps. Broda, chociaż nie miał prawa ich znać, aby skompromitować polityka PO Mirosława Drzewieckiego. Okazało się, że albo Broda kłamał, albo Kamiński mijał się z prawdą, bo oskarżenia wobec Drzewieckiego były fałszywe.
   Zbliżają się wybory, więc można być pewnym, że służby podległe Mariuszowi Kamińskiemu, a od teraz dodatkowo policja, zostaną zaprzęgnięte do kampanii wyborczej. Zaczną zatrzymywać, przeszukiwać i obrzucać błotem polityków opozycji, bo to już sprawdzona metoda. W tej kategorii należy umieścić zarzuty, jakie CBA wysuwa wobec prominentnego polityka PO Sławomira Neumanna, dotyczące jego oświadczenia majątkowego - tuż przed wyborami, to przecież właściwy moment.
   Ostatnio CBA zarekwirowało komputery i twarde dyski u współpracownika posła Krzysztofa Brejzy i u jego ojca Ryszarda, prezydenta Inowrocławia. Haki na Brejzów, ojca i syna, szukane są od dawna. Krzysztof Brejza swoją poselską dociekliwością napsuł krwi rządzącemu PiS. Mówiąc językiem byłego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka, „trzeba mu odpłacić”.
   Jak napisał Henning Mankell, nic nie jest takie, jakie się wydaje. Mariusz Kamiński wydaje się propaństwowcem, wyznawcą prawdy, nieposzlakowanym aż do bólu. A jaki jest naprawdę? On sam na wszelki wypadek milczy.
Piotr Pytlakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz