poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Modlitwa za seks



Unikanie kobiet, umartwianie i sport - tymi metodami młodzi klerycy mają walczyć z popędem. Seksualność to w polskich seminariach temat tabu. Jednak pod wpływem pedofilskich skandali wokół tematu robi się coraz głośniej.

A jak te sprawy? - usłyszał Kamil podczas pierwszej rozmowy z kierownikiem du­chownym. W pierwszym momencie nie zrozumiał, o co chodzi. - Jakie sprawy? - zapytał. - No „te” - zrozumiał, że kierow­nik duchowny pyta o seks, ale ma kłopoty z głośnym wypowiedzeniem tego słowa. Odpowiedział, że w porządku. Przez pięć lat seminarium to była właściwie jedyna rozmowa na temat seksualności.
   W programie seminarium nie ma czegoś takiego jak edukacja seksualna. Od przełożonych zależy czy prowadzone są jakie­kolwiek zajęcia na ten temat. Najczęściej rzecz sprowadza się do indywidualnych rozmów z kierownikami duchownymi.
   - Dwie rozmowy rocznie. On jeden, nas siedemdziesięciu - wspomina Andrzej, absolwent seminarium zakonnego.
   - Zdanie wytrych brzmiało, że każdy jest odpowiedzialny za własną formację. Czyli ma radzić sobie sam.
   Seweryn Mosz, były zakonnik, karmelita bosy, twierdzi, że w większości przypadków kierownicy duchowni nawet gdyby chcieli, nie potrafiliby pomóc podopiecznym, bo byli do tego kompletnie nieprzygotowani. - Miałem wrażenie, że dla nich to najbardziej niewdzięczna praca, do której kierowani są jak za karę; kiedy do niczego innego się nie nadają.
   I są produktem feudalnego, seminaryjnego systemu, w którym o relacjach partnerskich nie ma mowy, a tym, co liczy się naj­bardziej, są dyscyplina i zachowanie regulaminu. W stosunku do alumnów powtarzają schematy, które znają ze swoich lat semina­ryjnych - zamiast zrozumienia i integracji popędu, tłumienie i wy­parcie. Niedawno ks. prof. Walerian Słomka wyrokiem sądu mu­siał przeprosić swoją ofiarę - mężczyznę, który jako 13-latek został przez niego dwukrotnie zgwałcony (czyn uległ przedawnieniu).
Ks. Słomka był współtwórcą i wieloletnim wykładowcą Instytutu Teologii Duchowości na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie kształci się przyszłych opiekunów duchownych.
   Idąc do seminarium, młodzi chłopcy nie do końca są świadomi, co odrzucają. Często pochodzą z konserwatywnych, wiejskich, religijnych rodzin, gdzie seksualność dziecka jest tabu. Otacza ją wstyd i milczenie. Potem katecheza. Wreszcie seminarium - sześć lat życia pod kloszem i wychowania w przekonaniu, że zostali wybrani przez Boga, mają misję do spełnienia. Pod warunkiem że zrezygnują z własnej seksualności. Nie są uczeni, jak radzić sobie z pragnieniami i popędami. W teorii celibat nie powinien być ucieczką od seksualności, ale jej sublimacją. Uczuć nie wol­no tłumić, bo to prowadzi do ich deformacji. W praktyce rada ojców duchowych brzmi najczęściej: módl się do Matki Bożej i wytrzymaj.
   Jak pisze Eugen Drewermann, ksiądz, psycholog i wieloletni te­rapeuta księży i zakonnic mających zaburzenia osobowości zwią­zane z celibatem, autor głośnej książki „Kler. Psychogram ideału”: „Kościół, gdziekolwiek może sobie na to pozwolić, zaszczepia już ludziom dorastającym swój wielowiekowy strach przed ciałem, przed popędem płciowym, przed osobistymi odczuciami. Kościel­na recepta pedagogiczna jest doprawdy odkrywcza: Odwrócenie uwagi! Odwrócenie uwagi od samego siebie? Ucieczka od innych ludzi - kontrola ze strony grupy jako ochrona!”.

Rękawiczka
Seweryn Mosz wspomina, że w seminarium plan dnia mieli roz­pisany niemal co do minuty. Żyli w izolacji od świata zewnętrzne­go - jedno trzygodzinne wyjście na tydzień. Unikać zbyt swobod­nych kontaktów. Raczej poza miasto, na łono natury. Dwójkami. To zasada obowiązująca we wszystkich seminariach. Na zewnątrz wychodzi się dwójkami wyznaczonymi przez zwierzchników.
   Wojtek trafił do seminarium zaraz po maturze, jako 19-latek.
   - Byłem niedojrzały, nieświadomy własnej seksualności, ale pełen ideałów, gdy musiałem podjąć decyzję o wstrzemięźliwości - wspomina. - Podczas pierwszej spowiedzi w seminarium usłyszałem: masz rok, żeby poradzić sobie z masturbacją. Jak? Musisz sobie to jakoś poukładać.
   Jedyną pomocą praktyczną w „poukładaniu” były sobotnie me­cze siatkówki, które - jak tłumaczono klerykom - miały pomóc rozładować energię. U karmelitów bosych popęd uciszać miały tenis i piłka nożna.
   - Właściwie to nas do tej piłki zmuszano, ale jak już zaczęliśmy grać, efekt był odwrotny do zamierzonego - opowiada Seweryn Mosz. - Rywalizacja pobudzała młodych chłopaków, buzował w nas testosteron.
   Żeby nie onanizować się przez sen, spał w rękawiczkach bez palców. Trzeba było uważać. Wieczorami przełożony chodził po korytarzach w miękkich, bezszelestnych kapciach i podsłuchiwał, czy nie dzieje się coś niestosownego.
   Według seksuologa prof. Zbigniewa Izdebskiego takie podejście do masturbacji jest nieuczciwe z punktu widzenia biologii, bo w tym wieku u młodych mężczyzn faza napięć seksualnych jest wyjątkowo duża.
   - Nie chodzi o to, by księża, propagowali masturbację, ale pode­szli ze zrozumieniem, dlaczego chłopak to robi, zamiast straszyć i przeczołgiwać go moralnie - mówi.
Według Drewermanna zakaz masturbacji i jego negatywna ocena moralna, zdeterminowana przez wyobrażenia o czystości obyczajów kleru, prowadzi do zmniejszenia zaufania do siebie i spadku poczucia własnej wartości. Wpaja się przyszłym duchow­nym nienawiść do odczuć własnego ciała, gotowość do pokuty i cierpienia - za każdym razem, gdy „to” się znów „przytrafia” - moralna katastrofa, poczucie bezradności i winy za uleganie nałogowi. Nakręca się spirala strachu i rozczarowania sobą. A to osłabia w młodym człowieku te siły, dzięki którym w ogóle moż­liwe jest samosterowanie moralne.

Ani słowa
Andrzej przez sześć lat seminarium oglądał głównie kobiece dłonie - dłonie kucharek wydających posiłki przez okienko. Pod­czas pielgrzymek czy oaz zaprzyjaźnianie się z dziewczynami było bardzo źle widziane. Dla niego to nie był problem. Wiedział już wtedy, że jest gejem. W heteroseksualnych kolegach, zwłaszcza tych pełnych romantycznych ideałów o misji kapłańskiej, relacje z kobietami budziły lęk. Kobieta to zagrożenie; można się zako­chać. Jak pisze Drewermann, katolicka wrogość wobec seksuali­zmu doprowadziła - bo doprowadzić musiała - do zdyskredyto­wania kobiety i uznania jej wręcz za wcielenie diabła. I tak przez wieki było. A diabła trzeba unikać.
   Z mizoginicznych wypowiedzi ojców i doktorów Kościoła można by utworzyć opasłe tomy. Nie trzeba sięgać do starożytności czy średniowiecza. Karlheinz Deschner w swojej książce „Krzyż pań­ski z Kościołem” przytacza fragment oficjalnej biografii Alfonsa Liguori (1697-1787), założyciela zakonu redemptorystów i patrona spowiedników, w której znajdujemy informację, że udzielał on au­diencji kobietom wyłącznie w obecności sługi. Pewną starszą nie­wiastę przyjął w ten sposób, że ona usiadła na jednym końcu ławy, a on na drugim, odwracając się do niej plecami. Udzielając kobie­tom sakramentu bierzmowania, gdy zgodnie z przepisem, musiał dotknąć ich policzka, nigdy nie robił tego bezpośrednio, lecz przez ich nakrycie głowy. I jeszcze coś z nowszych czasów. Jan XXIII, już za życia nazywany dobrym papieżem, Janem uśmiechniętym, krótko po śmierci beatyfikowany, a w 2013 r. uznany za świętego wraz z Janem Pawłem II, zapisał w swoim duchowym dzienniku w 1948 r.: „Po przeszło czterdziestu latach zachowałem jeszcze w pamięci budujące wspomnienie rozmów prowadzonych w Ber­gamo z moim czcigodnym biskupem Radinim Tedeschi. (...) Także o kobietach i sprawach kobiecych nigdy ani słowa, nigdy, jak gdyby nie istniały na tym świecie. To bezwzględne milczenie - zacho­wane także w poufnych rozmowach - na temat kobiet było jedną z najwymowniej szych i najgłębszych lekcji z czasów mojej młodo­ści także kapłańskiej. Jeszcze teraz jestem wdzięczny szlachetnej i błogosławionej pamięci tego, kto mnie tak wychował”.

Partykularyzmy
Według Drewermanna jednoznacznym i najbardziej przekonu­jącym miernikiem stopnia psychicznej dojrzałości osoby należą­cej do kleru jest zachowanie kapłana w kontaktach z kobietami.
   - Tylko że nam radzono, by kontaktów z kobietami unikać. Re­lacje powinno się budować między mężczyznami, jednak unikając „partykularyzmów”- opowiada Seweryn Mosz. - Partykularyzm to bliska relacja między dwoma, mężczyznami; niewskazana. Przy­jaźnić należało się co najmniej we trzech.
   Wspomina, że „partykularyzmy” nawiązywały się na 2.-3. roku, także z przełożonymi. Wiadomo było, kto z kim śpi. Widział kolegę z kierownikiem duchownym w łóżku, bo zapomnieli zamknąć drzwi; kleryka przytulonego do wykładowcy, gdy oglądali film pornograficzny, dwóch kleryków, którzy przez całe rekolekcje nie wychodzili z łóżka. Można powiedzieć: edukacja seksualna w praktyce.
   - Wiedziałem, że pociągają mnie mężczyźni, ale byłem wtedy idealistą, nie nawiązywałem żadnych bliskich relacji. Bałem się tego - opowiada Seweryn Mosz. - Patrzyłem na to, co się wokół mnie dzieje, z przerażeniem. Doświadczyłem prawdziwego oblicza Kościoła. Czułem się oszukany i zniszczony psychicznie.
   Wiadomo, że procent osób homoseksualnych jest wśród ducho­wieństwa o wiele wyższy niż w populacji. Z jednej strony może je przyciągać strój łagodzący kanciastość męskiej sylwetki, koloro­we, zdobione haftami, lśniące ornaty, pierścienie, sprzączki, koronki. Pewna teatralność obrzędów; tak przynajmniej twierdzi Frederic Martel, autor głośnej książki „Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie”. W wielu wypadkach jednak jest to homoseksualizm nabyty, wynikający z za­hamowań wobec kobiet czy szukania ucieczki przed samotnością; rozpaczliwa próba nawią­zania jakiejkolwiek intymnej relacji. „Nabyty homoseksualizm księży wynika z zatrzymania ich dojrzewania seksualnego. A miłość chło­pięca jest jedyną, jaką młody ksiądz zna sprzed nałożenia mu zakazami wirtualnego pasa cno­ty. Odcięty od normalnych związków z kobie­tami, skrajnie osamotniony w hormonalnej burzy swych niewyżytych popędów, młody ksiądz odnosi się pamięcią do swych pierw­szych doświadczeń dziecięcych. Nagroma­dzona tęsknota miłości i pieszczot wybucha jak wulkan” - barwnie opisuje Drewermann.
   Młodych, głęboko wierzących gejów semi­narium może też przyciągać jako droga uciecz­ki przed niechcianą orientacją. Tak było w przypadku Andrzeja.
   - Ja otwarcie mówiłem przełożonym, że jestem gejem, ale oni nie wiedzieli, co z tym zrobić. To było podwójne tabu. Nie pozwolo­no mi się otworzyć, przepracować tego. Moja seksualność została jakby zamrożona - opowiada. - Gdy przed ślubami wieczystymi wypełnialiśmy formularz, gdzie było m.in. pytanie o orientację seksualną, ojciec duchowny poradził mi, żeby tego nie wpisywać. To już było po instrukcji papieża Benedykta, by nie wyświęcać osób homoseksualnych. Nie złamałem ślubów czystości. Byłem chyba dobrym księdzem. Może moje powołanie było do uratowania. Ale czułem się jak łykająca bomba.
   Bomba wybuchła, gdy miał 30 lat. Zakochał się bez pamięci i wystąpił z zakonu. Miłość okazała się porażką. Zaczął spotykać się na niezobowiązujący seks, kompletnie posypał się psychicznie. Od kilku lat jest pod opieką psychoterapeutyczną, żeby poskładać się na nowo.

Zderzenie z górą
Czasy, gdy ksiądz proboszcz jeździł do dziedzica bryczką na preferansa, a rytm życia regulowały kalendarze rolnicze, minął bezpowrotnie. Wychodząc spod seminaryjnego klosza, młody ksiądz zderza się z rzeczywistością, w której seks od dawna nie jest już tabu, a cała pornografia świata jest dostępna na jedno kliknięcie. Niedojrzała, stłumiona seksualność staje się potęż­nym zagrożeniem. Kościół katolicki, zwłaszcza po wybuchu serii skandali pedofilskich, stara się na nie reagować. Ks. prof. Andrzej Kobyliński w 1998 r. brał udział w kursie formacyjnym w Rzymie dla wykładowców seminaryjnych, gdzie była mowa o tym pro­blemie. Wyniósł z niego, jak to określa, „polecenie służbowe” przedstawicieli Stolicy Apostolskiej, aby poważnie potraktować problem pedofilii i kwestię tożsamości seksualnej kandydatów do kapłaństwa. Gdy rozpoczął pracę jako wykładowca filozofii w Wyższym Seminarium Duchownym w Płocku i prorektor ds. wy­chowawczych, mimo różnych form sprzeciwu, poruszał problem molestowania seksualnego osób nieletnich przez księży i próbo­wał kwestię tożsamości seksualnej alumnów uczynić ważnym elementem przygotowania do kapłaństwa. Opisuje te starania jako zderzenie z wielką górą lodową. Na przełomie XX i XXI w. tego rodzaju zagadnienia były tematem tabu w polskim Kościele.
   Ale i on musiał się z tym tabu zmierzyć. Także w seminariach coraz więcej mówi się o prewencji.
   - To, co proponujemy i co ewidentnie musi być jeszcze rozwija­ne, to wychowanie do dojrzałego człowieczeństwa i do dojrzałej seksualności, będących fundamentem wolnego wyboru celibatu - deklaruje ks. dr Wojciech Wojtowicz, rek­tor koszalińskiego seminarium i nowy prze­wodniczący Konferencji Wyższych Semina­riów Duchownych. - Wzrasta świadomość w tej mierze. Bolesna sprawa nadużyć otwo­rzyła już środowisko w tej perspektywie.
   Jak deklaruje ks. dr Wojtowicz, delega­ci z połowy polskich seminariów wzięli udział w warsztatach i szkoleniach, a do współpracy udało się pozyskać wybitną ekspertkę prof. Marię Beisert. Część semi­nariów wprowadziła rok propedeutyczny, jeszcze wolny od nauki, który pozwala bardziej świadomie i dojrzale podjąć decy­zję. W większości kandydaci na kleryków poddawani są, nawet dwukrotnie, szcze­gółowym badaniom osobowości przez zewnętrznych psychologów. Pozwalają, a przynajmniej powinny, pomóc wychwycić zaburzenia i patologie. Ale jako prewencja to nie wystarczy.
   Według specjalistów tylko niewielki procent czynów pedofilnych popełnianych jest przez pedofilów preferencyjnych, dla których dziecko jest najatrakcyjniejszym obiektem. Większość to tzw. pe­dofilia zastępcza. Jak tłumaczy prof. Izdebski, sprawca wolałby seks z osobą dorosłą, ale dziecko postrzega jako „bezpieczniejsze” w relacjach seksualnych.
   - Tak bywa u starszych mężczyzn np. z zaburzeniami erekcji, którzy boją się kompromitacji przed kobietą. Tak też bywa z księż­mi, dla których dziecko jest łatwiejszym obiektem manipulacji - wyjaśnia.
   Przy czym, według prof. Izdebskiego, zanim w seminariach za­cznie się mówić o pedofilii, trzeba zacząć od podstaw seksuologii - od dziecięcej do senioralnej.
   - Przecież jako księża będą pełnić funkcje doradców rodzinnych, wygłaszać kazania na ten temat, spowiadać. Nie chodzi o to, by zamienili normy religijne na naukowe, ale rzetelna wiedza jest nie­zbędna, by zrozumieć ludzką seksualność - przekonuje. I swoją własną, bo jak. mają doradzać innym.
   Trzeba zrozumieć i zaakceptować swój popęd, by móc go w imię wyższych wartości kontrolować. Niedawno Szwajcarska Konferen­cja Biskupów ogłosiła, że rozważa wprowadzenie w seminariach zajęć z wychowania seksualnego, by przyszli księża mogli przejść „przegląd” relacji z własną seksualnością. W Polsce o takich pomy­słach nie ma na razie mowy, ale gdzieniegdzie zdarza się, że semi­naria organizują zajęcia i warsztaty na ten temat. W koszalińskim seminarium podczas roku propedeutycznego organizowane są np. warsztaty budowania męskiej tożsamości czy relacji z kobie­tami; są zajęcia, podczas których mówi się o dojrzałości seksualnej i trudnościach, jakie mogą spotkać kleryków w tym obszarze.
   - Dla wielu rektorów nie jest dziś żadnym kuriozum prośba o po­moc czy ekspertyzę dobrego seksuologa.. Znam kilkanaście takich przypadków, bo gdy jest taka potrzeba, wymieniamy się namia­rami na dobrych specjalistów. W większości seminariów korzysta się z pomocy psychologicznej, także z terapii. W ostatniej dekadzie dokonała się duża zmiana - deklaruje ks. dr Wojtowicz.
   Problem w tym, że gdy przejrzeć strony polskich seminariów, nadal łatwiej tam znaleźć zajęcia o ideologii gender niż oparte na naukowej wiedzy wykłady o seksualności. By w polskich semina­riach nastąpił rzeczywisty przełom, najpierw musiałby on nastąpić wśród biskupów, którzy decydują, jak wygląda formacja młodych kleryków. A zważywszy wypowiedzi niektórych z nich, takich jak ta o „lgnących dzieciach”, to od nich należałoby zacząć rzetelną edukację seksualną.
Joanna Podgórska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz