środa, 14 sierpnia 2019

Kościół w czasach zarazy



Aby zdjąć odium z Kościoła po wydarzeniach w Białymstoku i po homilii abp. Marka Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie”, prawica ogłosiła, że w Polsce trwa wojna religijna.

Opowieść o tej wojnie zupełnie pomija sedno konfliktu. Spór o miejsce Kościoła i religii w państwie, społeczeństwie oraz w polityce rzeczywiście się toczy, ale wywołała go i napędza prawica kościelna i polityczna, nie zaś osoby LGBT, środowiska polityczne czy ruchy obywatelskie wspierające ich wołanie o równe prawa. To Kościół i prawica wybrali pole starcia, rozpętując kampanię przeciwko rzekomej „ideologii LGBT” i domniemanym „potężnym ataku na Kościół” z inspiracji wewnętrznych i zewnętrznych wrogów chrześcijaństwa. Kierunek natarcia wyznaczył sam Jarosław Kaczyński, czyli lider polityczny, a nie religijny. To celowe upolitycznienie sprawy LGBT pod kątem zbliżających się wyborów - ale też tej części Kościoła, która współpracuje z obecną władzą na tym polu.
   W roku wyborów parlamentarnych prezes PiS wziął udział w konferencji zorganizowanej przez diecezjalną Akcję Katolicką 25 kwietnia we Włocławku pod hasłem „Być Polakiem - duma i powinność”. To tam, w diecezjalnym muzeum, w ramach wywodów na temat patriotyzmu Jarosław Kaczyński wypowiedział słowa, które można odbierać jako wezwanie bojowe: „Następuje atak na Kościół, jakiego nie było w latach 90. Mam na myśli m.in. film »Kler« - i mamy do czynienia z bezpośrednim atakiem na rodzinę i dzieci: seksualizacja dzieci, ten cały ruch LGBT, gender. (…) To jest importowane, ale one dzisiaj rzeczywiście zagrażają naszej tożsamości, naszemu narodowi, jego dalszemu trwaniu i wobec tego polskiemu państwu”.
   Lider PiS postawił diagnozę i wskazał wroga. Reszta należy do propagandowego pasa transmisyjnego jego partii. I pas ruszył, a po Białymstoku i kazaniu abp. Jędraszewskiego - przyspieszył. Włączyła się część biskupów i księży. Przecież wybory już 13 października, trzeba zrobić, co się da, aby „zjednoczona prawica” utrzymała władzę. Dwa prawicowe tygodniki: „Do Rzeczy” i „Sieci” w czasie rozpoczynających się sierpniowych pielgrzymek jasnogórskich przypuściły histeryczny atak na wrogów Kościoła, zwłaszcza „lewicę”, która milczy o prześladowaniach księży i wiernych (Ludwik Dorn na s. 8 pisze, że konflikt na tle religijnym będzie dla lewicy wygodnym wątkiem kampanii wyborczej, bo jego zdaniem antyklerykalizm i antykatolicyzm to główne spoiwo powstałej niedawno koalicji).
   Ton ustawił Krystian Kratiuk w „Do Rzeczy”: obecna wojna z Kościołem w Polsce to fragment „wielkiej światowej rozgrywki, ostatecznej rozprawy z cywilizacją chrześcijańską”. Autor wylicza incydenty wymierzone w symbole religijne, duchownych rzymskokatolickich i wiernych. Do jednego worka wrzuca godne potępienia i kary przypadki agresji słownej, fizycznej, z napadami rabunkowymi i działaniami osób psychicznie niezrównoważonych.

Narracja
Jak wiarygodna jest ta składanka i jej główna ideologiczna teza, ilustruje sama okładka tygodnika Pawła Lisickiego, w którym wydrukowano artykuł Kratiuka. Widzimy na niej ks. Aleksandra Ziejewskiego, proboszcza bazyliki św. Jana Chrzciciela w Szczecinie, z plastrem na policzku. Kratiuk za mediami prawicowymi powtarza news, że do bazyliki wtargnęło trzech mężczyzn z żądaniem wydania im szat liturgicznych. Chcieli odprawić mszę, podczas której udzieliliby sobie ślubu. Kiedy ksiądz odmówił, doszło do ataku fizycznego i bluźnierstw. Tylko że sam proboszcz Ziejewski odciął się od tego opisu zdarzenia. Powiedział, że podczas incydentu nie było mowy o żadnym ślubie homoseksualnym. Miejscowa prokuratura zaprzeczyła zaś, że napaść na księdza miała związek z osobami LGBT. A zatem do napadu rabunkowego dorobiono w mediach prawicowych kłamstwo mające służyć „wojennej” propagandzie o ofensywie antychrześcijańskiej. Typowy fake news.
   Ukuta na prawicy spiskowa wersja wydarzeń wypełnia także łamy tygodnika „Sieci” - tam także zobaczyć można duże zdjęcie ks. Ziejewskiego z plastrem na policzku. Michał Karnowski ogłasza, że: „Wszyscy musimy stać dziś przy lżonym Kościele i dźganych nożami, krwawiących księżach i tym bardziej chodzić do kościoła”. Cytuje amerykańsko-polskiego historyka Marka Chodakiewicza: „Mamy do czynienia z nowym wcieleniem rewolucji, bolszewizmem poniżej pasa, (…) chaos czyni się po to, aby zniszczyć esencję cywilizacji zachodniej i polskości”. Chodakiewicz udziela się w jednym z think tanków kojarzonych z tzw. alterprawicą. Miał ponoć napisać prezydentowi Trumpowi przemówienie, które ten wygłosił podczas wizyty w Polsce w 2017 r. W internecie popularny jest jego wykład, w którym opowiada o „homoseksualistach wkładających sobie w odbyt żywe chomiki”.
    „Alterprawica” to produkt amerykański, chętnie importowany przez radykalną prawicę europejską i dobrze widziany w putinowskiej Rosji. Jej guru Steve Bannon, były doradca prezydenta Trumpa, jeździ po Europie, w tym po Polsce, szukając przyczółków do ideologicznej rozprawy z liberalizmem i lewicą. Swoją krucjatę radykalna prawica prowadzi pod hasłem obrony „cywilizacji chrześcijańskiej”, ale przyciąga elementy antychrześcijańskie, autorytarne, dyskryminacyjne, rasistowskie.
   O tym wszystkim w wielostronicowych, często wulgarnych, atakach tygodników Lisickiego i Karnowskich na LGBT oraz „lewactwo” oczywiście nie przeczytamy. Tak samo, jak o referacie włocławskim Kaczyńskiego, fake newsie o „homoataku” w Szczecinie czy o wielkanocnym grobie Pańskim w parafii św. Maksymiliana Kolbego w Płocku, gdzie pojawiły się hasła wymierzone w LGBT. To w reakcji na tę swoistą autoprofanację wiary doszło do protestów, których uczestnicy z tęczowymi chorągiewkami w rękach zostali siłą wypchnięci przez księdza z kościoła.

Front bitwy
Oliwy do ognia dolało osławione kazanie abp. Marka Jędraszewskiego. Umocniło wrażenie, że stał się on twarzą - jeśli nie liderem - narodowej kampanii przeciwko „tęczowej zarazie”. To bulwersujący przypadek hierarchy kościelnego, który przed laty zapowiadał się na katolickiego intelektualistę, ale zaprzepaścił tę szansę, przekreślając dialog z Innym, od czego zaczynał swoją drogę naukową. I zniżając się intelektualnie do poziomu księży oraz działaczy bratających się ze skrajną prawicą po to, aby stygmatyzować grupę obywateli i rozpowszechniać kłamstwa o społeczności LGBT i prawach kobiet.
   Co się stało z Jędraszewskim, wie on sam. Faktem jest natomiast, że jako biskup pomocniczy w Poznaniu milczał w sprawie skandalu z ówczesnym metropolitą abp. Juliuszem Paetzem, który został oskarżony o molestowanie kleryków. Odtąd, pnąc się w górę hierarchii kościelnej, nabrał prawicowego, także „homofobicznego”, radykalizmu, tak jakby chciał nim zatuszować bierność w tamtej sprawie. To jednak nie całkiem mu się udaje, więc zaostrza przekaz.
   Reakcje wśród katolików pokazują pierwszy front bitwy: wewnątrz samego Kościoła. Publicysta „Do Rzeczy” Tomasz Terlikowski ujmuje sprawę z perspektywy „konserwatywnego katolika”: „Słowa abp. Jędraszewskiego są po prostu wyrażeniem mocnej, oczywistej prawdy, że nie może być kompromisu między ideologią LGBT a chrześcijaństwem”. Ale Terlikowski zarazem śmiało rozszerza pole starcia o wątek „homolobby”, wytykając Jędraszewskiemu jego postawę wobec skandalu z abp. Paetzem. Tymczasem Kościół, zdaniem katolickiego publicysty, nie będzie wiarygodny w walce z „tęczową zarazą”, jeśli nie rozliczy się z tolerowania w szeregach kleru „lobby homoseksualnego” i przypadków molestowania przez księży o tej orientacji seksualnej.
   Wniosek? - „Nie można jasno i wyraziście sprzeciwiać się ideologii LGBT, nie przyjmując jednocześnie tak samo twardej postawy wobec homolobby w Kościele. Bo to są dwie strony tego samego zjawiska i żeby zachować wiarygodność, trzeba tym obu problemom sprzeciwiać się z taką samą mocą”. Terlikowski proponuje więc stworzenie dodatkowego frontu, ale wewnątrzkościelnego: przeciwko „mafii lawendowej”, która rządzi Watykanem, a właściwie całym Kościołem.
   To jest linia kościelnych konserwatystów skupionych wokół abp. Carla Marii Viganò, który wielokrotnie atakował obecnego papieża, że wcale nie walczy z pedofilią w Kościele, tylko pomaga ją tuszować, aby chronić księży homoseksualistów, bo to przede wszystkim oni są sprawcami kryzysu pedofilskiego. Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Do Rzeczy”, uznał Vigano (a więc i jego zarzuty) za osobę bardzo wiarygodną.
   Fakty są jednak takie, że zarzuty zostały odrzucone przez otoczenie Franciszka - jako szukanie skandalu i dzielenie Kościoła. I wcale nie tylko księża homoseksualni, ale też heteroseksualni wykorzystują seksualnie dzieci, a z rzekomego gejowskiego lobby zrobiono współczesny kościelny młot na czarownice. To jednak pozwala ultrakonserwatystom usprawiedliwiać w oczach części katolików podatnych na taką argumentację ataki na homoseksualistów jako podwójne zagrożenie: i dla samego Kościoła, i dla tradycyjnej katolickiej rodziny. I uczynić ze społeczności LGBT napastnika, kiedy w rzeczywistości jest ona ofiarą.

Koń trojański
Jednak ta mantra wcale nie działa na wszystkich ludzi Kościoła. Kiedy Terlikowski broni abp. Jędraszewskiego jako głosiciela prawdy, dominikanin Paweł Gużyński wzywa metropolitę do honorowej dymisji i zachęca do wysyłania na adres kurii krakowskiej listów z tym żądaniem. Z kolei ks. prof. Andrzej Szostek, były rektor KUL, w studiu TVN24 zwrócił uwagę, że abp Jędraszewski ani słowem nie wspomniał o atakach na białostocki marsz równości, a przecież to one diametralnie spolaryzowały opinię publiczną tuż przed rocznicą powstania warszawskiego. „Tam nie było jednego słowa na ten temat. Jednego słowa na temat tego wydarzenia, tego skandalu, co uważam, że było nie tylko głęboko antyhumanistyczne, ale także głęboko antychrześcijańskie - tłumaczył ks. Szostek. - To, co robili ci, którzy atakowali członków marszu równości, to było uderzenie Pana Jezusa w policzek. To jest wprowadzanie konia trojańskiego do Kościoła”. Domyślamy się, że tym „koniem trojańskim” jest skrajna prawica w jej różnych, także faszyzujących, wydaniach. A przecież, trawestując Terlikowskiego, można powiedzieć, że nie ma kompromisu między agresywnym nacjonalizmem i neofaszyzmem a chrześcijaństwem.
   W Krakowie pod Pałacem Biskupim, gdzie mieszkał i pracował kard. Karol Wojtyła, a dziś rezyduje abp Jędraszewski, pojawiły się pikiety na znak protestu przeciwko insynuacjom w jego kazaniu. Na plakatach trzymanych przez uczestników można było m.in. przeczytać: „Jestem człowiekiem, a nie zarazą” i „Sam jesteś zarazą”. Wezwanie do dymisji metropolity podjęto w Warszawie. Organizatorzy protestu pod nuncjaturą napisali, że nie zgadzają się na „odwoływanie się przez abp. Jędraszewskiego do najbardziej haniebnych tradycji represji wobec osób LGBTQ”. W pikiecie krakowskiej wzięli udział katolicy, aktywiści walki o świeckość państwa, niewierzący, osoby LGBT. Połączyło ich oburzenie i obrona atakowanych. Ale także radykalna krytyka postawy Kościoła.

Napięcie
Tu rysuje się drugi front konfliktu. Między coraz głośniejszym domaganiem się respektowania konstytucyjnej zasady rozdziału państwa od religii a lansowaniem przez polityków prawicy i część episkopatu idei, że Kościół rzymskokatolicki jest „duszą państwa” (abp Stanisław Gądecki). W internecie huczy od wezwań do pozbawienia Kościoła jego - jak wskazują krytycy - uprzywilejowanej pozycji, do wypowiedzenia konkordatu i odcięcia Kościoła od hojnych dotacji państwowych. Język tych wypowiedzi często nie jest parlamentarny. Bywa lustrzanym odbiciem bluzgów prawicowych pod adresem „lewactwa”. To nie pomaga obniżyć napięcia, choć wentyluje emocje.
   Zdarzają się jednak wypowiedzi w tej samej sprawie pod nazwiskiem, które nie zniżają się do poziomu obrzucania wulgaryzmami. Tak o homilii abp. Jędraszewskiego napisał na Facebooku historyk literatury prof. Jacek Leociak, autor niedawno wydanej książki „Młyny Boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie”: „Wy - kardynałowie, arcybiskupi, biskupi, księża, zakonnice i zakonnicy oraz wszyscy katolicy. Nie możecie od tego uciec, odwrócić się, unieważnić. To jest wasz Kościół. A w tym Kościele nowa liturgia i nowe liturgiczne wezwanie: WYPIER… TĘCZOWA ZARAZO. Musicie to wziąć na swoje barki. Musicie to dźwignąć. Jeśli chcecie nadal przyznawać się do Jezusa Chrystusa i nadal chodzić do kościoła”. Tyle że wierni bijący brawo Jędraszewskiemu w Bazylice Mariackiej w Krakowie czy uczestnicy pielgrzymki jasnogórskiej wyrażający solidarność z metropolitą są głusi na takie wezwanie do opamiętania i refleksji nad tym, czym jest wiara chrześcijańska.
   Szkoda, bo inna wypowiedź prof. Leociaka mogłaby im w tym opamiętaniu dopomóc. Uczony przypomina nauczanie Kościoła soborowego i Jana Pawła II o sprawowaniu Eucharystii, czyli centralnej części mszy świętej. Polski papież pisał, że po przemianie chleba i wina w ciało i krew Chrystusa „nie pozostaje już nic z chleba i wina poza samymi postaciami, pod którymi przebywa Chrystus cały i nieuszczuplony, w swej fizycznej »rzeczywistości«”. Prof. Leociak kontynuuje: a więc podczas mszy, po homilii o „tęczowej zarazie”, „na głos Marka Jędraszewskiego, w jego rękach, na ołtarzu pojawia się sam Pan Jezus. Rzeczywisty. I patrzy Markowi Jędraszewskiemu prosto w oczy. Naprawdę, chciałbym przy tym być”.

Arcyhejter
Jest też front, na którym ścierają się ze sobą różne wizje chrześcijaństwa. Przykładem może być datowane na 23 lipca oświadczenie polskiego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego (kalwinistycznego) w związku z wydarzeniami w Białymstoku. „Nie uważamy zgodnego z prawem, a w szczególności z konstytucją, wyrażania oraz manifestowania własnych poglądów za atak ani zagrożenie dla któregokolwiek Kościoła czy też samego chrześcijaństwa. Mamy nadzieję, że - jeśli nasz kraj mamy budować na chrześcijańskich wartościach - będziemy w tym celu kierować się miłością, a nie - ukrytą w kamieniach lub maskowaną pięknymi słowami - nienawiścią” - czytamy w nim.
   Odezwał się też luteranin Dariusz Bruncz, redaktor naczelny międzywyznaniowego serwisu informacyjnego ekumenizm.pl. W komentarzu dla Wirtualnej Polski na temat „tęczowej zarazy” w kazaniu arcybiskupa nie kryje oburzenia - uważa, że metropolita wystąpił w roli „piromana” i „arcyhejtera”, który „ewangelię pomylił z przekazem dnia dla nazioli, a Lud Boży z twardym elektoratem partyjnym”. Publicysta dostrzega więc w homilii instrumentalizację polityczną ewangelii, co w oczach chrześcijanina musi budzić sprzeciw. Bo: „Czy Chrystus nazywał bliźnich zarazą?” - pyta retorycznie Bruncz.
   Widać więc, że bojowe wezwanie przeciwko „tęczowej zarazie” nie ma poparcia w wielu kręgach naszego społeczeństwa: katolickich, obywatelskich, laickich, protestanckich. W coraz bardziej zróżnicowanym światopoglądowo społeczeństwie toczy się bitwa o Polskę wolną od dominacji politycznego katolicyzmu, żyjącego utopią religijno-moralnej jedności narodu. Zbożny cel.
Adam Szostkiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz