Unikanie kobiet,
umartwianie i sport - tymi metodami młodzi klerycy mają walczyć z popędem.
Seksualność to w polskich seminariach temat tabu. Jednak pod wpływem
pedofilskich skandali wokół tematu robi się coraz głośniej.
A jak
te sprawy? - usłyszał Kamil podczas pierwszej rozmowy z kierownikiem duchownym.
W pierwszym momencie nie zrozumiał, o co chodzi. - Jakie sprawy? - zapytał. -
No „te” - zrozumiał, że kierownik duchowny pyta o seks, ale ma kłopoty z
głośnym wypowiedzeniem tego słowa. Odpowiedział, że w porządku. Przez pięć lat
seminarium to była właściwie jedyna rozmowa na temat seksualności.
W programie seminarium nie ma czegoś takiego jak edukacja
seksualna. Od przełożonych zależy czy prowadzone są jakiekolwiek zajęcia na
ten temat. Najczęściej rzecz sprowadza się do indywidualnych rozmów z
kierownikami duchownymi.
- Dwie rozmowy rocznie. On jeden, nas siedemdziesięciu - wspomina Andrzej, absolwent seminarium zakonnego.
- Zdanie wytrych brzmiało, że każdy jest odpowiedzialny za
własną formację. Czyli ma radzić sobie sam.
Seweryn Mosz, były zakonnik, karmelita bosy, twierdzi, że w
większości przypadków kierownicy duchowni nawet gdyby chcieli, nie potrafiliby
pomóc podopiecznym, bo byli do tego kompletnie nieprzygotowani. - Miałem
wrażenie, że dla nich to najbardziej niewdzięczna praca, do której kierowani są
jak za karę; kiedy do niczego innego się nie nadają.
I są produktem feudalnego, seminaryjnego systemu, w którym
o relacjach partnerskich nie ma mowy, a tym, co liczy
się najbardziej, są dyscyplina i zachowanie regulaminu. W stosunku do alumnów powtarzają schematy, które znają ze swoich lat seminaryjnych
- zamiast zrozumienia i integracji popędu, tłumienie i wyparcie. Niedawno ks. prof. Walerian Słomka wyrokiem sądu musiał przeprosić swoją
ofiarę - mężczyznę, który jako 13-latek został przez niego dwukrotnie zgwałcony
(czyn uległ przedawnieniu).
Ks. Słomka był współtwórcą i
wieloletnim wykładowcą Instytutu Teologii Duchowości na Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim, gdzie kształci się przyszłych opiekunów duchownych.
Idąc do seminarium, młodzi chłopcy nie do końca są
świadomi, co odrzucają. Często pochodzą z konserwatywnych, wiejskich,
religijnych rodzin, gdzie seksualność dziecka jest tabu. Otacza ją wstyd i
milczenie. Potem katecheza. Wreszcie seminarium - sześć lat życia pod kloszem i
wychowania w przekonaniu, że zostali wybrani przez Boga, mają misję do
spełnienia. Pod warunkiem że zrezygnują z własnej seksualności. Nie są uczeni,
jak radzić sobie z pragnieniami i popędami. W teorii celibat nie powinien być
ucieczką od seksualności, ale jej sublimacją. Uczuć nie wolno tłumić, bo to
prowadzi do ich deformacji. W praktyce rada ojców duchowych brzmi najczęściej:
módl się do Matki Bożej i wytrzymaj.
Jak pisze Eugen Drewermann, ksiądz, psycholog i wieloletni
terapeuta księży i zakonnic mających zaburzenia osobowości związane z
celibatem, autor głośnej książki „Kler. Psychogram ideału”: „Kościół,
gdziekolwiek może sobie na to pozwolić, zaszczepia już ludziom dorastającym
swój wielowiekowy strach przed ciałem, przed popędem płciowym, przed osobistymi
odczuciami. Kościelna recepta pedagogiczna jest doprawdy odkrywcza: Odwrócenie
uwagi! Odwrócenie uwagi od samego siebie? Ucieczka od innych ludzi - kontrola
ze strony grupy jako ochrona!”.
Rękawiczka
Seweryn Mosz wspomina, że w
seminarium plan dnia mieli rozpisany niemal co do minuty. Żyli w izolacji od
świata zewnętrznego - jedno trzygodzinne wyjście na tydzień. Unikać zbyt
swobodnych kontaktów. Raczej poza miasto, na łono natury. Dwójkami. To zasada
obowiązująca we wszystkich seminariach. Na zewnątrz wychodzi się dwójkami
wyznaczonymi przez zwierzchników.
Wojtek trafił do seminarium zaraz po maturze, jako
19-latek.
- Byłem niedojrzały, nieświadomy własnej seksualności, ale
pełen ideałów, gdy musiałem podjąć decyzję o wstrzemięźliwości - wspomina. - Podczas pierwszej spowiedzi w seminarium
usłyszałem: masz rok, żeby poradzić sobie z masturbacją. Jak? Musisz sobie to
jakoś poukładać.
Jedyną pomocą praktyczną w „poukładaniu” były sobotnie mecze
siatkówki, które - jak tłumaczono klerykom - miały pomóc rozładować energię. U
karmelitów bosych popęd uciszać miały tenis i piłka nożna.
- Właściwie to nas do tej piłki zmuszano, ale jak już
zaczęliśmy grać, efekt był odwrotny do zamierzonego - opowiada Seweryn Mosz. - Rywalizacja pobudzała młodych
chłopaków, buzował w nas testosteron.
Żeby nie onanizować się przez sen, spał w rękawiczkach bez
palców. Trzeba było uważać. Wieczorami przełożony chodził po korytarzach w
miękkich, bezszelestnych kapciach i podsłuchiwał, czy nie dzieje się coś
niestosownego.
Według seksuologa prof. Zbigniewa
Izdebskiego takie podejście do masturbacji jest nieuczciwe z punktu widzenia
biologii, bo w tym wieku u młodych mężczyzn faza napięć seksualnych jest
wyjątkowo duża.
- Nie chodzi o to, by księża, propagowali masturbację, ale
podeszli ze zrozumieniem, dlaczego chłopak to robi, zamiast straszyć
i przeczołgiwać
go moralnie - mówi.
Według Drewermanna zakaz
masturbacji i jego negatywna ocena moralna, zdeterminowana przez wyobrażenia o
czystości obyczajów kleru, prowadzi do zmniejszenia zaufania do siebie i
spadku poczucia własnej wartości. Wpaja się przyszłym
duchownym nienawiść do odczuć własnego ciała, gotowość do pokuty i cierpienia - za każdym razem, gdy „to” się znów
„przytrafia” - moralna katastrofa, poczucie
bezradności i winy za uleganie nałogowi. Nakręca się spirala strachu i
rozczarowania sobą. A to osłabia w młodym
człowieku te siły, dzięki którym w ogóle możliwe jest samosterowanie moralne.
Ani słowa
Andrzej przez sześć lat seminarium
oglądał głównie kobiece dłonie - dłonie kucharek wydających posiłki przez
okienko. Podczas pielgrzymek czy oaz zaprzyjaźnianie się z dziewczynami było
bardzo źle widziane. Dla niego to nie był problem. Wiedział już wtedy, że jest
gejem. W heteroseksualnych kolegach, zwłaszcza tych pełnych romantycznych
ideałów o misji kapłańskiej, relacje z kobietami budziły lęk. Kobieta to
zagrożenie; można się zakochać. Jak pisze Drewermann, katolicka wrogość wobec
seksualizmu doprowadziła - bo doprowadzić musiała - do zdyskredytowania
kobiety i uznania jej wręcz za wcielenie diabła. I tak przez wieki było. A
diabła trzeba unikać.
Z mizoginicznych wypowiedzi ojców i doktorów Kościoła można
by utworzyć opasłe tomy. Nie trzeba sięgać do starożytności czy średniowiecza. Karlheinz Deschner w swojej książce „Krzyż pański z Kościołem”
przytacza fragment oficjalnej biografii Alfonsa Liguori (1697-1787),
założyciela zakonu redemptorystów i patrona spowiedników, w której znajdujemy
informację, że udzielał on audiencji kobietom wyłącznie w obecności sługi.
Pewną starszą niewiastę przyjął w ten sposób, że ona usiadła na jednym końcu
ławy, a on na drugim, odwracając się do niej plecami. Udzielając kobietom sakramentu
bierzmowania, gdy zgodnie z przepisem, musiał dotknąć ich policzka, nigdy nie
robił tego bezpośrednio, lecz przez ich nakrycie głowy. I jeszcze coś z
nowszych czasów. Jan XXIII, już za życia nazywany dobrym papieżem, Janem
uśmiechniętym, krótko po śmierci beatyfikowany, a w 2013 r. uznany za świętego
wraz z Janem Pawłem II, zapisał w swoim duchowym dzienniku w 1948 r.: „Po
przeszło czterdziestu latach zachowałem jeszcze w pamięci budujące wspomnienie
rozmów prowadzonych w Bergamo z moim czcigodnym biskupem
Radinim Tedeschi. (...) Także o kobietach i
sprawach kobiecych nigdy ani słowa, nigdy, jak gdyby nie istniały na tym
świecie. To bezwzględne milczenie - zachowane także w poufnych rozmowach - na
temat kobiet było jedną z najwymowniej szych i najgłębszych lekcji z czasów
mojej młodości także kapłańskiej. Jeszcze teraz jestem wdzięczny szlachetnej
i błogosławionej pamięci tego, kto mnie tak
wychował”.
Partykularyzmy
Według Drewermanna jednoznacznym i
najbardziej przekonującym miernikiem stopnia psychicznej dojrzałości osoby
należącej do kleru jest zachowanie kapłana w kontaktach z kobietami.
- Tylko że nam radzono, by kontaktów z kobietami unikać. Relacje
powinno się budować między mężczyznami, jednak unikając „partykularyzmów”- opowiada Seweryn Mosz. - Partykularyzm to bliska
relacja między dwoma, mężczyznami; niewskazana. Przyjaźnić należało się co
najmniej we trzech.
Wspomina, że „partykularyzmy” nawiązywały się na 2.-3.
roku, także z przełożonymi. Wiadomo było, kto z kim śpi. Widział kolegę z
kierownikiem duchownym w łóżku, bo zapomnieli zamknąć drzwi; kleryka
przytulonego do wykładowcy, gdy oglądali film pornograficzny, dwóch kleryków,
którzy przez całe rekolekcje nie wychodzili z łóżka. Można powiedzieć: edukacja
seksualna w praktyce.
- Wiedziałem, że pociągają mnie mężczyźni, ale byłem wtedy
idealistą, nie nawiązywałem żadnych bliskich relacji. Bałem się tego - opowiada Seweryn Mosz. - Patrzyłem na to, co się wokół
mnie dzieje, z przerażeniem. Doświadczyłem prawdziwego oblicza Kościoła. Czułem
się oszukany i zniszczony psychicznie.
Wiadomo, że procent osób homoseksualnych jest wśród duchowieństwa
o wiele wyższy niż w populacji. Z jednej strony może je przyciągać strój
łagodzący kanciastość męskiej sylwetki, kolorowe, zdobione haftami, lśniące
ornaty, pierścienie, sprzączki, koronki. Pewna teatralność obrzędów; tak
przynajmniej twierdzi Frederic Martel, autor głośnej książki
„Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie”. W wielu wypadkach jednak jest to
homoseksualizm nabyty, wynikający z zahamowań wobec kobiet czy szukania
ucieczki przed samotnością; rozpaczliwa próba nawiązania jakiejkolwiek
intymnej relacji. „Nabyty homoseksualizm księży wynika z zatrzymania ich
dojrzewania seksualnego. A miłość chłopięca jest jedyną, jaką młody ksiądz zna
sprzed nałożenia mu zakazami wirtualnego pasa cnoty. Odcięty od normalnych
związków z kobietami, skrajnie osamotniony w hormonalnej burzy swych
niewyżytych popędów, młody ksiądz odnosi się pamięcią do swych pierwszych
doświadczeń dziecięcych. Nagromadzona tęsknota miłości i pieszczot wybucha jak
wulkan” - barwnie opisuje Drewermann.
Młodych, głęboko wierzących gejów seminarium może też
przyciągać jako droga ucieczki przed niechcianą orientacją. Tak było w
przypadku Andrzeja.
- Ja otwarcie mówiłem przełożonym, że jestem gejem, ale oni
nie wiedzieli, co z tym zrobić. To było podwójne tabu. Nie pozwolono mi się
otworzyć, przepracować tego. Moja seksualność została jakby zamrożona - opowiada. - Gdy przed ślubami wieczystymi wypełnialiśmy
formularz, gdzie było m.in. pytanie o orientację seksualną, ojciec duchowny
poradził mi, żeby tego nie wpisywać. To już było po instrukcji papieża
Benedykta, by nie wyświęcać osób homoseksualnych. Nie złamałem ślubów
czystości. Byłem chyba dobrym księdzem. Może moje powołanie było do uratowania.
Ale czułem się jak łykająca bomba.
Bomba wybuchła, gdy miał 30 lat. Zakochał się bez pamięci
i wystąpił z zakonu. Miłość okazała się porażką.
Zaczął spotykać się na niezobowiązujący seks, kompletnie posypał się
psychicznie. Od kilku lat jest pod opieką psychoterapeutyczną, żeby poskładać
się na nowo.
Zderzenie z górą
Czasy, gdy ksiądz proboszcz
jeździł do dziedzica bryczką na preferansa, a rytm życia regulowały kalendarze
rolnicze, minął bezpowrotnie. Wychodząc spod seminaryjnego klosza, młody ksiądz
zderza się z rzeczywistością, w której seks od dawna nie jest już tabu, a cała
pornografia świata jest dostępna na jedno kliknięcie. Niedojrzała, stłumiona
seksualność staje się potężnym zagrożeniem. Kościół katolicki, zwłaszcza po
wybuchu serii skandali pedofilskich, stara się na nie reagować. Ks. prof. Andrzej Kobyliński w 1998 r. brał udział w kursie
formacyjnym w Rzymie dla wykładowców seminaryjnych, gdzie była mowa o tym problemie.
Wyniósł z niego, jak to określa, „polecenie służbowe” przedstawicieli Stolicy
Apostolskiej, aby poważnie potraktować problem pedofilii i kwestię tożsamości
seksualnej kandydatów do kapłaństwa. Gdy rozpoczął pracę jako wykładowca
filozofii w Wyższym Seminarium Duchownym w Płocku i prorektor ds. wychowawczych,
mimo różnych form sprzeciwu, poruszał problem molestowania seksualnego osób
nieletnich przez księży i próbował kwestię tożsamości seksualnej alumnów
uczynić ważnym elementem przygotowania do kapłaństwa. Opisuje te starania jako zderzenie
z wielką górą lodową. Na przełomie XX i XXI w. tego rodzaju zagadnienia były
tematem tabu w polskim Kościele.
Ale i on musiał się z tym tabu zmierzyć. Także w
seminariach coraz więcej mówi się o prewencji.
- To, co proponujemy i co ewidentnie musi być jeszcze rozwijane,
to wychowanie do dojrzałego człowieczeństwa i do dojrzałej seksualności,
będących fundamentem wolnego wyboru celibatu - deklaruje ks. dr Wojciech Wojtowicz, rektor koszalińskiego
seminarium i nowy przewodniczący Konferencji Wyższych Seminariów Duchownych.
- Wzrasta świadomość w tej mierze. Bolesna sprawa nadużyć otworzyła już
środowisko w tej perspektywie.
Jak deklaruje ks. dr Wojtowicz, delegaci z połowy polskich
seminariów wzięli udział w warsztatach i szkoleniach, a do współpracy udało się
pozyskać wybitną ekspertkę prof. Marię Beisert. Część seminariów
wprowadziła rok propedeutyczny, jeszcze wolny od nauki, który pozwala bardziej
świadomie i dojrzale podjąć decyzję. W większości kandydaci na kleryków
poddawani są, nawet dwukrotnie, szczegółowym badaniom osobowości przez
zewnętrznych psychologów. Pozwalają, a przynajmniej powinny, pomóc wychwycić
zaburzenia i patologie. Ale jako prewencja to nie wystarczy.
Według specjalistów tylko niewielki procent czynów pedofilnych
popełnianych jest przez pedofilów preferencyjnych, dla których dziecko jest
najatrakcyjniejszym obiektem. Większość to tzw. pedofilia zastępcza. Jak
tłumaczy prof. Izdebski, sprawca wolałby seks z osobą dorosłą, ale dziecko
postrzega jako „bezpieczniejsze” w relacjach seksualnych.
- Tak bywa u starszych mężczyzn np. z zaburzeniami erekcji,
którzy boją się kompromitacji przed kobietą. Tak też bywa z księżmi, dla
których dziecko jest łatwiejszym obiektem manipulacji - wyjaśnia.
Przy czym, według prof. Izdebskiego,
zanim w seminariach zacznie się mówić o pedofilii, trzeba zacząć od podstaw
seksuologii - od dziecięcej do senioralnej.
- Przecież jako księża będą pełnić funkcje doradców
rodzinnych, wygłaszać kazania na ten temat, spowiadać. Nie chodzi o to, by
zamienili normy religijne na naukowe, ale rzetelna wiedza jest niezbędna, by
zrozumieć ludzką seksualność - przekonuje.
I swoją własną, bo jak. mają
doradzać innym.
Trzeba zrozumieć i zaakceptować swój popęd, by móc go w
imię wyższych wartości kontrolować. Niedawno Szwajcarska Konferencja Biskupów
ogłosiła, że rozważa wprowadzenie w seminariach zajęć z wychowania seksualnego,
by przyszli księża mogli przejść „przegląd” relacji z własną seksualnością. W
Polsce o takich pomysłach nie ma na razie mowy, ale gdzieniegdzie zdarza się,
że seminaria organizują zajęcia i warsztaty na ten temat. W koszalińskim
seminarium podczas roku propedeutycznego organizowane są np. warsztaty
budowania męskiej tożsamości czy relacji z kobietami; są zajęcia, podczas
których mówi się o dojrzałości seksualnej i trudnościach,
jakie mogą spotkać kleryków w tym obszarze.
- Dla wielu rektorów nie jest dziś żadnym kuriozum prośba o
pomoc czy ekspertyzę dobrego seksuologa.. Znam kilkanaście takich przypadków,
bo gdy jest taka potrzeba, wymieniamy się namiarami na dobrych specjalistów. W
większości seminariów korzysta się z pomocy psychologicznej, także z terapii. W
ostatniej dekadzie dokonała się duża zmiana
- deklaruje ks. dr Wojtowicz.
Problem w tym, że gdy przejrzeć strony polskich seminariów,
nadal łatwiej tam znaleźć zajęcia o ideologii gender niż oparte
na naukowej wiedzy wykłady o seksualności. By w polskich seminariach nastąpił
rzeczywisty przełom, najpierw musiałby on nastąpić wśród biskupów, którzy decydują,
jak wygląda formacja młodych kleryków. A zważywszy wypowiedzi niektórych z
nich, takich jak ta o „lgnących dzieciach”, to od nich należałoby zacząć
rzetelną edukację seksualną.
Joanna
Podgórska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz