poniedziałek, 26 sierpnia 2019

PiS ma wroga na każde wybory



Białystok nie był wypadkiem przy pracy, ale konsekwencją przyjętej na zimno strategii. PiS chce uzyskać w wyborach samodzielną większość dzięki atakom na Marsze Równości, tak jak w wyborach 2015 roku zdobyło ją dzięki atakom na imigrantów

Przemoc w Białymstoku nie wzięła się znikąd. Obec­ność białostockich działa­czy PiS wśród narodowców i kiboli przygotowujących się do „bicia dewiantów” czy naklejka o „strefach wolnych od ideologii LGBT” kolportowana przez „Gazetę Polską Co­dziennie” nie były wypadkiem przy pra­cy ale konsekwencją przyjętej na zimno politycznej strategii. PiS chce uzyskać w wyborach 2019 roku samodziel­ną większość dzięki atakom na Marsze Równości, tak jak w wyborach 2015 roku zdobyło ją dzięki atakom na imigrantów.

ZNISZCZYĆ POLITYCZNE CENTRUM
Jarosław Kaczyński jest przeko­nany, że najlepszym narzędziem do utrzymania władzy i jej konsolidacji jest rozkręcenie w Polsce kulturowej i reli­gijnej wojny domowej. W tym przeko­naniu umocniły go najpierw wybory 2015 roku, kiedy PiS udało się wygrać i uzyskać samodzielną większość dzię­ki obietnicom transferów socjalnych, ale także dzięki wprowadzeniu przez same­go prezesa do centrum kampanii wybor­czej lęku przed imigrantami. Podobnej histerii nie udało się rozkręcić przed wyborami samorządowymi, dlatego ich wyniki - szczególnie w miastach - były dla Prawa i Sprawiedliwości fatalne. Przed wyborami do Parlamentu Euro­pejskiego Kaczyński bardzo świadomie wystąpił zatem jako obrońca „zdrowej większości Polaków” przed „patologia­mi ideologii LGBT”. A także jako obroń­ca Kościoła przed antyklerykalizmem. W obu wypadkach przedstawiając jako politycznych reprezentantów „ideologii LGBT” i wojującego antyklerykalizmu najbardziej niebezpieczną dla swojej władzy formację, czyli Platformę Oby­watelską i Koalicję Europejską, które w rzeczywistości reprezentowały umiar­kowane liberalne centrum.
   Także kampanię przed jesiennymi wy­borami do polskiego parlamentu Ka­czyński bardzo świadomie zdefiniował w języku kulturowej wojny Jako walkę sił dobra (Zjednoczona Prawica i Kościół Rydzyka) z siłami zła (wrogami Kościoła, zwolennikami ideologii LGBT, których najważniejszą polityczną reprezentacją ma być Koalicja Obywatelska).
   Kaczyński wie doskonale, że rzuca­jąc hasła przeciwko imigrantom czy wspólnocie LGBT, faktycznie ośmiela przemoc symboliczną i ryzykuje prze­moc fizyczną. Deklaracje części poli­tyków PiS delikatnie dystansujących się od aktów przemocy w Białymsto­ku są absolutną hipokryzją. Szczegól­nie wobec faktu, że sam prezes nigdy się od własnych kampanii nienawiści nie dystansował.
   Kaczyński posługuje się mechanizma­mi kulturowej wojny, bo wie, że towarzy­szące jej żarliwe emocje najskuteczniej uderzają w liberalne centrum. Polskie centrum, zorganizowane politycznie wokół Grzegorza Schetyny i Platformy Obywatelskiej, jest wielonurtowe, się­ga od konserwatystów w rodzaju Pawła Zalewskiego czy Kazimierza Michała Ujazdowskiego po centrolewicę Barba­ry Nowackiej czy Dariusza Jońskiego. Jedni są za liberalizacją ustawy anty­aborcyjnej, drudzy chcą bronić obecne­go ustawodawstwa, które zostało przez rządzącą prawicę faktycznie podeptane. Większość centrowego elektoratu i po­lityków akceptuje konieczność wprowa­dzenia związków partnerskich dla osób hetero- i homoseksualnych, jednocześ­nie centrowi wyborcy są bardzo podziele­ni, jeśli chodzi o akceptację pełnych praw małżeńskich dla par homoseksualnych, połączonych z prawem do adopcji dzieci.
   Ta sytuacja sprawia, że o ile prezes PiS zdecydował się na zupełnie jednoznacz­ne użycie sztandaru i narzędzi kulturo­wej wojny, to szef PO takiego sztandaru ani nie może, ani nie chce podnieść. Ka­czyński wie, że w ten sposób jego naj­groźniejszy polityczny przeciwnik będzie miał kłopoty Zostanie zaatako­wany nie tylko przez ludzi prawicy chcą­cych zniszczyć liberalne centrum jako jedyną przeszkodę na drodze do Buda­pesztu w Warszawie, ale także przez lu­dzi obyczajowej lewicy domagających się w Warszawie Nowego Jorku, Paryża, Londynu - i to najlepiej już dzisiaj.
   W Wielkiej Brytanii to konserwa­tyści wprowadzili małżeństwa gejów z prawem do adopcji w 2005 roku. Sta­ło się to jednak kilkadziesiąt lat po depenalizacji homoseksualizmu (rok 1982) i 20 lat po wprowadzeniu związków part­nerskich (rok 1996). Ostatnie cztery de­kady w Wielkiej Brytanii były epoką głębokiej zmiany społecznej, która po­zwoliła zmienić prawo dotyczące par homoseksualnych, bo akceptowała to większość społeczeństwa i wszystkie li­czące się siły polityczne. W Polsce mamy dzisiaj większość za odrzuceniem mał­żeństw homoseksualnych połączonych z adopcją dzieci i większościowy brak po­parcia dla pełnej liberalizacji aborcji.
   Środowiska gejowskie i feministycz­ne wciąż przegrywają wojnę o rząd dusz z Kościołem i prawicą. Przegrywają szczególnie na wsi i na prowincji. To dla­tego PiS właśnie tam opowiada o najbar­dziej radykalnych hasłach gejowskich, feministycznych czy antyklerykalnych. Robi to po to, aby zmobilizować do gło­sowania na swoją partię ludzi, których te hasła przerażają, prowokują do nienawi­ści czy nawet przemocy
   Kaczyński jest przekonany, że roz­pętana przez niego wojna kulturo­wa zamknie demokratyczne centrum w cęgach radykalnej prawicy i radykal­nej lewicy Z jednej strony sprowadzi na Schetynę i PO niechęć większości Koś­cioła i tradycjonalistycznych katolików. Ale odetnie też polityczne centrum od wsparcia liberalnych mediów, w których entuzjaści Nowego Jorku w Warszawie będą atakować Koalicję Obywatelską jako siłę kunktatorską i konserwatywną. Dzięki temu jak zwykle nieposkładana polska lewica, która nie ma żadnego po­mysłu na walkę z PiS o głosy elektoratu socjalnego czy wiejskiego, będzie mogła wyrwać kilka procent wielkomiejskich liberalnych wyborców, tak jak zdołała to zrobić Wiosna Biedronia w wyborach europejskich. A to znów przełoży się na zwycięstwo PiS albo uczyni to zwycię­stwo bardziej wyraźnym.

NIE STRACIĆ BIAŁEGOSTOKU
Zachowanie lewicy całkowicie wpisuje się w scenariusz Kaczyńskie­go. Przy okazji kolejnych ataków PiS na ideologię LGBT przed eurowyborami Robert Biedroń regularnie organizował konferencje prasowe, w czasie któ­rych atakował... Schetynę i PO za kon­serwatyzm. Dzisiaj Biedroń, Czarzasty i Zandberg jadą do Białegostoku (gdzie w czasie Marszu Równości ich zabra­kło), by prowadzić kampanię wyborczą i krytykować Platformę za kunktatorskie i kapitulanckie stanowisko wobec praw homoseksualistów.
   Białystok jest miastem raczej kon­serwatywnym, co najwyżej liberalno-konserwatywnym, ale niegłosującym na PiS. Prezydent Tadeusz Truskolaski (bezpartyjny, wspierany przez PO), rzą­dzi tam już czwartą kadencję, a wybory 2018 roku wygrał w pierwszej turze. Dla wielu lewicowych entuzjastów po ataku prawicowców na Marsz Równości Bia­łystok stał się emblematycznym mia­stem „łysych”, kiboli i nacjonalistów. Pod obraźliwymi dla wszystkich miesz­kańców tytułami (np. „Dewiacje se upra­wiajcie w Warszawie, czyli co Białystok mówi po Marszu Równości”), jako re­prezentatywny głos Białegostoku były przedstawiane wyłącznie wypowie­dzi i zachowania kiboli i narodowców. W rzeczywistości jest to miasto podzie­lone jak cała Polska.
   Właśnie rozpoczął się tam corocz­ny festiwal „Podlaska oktawa kultur”, w czasie którego od wielu lat praktycz­nie realizuje się wielokulturowość tego regionu i miasta. Katolicy świętują z pra­wosławnymi, Polacy z Białorusinami, Ukraińcami, Żydami. Narodowcom i kibolom nigdy nie udało się tej im­prezy zakłócić. Zorganizowanie w dniu zakończenia festiwalu kampanijnej im­prezy wyborczej Czarzastego, Biedronia i Zandberga jest ryzykownym aktem po­litycznej instrumentalizacji praw mniej­szości czy losów samego miasta. Dlatego wielu ludzi białostockiej lewicy, ruchów miejskich, w tym także osoby, któ­re współorganizowały pierwszy Marsz Równości w tym mieście, zaapelowali na Facebooku i forach społecznościowych albo o odwołanie kolejnej manifestacji, albo o wycofanie z niej partyjnych lide­rów i partyjnych sztandarów. Oni w Bia­łymstoku zostaną, kiedy Robert Biedroń elegancko oddali się do Parlamentu Eu­ropejskiego. A kolejne akty przemocy w atmosferze radykalizującej się kultu­rowej wojny oznaczają dla nich ryzyko kompletnego rozbicia lokalnej wspólno­ty i niebezpieczeństwo przesunięcia się całego miasta na prawo.

CENTRUM NIE MOŻE POZOSTAĆ NIEME
Polityczne centrum nie musi się ścigać z lewicą w radykalizmie swoich postulatów. Jego obowiązkiem jest przy­wrócenie pokoju społecznego, a nie za­ostrzanie kulturowej wojny. Nie znaczy to jednak, że centrum może pozostać pa­sywne czy nieme. Albo że pod hasłem „braku dyscypliny partyjnej w kwestiach światopoglądowych” może sobie pozwo­lić na zachowania ewidentnie antyliberalne. Z tego punktu widzenia właściwie zachował się Tadeusz Truskolaski, który najpierw wyraził zgodę na Marsz Rów­ności, a później zgłosił do prokuratury obecność działaczy PiS w czasie zgroma­dzeń atakujących marsz.
   Paleta sensownych zachowań samo­rządowców Platformy sięga od pre­zydenta Płocka, który objął Marsz Równości w swoim mieście patronatem, aż po Jacka Jaśkowiaka czy Rafała Trza­skowskiego, którzy nie tylko patronu­ją Marszom Równości, ale sami w nich uczestniczą. W tym liberalnym konsen­susie nie mieszczą się jednak wspierani przez PO prezydenci Lublina czy Gnie­zna, którzy próbują Marszów Równości w swoich miastach zakazywać.
   Także sama PO czy Koalicja Obywa­telska nie muszą się ścigać z feminist­kami czy gejami na radykalne hasła. Ich obowiązkiem jest walka o przywrócenie społecznego pokoju, o wygaszenie kul­turowej wojny, a nie o bycie jednym z jej radykalnych obozów. Centrowi politycy na pewno nie wprowadzą w dzisiejszej Polsce adopcji dzieci dla homoseksual­nych par. Ale muszą zrealizować swoją obietnicę legalizacji związków partner­skich. PO nie zliberalizuje ustawy an­tyaborcyjnej, ale musi obronić Polki przed faktycznym i formalnym zaost­rzeniem obecnych regulacji. Centrowi wyborcy oczekują przywrócenia finan­sowania zabiegów in vitro na szczeblu krajowym, a także używania całej siły państwa przeciwko nacjonalistycznej przemocy, a nie do jej osłaniania czy na­wet wspierania.
   Jeśli centrowi politycy się z tych obiet­nic wywiążą, będzie to dla ich wyborców wystarczająca różnica w stosunku do PiS. Nawet jeśli część lewicowych, a na­wet liberalnych publicystów wciąż bę­dzie krytykowała „kunktatorstwo PO” i propagowała zupełnie już absurdalny w dzisiejszej Polsce symetryzm.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz