PKN Orlen i Grupa PZU
ogłosiły plan stworzenia wspólnego domu mediowego, który zajmie się kampaniami
reklamowymi obu wspólników. Autorzy ubezpieczeniowo-naftowej agencji reklamowej
liczą na zyski, eksperci widzą w tym kolejny skok na państwową kasę.
Informacja o tym, że Orlen i PZU
złożyły do prezesa UOKiK wniosek o zgodę na stworzenie wspólnego domu
mediowego, wywołała w branży reklamowej konsternację. - Czemu ten pomysł ma służyć? To kosztowne posunięcie
i przyniesie więcej strat niż korzyści. Z całym szacunkiem dla Orlenu
i PZU, ale ich budżety reklamowe nie porażają wielkością -
zastanawia się jeden z szefów agencji reklamowych. I prosi
o anonimowość, bo nie wiadomo, czy państwowe spółki doprowadzą swój
projekt do finału. Przecież Orlen właśnie zawarł nowy kontrakt z domem
mediowym Starcom, a Grupa PZU ogłosiła przetarg, szukając na rynku
najlepszej oferty.
Dom mediowy to
produkt specjalizacji branży reklamowej, która, by przekonać konsumentów, musi
sięgać po coraz bardziej wyrafinowane metody. Dlatego dziś na rynku rządzą
wielkie międzynarodowe grupy reklamowe, w skład których wchodzą firmy
zajmujące się opracowaniem strategii reklamowych, projektowaniem kampanii,
wymyślaniem reklam, ich realizacją itd. Jednak wszystko kręci się zwykle wokół
domu mediowego. To od jego decyzji zależy, w jakich mediach umieszczone
zostaną reklamy firmy zlecającej kampanię.
Specjaliści domu
mediowego znają najskuteczniejsze sposoby dotarcia przekazu marketingowego do
tych grup konsumentów, na których klientowi szczególnie zależy. To oni
w praktyce decydują, jaka część budżetu pójdzie na reklamę w mediach
ogólnopolskich, a jaka w lokalnych, jaki będzie miała w tym
udział telewizja, a jaki internet, ile reklam zostanie nadanych
w radiu, ile trafi do prasy, na billboardy, do kin itd. Co, gdzie, kiedy,
o jakiej porze, przy jakim programie telewizyjnym, w której gazecie
lub magazynie, a nawet na której stronie. Potrafią to szczegółowo
analizować, badać, a potem ocenić, jaka była skuteczność dotarcia
przekazów reklamowych.
Tego oczekują
reklamodawcy, którzy chcą widzieć, jak każda złotówka wydana na kampanię jest
pomnażana dzięki klientom skuszonym reklamami i jak rośnie im sprzedaż.
W ubiegłym roku, jak oszacowała firma Kantar, na polskim rynku na reklamę
w mediach firmy wydały grubo ponad 30 mld zł. Najwięcej pabianicka spółka
Aflofarm Farmacja Polska (1,8 mld zł). W pierwszej dziesiątce
dominują firmy farmaceutyczne, sieci handlowe, producenci produktów pierwszej
potrzeby. Nie ma wśród nich PZU i Orlenu ani też innej wielkiej spółki
kontrolowanej przez Skarb Państwa. Choć państwo ma ogromny i rosnący
udział w gospodarce, to jego udział w rynku reklamowym jest
nieproporcjonalnie mały.
Tajemnice rozliczeń
Wydatki reklamowe są szacowane na podstawie oficjalnych
cenników stosowanych przez media i nie uwzględniają rabatów wywalczonych
przez domy mediowe, bo te są utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Wiadomo
tylko, że są spore, bo media są pod rosnącą presją technologiczną
i rynkową, więc gotowe na bardzo daleko idące ustępstwa
w negocjacjach, by cokolwiek zarobić.
Liczących się domów
mediowych jest kilkadziesiąt. Im większy, tym większe budżety reklamowe
powierzają mu w zarządzanie klienci, dzięki czemu jego siła przetargowa
w negocjacjach z mediami rośnie. A im niższe ceny za
zamieszczanie reklam wywalczy w mediach, tym atrakcyjniejsze oferty można
składać w przetargach na obsługę reklamową, pozyskując kolejnych klientów.
Tu działa efekt skali.
Siła negocjacyjna
jest szczególnie ważna w przypadku rozmów ze stacjami TV, bo telewizja,
jako medium, ma wciąż największy udział w podziale budżetów reklamowych.
Supremacja TV dobiega jednak końca. Ponieważ coraz więcej czasu spędzamy nie
przed ekranem telewizora, lecz smartfona i komputera, rynkiem reklamy zaczyna
rządzić internet.
System rozliczeń
w trójkącie reklamodawca-dom mediowy-media jest wyjątkowo nieprzejrzysty.
Bo dom mediowy, negocjując z mediami, uzyskuje dla swoich klientów
cennikowe obniżki, a jednocześnie sam jest przez nie wynagradzany. Media
dzielą się z nim określonym procentem budżetów reklamowych klientów, jakie
u nich lokuje. To rodzaj prowizji zwrotnej, w branży zwany
kickbackiem. Ponieważ nie zawsze reklamodawca wie, gdzie i jak duży
kickback zapewnił sobie dom mediowy, ma poczucie, że dwa razy płaci, a na
dodatek nie ma pewności, czy dobór mediów, w jakich pojawiają się jego
reklamy, nie został podyktowany wielkością kickbacków.
Skazani na sukces
To nie jest polski wynalazek, tak działa branża reklamowa na
całym świecie i wszędzie budzi to krytykę. Wątpliwości wokół przepływów
finansowych w domach mediowych były jednym z argumentów, który skłonił
Orlen i PZU do samodzielnego zajęcia się swoimi kampaniami reklamowymi.
- Wierzymy, że skorzystają na tym same
media - wyjaśnia Adam Burak, dyrektor wykonawczy ds. komunikacji
korporacyjnej PKN Orlen.
- Klienci oczekują przejrzystości,
dlatego informujemy ich, że mamy kickbacki. Te pieniądze do nich wracają,
jeżeli taki jest model wynagradzania, czyli to klient pokrywa całkowite koszty
funkcjonowania domu mediowego, a nie media z pieniędzy klienta -
wyjaśnia Ewa Góralska dyrektor zarządzająca domu mediowego MullenLowe
MediaHub. - Abyśmy mogli
dostarczać konkurencyjny serwis, potrzebni są coraz wyższej klasy specjaliści,
badania, technologie, systemy do analizy danych - to kosztuje. Nie tracę
wiary, że klienci będą coraz bardziej skłonni płacić za to wszystko w pełni
transparentnym modelu i nie dojdzie do rozwiązania problemu metodą
węgierską, gdzie zakazano stosowania kickbacków, ustalając stałą prowizję
wysokości 15 proc. - wyjaśnia Góralska.
Wspólnicy tworzący
dom mediowy Orlen-PZU są dobrej myśli, pewni, że to będzie strzał
w dziesiątkę. -
W przygotowaniach do stworzenia domu mediowego biorą udział wysokiej klasy
specjaliści, w tym także z międzynarodowym doświadczeniem. Realizacja projektu
przyniesie nam wymierne korzyści dzięki eliminacji pośredników, a także zapewni
większą efektywność ponoszonych wydatków marketingowych. Dotyczy to szczególnie
naszej obecności w internecie, na której będziemy się coraz bardziej
koncentrować - komentuje dyr. Adam Burak z PKN Orlen. Dodaje, że
nowy dom mediowy będzie działał na zasadach rynkowych, obsługując także
klientów zewnętrznych, niezależnie, czy to z sektora państwowego, czy
prywatnego. Zaprzecza jednak, by w charakterze wspólników miały się
pojawić kolejne spółki Skarbu Państwa. Uważa, że decyzja o stworzeniu domu
mediowego wpisuje się w światowy trend, bo coraz więcej dużych firm
decyduje się na obsługiwanie kampanii reklamowych przez własne zespoły.
Przykładem koncerny Procter&Gamble czy Bayer.
TVN dobry, TVP lepsza
Branża reklamowa nie wróży powodzenia nowemu domowi
mediowemu, bo obsługując własne kampanie, nie osiągnie skali dającej dużą siłę
przetargową, a koszty będą wysokie.
- Chyba że jako
firma państwowa uzyska jakieś szczególne przywileje w mediach publicznych,
czego dziś nie można wykluczyć - komentuje szef agencji reklamowej. - Dużych rabatów nie ma się co
spodziewać, a i kickbacki nie będą wielkie. A przecież nie
pozyska do obsługi innych liczących się firm z sektora prywatnego, bo duzi
reklamodawcy wymagają neutralnego planowania mediów, a spółki Skarbu
Państwa przy wyborze mediów kierują się dziś interesami politycznymi,
a nie biznesowymi - komentuje ekspert. Powątpiewa też, by obu
spółkom udało się ściągnąć z rynku specjalistów gotowych, nawet za duże
pieniądze, zaryzykować własną reputację dla pracy daleko odbiegającej od
standardów.
W branży
reklamowej krąży masa opowieści, jak dziś wygląda współpraca na linii dział
marketingu państwowej spółki - dom mediowy. - Już
się nauczyłem, jak trzeba rozmawiać z ludźmi z państwowych spółek -
opowiada jeden z pracowników domu mediowego.
- Robiąc dla nich prezentację
z planem wykorzystania mediów, z którego wynika, że korzystniej
byłoby ulokować reklamę w TVN, trzeba zawsze powiedzieć, że „TVN jest
wprawdzie dobry, ale TVP lepsza”. Już wiem, że muszę uwzględniać TV Trwam
i TV Republika, choć przy ich zasięgach to marnowanie pieniędzy.
Z prasą sprawa jest prostsza, bo wykaz „słusznych tytułów”, w których
muszą pojawić się reklamy, otrzymujemy zwykle od klienta i ma się on nijak
do tego, co wynika z naszych badań. Dlatego w POLITYCE, największym
tygodniku opinii, nie ma reklam spółek Skarbu Państwa, bo żaden szef marketingu
nie zatwierdziłby nam takiego mediaplanu. Czasem dowiadujemy się nawet, ile
należy za taką reklamę wybranemu wydawcy zapłacić i są to zwykle stawki
dalekie od rynkowych. Kiedyś próbowaliśmy zaprotestować, że to o kilka
razy więcej od stawek rynkowych, ale dostaliśmy krótkiego maila - „proszę
wykonać”. Dlatego dziś tylko wymagamy, by klient autoryzował wszystkie takie
decyzje, bo kiedyś może się tym zainteresować prokurator - opowiada
nasz rozmówca.
Zdaniem Piotra
Piętki, szefa agencji Publicis Media Poland, członka zarządu Stowarzyszenia
Komunikacji Marketingowej, jest co najmniej kilka argumentów przemawiających za
wyborem zewnętrznych agencji reklamowych i domów mediowych.
- Podmioty
specjalizujące się w danej dziedzinie mają ogromną przewagę, jeśli chodzi
o poziom zgromadzonej i rozwijanej wiedzy. Niezwykle ważnym aspektem
działań jest też efektywność kosztowa, niższa niż zatrudnianie zespołu wewnątrz
firmy. Wynika to z prostej optymalizacji procesów i efektywnego
zarządzania skalą po stronie agencji. Zespół pracujący bezpośrednio
u klienta zawsze będzie po prostu droższy, nie mówiąc już o kosztach zarządzania,
motywacji, rotacji - wylicza Piotr Piętka.
Polityczne kryteria
Niektórzy eksperci przypuszczają jednak, że pomysł na własny
dom mediowy ma służyć nie tyle skuteczniejszemu i tańszemu marketingowi
wspólników, ile ukryciu przepływów w ramach budżetów reklamowych. Bo
jednak konieczność ręcznego sterowania domem mediowym „na podstawie decyzji
dyrektora”, jak to niedawno opisał NIK, kontrolując spółki Skarbu Państwa,
sprawia, że zachowanie tajemnicy jest trudne. I nie chodzi tu
o wielkie pieniądze, ale często o pojedyncze miliony, które trafiają
do rozmaitych firm, tytułów, wydawców. To rodzaj medialnego układu zamkniętego.
„Udział mediów kojarzonych z PiS
w wydatkach na reklamę państwowych firm gwałtownie wzrósł. Wydawnictwa
Fratria, Orle Pióro, Niezależne Wydawnictwo Polskie zaabsorbowały 25 mln
zł z reklam w 2016 r. (+ 525 proc.), 28 mln rok później
(+12 proc.) i aż 48 mln (kolejne +70 proc.) w ub.r. Stanowi to
33 proc. udziału w całości ich przychodów w 2018 r. To
blisko siedem razy więcej niż średnia rynkowa.
Najbardziej
drastyczny przykład symbiozy polityki i państwowego biznesu stanowi spółka
Fratria („Sieci”, wPolityce.pl). Wydatki na reklamę publicznych firm wzrosły
tam z 2,3 mln rocznie w 2015 r. do 28,2 mln
w 2018 r., czyli o 1143 proc. W efekcie publiczne pieniądze
stanowią 40 proc. całości jej przychodów (osiem razy więcej niż średnia
rynkowa). Podobnie sytuacja wygląda w pozostałych wydawnictwach: Orle
Pióro - 19 proc. (czterokrotnie więcej) i Niezależne Wydawnictwo
Polskie (»Gazeta Polska«) - 38 proc. (ośmiokrotność średniej)” - czytamy
na łamach „Rzeczpospolitej” w artykule „Polityczna dystrybucja budżetów
reklamowych” Jakuba Bierzyńskiego, szefa domu mediowego OMD, także komentatora
i doradcy Roberta Biedronia.
Zwraca on uwagę, że
„mechanizm politycznych kryteriów w dystrybucji budżetów reklamowych
działa też w drugą stronę. Media nieprzychylne władzy nie mogą liczyć na
państwowe pieniądze. Ich czytelnicy i widzowie zostali wykluczeni jako
potencjalni klienci Orlenu, PZU, Lotosu, LOT, PKO itp. Reklam tych firm nie
mają szans zobaczyć. POLITYKA i »Newsweek«, posiadając razem 25 proc. udziałów
w rynku czytelnictwa, mają jedynie 0,5 proc. udziału w wydatkach na
reklamę państwowych firm. TVN, mając 12,2 proc. oglądalności i 15,3 proc.
w rynku reklam, może liczyć jedynie na 0,4 proc. budżetów państwowych
spółek (dane za 2018 r.)”.
Dyrektor Adam Burak
z Orlenu nie zamierza dyskutować z opiniami Jakuba Bierzyńskiego.
Zapewnia jednak, że nowy dom mediowy Orlen-PZU będzie profesjonalnym podmiotem
na rynku reklamowym. I zastosuje się do zasad neutralności.
Adam Grzeszak
Bardzo ciekawie to zostało opisane.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuń