Aby zdjąć odium z
Kościoła po wydarzeniach w Białymstoku i po homilii abp. Marka Jędraszewskiego
o „tęczowej zarazie”, prawica ogłosiła, że w Polsce trwa wojna religijna.
Opowieść o tej wojnie zupełnie pomija
sedno konfliktu. Spór o miejsce Kościoła i religii w państwie,
społeczeństwie oraz w polityce rzeczywiście się toczy, ale wywołała go
i napędza prawica kościelna i polityczna, nie zaś osoby LGBT,
środowiska polityczne czy ruchy obywatelskie wspierające ich wołanie
o równe prawa. To Kościół i prawica wybrali pole starcia, rozpętując
kampanię przeciwko rzekomej „ideologii LGBT” i domniemanym „potężnym ataku
na Kościół” z inspiracji wewnętrznych i zewnętrznych wrogów
chrześcijaństwa. Kierunek natarcia wyznaczył sam Jarosław Kaczyński, czyli
lider polityczny, a nie religijny. To celowe upolitycznienie sprawy LGBT
pod kątem zbliżających się wyborów - ale też tej części Kościoła, która
współpracuje z obecną władzą na tym polu.
W roku wyborów
parlamentarnych prezes PiS wziął udział w konferencji zorganizowanej przez
diecezjalną Akcję Katolicką 25 kwietnia we Włocławku pod hasłem „Być Polakiem -
duma i powinność”. To tam, w diecezjalnym muzeum, w ramach
wywodów na temat patriotyzmu Jarosław Kaczyński wypowiedział słowa, które można
odbierać jako wezwanie bojowe: „Następuje atak na Kościół, jakiego nie było
w latach 90. Mam na myśli m.in. film »Kler« - i mamy do czynienia
z bezpośrednim atakiem na rodzinę i dzieci: seksualizacja dzieci, ten
cały ruch LGBT, gender. (…) To jest importowane, ale one dzisiaj rzeczywiście
zagrażają naszej tożsamości, naszemu narodowi, jego dalszemu trwaniu
i wobec tego polskiemu państwu”.
Lider PiS postawił
diagnozę i wskazał wroga. Reszta należy do propagandowego pasa
transmisyjnego jego partii. I pas ruszył, a po Białymstoku
i kazaniu abp. Jędraszewskiego - przyspieszył. Włączyła się część biskupów
i księży. Przecież wybory już 13 października, trzeba zrobić, co się da,
aby „zjednoczona prawica” utrzymała władzę. Dwa prawicowe tygodniki: „Do
Rzeczy” i „Sieci” w czasie rozpoczynających się sierpniowych pielgrzymek
jasnogórskich przypuściły histeryczny atak na wrogów Kościoła, zwłaszcza
„lewicę”, która milczy o prześladowaniach księży i wiernych (Ludwik
Dorn na s. 8 pisze, że konflikt na tle religijnym będzie dla lewicy wygodnym
wątkiem kampanii wyborczej, bo jego zdaniem antyklerykalizm i antykatolicyzm to
główne spoiwo powstałej niedawno koalicji).
Ton ustawił
Krystian Kratiuk w „Do Rzeczy”: obecna wojna z Kościołem w Polsce to
fragment „wielkiej światowej rozgrywki, ostatecznej rozprawy z cywilizacją
chrześcijańską”. Autor wylicza incydenty wymierzone w symbole religijne,
duchownych rzymskokatolickich i wiernych. Do jednego worka wrzuca godne
potępienia i kary przypadki agresji słownej, fizycznej, z napadami
rabunkowymi i działaniami osób psychicznie niezrównoważonych.
Narracja
Jak wiarygodna jest ta składanka i jej główna
ideologiczna teza, ilustruje sama okładka tygodnika Pawła Lisickiego,
w którym wydrukowano artykuł Kratiuka. Widzimy na niej ks. Aleksandra
Ziejewskiego, proboszcza bazyliki św. Jana Chrzciciela w Szczecinie,
z plastrem na policzku. Kratiuk za mediami prawicowymi powtarza news,
że do bazyliki wtargnęło trzech mężczyzn z żądaniem wydania im szat
liturgicznych. Chcieli odprawić mszę, podczas której udzieliliby sobie ślubu.
Kiedy ksiądz odmówił, doszło do ataku fizycznego i bluźnierstw. Tylko że
sam proboszcz Ziejewski odciął się od tego opisu zdarzenia. Powiedział, że
podczas incydentu nie było mowy o żadnym ślubie homoseksualnym. Miejscowa
prokuratura zaprzeczyła zaś, że napaść na księdza miała związek z osobami
LGBT. A zatem do napadu rabunkowego dorobiono w mediach prawicowych
kłamstwo mające służyć „wojennej” propagandzie o ofensywie
antychrześcijańskiej. Typowy fake news.
Ukuta na prawicy
spiskowa wersja wydarzeń wypełnia także łamy tygodnika „Sieci” - tam także
zobaczyć można duże zdjęcie ks. Ziejewskiego z plastrem na policzku.
Michał Karnowski ogłasza, że: „Wszyscy musimy stać dziś przy lżonym Kościele
i dźganych nożami, krwawiących księżach i tym bardziej chodzić do
kościoła”. Cytuje amerykańsko-polskiego historyka Marka Chodakiewicza: „Mamy do
czynienia z nowym wcieleniem rewolucji, bolszewizmem poniżej pasa, (…)
chaos czyni się po to, aby zniszczyć esencję cywilizacji zachodniej
i polskości”. Chodakiewicz udziela się w jednym z think tanków
kojarzonych z tzw. alterprawicą. Miał ponoć napisać prezydentowi Trumpowi
przemówienie, które ten wygłosił podczas wizyty w Polsce
w 2017 r. W internecie popularny jest jego wykład, w którym
opowiada o „homoseksualistach wkładających sobie w odbyt żywe chomiki”.
„Alterprawica” to produkt amerykański, chętnie
importowany przez radykalną prawicę europejską i dobrze widziany
w putinowskiej Rosji. Jej guru Steve Bannon, były doradca prezydenta
Trumpa, jeździ po Europie, w tym po Polsce, szukając przyczółków do
ideologicznej rozprawy z liberalizmem i lewicą. Swoją krucjatę
radykalna prawica prowadzi pod hasłem obrony „cywilizacji chrześcijańskiej”,
ale przyciąga elementy antychrześcijańskie, autorytarne, dyskryminacyjne,
rasistowskie.
O tym
wszystkim w wielostronicowych, często wulgarnych, atakach tygodników
Lisickiego i Karnowskich na LGBT oraz „lewactwo” oczywiście nie
przeczytamy. Tak samo, jak o referacie włocławskim Kaczyńskiego, fake newsie
o „homoataku” w Szczecinie czy o wielkanocnym grobie Pańskim
w parafii św. Maksymiliana Kolbego w Płocku, gdzie pojawiły się hasła
wymierzone w LGBT. To w reakcji na tę swoistą autoprofanację wiary
doszło do protestów, których uczestnicy z tęczowymi chorągiewkami
w rękach zostali siłą wypchnięci przez księdza z kościoła.
Front bitwy
Oliwy do ognia dolało osławione kazanie abp. Marka
Jędraszewskiego. Umocniło wrażenie, że stał się on twarzą - jeśli nie liderem -
narodowej kampanii przeciwko „tęczowej zarazie”. To bulwersujący przypadek
hierarchy kościelnego, który przed laty zapowiadał się na katolickiego
intelektualistę, ale zaprzepaścił tę szansę, przekreślając dialog z Innym,
od czego zaczynał swoją drogę naukową. I zniżając się intelektualnie do poziomu
księży oraz działaczy bratających się ze skrajną prawicą po to, aby
stygmatyzować grupę obywateli i rozpowszechniać kłamstwa
o społeczności LGBT i prawach kobiet.
Co się stało
z Jędraszewskim, wie on sam. Faktem jest natomiast, że jako biskup pomocniczy
w Poznaniu milczał w sprawie skandalu z ówczesnym metropolitą
abp. Juliuszem Paetzem, który został oskarżony o molestowanie
kleryków. Odtąd, pnąc się w górę hierarchii kościelnej, nabrał
prawicowego, także „homofobicznego”, radykalizmu, tak jakby chciał nim
zatuszować bierność w tamtej sprawie. To jednak nie całkiem mu się udaje,
więc zaostrza przekaz.
Reakcje wśród
katolików pokazują pierwszy front bitwy: wewnątrz samego Kościoła. Publicysta
„Do Rzeczy” Tomasz Terlikowski ujmuje sprawę z perspektywy
„konserwatywnego katolika”: „Słowa abp. Jędraszewskiego są po prostu
wyrażeniem mocnej, oczywistej prawdy, że nie może być kompromisu między
ideologią LGBT a chrześcijaństwem”. Ale Terlikowski zarazem śmiało
rozszerza pole starcia o wątek „homolobby”, wytykając Jędraszewskiemu jego
postawę wobec skandalu z abp. Paetzem. Tymczasem Kościół, zdaniem
katolickiego publicysty, nie będzie wiarygodny w walce z „tęczową zarazą”,
jeśli nie rozliczy się z tolerowania w szeregach kleru „lobby
homoseksualnego” i przypadków molestowania przez księży o tej
orientacji seksualnej.
Wniosek? -
„Nie można jasno i wyraziście sprzeciwiać się ideologii LGBT,
nie przyjmując jednocześnie tak samo twardej postawy wobec homolobby
w Kościele. Bo to są dwie strony tego samego zjawiska
i żeby zachować wiarygodność, trzeba tym obu problemom sprzeciwiać się
z taką samą mocą”. Terlikowski proponuje więc stworzenie dodatkowego
frontu, ale wewnątrzkościelnego: przeciwko „mafii lawendowej”, która rządzi
Watykanem, a właściwie całym Kościołem.
To jest linia
kościelnych konserwatystów skupionych wokół abp. Carla Marii Viganò, który
wielokrotnie atakował obecnego papieża, że wcale nie walczy z pedofilią
w Kościele, tylko pomaga ją tuszować, aby chronić księży homoseksualistów,
bo to przede wszystkim oni są sprawcami kryzysu pedofilskiego. Paweł Lisicki,
redaktor naczelny „Do Rzeczy”, uznał Vigano (a więc i jego zarzuty)
za osobę bardzo wiarygodną.
Fakty są jednak
takie, że zarzuty zostały odrzucone przez otoczenie Franciszka - jako szukanie
skandalu i dzielenie Kościoła. I wcale nie tylko księża
homoseksualni, ale też heteroseksualni wykorzystują seksualnie dzieci,
a z rzekomego gejowskiego lobby zrobiono współczesny kościelny młot
na czarownice. To jednak pozwala ultrakonserwatystom usprawiedliwiać
w oczach części katolików podatnych na taką argumentację ataki na
homoseksualistów jako podwójne zagrożenie: i dla samego Kościoła,
i dla tradycyjnej katolickiej rodziny. I uczynić ze społeczności LGBT
napastnika, kiedy w rzeczywistości jest ona ofiarą.
Koń trojański
Jednak ta mantra wcale nie działa na wszystkich ludzi
Kościoła. Kiedy Terlikowski broni abp. Jędraszewskiego jako głosiciela prawdy,
dominikanin Paweł Gużyński wzywa metropolitę do honorowej dymisji
i zachęca do wysyłania na adres kurii krakowskiej listów z tym
żądaniem. Z kolei ks. prof. Andrzej Szostek, były rektor KUL,
w studiu TVN24 zwrócił uwagę, że abp Jędraszewski ani słowem nie wspomniał
o atakach na białostocki marsz równości, a przecież to one
diametralnie spolaryzowały opinię publiczną tuż przed rocznicą powstania
warszawskiego. „Tam nie było jednego słowa na ten temat. Jednego słowa na temat
tego wydarzenia, tego skandalu, co uważam, że było nie tylko głęboko antyhumanistyczne,
ale także głęboko antychrześcijańskie - tłumaczył ks. Szostek. - To, co robili
ci, którzy atakowali członków marszu równości, to było uderzenie Pana Jezusa
w policzek. To jest wprowadzanie konia trojańskiego do Kościoła”.
Domyślamy się, że tym „koniem trojańskim” jest skrajna prawica w jej
różnych, także faszyzujących, wydaniach. A przecież, trawestując
Terlikowskiego, można powiedzieć, że nie ma kompromisu między agresywnym
nacjonalizmem i neofaszyzmem a chrześcijaństwem.
W Krakowie pod
Pałacem Biskupim, gdzie mieszkał i pracował kard. Karol Wojtyła,
a dziś rezyduje abp Jędraszewski, pojawiły się pikiety na znak protestu
przeciwko insynuacjom w jego kazaniu. Na plakatach trzymanych przez
uczestników można było m.in. przeczytać: „Jestem człowiekiem, a nie
zarazą” i „Sam jesteś zarazą”. Wezwanie do dymisji metropolity podjęto
w Warszawie. Organizatorzy protestu pod nuncjaturą napisali, że nie
zgadzają się na „odwoływanie się przez abp. Jędraszewskiego do najbardziej
haniebnych tradycji represji wobec osób LGBTQ”. W pikiecie krakowskiej
wzięli udział katolicy, aktywiści walki o świeckość państwa, niewierzący,
osoby LGBT. Połączyło ich oburzenie i obrona atakowanych. Ale także
radykalna krytyka postawy Kościoła.
Napięcie
Tu rysuje się drugi front konfliktu. Między coraz
głośniejszym domaganiem się respektowania konstytucyjnej zasady rozdziału
państwa od religii a lansowaniem przez polityków prawicy i część
episkopatu idei, że Kościół rzymskokatolicki jest „duszą państwa” (abp
Stanisław Gądecki). W internecie huczy od wezwań do pozbawienia Kościoła
jego - jak wskazują krytycy - uprzywilejowanej pozycji, do wypowiedzenia
konkordatu i odcięcia Kościoła od hojnych dotacji państwowych. Język tych
wypowiedzi często nie jest parlamentarny. Bywa lustrzanym odbiciem bluzgów
prawicowych pod adresem „lewactwa”. To nie pomaga obniżyć napięcia, choć
wentyluje emocje.
Zdarzają się jednak
wypowiedzi w tej samej sprawie pod nazwiskiem, które nie zniżają się do
poziomu obrzucania wulgaryzmami. Tak o homilii abp. Jędraszewskiego
napisał na Facebooku historyk literatury prof. Jacek Leociak, autor niedawno
wydanej książki „Młyny Boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie”: „Wy -
kardynałowie, arcybiskupi, biskupi, księża, zakonnice i zakonnicy oraz
wszyscy katolicy. Nie możecie od tego uciec, odwrócić się, unieważnić. To jest
wasz Kościół. A w tym Kościele nowa liturgia i nowe liturgiczne
wezwanie: WYPIER… TĘCZOWA ZARAZO. Musicie to wziąć na swoje barki. Musicie to
dźwignąć. Jeśli chcecie nadal przyznawać się do Jezusa Chrystusa i nadal
chodzić do kościoła”. Tyle że wierni bijący brawo Jędraszewskiemu
w Bazylice Mariackiej w Krakowie czy uczestnicy pielgrzymki
jasnogórskiej wyrażający solidarność z metropolitą są głusi na takie
wezwanie do opamiętania i refleksji nad tym, czym jest wiara
chrześcijańska.
Szkoda, bo inna
wypowiedź prof. Leociaka mogłaby im w tym opamiętaniu dopomóc. Uczony
przypomina nauczanie Kościoła soborowego i Jana Pawła II
o sprawowaniu Eucharystii, czyli centralnej części mszy świętej. Polski
papież pisał, że po przemianie chleba i wina w ciało i krew
Chrystusa „nie pozostaje już nic z chleba i wina poza samymi
postaciami, pod którymi przebywa Chrystus cały i nieuszczuplony,
w swej fizycznej »rzeczywistości«”. Prof. Leociak kontynuuje: a więc
podczas mszy, po homilii o „tęczowej zarazie”, „na głos Marka Jędraszewskiego,
w jego rękach, na ołtarzu pojawia się sam Pan Jezus. Rzeczywisty.
I patrzy Markowi Jędraszewskiemu prosto w oczy. Naprawdę, chciałbym
przy tym być”.
Arcyhejter
Jest też front, na którym ścierają się ze sobą różne wizje
chrześcijaństwa. Przykładem może być datowane na 23 lipca oświadczenie
polskiego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego (kalwinistycznego) w związku
z wydarzeniami w Białymstoku. „Nie uważamy zgodnego z prawem, a w szczególności
z konstytucją, wyrażania oraz manifestowania własnych poglądów za atak ani
zagrożenie dla któregokolwiek Kościoła czy też samego chrześcijaństwa. Mamy
nadzieję, że - jeśli nasz kraj mamy budować na chrześcijańskich wartościach -
będziemy w tym celu kierować się miłością, a nie - ukrytą
w kamieniach lub maskowaną pięknymi słowami - nienawiścią” - czytamy
w nim.
Odezwał się też
luteranin Dariusz Bruncz, redaktor naczelny międzywyznaniowego serwisu
informacyjnego ekumenizm.pl. W komentarzu dla Wirtualnej Polski na temat
„tęczowej zarazy” w kazaniu arcybiskupa nie kryje oburzenia - uważa, że
metropolita wystąpił w roli „piromana” i „arcyhejtera”, który „ewangelię
pomylił z przekazem dnia dla nazioli, a Lud Boży z twardym
elektoratem partyjnym”. Publicysta dostrzega więc w homilii
instrumentalizację polityczną ewangelii, co w oczach chrześcijanina musi
budzić sprzeciw. Bo: „Czy Chrystus nazywał bliźnich zarazą?” - pyta retorycznie
Bruncz.
Widać więc, że
bojowe wezwanie przeciwko „tęczowej zarazie” nie ma poparcia w wielu
kręgach naszego społeczeństwa: katolickich, obywatelskich, laickich,
protestanckich. W coraz bardziej zróżnicowanym światopoglądowo
społeczeństwie toczy się bitwa o Polskę wolną od dominacji politycznego
katolicyzmu, żyjącego utopią religijno-moralnej jedności narodu. Zbożny cel.
Adam Szostkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz